Chapter 2.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„We don't have to talk. We don't have to dance. We don't have to smile. We don't have to make friends. It's so nice to meet you. Let's never meet again."


  Nerwowo rozejrzałam się po pomieszczeniu, chcąc upewnić się, że mężczyzna znajdujący się naprzeciwko mnie nie jest zwyczajną fatamorganą. Zimno przeniknęło całe moje ciało, więc wyprostowałam się i drżącą dłonią wygładziłam materiał mojej sukienki, chcąc nieco się uspokoić. Uciekać nie mogłam, ponieważ nie miało to najmniejszego sensu. Byłam już w tym gabinecie i on również się tutaj znajdował. 

Westchnęłam cicho powoli, wypuszczając powietrze spomiędzy moich warg, a on zrobił kilka szybkich kroków, by móc stanąć tuż przede mną. Uniosłam głowę do góry, z trudem łapiąc oddech, gdy jego męski zapach uderzył w moje nozdrza, przy okazji miażdżąc doszczętnie moją pewność siebie. Nawet jeśli sekundę wcześniej łudziłam się, że dam sobie radę, to teraz, gdy był tak blisko i ciarki przelatywały wzdłuż mojego kręgosłupa, wiedziałam, jak bardzo naiwna byłam. Perfumy, w których skład wchodziły akordy skóry, jabłko i bob tonka zdecydowanie do niego pasowały. Jak i ich nazwa, be the Legend. I miałam tę pewność, ponieważ to ja uzależniłam się od tego zapachu jeszcze kilka miesięcy temu, gdy spędzałam z nim każdą wolną chwilę. Dosłownie. 

Pewne zauroczenia błyskawicznie przemieniają się w miłość i ciężko stwierdzić, w którym momencie człowiek się zakochuje. 

Jego zielone oczy lustrowały mnie, a jego zacięta mina nie wróżyła nic dobrego. Nie, żebym przejmowała się tym, co on o mnie myślał, w żadnym wypadku. Właściwie, zdecydowanie nie powinnam zwracać na to uwagi. I, gdy ta myśl pojawiła się w mojej głowie, odetchnęłam z ulgą, wyprostowałam się dumnie, wysuwając podbródek, gotowa stoczyć z nim ten bój. Niech mnie wyzywa, niech mówi jak okropna, czy głupia jestem, byłam na to zdecydowanie gotowa, bo jak nie teraz, to kiedy?

— Samiro — zaczął, umieszczając opuszki palców na moim policzku, dość niepewnie, chociaż to może tylko ja doszukiwałam się w jego zachowaniu wahania, które towarzyszyło mi za każdym razem, gdy tylko znajdował się obok mnie. 

Uśmiechnął się nikle, na krótki moment wyginając kąciki swoich zmysłowych ust do góry i cofnął palce, by móc przeczesać nimi swoje włosy, jakby nie przejmował się tym, że ułożenie fryzury zajęło mu jakieś dwadzieścia minut rano. Doskonale wiedziałam, ile to trwa, ponieważ spędziłam z nim kilka poranków, o których nie powinnam była teraz myśleć. Potrząsnęłam głową, by móc otrząsnąć się i pozbyć niechcianych wspomnień. 

— Oj, Samiro. — Zaśmiał się, kręcąc z głową i z gracją godną drapieżnego kota odwrócił się, by móc wrócić do biurka. 

Oparł się o nie i nadal obserwował mnie niczym potencjalną ofiarę, a ja odczuwałam ciągły niepokój. Zwłaszcza że sposób, w jaki wypowiadał moje imię, zdecydowanie ociekał seksem. Nisko, zmysłowo, przeciągając samogłoski, by nieco wzmocnić cały wydźwięk. 

Westchnęłam ciężko i potrząsnęłam głową, pozwalając, by włosy uderzyły w moją twarz. To mnie nieco ocuciło. Nie mogłam zachowywać się jak zakochana gimnazjalistka za każdym razem, gdy na niego wpadałam. Kochałam go, naprawdę go kochałam, ale spieprzyłam to i powinnam pozbyć się słabości, którą do niego miałam. Zacisnęłam palce na czubku nosa, jakby to miało pomóc mi ogarnąć myśli, które piętrzyły się w mojej głowie. Nie chciałam ich. I musiałam pamiętać, że jego też nie mogłam chcieć, nawet jeśli moje zdradzieckie ciało i serce zgodnie twierdziło, że było inaczej.

— Adrien, miło cię widzieć, zdecydowanie cieszę się, że po raz kolejny w tym tygodniu udało mi się na ciebie wpaść, ale mógłbyś mi łaskawie powiedzieć, gdzie jest Chrysander? — zauważyłam nazbyt entuzjastycznie, co nie uszło jego uwadze, ponieważ uniósł brwi z powątpiewaniem i przekrzywił głowę pytająco mnie wzrokiem, czy oby na pewno ze mną wszystko w porządku? 

Potrafił wyczuć mój sarkazm, ale nie obchodziło mnie to. Cóż, nie, ale nie zamierzałam się nad tym aktualnie rozwodzić. Skupiłam się na tym, po co tu przyszłam. Mój brat mnie wezwał, więc to z nim powinnam rozmawiać. Nie z jego wspólnikiem. Nie z jego najlepszym przyjacielem.

— Wyskoczyło mu nagle spotkanie i poprosił, bym przekazał ci szczegóły wraz z zaproszeniem, ale sądzę, że poradzisz sobie sama. — Zmierzył mnie wzrokiem, przesuwając nim po całej mojej sylwetce, jakby chciał mi powiedzieć, że nie wątpi w to, że poradzę sobie z doborem stroju na tę okazję. 

Tu akurat miał rację, mój brat natomiast czuł potrzebę kontrolowania wszystkiego, zwłaszcza że istniałam w jego życiu dopiero od kilku miesięcy i nadal nieco dziwnie czuliśmy się w swoim towarzystwie. Mimo to starał się to wszystko nadrobić. 

— Chciałem jednak porozmawiać o tym, co wydarzyło się dwa dni temu. — Zrzucił na mnie bombę, uśmiechając się przy tym w swój seksowny, zdecydowanie nieodpowiedni na ten moment sposób. 

Jęknęłam cicho. Nie podobało mi się to. Miałam nadzieję, że zdecyduje się udawać, że nic się nie wydarzyło, dokładnie tak jak robiliśmy to do tej pory w sprawie naszego romansu, który nie miał prawa bytu. Nigdy. 

Wywróciłam oczami, starając się zapanować nad tym odruchem i odwróciłam się na palcach, z wrodzoną sobie gracją, by móc skierować się do drzwi. Niestety mnie ubiegł, zablokował mi drogę i zmusił do tego, bym się zatrzymała. 

Nie potrafił zrozumieć odmowy, nie rozumiał tego, że ktoś nie miał ochoty na konwersację z jego osobą. Zawsze dostawał, to czego chciał, a jeśli coś szło nie po jego myśli, robił wszystko, by jednak do tego doszło. Męsko, zdecydowanie i totalnie w moim stylu. Uwielbiałam takich facetów, którzy wiedzieli, czego chcą i jak to osiągnąć. Mimo to nie powinnam znów wpadać w tę pułapkę. Był moim uzależnieniem, odmianą najgorszego narkotyku, więc dla własnego dobra powinnam go unikać. Potrafił doprowadzić mnie do stanu euforii, w bardzo krótkim czasie, a jednocześnie zepchnąć prosto w otchłanie piekieł bez mrugnięcia okiem. Był moją destrukcją, a jednocześnie najlepszą z możliwych opcji. Zawsze. Niestety, nie zawsze można mieć, to czego się chce, bądź potrzebuje. Czasami życie rewiduje nasze poglądy, zmienia je i wymusza do koniecznych zachowań, by przetrwać. Ja musiałam odpuścić sobie miłość względem niego. A co za tym szło, powinnam przestać go spotykać, bo z takim natężeniem widywania go, nie zapomnę o nim nigdy.

— Adrien, proszę, odpuść. Wiem, że nie darzysz mnie zbyt ogromną sympatią, pokuszę się nawet o stwierdzenie, że mnie nienawidzisz, więc...błagam, oszczędź mi tego, proszę. — Spojrzałam na niego błagalnym wzrokiem, mając nadzieję, że okaże mi na tyle łaski, by nie wbijać kolejnych szpilek w moje skołatane serce. 

Nie radziłam sobie z tym, nie potrafiłabym się otrząsnąć. Zresztą, wiedziałam, że nie jest typem faceta, który bawi się w gierki i zemsty. Zapomina, odrzuca i rusza dalej. To był on. Nie bez powodu zostawiał za sobą tłumy płaczących kobiet, które nie zdołały go usidlić. Nawet ja w swojej wielkiej naiwności wiedziałam, że prędzej, czy później znudziłabym mu się. Na całe szczęście, odeszłam wcześniej. Złamałam własne serce, a i owszem, ale moja duma pozostała nietknięta, bo to ja byłam tą, która zostawia, a nie tą, którą się porzuca. W tej potyczce byłam górą.

— Nie pochlebiaj sobie, nie zajmujesz mi tyle czasu, bym odczuwał względem ciebie cokolwiek, mała. — Oświadczył dość chłodno, prychając cicho jakby to była rzecz oczywista. 

Najwyraźniej dla niego była, a mnie mimo wszystko ubodła ta myśl. Nie mogłam z nim być, ale nie sądziłam, że byłam, aż tak nieważna. Z drugiej strony, skoro go nie zraniłam, mogłam odetchnąć z ulgą. 

Krzywdziłam tylko samą siebie, autodestrukcja była w porządku do momentu, w którym nie pochłaniała ofiar dookoła. Tutaj udowadniał mi, że nigdy bym nie mogła go zranić, bo nigdy nie darzył mnie żadnym uczuciem. Zimno przeniknęło na nowo moje ciało, a wzdłuż kręgosłupa przeleciał mi nieprzyjemny dreszcz. Wcale nie czułam się dobrze, cholera, z każdą sekundą czułam się coraz gorzej i to on ponosił winę. Potrafił wycelować i trafić tak, by dobić. Brakło mi tchu na moment, ale dość szybko poradziłam sobie z tym. Byłam zła, rozzłościł mnie, więc odepchnęłam go dość mocno, na tyle, że się zachwiał, więc zdołałam go wyminąć i dopaść do drzwi. Nie zamierzałam katować samej siebie. Nie wytrzymywałam tego, nie chciałam tego, robił mi taki okropny mętlik w głowie, że wolałam uciec jak pozwolić sobie poradzić z tym. Z nim. Z uczuciami względem niego. Jasna cholera. Musiałam wyjść. Zniknąć, odejść, wycofać się. I lizać rany. I zrozumieć, że nawet jeśli to ja odeszłam, to nie on był pokrzywdzony, a nadal ja. I uporać się z tym.

— Mimo wszystko jestem gotowy dać ci dwieście tysięcy, których potrzebujesz. — Ton jego wypowiedzi sugerował, że doskonale zdawał sobie sprawę, że naprawdę potrzebowałam tej kwoty. 

Gorsze jednak było to, że to wiedział. Skąd? Jakim cudem? I wtedy do mnie dotarło. Zwierzyłam mu się. Powiedziałam mu o wszystkim. Przyznałam się i wyznałam, że nie mogę prosić Chrysandera o takie pieniądze po tych kilku miesiącach, które spędziliśmy ze sobą jako rodzeństwo. Moja matka dopiero kilka lat temu przyznała się ojczymowi, do tego, że miała skok w bok i, zostawiła dziecko swojemu kochankowi. Ukrywała to. 

Nie wiem jakim cudem, ale byłam jej brudnym sekretem, aż do ostatniego roku, gdy to nie przypomniała sobie o tym, że mnie kocha. I do akcji wkroczyła właśnie kobieta, która mnie urodziła i jej mąż. Przyjęłam ich nazwisko. Zamieszkałam z nimi. Wywróciłam swój świat do góry nogami, by móc odciążyć tatę, który poświęcił życie, by mi pomóc. Chciałam z nim zostać, a jednocześnie wiedziałam jak wielkie wpływy miał Edoardo. I jak wielką ujmą na jego honorze był fakt, że jego nieskazitelna żona miała tak okropny sekret. 

Zatrzymałam się w miejscu przerażona wizją tego, że przyznałam się do wszystkiego. W dodatku jemu. Czy mogło być gorzej? Ostrożnie odwróciłam się do niego i spojrzałam wprost w jego oczy, które okazywały cały chłód, który był zarezerwowany dla mnie.

— O czym ty mówisz? — spytałam, mając nadzieję, że to tylko głupi żart, że żartuje. 

Z drugiej jednak strony, znał kwotę. Wyprostowałam się i czekałam na odpowiedź, nawet jeśli miałam pewność, że po moich urodzinach, gdy obudziłam się u jego boku, ślady maskary na jego koszuli powstały podczas moich pijackich wynurzeń i napływów szczerości.

— Samiro, nie udawaj. Wiem wszystko. Rozumiem, że nadal chcesz pozostać idealną siostrzyczką w oczach Sandera, ale mnie nie musisz oszukiwać, mała naciągaczko. Wpadłaś nagle w nasz świat, pojawiłaś się znikąd i sądzisz, że wszystko ci się należy. To żałosne. — Powiedział dość obojętnie, chociaż miałam świadomość, że aktualnie to mną gardził. 

Jego ton, pomimo całej obojętności powiewał grozą. Jęknęłam cicho. Nie mógł się bardziej mylić, ale nie mogłam wyprowadzić go z błędu. Bolało jednak to, że miał mnie za taką osobę. Zamrugałam pospiesznie oczami, chcąc pozbyć się niechcianych, cholernych łez, które cisnęły się pod moje powieki.

— Skoro jestem żałosna, dlaczego chcesz mi zapłacić? Co na tym zyskasz? — Zapytałam, mierząc go wściekłym wzrokiem. 

Bycie zranioną dodało mi nową dawkę siły, którą zamierzałam dobrze spożytkować. Nie planowałam uciec, nie chciałam trzaskać drzwiami. Prędzej chciałam uderzyć jego. Powiedzieć mu jak ogromnym dupkiem jest. Jak bardzo go nienawidzę, chociaż to wierutne kłamstwo.

— Mój przyjaciel będzie nadal miał idealną siostrzyczkę, ponieważ nie zrobisz nic głupiego. — Przyznał, uśmiechając się cwanie i wzruszył ramionami przy okazji, poprawiając spinki przy mankietach, jakby omawiał ze mną jakiś ważny kontrakt, a nie to, że zapłaci mi. 

W dodatku sama nie byłam pewna za co. Prychnęłam. Niedoczekanie. Faktycznie, ten zastrzyk gotówki pomógłby mi sprzeciwić się ojczymowi, ale z drugiej strony zawieranie paktu z diabłem, by pokonać tyrana, nie było zbyt rozsądnym wyjściem.

— Pieprz się, Nikosto.

— Maleńka, to jeszcze nie koniec. Nie myśl, że nie będę miał z tego korzyści. Będę. Bądź na tyle rozsądna, by usiąść i mnie wysłuchać. — Poprosił, wskazując gestem kanapę, zachęcając mnie tym samym, bym spoczęła. 

Gotowało się we mnie, więc wyminęłam go i dotarłam do okna, za którym rozprzestrzeniał się widok, całkiem przyjemny, na inne budynki i okoliczny park, którego zieleń ginęła pomiędzy betonowymi budowlami. Westchnęłam ciężko. Czułam się dokładnie jak ten mały, zielony obiekt w środku miasta. Rzucony, pozostawiony na pożarcie bezlitosnym korporacją. Stłamszony, niemający żadnego prawa bytu.

— W co ty grasz? — spytałam, lustrując go wzrokiem poprzez moje ramię. 

Wzbudził moją ciekawość, na równi ze wzburzeniem. Był dupkiem. Zdecydowanie. Nie doceniłam go, ale nie mogłam go winić. Powinnam spodziewać się tego, nie bez powodu był okrzyknięty rekinem biznesu i bezlitosnym konkurentem oraz dziedzicem fortuny Nikosto, która uznała, że najwyższa pora podbijać polski rynek. I oczywiście on otrzymał zadanie zajęciem się filią w Polsce. Zwłaszcza że jego matka była polką. Westchnęłam ciężko. Nie chciałam o nim myśleć, wcale. Nie powinnam tak wiele o nim wiedzieć, gdy jednocześnie wcale go nie znałam. Ironia losu.

— Ty potrzebujesz pieniędzy, ja żony dla świętego spokoju. Proste, prawda?

— W życiu za ciebie nie wyjdę! — oznajmiłam wzburzona, odwracając się gwałtownie i wyrzucając dłonie w górę, zaczęłam nimi chaotycznie gestykulować. 

A i owszem. Wylądowałam z nim w łóżku. Oczywiście, pokochałam go, ale miałam na tyle rozumu i zdrowego rozsądku, by wiedzieć, że ten człowiek nie był wart tego, by wylewać przez niego tak wiele łez. W dodatku nigdy nie słyszałam tak wielkiego absurdu. On i żona? Te dwa pojęcia się wykluczały, ponieważ był playboyem, który szalał, cieszył się życiem, ale na pewno nie planował zakładania rodziny, mając niespełna dwadzieścia siedem lat. W żadnym wypadku bym go o to nie podejrzewała.

— Świetnie, bo nie tego chcę. Moja babcia marzy o prawnukach. I o tym, by móc odejść w spokoju. Chcę, byś udawała moją narzeczoną, tylko przed moją rodziną. Dyskrecja. Tylko oni by wiedzieli. Nikt więcej. W zamian za to dostaniesz dwieście tysięcy, to chyba nie jest trudne, prawda? — Wyjaśnił, wpatrując się we mnie znacząco. — Oboje doskonale wiemy, jak bardzo potrafisz udawać oddaną i zakochaną, jesteś w tym świetna. Tym razem ci za to zapłacę. I tym razem nie będziesz musiała nawet uprawiać ze mną seksu. Czysto platoniczny układ. Ja mam fikcyjną narzeczoną, ty pieniądze, co ty na to? — Zaproponował, rozwijając swoją propozycję, a ja miałam ochotę wybuchnąć śmiechem. 

Absurd. Śmiech na sali, dosłownie. Chociaż jego zacięta mina i poważna postawa dawała mi podstawy, by sądzić, że był poważny. Zwariował. Obrażał mnie, a mimo to sądziłam, że zwariował. Prychnęłam.

— Nie jestem masochistką!

— Potrzebujesz gotówki, przemyśl to. Moje oświadczyny są aktualne jeszcze dwadzieścia cztery godziny. — Dorzucił, puszczając do mnie tak zwane perskie oczko. 

Bezczelny typ. Zacisnęłam dłonie w pięści, walcząc z chęcią rzucenia się na niego. Jakże to było nieprawdopodobne, że jeszcze piętnaście minut temu miałam ochotę go pocałować, a teraz zamordować, dosłownie. 

— Aaa. I, maleńka, idziemy razem na ten bankiet w sobotę. Już nie mogę się doczekać. — Dodał, uśmiechając się perfidnie i nie czekając już na żadne moje słowa, ruszył do drzwi. 

Zatrzymał się w progu i spojrzał na mnie. 

— Pamiętaj, dwadzieścia cztery godziny. Czas płynie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro