Rozdział 5.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zrozumiał Todda, gdy tylko wszedł do salonu i zobaczył istny chaos. Blondyn westchnął cierpiętniczo. Neil chwycił jego dłoń w geście pokrzepienia. Anderson spojrzał w oczy brunetowi, a ten uśmiechnął się lekko.

— Będzie dobrze — szepnął Perry.

Todd nie za bardzo uwierzył w słowa brązowookiego, mimo to niepewnie odwzajemnił uśmiech. Annabelle przyglądała się w milczeniu mimice obu chłopców.

Po chwili Neil klasnął w ręce. Wszyscy zwrócili swój wzrok na niego.

— Dobra, ferajna, bo powiem tylko raz! — zakomunikował z niezwykle rzadko spotykaną u niego surowością. — Jeżeli teraz się uspokoicie i będziecie grzecznie bawić, to będziecie mogli iść późno spać, jeśli nie zastosujecie się do tej reguły — pójdziecie spać równo o dziewiątej.

William tylko prychnął, zagniewany. Mary i Isabelle zastanowiły się chwilę nad decyzją. Nie chciały bawić się cicho i grzecznie, jak to zawsze musiały robić przy rodzicach. Pragnęły się wyszaleć chociaż raz do roku — w Sylwestra — a ten tutaj chce im tę radość odebrać. O nie, nie mogły dać się tak łatwo. Musiały obmyśleć strategię. Nagle Mary wpadła na pewien pomysł.

— Todd, a wy możecie pobawić się z nami? — zapytała, robiąc słodką minkę.

Blondyn westchnął. 

— W co? 

— No wiesz... — zaczęła dziesięciolatka. — Ostatnio byliśmy na takim super ślubie i pomyślałam, żebyśmy mogli odprawić taki niby ślub.

— Tak, a parą młodą mogą być Todd i jego kolega — włączyła się Isabelle.

William wodził wzrokiem od jednej do drugiej, próbując zrozumieć, o co chodzi kuzynkom. Te tylko spojrzały na niego wymownie, jakby chciały, by on też coś powiedział.

— B-bo jesteście najstarsi. Nie licząc oczywiście Henry'ego, ale on nie będzie się chciał z nami bawić — odezwał się dwunastolatek.

— Jeśli nie mamy innego wyjścia... — zaczął Todd, lecz po chwili wszyscy się rozbiegli. 

— Chyba zostaliśmy sami — zauważył Neil.

Po chwili parsknął śmiechem. Anderson nie pojmował toku jego myślenia. Spojrzał na bruneta pytającym wzrokiem. 

— Nie sądzisz, że to śmieszne? — zapytał Perry. 

— Co?

— No wiesz, oni chcą zrobić nam ślub. — Odchrząknął i spojrzał z powagą na Todda. — I nawet jeśli będzie to tylko na niby, to będę najszczęśliwszym człowiekiem, mogąc być twoim mężem. 

Te słowa sprawiły, że serce Andersona poczęło bić szybciej, a na twarz wstąpił rumieniec. Spuścił wzrok. Neil objął go ramieniem i pocałował w czoło. 

— Wróciliśmy! — zawołała zadowolona Annabelle, wchodząc do pomieszczenia. 

Za nią pojawili się kolejno William, Isabelle i Mary. Dziesięciolatki trzymały w rękach ślubny welon pani Anderson. 

— Musieliśmy znaleźć rekwizyty — wyjaśniła szybko Isabelle. 

— Wczuwacie się w rolę czy co? — zapytał William, przyglądając się siedemnastolatkom. 

— T-tak — odpowiedział z cicha Todd. 

— Wkładaj. — Dwunastolatek podał mu welon. Zauważając, zdziwioną minę Todda, przewrócił oczami i powiedział: — Chyba mamy bawić się w ślub, no nie? 

Isabelle i Mary spojrzały na niego zniecierpliwione, dając mu znak, by się pospieszył. On tylko westchnął zirytowany. 

— Ja mam być księdzem — powiedział, uśmiechając się sztucznie. 

Dziesięciolatki przygotowały ołtarz z dwóch krzeseł i koca. Wiliam stanął na środku z książką w dłoniach, bez cienia radości. Isabelle zaciągnęła przed niego Neila. Później ona sama stanęła po drugiej stronie razem z Mary. Annabelle miała sypać wyimaginowane kwiatki. Todd, który miał być panną młodą, musiał czekać na sygnał. 

— Annabelle, zaczynamy — szepnęła sześciolatce Mary. 

Dziewczynka pobiegła, by powiedzieć o tym Toddowi. Zaraz po tym wyprostowała się jak struna i ruszyła powolnym krokiem, udając, że sypie kwiatki z koszyczka. Za nią poszedł Todd. Ubrany w welon swojej matki czuł się głupio a jego twarz płonęła. Miał nadzieję, że nikt nie będzie się z niego śmiał. Gdy doszedł do ołtarza, William zaczął formułkę. 

— Czy ty... Jak ty się nazywasz? — spytał. 

— Neil Perry — odpowiedział brunet. 

— Więc, czy ty Neilu Perry bierzerz za... żonę... męża? Nieważne. — Pokręcił głową. — Bierzesz za mężo-żonę Todda Andersona? 

— Tak, biorę. 

— A czy ty, Toddzie Andersonie, bierzesz za męża Neila Perry'ego? 

— Tak, biorę. 

— A więc ogłaszam was czymś tam — mruknął William. — A teraz dawaj pieniądze, lalusiu — zwrócił się do Neila. 

— Nie dam ci żadnych pieniędzy — odparł stanowczo Perry. 

— Czas na miesiąc miodowy — powiedziała Isabelle. — Spędzicie go w pięknym miejscu. Chodźcie. 

We trójkę zaprowadzili siedemnastolatków do pokoju Todda, po czym zamknęli drzwi na klucz. Blondyn usłyszał szczęk zamka. Spróbował otworzyć drzwi. Na próżno. Klamka nie chciała puścić. 

— A to parszywe gnidy — wycedził przez zęby. — Zamknęli nas — powiedział do Neila, odchodząc od drzwi. 

— Więc cała ta szopka była tylko po to, żeby się nas pozbyć? — Perry zaśmiał się bez cienia radości. 

— Najwyraźniej tak. 

Todd padł na łóżko. Neil tylko usiadł obok niego. Ściągnął z głowy blondyna welon, po czym cisnął nim w kąt. 

— Będzie dobrze — zapewnił. 

Todd nie odpowiedział, tylko wpatrywał się w sufit pustym wzrokiem. Perry więc pocałował go. Z początku było to delikatne, jednak po chwili przerodziło się w namiętne złączenie warg. Neil zaczął schodzić z pocałunkami do szyi blondyna. Robił to delikatnie, aby nie zostawić malinek na jasnej skórze niebieskookiego. Szybkim ruchem ściągnął górną część garderoby Andersona. Todd również ogołocił bruneta ze swetra i koszuli. Półnadzy znów złączyli usta, jednocześnie ściągając sobie nawzajem spodnie. Todd walczył chwilę z klamrą paska Neila. Pozostali już tylko w samej bieliźnie. Blondyn wodził mętnym wzrokiem po ciele Perry'ego. Brunet zauważył niepewność w jego oczach. 

— W porządku? — zapytał spokojnym głosem. 

Todd pokiwał głową. Neil delikatnie ściągnął blondynowi bokserki, po czym swoje.

Był delikatny w tym, co robił. Powoli wchodził w Andersona tak, żeby ten czuł się dobrze. Nie udało mu się jednak powstrzymać jęków Todda, który w duchu modlił się, aby nikt ich nie usłyszał. Blondyn czuł, jak wypełnia go ciepły płyn. Kolejny jęk. Tym razem stłumiony przez usta Neila, które przylgnęły do jego warg. 


Leżeli wtuleni w siebie, ciężko dysząc. Neil odgarnął mokre włosy z czoła Todda i czule ucałował rozgrzaną skórę blondyna, po czym uśmiechnął się szeroko. 

— Kocham cię, Toddzie Andersonie — szepnął. 

— Kocham cię, Neilu Perry — odpowiedział niebieskooki.

W tym momencie słowa te były dla niego tak bardzo naturalne i pewne. 

 — To powinno być naszą tradycją — zaśmiał się brunet. 

— Uważasz, że seks powinien być tradycją? — Anderson przewrócił oczami. 

— Może? — Brunet poruszył znacząco brwiami. 

Todd pacnął go w rękę, jednak parsknął śmiechem. 

— Czy to twoja kolejna sztuczka, by mieć powód do pocałunku? — zapytał niebieskooki, uśmiechając się przebiegle. 

— Kto wie? — odparł beztrosko brunet. — Może tak, a może nie. Nie wiem. 

Neil zbliżył swe usta do warg Todda. Pozwolił, by blondyn przygotował się do pocałunku, a potem odsunął się od Andersona, śmiejąc się cicho. 

— To nie było uczciwe! — poskarżył się niebieskooki. 

— Ale co? — zapytał niewinnym tonem Perry. 

Anderson przewrócił oczami. 

— Mówił ci ktoś, że jesteś irytujący? — Uniósł lewą brew. 

— Nie. Domyślam się, że chciałbyś mi to teraz powiedzieć, ale cię uprzedzę. Wiem, że tak nie myślisz — powiedział Neil. 

— A jeśli tak myślę? 

— Wtedy nie przytulałbyś się do mnie na golasa, nie chciałbyś ze mną być i nie zgodziłbyś się uprawiać ze mną seksu — zauważył brązowooki. 

— Więc? — zapytał Todd, przeciągając samogłoskę. 

— Więc przestań zgrywać kogoś oziębłego i daj się pocałować — odpowiedział Perry. 

Znów zbliżył swą twarz do lica Andersona i delikatnie ucałował jego usta. Blondyn chciał przedłużyć pocałunek, rozchylając wargi brązowookiego swoim językiem. Brunet mruknął zadowolony. 

— Nie sądzisz, że taki sposób na stracenie dziewictwa jest naprawdę dobry? — zapytał, bawiąc się włosami Andersona. 

Zauważył malujące się na twarzy Todda przerażenie, jednak trwało to krótką chwilę, gdyż ten uśmiechnął się sztucznie i spuścił wzrok. 

— T-tak — odpowiedział drżącym głosem blondyn. Nie mógł spojrzeć w oczy Neilowi, było to obecnie zbyt ciężkie. 

— Coś się stało? — zapytał Perry. 

— Nic, nic — odparł szybko Todd. 

— Możesz mi powiedzieć, ufamy sobie. 

Anderson tylko wtulił twarz w jego pierś. Neil gładził jego włosy. Poczuwszy, że blondyn drży, przytulił go. 

Todd zasnął jako pierwszy, wtulony w Perry'ego. Brunet oglądał jego spokojną twarz, gdy ten był pogrążony we śnie. Oddychał spokojnie i miarowo. Neil czuł na sobie jego oddech, czuł ciepło bijące od ciała Todda, którego nie chciał tracić już nigdy. Chciał spędzić całe swe życie u boku tego jasnowłosego chłopaka, dzięki któremu poczuł, jak to jest kochać całym sercem. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro