Rozdział 4.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zbliżały się święta. Uczniowie Akademii Weltona czekali na zbliżającą się przerwę świąteczną. Wszyscy mówili tylko o tym, jak spędzą ten czas wolny, wszyscy odliczali godziny do zbliżającego się czasu wolnego. Wszyscy oprócz Todda. Nie chciał nawet myśleć, jak rodzice będą zachwalać Jeffreya, a on zostanie tylko w cieniu swego brata. Nienawidził świąt, ponieważ w tym okresie czuł się najbardziej samotny, mimo tego, iż wtedy zjeżdżali się wszyscy wujkowie i ciocie z dziećmi. 

Zapewne będzie musiał zajmować się młodszym kuzynostwem, gdyż dorośli będą mieli ważniejsze sprawy. Oczywiście, krewni zawsze wymyślą coś, co zrani Todda. Nie wszyscy jednak umyślnie. Ciotki będą wypytywać o to, czy znalazł już sobie jakąś panienkę. Wujkowie natomiast zapytają o oceny czy nowych kolegów. Kuzynostwo natomiast nie przepuści okazji, by zadrwić z Todda. Oj, nie będzie to łatwe. Miał jednak cichą nadzieję, że da radę to przeżyć. 

Nie chciał też opuszczać Neila. Choć dopiero od niedawna byli parą, to myśl, że brunet nie będzie obok sprawiała mu ból. Gdyby miał wybór, wybrałby spędzenie świąt właśnie w towarzystwie Perry'ego.

Czekał z Neilem, Knoxem, Pittsem i innymi uczniami na rodziców. Niektórzy już zostali odwiezieni do domów przez rodzicieli. 

— Neil, miałbyś może ochotę wpaść do mnie w Sylwestra? — zaproponował Anderson. 

— Czemu nie? — Brunet wzruszył ramionami. — I tak chyba nie będę miał nic do roboty. 

Todd uśmiechnął się delikatnie. Wpatrywał się ze skupieniem w ciemne oczy Perry'ego. Chciał powiedzieć coś jeszcze, lecz na podjeździe ukazał się samochód pana Andersona.

— To do zobaczenia w Sylwestra! — Usłyszał jeszcze od Neila. Skinął głową.

Wszedłszy do pojazdu, stracił cały dobry humor.

Przez całą drogę panowała cisza. Było to lepsze dla Todda, który nie był w nastroju do jakiejkolwiek rozmowy. Domyślał się, że zostanie sztucznie powitany przez Jeffreya. Kiedy przyjechali pod dom, Todd zdawał się być tym samym Toddem sprzed poznania Neila. Nie mylił się, ponieważ znalazłszy się w przedpokoju podszedł do niego Jeffrey. Przywitał niezbyt wylewnie swego młodszego brata, który odwdzięczył się mu tym samym.

Siedemnastolatek udał się z walizką do swojego pokoju. Pomieszczenie wydało mu się dziwnie puste. Wniósł jeszcze pozostałe bagaże i zaczął się rozpakowywać.


W wigilię był jeszcze bardziej ponury niż dotychczas. Nie chciał nic mówić, nawet przywitać się z przybyłymi krewnymi. Został za to zganiony przez matkę, więc nie pozostało mu nic innego, jak tylko nałożyć maskę sztucznej grzeczności i przywitał uprzejmie rodzinę, a na twarz przyjął wymuszony uśmiech. Krewni chyba nic nie zauważyli, bo zaraz zaczęli ściskać biednego Todda. Kuzynostwo uśmiechnęło się do blondyna krzywo i nieszczerze a zaraz zaczęło się wylewnie witać z państwem Anderson. Blondyn już nie mógł znieść tych wszystkich formalności, a to był dopiero początek. Musiał zaprowadzić kuzynów i kuzynki do ich pokoi, podczas gdy jego rodzice rozmawiali z wujostwem. Kiedy dorośli zniknęli młodym z pola widzenia od razu zaczęli dogryzać Toddowi.

— Pewnie nie wiesz, ale Henry od pół roku ma już dziewczynę — odezwała się dziesięcioletnia Mary, pokazując skinieniem głowy na swojego o pięć lat starszego brata.

— Nie jestem Henrym — odparł cicho Todd.

— Co powiedziałeś?! Nie słyszę! — powiedział jak do głuchego William.

Blondyn zignorował go.

— Ej, coś ty taki nierozmowny, Todd? — zapytała Isabelle, marszcząc brwi.

— Przecież on nigdy nie jest zbyt rozmowny — powiedział jej Henry.

— Pewnie taki ważny się zrobił, bo poszedł do Akademii Weltona. — W głosie dwunastoletniego Williama chował się jad.

Todd już, już chciał powiedzieć mu coś zjadliwego, jednak się powstrzymał.


Przy wigilijnym stole wcale nie było lepiej. Todd siedział lekko zgarbiony, za co już na starcie został zgromiony wzrokiem przez matkę. Dorośli rozmawiali o pracy, swoich zarobkach, wychowaniu młodzieży.

— Sądzę, że takie posyłanie młodych do szkoły z daleka od rodziców to zły pomysł — powiedział wujek Edward. — Młodzież nie ma kontaktu z najbliższą rodziną, tylko z kolegami. A to może mieć przecież zły wpływ na umysły młodych. 

— Lepiej się nie odzywaj, jeśli się nie znasz — zganiła go jego żona, ciotka Emma.

Pokręciła głową, przewracając jednocześnie oczyma. Nastała chwila ciszy, jednak dla Todda nie trwała ona dostatecznie długo.

— A Todd jeszcze nie przyprowadził wam żadnej panny? — zainteresowała się ciotka Gabriella. Dostając przeczącą odpowiedź od rodziców chłopaka, zwróciła się do blondyna: — Todd, masz jakąś dziewczynę?

Blondyn wlepił swoje spojrzenie w stół.

— Tak... Tak jakby... — powiedział cicho.

Wszyscy spojrzeli na niego zaciekawieni. Henry zakrztusił się swoim posiłkiem. Todd poczuł, że się czerwieni.

— Jak się nazywa? — zapytała zaciekawiona ciocia Gloria.

— Ile ma lat? — zapytał wuj Edward.

— Jak się poznaliście? — nie zostawała w tyle ciotka Emma.

— Do jakiej szkoły chodzi? — włączył się wujek Adam.

— Jak wygląda? — zainteresowała się ciocia Gabriella.

— Jak długo się znacie? — zadał pytanie wuj Alexander.

Todd poczuł się przymiażdżony nawałem pytań krewnych. Nie wiedział, na które pytanie odpowiedzieć najpierw i czy w ogóle na nie odpowiadać.

— W... wolałbym nie... nie mówić... — powiedział cicho. 

— Co ty, Todd, rodziny się wstydzisz? — zapytał drwiąco William, unosząc lewą brew. 

— Nie mówię, że się wstydzę... tylko... nie jesteśmy ze sobą dostatecznie długo. —Blondyn potrząsnął głową. — P-poza tym nie chciałbym zanudzać...

— Ależ kochanie, ty nas w ogóle nie zanudzisz. Wiele razy przecież słyszeliśmy o kawalerze Priscilli — zachęciła ciotka Emma. Córka w odpowiedzi tylko prychnęła urażona.

Todd westchnął cicho, jednak zaczął mówić.

— Więc...  Ma tyle lat, co ja... Jest bardzo miła i radosna... Kocha teatr, ma kilku przyjaciół... Poznaliśmy się dosyć niedawno, ale chyba od początku coś między nami było... Chodzi do Henley Hall.

Nie mógł powiedzieć, iż zakochał się w chłopaku, ponieważ zabrzmiałoby to niedorzecznie. 

Do końca kolacji nie odezwał się ani słowem. Nikt jednak tego nie zauważył, gdyż wszyscy zajęli się sobą.


W sylwestra Todd musiał opiekować się kuzynostwem, gdyż dorośli wyjechali spędzić wieczór na dobrej zabawie. Blondyn myślał, że spędzi czas sam na sam z Neilem i nie spodziewał się, że na jego głowie będą również inne osoby. Wszyscy biegali od pokoju do pokoju, mogąc wreszcie się zabawić. Todd chciał zapanować nad tą zgrają, jednak nikt go nie słuchał.

— William, odłóż ten garnek, to nie zabawka — powiedział błagalnie.

— Nie słyszę cię, coś zagłusza! — wykrzyknął dwunastolatek, bijąc w dno metalowego przedmiotu drewnianą łyżką.

— Jestem samolotem! — piszczała Annabelle, biegnąc po schodach z rozpostartymi rękoma.

Spadłaby, gdyby nie Todd łapiący ją w ostatniej chwili. Mary zaglądała do książek chłopaka w poszukiwaniu czegoś ciekawego, gdy natknęła się na jego zeszyt. Zaczęła wertować kartki aż znalazła jeden z jego wierszy. Szybko wyrwała kartkę i złożyła ją staranie, następnie schowała ją do kieszeni sukienki. Wybiegła z pokoju nic nie podejrzewającego Todda. Pochwaliła się swoją zdobyczą z Isabelle, chichocząc piskliwie.

— Henry, mógłbyś mi pomóc? — poprosił Todd.

— Niestety, muszę się uczyć, więc z łaski swojej ucisz tę bandę. Skupić się nie można! — prychnął piętnastolatek.

Nikt nie usłyszał dzwonka do drzwi. Osoba za drzwiami jeszcze parę razy nacisnęła dzwonek wciąż czekając cierpliwie pod domem. Annabelle biegała po domu wciąż udając samolot aż natrafiła na frontowe drzwi. Usłyszała dzwonek i zapytała:

— Kto tam?

— Kolega Todda, jest w domu? — odezwał się głos zza drzwi.

— Nie wiem czy mogę wpuścić, rodzice mi mówili, że są tacy oszuści — powiedziała podejrzliwie.

— Ja nie jestem oszustem — usłyszała rozbawiony głos.

Zawahała się przez chwilę, jednak otwarła drzwi. Zauważyła wysokiego bruneta o ciemnych oczach. Widząc dziewczynkę uśmiechnął się przyjaźnie.

— Przepraszam panienkę, czy jest Todd? — zapytał ciepłym głosem.

Dziecko wpatrywało się w niego jak w obrazek.

— Pójdę go zawołać — powiedziała.

Zaraz powróciła z Toddem, który był już na skraju wyczerpania psychicznego. Ożywił się nagle, widząc gościa.

— Ten pan mówił, że jest twoim kolegą — wyjaśniła Annabelle.

— Annabelle, możesz iść na chwilkę do Williama? — zapytał blondyn.

— Dobrze — odpowiedziała po chwili zastanowienia.

— Miłe dziecko — zauważył Neil, gdy został sam na sam z Toddem.

— Tak, jak na swój wiek jest mądra — potwierdził Todd, odbierając płaszcz od bruneta.

— Kiedy zostałeś niańką? — zapytał rozbawiony Perry.

— Moi rodzice i wujostwo zostawili mi małą... — Todd poszukał odpowiedniego słowa. — Zgraję.

— Może nie jest tak źle — próbował podnieść go na duchu brunet.

— Jest znacznie gorzej — westchnął ciężko blondyn.

Neil zbliżył się lekko do Todda i złożył na jego ustach szybki pocałunek. Anderson tylko wplótł palce w jego włosy, chcąc przedłużyć złączenie ich warg.

— Todd, to ty masz chłopaka?!

Chłopcy odsunęli się od siebie na dźwięk pytania Annabelle. Todd poczuł, jak się czerwieni. Patrzyli na dziewczynkę szeroko otwartymi oczami. Wymienili przerażone spojrzenia.

— Annabelle, to nie tak, jak myślisz — powiedział wolno Todd. — My po prostu... — Znów spojrzał na bruneta błagalnym spojrzeniem.

— My po prostu ćwiczyliśmy. Jestem aktorem — skłamał Neil.

— Nie wierzę. — Brunetka odwróciła się plecami do nich, zakładając ręce na piersi.

— Ale to prawda — jęknął Todd.

— Nadal nie wierzę — odpowiedziało dziecko.

— Tylko nikomu nic nie mów — błagał Todd.

Sześciolatka nie odpowiedziała, tylko zrobiła obrażoną minkę. Todd wpadł na pewien pomysł.

— Nana, jeśli nic o tym nie powiesz, to jutro zrobię ci naleśniki.

— I gorącą czekoladę? — dopytywała Annabelle.

— Tak.

Wiedział, że propozycja połączona z tym zdrobnieniem podziała na dziewczynkę. Brunetka zastanawiał się przez chwilę, jednak po chwili na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

— A czy ten pan zostanie do jutra? — zapytała.

Neil pokiwał głową i znów uśmiechnął się przyjaźnie. Annabell uśmiechnęła się jeszcze szerzej, mrużąc przy okazji oczy. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro