Rozdział 8.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Następne dni mijały im bardzo szybko. Lekcje. Nauka. Czas spędzany w towarzystwie przyjaciół. Częste spotkania stowarzyszenia. Czas tylko dla siebie. Zasypianie w swych ramionach.

Pewnego dnia jednak rutyna została przerwana przez dyrektora Nolana. Z początku nie obawiali się, czemuż to mężczyzna postanowił ich wezwać do siebie, jednak prawda dopadła ich, kiedy tylko weszli do gabinetu dyrektora, w którym już byli ich rodzice. 

Ich miny wyrażały... dezaprobatę? Niechęć? Wstręt? Zawód? Tego chłopcy nie potrafili rozróżnić z mimiki i spojrzeń rodzicieli. Tylko pani Perry zdawała się być całą sprawą niezainteresowana. Wpatrywała się w swoje dłonie, położone na kolanach.

— Proszę usiąść — polecił Nolan, wskazując na dwa wolne fotele.

Neil spojrzał na Todda. Zauważając szeroko otwarte oczy blondyna, chciał chwycić jego dłoń, lecz powstrzymał się. Nie mógł. Nie teraz.

Siedzieli w milczeniu. Myśli krążyły w głowie Neila z zawrotną szybkością. Wciąż miał te lichą, marną nadzieję na to, iż nikt jednak nie wie o ich związku.

— Panie Nolan, może pan powiedzieć, co się dzieje, że nas pan tu wezwał?

To pytanie ojca wyrwało bruneta z rozmyślań. Nie chciał, by Nolan odpowiadał na to pytanie. Nie chciał, by rodzice dowiedzieli się o jego miłości do Todda. 

— Wiecie państwo, iż czyny demoralizujące są w taj placówce surowo karane.

— Ale Neil nigdy nie dopuściłby się takiego czynu — powiedział szybko ojciec. — To jest bardzo dobry chłopak.

— Niestety. To, co zrobił jest demoralizacją kolegów ze szkoły. — Zrobił krótką pauzę. — Myślę, że synowie sami postanowią powiedzieć, o co chodzi.

Todd zacisnął usta. Wzrok miał spuszczony. W jego oczach stały łzy. Nie chciał płakać. Nie mógł płakać. Pokazałby tym swoją słabość. Zacisnął pięści, aż zbielały mu kostki.

Neil za to wydawał się być spokojny. W głębi serca jednak szalał z wściekłości i żalu.

— O-ojcze... ja... My... — gubił się w słowach. — Ja i Todd... jakby jesteśmy... jesteśmy razem.

Myślał, że ojciec będzie wściekły. Zbytnio się nie mylił.

— Jak to w ogóle możliwe?! — wybuchnął pan Perry. Spojrzał ostro na Todda. — To twoja wina, smarkaczu?!

Blondyn nie odpowiedział. Wpatrywał się z uporem w swoje pięści.

— Odpowiedz, Todd! — rozkazał pan Anderson.

— Nawet jeśli coś powiem, uznacie mnie za kłamcę — powiedział cicho blondyn. 

Neil chciał coś powiedzieć, lecz nie mógł wydobyć z siebie głosu. Spojrzał na Todda, któremu coraz trudniej było powstrzymać płacz. Blondyn ostatkiem sił próbował się nie rozkleić. Jego wargi drżały.

— Nie sądzę, iż synowie mieli złe intencje — wtrącił się Nolan — jednakże takie... miłostki nie mogą być traktowane łagodnie. — Spojrzał na siedemnastolatków. — Jeżeli nie chcą zostać relegowani, muszą wziąć odpowiedzialność za swoje czyny i ponieść konsekwencje.

— Oczywiście, na pewno zgodzą się na wszystko — powiedział pan Perry.

Spodziewali się najgorszego. Obawiali się, że rozkażą im, by zerwali. Nie chcieli kończyć swojego związku. Pragnęli tylko być razem. Czy to tak wiele: być z ukochaną osobą? To pytanie zadawali sobie w myślach.

— Więc jak będzie, panowie? — zapytał Nolan.

— Panie... Nolan... my... my... — zajął się Neil.

— Zerwiemy — dokończył zrezygnowanym głosem Todd.

Nolan chwilę wpatrywał się w chłopców. Poprawił się w fotelu.

— Takie zapewnienia nie wystarczą. Aby mieć pewność, że nie dojdzie do ponownego takiego incydentu, zdecydowałem, iż zamienię wasze pokoje. Pan Perry zostanie przydzielony do pana Daltona a pan Anderson — do pana Camerona. Macie również zakaz zbliżania się do siebie. Czy jest to jasne?

— Oczywiście, panie Nolan — odpowiedzieli chórem siedemnastolatkowie.

Chcieli się sprzeciwić, choć wiedzieli, że bunt zostałby bardzo źle odebrany. Pozostało im zgodzić się na wolę dyrektora. Ich gardła jednak nie słuchały. Głosy były drżące i ciche, niewyraźne. Mimo to Nolan usłyszał potwierdzenie swoich słów.

— Możecie odejść.

Chłopcy wyszli ze spuszczonymi głowami. Ich oblicza płonęły wstydem. Todd drżał. Łzy płynęły strużkami po jego policzkach. Zacisnął usta, by z gardła nie wydobył się szloch. Neil westchnął ciężko. Rozejrzał się, czy nikt nie idzie, i objął Andersona ramieniem.

— Spokojnie, Todd. Będzie dobrze — powiedział niezbyt pewnym głosem.

Blondyn nie odpowiedział. Nie chciał sprzeciwić się Neilowi, choć przeczuwał, że to, co powiedział brunet było nieprawdą.

— Poradzimy sobie. Zawsze sobie jakoś radzimy — zapewnił Perry.

Todd przypomniał sobie swój pierwszy dzień w Weltonie. To tylko sprawiło, że z oczu stoczyło się jeszcze więcej łez. Blondyn starł je szybko wewnętrzną częścią dłoni.

— Neil, naprawdę sądzisz, że będzie dobrze? — zapytał łamiącym się głosem.

Doszli do pokoju. Perry otworzył drzwi, po czym wpuścił Todda. Tamten wszedł do pomieszczenia wciąż przygnębiony. Oparł się o zamknięte drzwi, po czym zsunął po nich. Usiadłszy na ziemi, podkulił nogi. Oparł czoło o kolana i płakał.

— Todd... — zaczął Neil.

Przerwał, gdyż czuł, iż słowa nie pomogą. Przytulił blondyna, klękając przed na nim. Oparł swoją brodę na głowie Andersona. Pozwolił, by ukochany płakał. Wiedział, że to mu pomoże.



Rozdział  niestety krótki, ponieważ wena postanowiła się mną zabawić. Mam nadzieję jednak, że mimo wszystko rozdział Wam się spodobał.

Pozdrawiam <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro