#12 Babylon

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Znów leży sam na zimnej pościeli, gorące łzy spływają mu po policzkach, jednocześnie lekko łaskocząc. Wbija wzrok w hotelowy sufit, dokładnie tak samo jak tamtej nocy, z tą małą różnicą, że teraz nie kręci mu się w głowie, a obok siebie ma puste miejsce. Jest gorzko rozbawiony tym, że niecałe pół godziny temu opublikował w internecie normalne zdjęcie, na którym szeroko się uśmiecha z jedną z tysięcy fanek u boku. Jest pieprzonym hipokrytą, i wie to. Ale to łatwiejsze wyjście. Nie musi się tłumaczyć nikomu, nawet chłopcom, nie musi wysłuchiwać pytań o to, jak się czuje.

Ale jest też tak kurewsko zmęczony udawaniem. Tą wojną z Arz o to, które z nich jest szczęśliwsze, które z nich lepiej sobie radzi. Ma dość patrzenia na jej uśmiechniętą, szczęśliwą twarz jednocześnie wiedząc, że to wszystko jedna wielka bujda. Sam widział to, jak próbuje zapomnieć, był świadkiem jej pozornej, chwilowej radości, która gasła gdy tylko zostawała sama.

Desperacko potrzebuje wytchnienia od tego zakłamanego świata wypełnionego przepychem i fałszywym szczęściem, choćby miało się to równać odcięciu się od większości społeczeństwa. I byłby w stanie to zrobić, gdyby nie wymogi umowy z wytwórnią.

Pieprzona sława.

To ona wszystko zepsuła. A przynajmniej tak wmawia sobie Luke, bo to łatwiejsze niż przyznanie, że był to tylko czynnik, który popchnął jego do błędu. O tak, półprawdy są o wiele mniej bolesne, i zabierają ze sobą do grobu połowę poczucia winy.

(i'm tired of the feud, your short fuse, my half-truths are not amused)

I cholernie chciałby cofnąć się do dnia ich pierwszego spotkania, bo może wtedy wszystko potoczyłoby się inną ścieżką. Ta nadzieja wydaje się prostsza, ale jednocześnie tak absurdalna i nieosiągalna, że samo myślenie o niej jest bolesne. Ale przynajmniej odciąga jego myśli od tego, co przeszło mu koło nosa. Szlag, jest w tym już tak zaprawiony, że instynktownie wyczuwa, co ma na niego minimalnie lepszy wpływ, czy to nie chore? A może chore jest marzenie o tym, by podarte kartki ich historii napisać na nowo, zupełnie od początku, a potem skleić ich części w jedną, wspólną całość?

(i wish we had a clue, to start new, a white moon, no residue)

Jezu, jego mózg jest już tak przeżarty, że nie obchodzi go, co jest chore, a co nie, bo nie o to chodzi. Teraz liczy się to, by po prostu przetrwać, przejść przez to wszystko, wypatrując małego światełka w tunelu, aż w końcu zauważy ten długo wyczekiwany błysk, który sprawi, że jego życie znów będzie coś warte. Choćby miała to być jedynie wartość przypadkowego numeru telefonu przylepionego do podeszwy skórzanego buta. W pierwszej chwili nie ma kompletnie żadnego znaczenia, dopiero po wielu latach możesz dostrzec, że bez tego małego incydentu twoje życie mogłoby teraz wyglądać całkowicie inaczej. Mógłbyś mieszkać w zupełnie innym mieście- może to nawet nie byłoby miasto, a jedna z tych spokojnych, przyjaznych wiosek, o której marzyli na starość twoi rodzice- z innymi ludźmi, z innymi wartościami i inaczej wykreowanymi zdaniami na poszczególne tematy. Mógłbyś być kolejnym średnio zadbanym facetem, trochę za bardzo zlewającym swoje źródło dorobku, a nie pieprzonym pracoholikiem, który przez to konkretne zatrudnienie stracił prawdopodobnie najprawdziwszą rzecz w swoim życiu na zawsze.

Oh, czy nie miał przestać się nad sobą użalać?

No cóż. Od początku wiedział, że to nie wyjdzie, nie będzie się oszukiwał. Od ponad roku- niedługo od półtora- planował wziąć się w garść i dalej nic z tego nie wychodzi. Może taki jest jego los. Wiecznie złamane serce, rozpamiętywanie, wspomnienia na siłę wpychające się do głowy, wieczne cierpienia. Prawie jak piekło.

Oh my dear, but hell is just in front of you.

Nienawidzi pośpiechu, nienawidzi robić wszystkiego na ostatnią chwilę, ale tym razem sam do tego doprowadził.

Jakby nie mógł po prostu przemyśleć wszystkiego w trakcie pakowania się, które nawiasem mówiąc powinien był skończyć już kilka dni wcześniej. Ale po co? Lepiej było rozpamiętywać, drążyć i rozdrabniać wszystko na kawałki, zamiast podjąć decyzję szybko. I tak wiedział, co wybierze, więc cała ta szopka była kompletnie niepotrzebna. Czuje się jednak odrobinę lepiej ze świadomością, że nie było to dla niego łatwe, że będzie musiał wyłączyć uczucia aby wypowiedzieć te dwa słowa, które zniszczą wszystko. Że zmusi się do tego i choć tak cholernie tego nie chce, to zrobi to, bo wie, że musi. Nie ma dla niego innego wyjścia.

Być może któregoś dnia uda mu się to naprawić. A jeśli nie, to... zostanie tylko on sam. I nikt nie będzie mógł go skrzywdzić, nawet nienaumyślnie.

- Kotku, powinniśmy już jechać- słyszy cichy głos Liz. Podnosi wzrok i patrzy w jej zmartwione oczy. Ona wie. Wie, ale nic z tym nie zrobi. Tak samo chłopcy. To zbyt ważne i musi zrobić to sam, bez żadnych rad, bez popychania i zachęt. Musi nauczyć się wybierać dobrze, bo to właśnie jest część dorosłego życia. Nie będzie wiecznie tłumaczył się młodym wiekiem, który powoli zaczyna przemijać. Nie będzie traktowania go jak dziecko, nie będzie cofniętych konsekwencji.

- Wiem, mamo- wzdycha prawie niesłyszalnie. Znów wbija oczy w podłogę. To bezpieczniejsze niż patrzenie na jej zatroskaną minę, choć i tak nie ratuje go to od jej matczynego niepokoju.

- Jesteś pewien, że robisz dobrze?- upewnia się łapiąc go za rękę, ale on, zamiast jak zwykle zacisnąć lekko palce na jej dłoni, wyrywa się z jej uścisku i znów ucieka spojrzeniem.

- Nie- szepcze przez ściśnięte gardło. Czuje łzy napływające do oczu. Podnosi wzrok i błądzi nim po jej twarzy, desperacko szukając wsparcia.- Ale tak trzeba- głos łamie mu się, ale wyraz jego twarzy jest zacięty. Wie, po co ma sięgnąć.

Liz posyła mu niepewny uśmiech, próbując pocieszyć zarówno jego, jak i siebie.

- Więc jedźmy.

***

Lotnisko nie jest bardzo zatłoczone. Właściwie to jest prawie puste, nie licząc pojedynczych ochroniarzy i kilku pasażerów oczekujących na swoje loty. To chyba jeszcze gorsze. Chyba wolałby, gdyby hala była zatłoczona i głośna, gdyby w głowie czuł tępe pulsowanie od panującego w niej hałasu, na którym mógłby się skupić. Przeciskanie się pomiędzy falą ciał byłoby po stokroć lepsze niż stanie w opustoszałym pomieszczeniu wielkości sali sportowej, gdzie czuje się odsłonięty i obdarty z wszelkiej intymności. Ma wrażenie, że wszyscy mogą zobaczyć to, co z takim uporem usiłował ukryć. Ale nie ma na to wpływu, nie może pstryknięciem palca wypełnić hali po brzegi anonimowymi osobami. Nie jest Bogiem i nawet nie chciałby Nim być.

Nerwowo zagryza wargę, reflektując się dopiero po chwili, gdy czuje na języku metaliczny posmak krwi. Ociera usta wierzchem dłoni i odkrywa, że jego palce niekontrolowanie się trzęsą. Cholera. To nie tak działa pozbycie się uczuć, prawda?

Chłopcy siedzą na którejś z ławek niedaleko, jednak oddalonej wystarczająco, by nie wywoływać w nim uczucia zbyt ciasnej przestrzeni wokół siebie. Zdenerwowani zaciskają dłonie na drewnianych brzegach mebla. Co chwilę rozglądają się w poszukiwaniu dziewczyny, a Luke robi dokładnie to samo, choć może nie zdaje sobie z tego sprawy.

Gdzie do cholery ona jest?

Zostało pieprzone pół godziny.

Nie zdąży jej nawet wyjaśnić.

Będzie go miała za potwora.

Może nim jest?

Może dopiero się nim stanie?

Może...

- Luke!- brzęczącą w uszach ciszę rozrywa jej głos. Blondyn gwałtownie unosi głowę do góry i tak samo prędko podrywa się do pozycji stojącej. Robi niepewny krok w jej stronę, ale zaraz się wycofuje. Nie potrafi nałożyć na twarz tej cholernej maski. Nie potrafi tego udźwignąć. Nie potrafi...

- Luke...- brunetka z ulgą wzdycha, chłopak czuje jej miętowy oddech na swoim uchu, kiedy owija wokół niego ramiona, nie marząc o niczym innym jak o tym, by już zawsze przy nim trwać.- Luke, kocham cię- szepcze ze łzami w oczach, z trudem zmuszając się do tego, by nie pozwolić im popłynąć przez policzki.- Kocham cię, cholernie mocno. Kocham cię tak, że nawet nie miałam pojęcia o tym, że można kochać kogoś aż tak. Kocham cię mocniej niż pierwszy oddech zaraz po przebudzeniu, mocniej niż delikatny orzeźwiający wiatr usypiający wieczorem, mocniej niż siebie- jej głos przeradza się w szloch i już to łamie mu serce. A zaraz nie tylko to jego będzie złamane.

- Kocham cię- odpowiada zachrypniętym głosem. Zamyka oczy, nie będąc w stanie patrzeć na posmutniałe i poszarzałe twarze chłopców stojących niedaleko. „I właśnie dlatego muszę pozwolić ci odejść".

(we said we both love harder than we knew we could go)

- Ale zobaczymy się niedługo- Arzaylea uśmiecha się przez łzy.- Za kilka miesięcy wrócisz i wszystko będzie tak jak dawniej- wzdycha chwiejnie.

To ten moment. Teraz musi to poświęcić i odpuścić.

(but still the hardest part is knowing when to let go)

I choć to rozrywa mu serce na kawałki, powoli otwiera usta, mając zamiar powiedzieć to, co musi zostać powiedziane. Przez ściśnięte gardło nie chce uciec żadne słowo, więc na zmianę uchyla i zamyka buzię, jak ryba walcząca o powietrze. Bierze głęboki oddech i w końcu udaje mu się przybrać pozornie obojętny wyraz twarzy. Odsuwa się od dziewczyny, a gdy ta patrzy na niego z niepokojem, zagubieniem i niezrozumieniem, nie jest w stanie powstrzymać się od czułego muśnięcia jej policzka.

- Przepraszam- wydusza z siebie, a gdy brunetka otwiera usta, by coś powiedzieć, unosi rękę powstrzymując ją od tego.- To nie może tak wyglądać. Oboje będziemy umierać każdego dnia, zamiast skupić się na sobie i swoich potrzebach, które powinny być najważniejsze. Nie możemy w kółko się za sobą oglądać- patrzy na nią pustymi oczami, tak starsznie powstrzymując się od spojrzenia na nią inaczej, z uczuciami, jak zwykł to robić. To nie ten moment, chłopcze.

- Ale...- Arzaylea zacina się. Łapczywie łapie kolejne hausty powietrza próbując się uspokoić, co w końcu, po kilku próbach, jej się udaje.- Ale ty jesteś moją najważniejszą potrzebą- duka płaczliwie, usiłując stać się tak obojętnie raniąca jak on teraz.

- To koniec- mówi Luke z naciskiem, patrząc na nią miażdżąco. Jej ręka bezwładnie wysuwa się z jego dłoni gdy odsuwa się kilka kroków, a potem następnych parę, każdy oddalający ją od niego.

Ona chce jeszcze coś powiedzieć, ale nagle zdaje sobie sprawę, że to nic nie wskóra. On już podjął decyzję. Za nią. Odsuwa się od niego, zraniona. Ma w sobie jeszcze resztki nadziei, ale ona znika bezpowrotnie, gdy widzi jego pozbawioną uczuć twarz. Przeraża ją to, wbija jej sztylet w serce. Patrzy na niego ostatni raz, po czym odwraca się i odchodzi, gubiąc za sobą szlaczkiem pokruszone kawałki siebie, znaczące tor jej ostatniej walki, którą właśnie, kurwa, przegrała.

(watch it all fall down, babylon)

I nie ma żadnych szans, że kiedykolwiek się po niej pozbiera i wróci do stanu dawnej świetności.

Pewnie niektórzy z was od jakiegoś czasu zastanawiali się, co takiego złego mógł zrobić Luke. Co takiego było aż tak straszne i niewybaczalne. Co miało tak ogromną moc, by złamać dwa kompletnie zwykłe, silne życia.

A więc dla tych, którzy byli ciekawi.

Właśnie tak to wyglądało.

Gdybyście patrzyli na to z boku, zapewne dostrzeglibyście zaledwie dwójkę obojętnych ludzi, których nie łączą żadne uczucia. Dopiero z bliska może dostrzeglibyście z trudem powstrzymywane łzy i zranienie, choć przecież tak bardzo starali się je ukryć. Wyszło jak wyszło- jednemu lepiej, drugiemu o ułamek gorzej.

Zabrakło im tylko pieprzonych oklasków.

Luke wzdycha ciężko. Gdyby mógł zapomnieć, wymazać z głowy poprzednie trzy lata. Gdyby to było tak proste. Tymczasem nie dość, że radzi sobie z tym odrobinę nieporadnie (delikatnie rzecz ujmując), oprócz tego wszystko mu o tym przypomina. Chłopcy, którzy co chwilę powtarzają, że powinien pójść dalej. Media, cały czas huczące od tych samych, boleśnie żałosnych tematów jakimi są związki, nieistotne czy te istniejące, czy też nie. Niezręczne pytania dziennikarzy i zbyt natrętnych paparazzi.

„- A co z Arzayleą? Rozstaliście się już jakiś czas temu. Jak przez to przeszliście?"

albo:

„- Jak poradziłeś sobie z waszym zerwaniem?"

czy też:

„- Przebolałeś to już?".

I na koniec oczywiście najlepsze z nich:

„- Myślisz czasem o niej?".

Nie ma ochoty za każdym razem powtarzać tego samego i udzielać podobnych odpowiedzi na mało czym różniące się pytania. Nie jest w stanie ciągle opowiadać o tym, że teraz jedyną rzeczą jaka ich łączy, są zapisane gdzieś w czeluściach internetu wspomnienia, wspólne zdjęcia, prawie niedostrzegalne wzmianki w nagrywanych wypowiedziach i w pojedynczych tweetach. Nie da im dostrzec, jak bardzo wyblakli (wyblakli tak bardzo, że jedyne, co im zostało, to właśnie wspomnienia). Z tym, co się po nich ostało nie byliby już w stanie dalej o siebie walczyć (co nie oznacza, że przestają próbować).

(but if we're way too faded to fight, you can stay on more night)

Miłość udowodniła im obojgu, że pamięć to najgorsza część ludzkiego istnienia.

Zabija, ale podtrzymuje przy życiu.

Strzela w serce, a potem nie pozwala się wykrwawić.

Byś umierał żyjąc i cierpiał uśmiechając się.



no więc tak. w końcu spięłam tyłek i skończyłam ten rozdział.

i w sumie to nawet mi się podoba, choć mam wrażenie że początek wyszedł mi o niebo lepiej niż koniec.

przepraszam, że długo mnie nie było. testy, szkoła, rodzice, zajęcia i pilnowanie się z wagą (choć i tak, nie ukrywajmy, wyszło chujowo) skutecznie zajęło mi czas.

i tak naprawdę napisałam ten rozdział w trzy dni, tyle że każdy w dużych odstępach czasu.

jest trochę krótszy, bo ujęłam w nim wszystko co chciałam, a nie chciałam wciskać nic na siłę.

chciałam dać scenę zerwania w ostatnim rozdziale, ale jakoś tak pasowała mi ona do babylon.

może to i lepiej.

jakieś pomysły na to która piosenka jest następna?

[nie mam pojęcia co się stało z ITakWszyscyZginiemy ale kurewsko tęsknię za jej komentarzami ): ]

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro