#8 Youngblood

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Luke, błagam cię, wstań z tego cholernego łóżka- blondyn słyszy obok siebie błagalny głos Ashtona. Szatyn siedział obok niego cały ranek i popołudnie, usiłując zmusić go do podniesienia się z materaca i wykonania czegokolwiek. Ten jednak nie dał namówić się ani na śniadanie, ani na prysznic, ani na cokolwiek innego. Leżał tylko zakryty kołdrą, głuchy na prośby i błagania przyjaciela.

- A ja cię błagam o chwilę spokoju- mamrocze niewyraźnie Luke, wyraźnie zmęczony już natrętnością chłopaka.

- Nie dam ci chwili spokoju dopóki nie wyjaśnisz mi co się w ogóle stało!- Ashton zrywa się z łóżka. Ma dość zachowania niebieskookiego. Był pewien, że tamte czasy odeszły już w niepamięć, ale gdy tego ranka z radosnym uśmiechem rozjaśniającym twarz wleciał do jego mieszkania nie zawracając sobie głowy pukaniem, zobaczył właśnie ten widok. Duże wybrzuszenie pod grubą puchową kołdrą, bardzo niechętne do jakichkolwiek kontaktów z kimkolwiek.

Spod poszwy powoli wychyla się głowa z niesamowicie potarganymi lokami, przypominającymi raczej gniazdo, nie włosy. Luke powoli wydostaje się na światło dzienne, mocno mrużąc przy tym oczy i przeklinając jasne promienie słoneczne niestrudzenie przebijające się przez grubą warstwę chmur.

- To jednodniowe- tłumaczy blondyn.- Wszystko ci wytłumaczę, ale nie dziś. Dziś nie mam już na to wszystko siły- rzuca przyjacielowi błagalne spojrzenie, na co ten robi markotną minę.

- Ja po prostu nie chcę, by wszystko znów do ciebie wróciło. Nie chcę patrzeć jak ponownie stajesz się wrakiem człowieka- wzdycha z rezygnacją.- Przez cały ten czas przerażała mnie myśl, że to wcale nie minęło, a teraz boję się, że mogłem mieć rację- ucieka wzrokiem przed jasnym spojrzeniem młodszego chłopaka. Luke łapie za jego rękę i zamyka ją w swojej, ściskając lekko, jakby chciał pokazać, że przecież wszystko jest w porządku.

- Nic się nie dzieje, Ashy- Hemmings uśmiecha się łagodnie.- To chwilowe. Po prostu akurat dziś gorzej się czuję... Tak wyszło- pozwala sobie na cichy śmiech.- Nie ma żadnej konkretnej przyczyny, a ja nie mam zamiaru po raz kolejny dać ściągnąć się na dno.

Ashton kiwa głową, a na jego twarz wypływa niepewny uśmiech. Powoli kieruje się w stronę drzwi, wciąż jednak bacznie obserwując przyjaciela.

- Skoro tak twierdzisz... Ale obiecaj, że gdy tylko coś będzie się dziać, będę pierwszym, który się dowie- odwraca się w drzwiach i patrzy na Hemmingsa z wyczekiwaniem.

- Jak zawsze, Ashy, jak zawsze...- uśmiecha się Luke.

Irwin opuszcza pomieszczenie naprawdę wierząc, że tym razem powodem całego zamieszania nie jest wcale niska brunetka o czekoladowych oczach i zupełnie zapominając, że przecież to właśnie ona zawsze jest powodem wszystkiego.

A przynajmniej w życiu Luke'a.

Jasne promienie słoneczne niepewnie przedzierają się pomiędzy ciemnymi zasłonami. Oświetlają delikatnym światłem twarze dziewczyny i chłopaka, utrzymujących się jeszcze pod cienką taflą snu, choć nie na długo.

Pierwsza budzi się brunetka. Z pełnym zadowolenia westchnięciem przeciąga się chcąc zmusić do pracy zastygłe przez całą noc bezruchu mięśnie. Niespiesznie uchyla powieki jedynie po to, by jej spojrzenie spotkało się z błękitnymi jak ocean tęczówkami blondyna.

- Dzień dobry, kochanie- uśmiecha się lekko.

- Dzień dobry, kotku- odpowiada zadowolona brunetka.- Jak się spało?

- Wspaniale- Luke przygryza lekko wargę, wpatrując się w dziewczynę.- Nie musimy jeszcze wstawać, prawda?- upewnia się ze zmarszczonym czołem.

- A co masz zamiar robić?- pyta zaskoczona brunetka, z rozbawieniem spoglądając na niebieskookiego.- Po prostu leżeć?

- Po prostu leżeć- chłopak uśmiecha się lekko w odpowiedzi.

Spomiędzy warg Arzaylei wydobywa się chichot.

- Nie wierzę- śmieje się.- Nie masz ochoty na śniadanie?

Blondyn uśmiecha się krzywo, patrząc na dziewczynę spod przymrużonych powiek.

- Oczywiście, że mam- bawi się palcami brunetki, delikatnie głaszcząc przy tym jej dłoń. Mimowolnie uśmiecha się jeszcze szerzej, gdy widzi na wpół przymknięte oczy Arzaylei i wyraz błogości na jej twarzy.- Ale wolę poleżeć tutaj, z tobą- szepcze jej do ucha, przygryzając przy tym jego płatek.

Dziewczyna chichocze cicho, po czym oplata talię Luke'a ramionami i mocno się w niego wtula. Głęboko zaciąga się zapachem jego perfum, a dłoń wplata między kosmyki jego jasnych włosów.

Leżą obok siebie, przytuleni, dwa odrębne światy i życia, a jednak tak do siebie podobne. Tak dobrze uzupełniające się. Zupełnie, jakby byli sobie przeznaczeni. Jakby Arzaylea była dla Luke'a jedyną rzeczą, która powinna się tak naprawdę liczyć. Nie zespół. Nie przyjaciele. Jest tylko ona. Ona i on, zapatrzony w nią jak w obrazek, z oczami przepełnionymi miłością. Z sercem przepełnionym tym gorącym, żarliwym uczuciem, które nigdy jeszcze nie płonęło tak mocno. Ma wrażenie, że płomienie wzniecone przez dziewczynę liżą mu płuca, które chwilę później również zajmują się ogniem. Ale nie jest to niewyobrażalne gorące, niemalże niemożliwe do zniesienia. To przyjemne ciepło, takie, jakie odczuwa się, wychodząc z chłodnego domu na nasłoneczniony ganek.

Luke uśmiecha się, podczas gdy płomienie z płuc zaczynają trawić również gardło, a potem zajmują krtań, język, a na końcu usta. Czuje mrowienie na wargach.

- Kochaj mnie do dnia mojej śmierci- szepcze, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, co mówi.

(love me 'til the day i'll die)

Ale nie on jest autorem tych słów. Jest nim miłość, płomień, który kiedyś go pochłonął i spalił doszczętnie, a teraz powstał na nowo, niczym feniks z popiołów. Bo miłości nie da się zniszczyć. Ona zawsze będzie wracać, nieważne jak bardzo byśmy się tego wypierali i jak długo od niej uciekali. Ona zawsze nas znajdzie. I nie potrzebuje do tego kompasu, choć wszyscy jesteśmy zagubionymi statkami dryfującymi po oceanie życia. Sami musimy odnaleźć własną drogę, na którą ona nas naprowadzi.

- Nie będę kochać cię do dnia twojej śmierci- protestuje Arzaylea cicho, a Luke unosi się zaskoczony na łokciu. Ogień w nim gwałtownie się kurczy i jest to już tylko mały płomyk, żarzący się w środku zastygłego nagle serca.

- Co masz na myśli?- pyta ze strachem. Nie ma odwagi spojrzeć brunetce w oczy, nie po tym, co właśnie powiedziała.

Czy to możliwe, że za dużo sobie wyobrażał? Że jej miłość do niego nie jest tak silna, jak uczucie, którym blondyn ją darzy? Że pochopnie założył, że ona też czuje w sobie tę niezwykłą iskrę? Czy to wszystko było tylko wybrykiem jego wyobraźni?

Przełyka ślinę, nie będąc pewnym, czy naprawdę chce usłyszeć odpowiedź. A co jeśli powie, że go nie kocha? Co jeśli oznajmi, że za dużo sobie wyobrażał? Że... za bardzo się starał?

- Nie będę cię kochać do dnia w którym umrzesz, bo nawet kiedy ciebie nie będzie obok mnie, ja i tak będę cię kochać- uśmiecha się łagodnie dziewczyna, rozbawiona przerażonym wyrazem twarzy chłopaka, powoli ustępującemu wyraźnej uldze.- Nie ważne jak bardzo byś mnie skrzywdził. Zawsze będę cię kochać. A moja miłość zgaśnie dopiero w momencie, kiedy moje serce przestanie bić- zarzuca ręce na szyję chłopaka i patrzy głęboko w jego błękitne tęczówki.

Luke wbija intensywne spojrzenie w czekoladowe oczy Arzyalei, po czym delikatnie muska wargami usta dziewczyny.

- Kocham cię, kotku- szepcze brunetka. Zachłannie wpija się w usta chłopaka, bez wahania pogłębiając pocałunek. Ręce blondyna mimowolnie przesuwają się na pośladki dziewczyny i ściskają je lekko, na co spomiędzy jej warg ucieka zadowolony pomruk.

- Ja też cię kocham- odpowiada Luke, gdy w końcu odrywają się od siebie. Opada na łóżko, tuż obok Arzaylei i usiłuje uspokoić przyspieszony oddech. W końcu, gdy bicie jego serca staje się bardziej miarowe, delikatnie łapie za dłoń dziewczyny i splata jej palce ze swoimi. Odwraca głowę w bok, by móc na nią patrzeć. Podziwiać to, jaka jest piękna. Niewiarygodnie piękna, jednocześnie delikatna i seksowna, dziewczęca i kobieca. Momentami nieśmiała, a czasem z kolei aż nazbyt pewna siebie.

Blondyn unosi lekko rękę i opuszkiem palca delikatnie przejeżdża po policzku dziewczyny. Arzaylea unosi ledwo zauważalnie kąciki ust, gdy czuje lekkie łaskotanie. Przewraca się na bok, dzięki czemu może spojrzeć chłopakowi prosto w oczy.

- Jakie jest twoje największe marzenie?- pyta zaciekawiona.

Luke, przez kilka sekund zbity z tropu, potrzebuje kilku chwil, by zastanowić się nad prawidłową odpowiedzią.

- Nie mam największego marzenia- odpowiada po paru minutach namysłu.- Mam wszystko, czego zawsze pragnąłem: ustatkowałem się, robię to co kocham, a co podoba się tysiącom innych osób. Mam wspaniałych przyjaciół, kochającą rodzinę, ciekawe życie. No i znowu nauczyłem się kochać- uśmiecha się lekko.- Kiedyś moim największym marzeniem było to, abym nigdy nie czuł już bólu. To było zaraz po rozstaniu z Judie i czułem się wtedy tak cholernie źle. Miałem ochotę zrobić sobie krzywdę, byleby tylko coś przysłoniło wszystkie złe uczucia, nawet jeśli miałby to zrobić ból fizyczny- przerywa na chwilę, jakby zawstydzony tym, że ujawnia przed nią swoje słabości.- Ten stan utrzymywał się długo, zbyt długo. Moim jedynym marzeniem było wtedy, by już nigdy w całym swoim życiu nie czuć bólu- marszczy nos z rozbawieniem.- Teraz wiem już, że bez tych złych chwil, nigdy nie nauczylibyśmy się doceniać tych najlepszych, bo stałyby się dla nas zwykłą codziennością- kończy, patrząc z ciekawością na Arzayle'ę, leżącą obok niego z zamkniętymi oczami. Czuje, jak jej palce mocniej zaciskają się na jego dłoni.

- Nie miałam pojęcia, że aż tak ciężko przeżyłeś tamto rozstanie- mówi ze smutkiem. Patrzy na niego ze skruchą wymalowaną na twarzy.- Obiecuję, że nigdy nie złamię ci serca, Lukey- przysięga, na co Luke uśmiecha się pobłażliwie.

- Ależ nie krępuj się, kochanie. To byłby zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.*

Cały dzień gnicia pod kołdrą był zdecydowanie złym pomysłem i blondyn dobrze o tym wiedział. Niemniej jednak miał to głęboko gdzieś, będąc zdania, że przecież przez jeden niewykorzystany dzień jego życie nagle nie stanie się jeszcze bardziej beznadziejne.

Ale gdy wreszcie słońce zaczyna zachodzić, a niebo powoli szarzeje, chłopak gramoli się niechętnie z łóżka. Rozgląda się nieprzytomnie po jeszcze dość jasno oświetlonym pomieszczeniu, a jego wzrok obojętnie omiata ściany pokoju. Przez cały dzień nie zrobił kompletnie nic poza użalaniem się nad sobą i chowaniem pod pościelą, zupełnie jak gdyby okrycie się nią niczym zbroją, miało uchronić go przed całym złem tego świata.

Nie jest w stanie jednak dłużej usiedzieć w miejscu. Po kilkunastu godzinach budzenia się i zasypiania co chwilę, nie odczuwa już zmęczenia. Ma ochotę coś zrobić, ruszyć się, oddalić się gdzieś, gdzie nie będzie tych wszystkich znajomych przedmiotów przypominających mu nie tylko o dobrych chwilach, ale także o tych złych.

Nie trudząc się przygotowywaniem i zjedzeniem jakiegokolwiek śniadania, czy choćby wypiciem kawy lub herbaty, wciąga na siebie zwykłą jednokolorową koszulkę i cienkie, materiałowe spodenki. Na stopy zakłada sportowe buty i opuszcza mieszkanie, nawet nie przejmując się tym, że przecież wypadałoby chociażby zamknąć drzwi na klucz.

Gdy tylko jego stopy zeskakują z ostatniego stopnia, jego kroki stają się szybkie i miarowe. Luke biegnie przed siebie, wbijając wzrok w popękane, zniszczone płytki chodnikowe.

Zupełnie jak jego życie, które jest równie popękane i zniszczone jak te płytki. Chłopak czuje się niesprawiedliwie sponiewierany. Nie zrobił nic złego. Zawsze starał się być dobrym człowiekiem, pomagać innym kiedy tylko tego potrzebowali, nie obmawiać ludzi, których nie znał, dopóki nie poznał ich historii. Dlaczego więc spotyka go coś takiego, i to po raz drugi w ciągu dwudziestu dwóch lat jego nędznego życia?

Z pomiędzy jego warg ucieka westchnienie ulgi, gdy zbiega z chodnika, a wbiega na żwirową ścieżkę przecinającą park. Biegnie pomiędzy potężnymi drzewami sprawiającymi, że widoczność staje się coraz gorsza. Oddech pali go w gardło, a płuca pracują z coraz większą prędkością, zmuszając cały organizm do przyśpieszenia swojego zwyczajnego tempa. W oczach pojawiają się łzy, a w brzuchu czuje nieprzyjemny ucisk, ale wie, że musi to po prostu przeczekać.

Te odczucia to normalność podczas biegania, jest więc pewien, że zaraz wszystko minie. Jednak tak wcale się nie dzieje. Wręcz przeciwnie, jest coraz gorzej. Nogi miękną mu z każdym krokiem coraz bardziej a bieg staje się piekielnie trudny, gdy wybiega z parku, a jego stopy zaczynają uderzać o twardy beton.

Czując, że dalej nie da już rady, wbiega w jedną z pobliskich uliczek i zatrzymuje się. Opiera się o ścianę i zgina wpół, trzymając się kurczowo za brzuch jedynie po to, by chwilę później wyrzucić z siebie zawartość swojego żołądka.

Choć właściwie byłaby to zawartość jego żołądka, gdyby cokolwiek w siebie wcisnął. Jednak tego nie zrobił, a jego organizm wydala z siebie jedynie gorzką żółć.

Luke ciężko dyszy. Zamyka oczy i odchodzi, nie mając najmniejszej ochoty patrzeć na to, co jego organizm postanowił właśnie z siebie wyrzucić.

Siada na wąskim krawężniku na wylocie uliczki. Głowę spuszcza między kolana, a dłonie wplata we włosy. Sfrustrowany ciągnie za końcówki, nie mając pojęcia co robić. Wracać do domu? Zostać tutaj? Udać się do któregoś ze znajomych?

Nie wie, ile siedzi w tej samej pozycji. W końcu jednak podnosi się i nieprzytomnym wzrokiem rozgląda się po otoczeniu. Powłócząc nogami kieruje się przed siebie, nie zważając na to, że nie ma zielonego pojęcia, gdzie właściwie się kieruje.

Po prostu przed siebie.

Bo czy nie tego właśnie od niego oczekiwali? By przestał oglądać się w tył i ruszył przed siebie?

A więc właśnie to robi. Idzie przed siebie. Kieruje się tam, gdzie cokolwiek na niego czeka, zostawiając za sobą bezużyteczną przeszłość. A jaki jest najłatwiejszy sposób na odcięcie się od czegoś?

Zapomnienie o tym.

W końcu, gdzieś po prawej stronie, dostrzega szyld rozświetlający nieśmiało wszechobecną szarość. Blondyn bez zastanowienia, szurając nogami po ziemi, kieruje się w stronę mało zachęcającego baru. W tym momencie jednak nie obchodzi go, jak bardzo obskurne jest to miejsce, bo obrał sobie cel i tak naprawdę nie ma znaczenia, czy zrealizuje go w ekskluzywnej restauracji, z kieliszkiem drogiego wina wysuwającym się z omdlałej dłoni, czy w ciemnym pubie, z niemalże opróżnioną butelką wódki rozbijającą się o kafelki.

Pierwszy łyk jest palący. Luke ma wrażenie, że jego gardło płonie i ma ochotę odstawić butelkę na blat i z kwaśnym wyrazem twarzy opuścić lokal, ale coś mu na to nie pozwala.

Drugi łyk jedynie go rozgrzewa, a każdy kolejny dodaje mu tylko więcej zachęty.

To było dokładnie to, czego potrzebował.

Zdążył już zapomnieć, jak bardzo alkohol może człowieka zniewolić, ale jak szybko może go jednocześnie uwolnić.

Od wspomnień. Bólu. Żalu.

Coraz bardziej zaczyna kręcić mu się w głowie, a obraz staje się tak rozmazany, że kiedy Luke wyciąga z kieszeni telefon, ledwo jest w stanie odczytać poszczególne litery. W końcu jednak udaje mu się odnaleźć numer, którego szukał. Bez wahania wciska zieloną słuchawkę i beznamiętnie wsłuchuje się w głuche, miarowe sygnały.

- Słucham?- rozlega się znajomy, dziewczęcy głos. Luke nie odpowiada, zbyt zaskoczony faktem, że odebrała i zbyt zachwycony tym, że to zrobiła.- Halo, kto mówi?- dopytuje dziewczyna.

(one of us gets to drunk and calls about a hundred times)

- Kochanie- udaje się wydusić blondynowi po zbyt długiej chwili milczenia.

- Luke?- pyta z niedowierzaniem Arzaylea.- Luke, dlaczego dzwonisz? Coś się stało?

Chłopak wzdycha z rozrzewnieniem, opadając bezwładnie na blat.

- Kiedyś nazywałaś mnie kotkiem- mówi z lekką pretensją i żalem.- Prawie nigdy nie mówiłaś do mnie po imieniu.

(yeah you used to call me baby, nie you're calling me by name)

Po drugiej stronie zapada nagła cisza i jedynym, co Luke może wyraźnie usłyszeć, jest urywany oddech brunetki.

- Luke, jesteś pijany- odzywa się w końcu. Przez jej głoś pobrzmiewa gniew, który usilnie stara się ukryć.- I nawet nie próbuj zaprzeczać. Słyszę przecież, że bełkoczesz- mówi twardo.

Chłopak daje sobie chwilę do namysłu. Naprawdę tak łatwo zorientować się, że się upił? Był pewien, że brzmi całkiem normalnie. Skąd więc Arzaylea wie, że jest pijany?

- Nie dzwoń do mnie więcej- oznajmia dziewczyna, wyrywając go z chwilowego zamyślenia. Luke chce coś powiedzieć. Już, już zbiera się, by to zrobić, kiedy cichy głos brunetki zamyka mu usta.- Nigdy więcej do mnie nie dzwoń. Proszę- dobiega go przepełniony bólem i błaganiem szept Arzaylei.

Połączenie zostało przerwane.

Leży na znajomym łóżku, owinięty w kilkanaście koców, które przyniósł mu Ashton, myśląc zapewne, że cokolwiek one dadzą. Ale one jedynie przypominają mu o tym, jak bardzo nie tak wszystko poszło. Materiały otulają go ciasno, tworząc dziwaczny kokon, przez co ma wrażenie, że podczas tamtej sytuacji był owinięty w podobny kokon. Który był zaplątany tylko wokół niego, jakby liczył się tylko on.

I właśnie tak się zachował. Egoistycznie i samolubnie, zupełnie nie zawracając sobie głowy tym, jak poczuje się ona. W myślach miał tylko jedną rzecz: zakończ to, zakończ to, zakończ to.

I zrobił to. Zakończył, a wraz z tym zakończył szanse na prawdziwe, szczere szczęście dla nich obojga.

Jak mógł być tak cholernie głupi?

Ze sfrustrowanym jękiem powoli gramoli się z kilku warstw koców. Siada na łóżku i wbija pusty wzrok w zimną, oblepioną masą zdjęć rozdzierających serce ścianę. Dłonie zaciskają się na kołdrze i mną ją, jakby to mogło w jakikolwiek sposób pomóc.

Ale tak naprawdę jedyną rzeczą, która mogłaby mu w tym momencie pomóc, to stracić uczucia. Całkowicie i kompletnie. Gdyby one zniknęły, wreszcie byłby wolny od całego bałaganu, jaki rozpoczął.

Ale jednocześnie stałby się potworem. Prawdziwym potworem, który nie cofnie się już przed niczym. Byłby w stanie robić wszystko: łamać serce, ranić ludzi, odbierać życia. I to był jedyny powód, dla którego jeszcze ich nie wyłączył. Choć zastanawiał się setki razy. Choć tak często coś go kusiło i ciągnęło, mówiąc: obojętność cię wyzwoli, w końcu będziesz tym, kim powinieneś być. Ale powstrzymywał to, wiedząc, że później już nie będzie odwrotu. I pozwalał sobie cierpieć, bo co innego mógł zrobić? To cierpienie stało się wszystkim co miał. Wszystkim, co miało znaczenie. A cała reszta odeszła na dalszy plan.

Ręka Luke'a bezwiednie wyciąga się w stronę telefonu leżącego niedaleko na szafce nocnej. Drżącymi palcami odblokowuje ekran, na którym wciąż widnieje to samo zdjęcie: on i Arzaylea razem, objęci i uśmiechnięci od ucha do ucha. Radośni. Szczęśliwi.

Ignorując serce rozpadające się na kawałki gdzieś pod osłoną żeber, które przecież do cholery miały chronić ten bezużyteczny kawałek mięsa, uruchamia twittera. Niebieskie światło włączającej się aplikacji na chwilę go oślepia, ale zaraz zmienia się w ciemny granat, który jest zdecydowanie delikatniejszy i bardziej komfortowy dla jego oczu.

Odrzucając od siebie myśli o niemiłym kłuciu w klatce piersiowej, wchodzi na prywatny profil Arzaylei, która teraz, kilka tygodni po rozstaniu, wciąż go nie zablokowała. Może jej to nie obchodziło, a może nie miała ochoty patrzeć na jego twarz, nawet jeśli byłaby ona tylko na zdjęciu.

Z konsternacją wymalowaną na twarzy przegląda ostatnie wpisy dziewczyny, ale jego mimika co chwilę się zmienia. Raz jest smutny, a raz zdenerwowany. Raz ma ochotę się rozpłakać, a raz rozszarpać kogoś na strzępy.

04/05/2016

Błagam, wróć. Nie jestem w stanie bez ciebie żyć.

Ucisk w klatce piersiowej blondyna przybiera na sile.

03/05/2016

Czas ruszyć dalej i zapomnieć o tym, co było. Zostawić za sobą wszystko i rozpocząć swój nowy start. Z nowymi, lepszymi ludźmi.

Nic nie rozumie. Jedne wpisy wskazują, że Arzyalea też przechodzi przez całe to gówno, dokładnie tak jak on. Ale z innych można wyczytać, że chce ruszyć dalej i zamknąć serce na stare sprawy, a gdyby mogła, to jednym pstryknięciem wyrzuciłaby go z pamięci.

Czego chcesz, Arzayleo? Przyciągnąć go do siebie, czy odepchnąć?
(you push and you push and i'm pulling away from ya)
Zapomnieć czy pamiętać? Chcesz go z powrotem w swoim życiu, czy żeby nigdy już nie wracał?

(say you want me out of your life, [...] cause you need it all o of the time [...] say you want me back in you life)

Pragniesz nowego początku czy starych, dobrych czasów?

*zgapione z gwiazd naszych wina

wstałam godzinę wcześniej żeby to napisać i opublikować lenka, więc możesz być wdzięczna

btw, lepiej z cytatami, czy bez?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro