Chapter 22.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„Zrobiłem tych parę głupstw, ale parę głupstw powinno być wybaczone..."

Wyciągnęłam rączkę od walizki i sięgnęłam po nią, by móc przemierzyć odległość, jaka dzieliła mnie od furtki, do drzwi wejściowych. Obejrzałam się przez ramię, machając jeszcze Adrienowi, który właśnie odjeżdżał swoim czarnym audi, w kierunku miasta, w którym planował spędzić pracowicie kilka dni.

Nie oczekiwałam, że będzie mi się tłumaczył, ale miłe było to, że postanowił informować mnie o swoich planach i nieobecnościach. Pokręciłam z niedowierzaniem głową i uznałam, że nie było to ani miejsce, ani czas na to bym analizowała takie rzeczy.

Stałam właśnie pod dwupiętrowym, kremowym domem, który uchodził za mój rodzinny, a zdecydowanie był zbyt duży, jak na tylko dwoje mieszkańców.

Rozejrzałam się dookoła, działka, na której był wybudowany, była spora, właściwie ogromna i znajdował się na niej sad, miejsce, gdzie stała altanka z ławką oraz huśtawka, na której spędzałam całkiem sporo czasu, gdy byłam młodsza. Kwiaty i krzewy również odnalazły tutaj swoje miejsce i całokształt był przyjemny dla oka.

Oczywiście, była to zasługa taty, ponieważ należał on do tego typu ludzi, którzy ciągle znajdowali dla siebie zajęcie, ale to właśnie dbanie o dom i ogród przynosiło mu największą frajdę. Wiecznie kosił trawnik, wiecznie przycinał drzewa, wiecznie coś przesadzał i sadził, a nawet prowadził swój własny ogródek warzywny, twierdząc, że nie można nigdy mieć pewności, co kupuje się w sklepie.

Zaśmiałam się na to wspomnienie i podeszłam do ciemnych drzwi, chcąc odnaleźć klucz, który najpewniej znajdował się na dnie mojej torebki, która zdawała się nie mieć dna. Typowo, kobieco, ale nie zamierzałam na to narzekać. Podparłam na kolanie torebkę i zajęłam się przeszukiwaniem jej zawartości, gdy drzwi się uchyliły, a za nimi pokazał się tata.

Mężczyzna w sile wieku, z ciemnymi włosami, przez które przebijało się mnóstwo siwych pasm i tak błękitnych oczach, że jedyne skojarzenie, jakie nasuwało się, patrząc w nie, to woda, krystalicznie czysta.

— Tatusiu! — oznajmiłam radośnie, upuściłam rzeczy, które trzymałam, ignorując to, że upadły one na trawę i rzuciłam się na mężczyznę.

Objęłam ramionami jego kark i wtuliłam się w jego ciało. Różnica wzrostu pomiędzy nami wynosiła ledwo kilka centymetrów, ale i tak czułam się, jak jego mała, kochana córeczka. I to nic, że miałam już dwadzieścia lat, nadal czułam się przy nim dokładnie tak samo, jak za starych, dobrych dziecięcych czasów.

— Córcia — odpowiedział cicho, jak to miał w zwyczaju, z całą dozą spokoju i bez oporu objął mnie, pozwalając mi na trwanie w jego objęciach, dłuższy czas.

Nigdy nie próbował mnie od siebie odsuwać, nawet jeśli nie był typem człowieka, który okazywał uczucia na prawo i lewo. Rzadko mówił o miłości, ale ciągle ją okazywał, czy to w postaci zwykłej rozmowy, która miała na celu uzyskać informację o moim dniu, czy o mnie, czy też w przygotowaniu śniadania, bądź przyjechaniu po mnie pod szkołę, bym nie musiała sama wracać.

Zawsze był, gdy go potrzebowałam, nigdy mnie nie zawiódł i niezależnie od tego, czy coś robił, potrafił znaleźć czas, by ze mną porozmawiać. Nawet jeśli chodziło o błahostki. Nigdy mnie nie zbywał. Był idealnym rodzicem, od zawsze. I chociaż zdawał się nieporadny w sprawach damskich, radził sobie świetnie, najlepiej jak potrafił.

— Cholernie tęskniłam — oświadczyłam pewnie i odsunęłam się, po dłuższym momencie.

Wpatrywałam się w jego twarz, doszukując się w niej jakichś zmian, ale nadal była ona taka sama. Z lekkimi zmarszczkami wokół oczu, pomarszczonym czołem od trosk i z szerokim, wesołym uśmiechem, który sięgał również do jego tęczówek. Tata. Ten sam. Tak samo znajomy, tak dobrze wyglądający.

Nie skomentował tego, uśmiechnął się tylko pobłażliwie i złapał moją walizkę, by móc wnieść ją do środka.

— Chodź, napijemy się kawy i opowiesz mi, co się działo w stolicy — poprosił, nie przestając się uśmiechać.

Odwzajemniłam gest, zebrałam rzeczy z trawy i wrzuciłam je z powrotem do torebki. Ruszyłam za mężczyzną i skierowałam się do mojego pokoju, gdzie tata odstawił mój bagaż. Ja zostawiłam resztę i udałam się na górę, do kuchni. Pomieszczenie było jasne, wyłożone w jednej części szarymi kafelkami, jedną ścianę zajmowała meblościanka, zaś w rogu stał stół z krzesłami. Była prosta, funkcjonalna i co ważniejsze, przestronna i niezawalona rzeczami, które były tutaj zbędne. Skierowałam się do kuchenki, by móc nastawić wodę, ale tata zmarszczył brwi i gestem głowy wskazał mi stół. Cóż. Najwyraźniej on planował zrobić nam tę kawę. Rozumiałam to, lubił czuć się potrzebny, dlatego bez oporu go posłuchałam.

— Jak się czujesz? — zagaiłam, chociaż tak naprawdę zjadało mnie poczucie winy, ponieważ zostawiłam go samego.

Nie podobało mi się to, ale z drugiej strony, starałam się zrozumieć jego chęć niezależności. Był dorosły. I chociaż martwiłam się o niego, jak jeszcze nigdy, miał prawo do własnych decyzji. Bałam się, że ukrywa przede mną ból, czy jakiekolwiek inne objawy, a właściwie miałam pewność, że to robił. Zawsze tak było. Nigdy nie chciał być dla nikogo ciężarem i właściwie ciężko było zmusić go do odpoczynku. Był uparty i zawzięty w swoich działaniach.

Westchnęłam cicho i oparłam łokcie na stole, by móc podeprzeć na dłoniach brodę.

— Możesz przestać? — spytał, odstawiając czajnik na palnik i odwrócił się, by móc na mnie spojrzeć.

Sięgnął po kubki. Do jednego wsypał zmieloną, czarną kawę, a do drugiego rozpuszczalną, dla mnie.

— Ale co?

— Użalać się nade mną, nad losem... robić ze mnie obłożnie chorego — wyliczał mężczyzna, a ja z niedowierzaniem rozchyliłam usta.

Kilka tygodni temu przyznał mi się, że miał tętniaka mózgu, a dzisiaj zrzucał na mnie coś takiego. Jakim cudem miałam się nie bać? Nie martwić? Nie troszczyć się o niego? Skoro on poświęcił całe swoje życie, by dbać o mnie?

— Tato... — jęknęłam cicho.

— Nie, naprawdę. Nie umieram, nie wybieram się zbyt szybko na tamten świat, więc skończ. Zachowuj się normalnie albo za siebie nie ręczę! — ostrzegł i powrócił do rytuału przygotowania kawy.

Jakbym była jakimś gościem, a nie domownikiem. Wprawdzie jakiś czas temu opuściłam rodzinny dom i wyjechałam na studia, ale przecież to nie oznaczało, że byłam intruzem. Jęknęłam ponownie i wywróciłam teatralnie oczami, nie potrafiąc walczyć z tym przyzwyczajeniem.

— Samiro! Zachowuj się — dodał, zerkając na mnie, a ja zacisnęłam usta w wąską linię i powstrzymałam się przed jakimś złośliwym komentarzem.

Cholera, zapomniałam jaki upierdliwy potrafił być, gdy się na coś uparł. Wypuściłam powoli powietrze i wzięłam kilka szybkich, płytkich oddechów. W myślach policzyłam do dziesięciu i nadal byłam zirytowana.

— Tato, nie mogę udawać, że wszystko jest w porządku! — podniosłam się gwałtownie z miejsca i objęłam dłońmi ramiona, jakby to miało pomóc mi się nie rozpaść.

Nie wybuchnąć, chociaż z marnym skutkiem.

— Skarbie, wszystko jest w porządku — powtórzył z uporem maniaka mężczyzna i zmierzył mnie wzrokiem.

Super, więc tak zamierzał to rozgrywać. Udawać, że nic się nie dzieje. Ile on miał lat? Pięć? Wzniosłam wzrok, spoglądając na sufit, jakbym szukała gdzieś ratunku i zacisnęłam dłonie w pięści.

— Umierasz — wyszeptałam tylko, czując, że powoli zaczynam się trząść.

Przerażało mnie to. Myśl, że tata może nie dożyć kolejnego dnia, że może go nie być, że nie zobaczę jego uśmiechu, nie usłyszę jego głosu, że po prostu już go nie będzie. Rozszerzyłam oczy, nie chcąc mrugać, by czasem się nie rozpłakać. To podobno pomagało, ale i tak czułam, jak mokną mi oczy. I zapewne zaczęłabym płakać, gdyby nie gwizdek czajnika. Otrząsnęłam się i spojrzałam na tatę, który jak gdyby nigdy nic, po prostu zalewał kawę. Westchnęłam ciężko i sięgnęłam do lodówki, by móc wyjąć z niej śmietankę.

Ogarnął mnie chłód związany z przerażeniem, ale nie odzywałam się już. Chociaż miałam tak wiele do powiedzenia.

— Ciastka są w barku, przyniesiesz?

— Jasne — mruknęłam i wyszłam z kuchni.

Dotarłam do salonu, gdzie we wskazanym przez tatę miejscu odnalazłam wspomniane słodkości. Zabrałam je i wróciłam do stołu, by móc przy nim usiąść. Tata już podawał kawę, więc objęłam palcami mój kubek, ignorują to, jak bardzo gorący był.

— Wyrzuć to z siebie i miejmy to z głowy — poprosił, zerkając na mnie, widząc najpewniej, jak się dręczę, uznał, że jeden, jedyny raz może mnie wysłuchać.

Prychnęłam.

— Umówiłam ci konsultację u profesora Blasińskiego, na koniec lutego, niestety wcześniej nie ma go w kraju — powiedziałam spokojnie i wygięłam kąciki ust, by móc uformować z nich uśmiech.

Tata zmarszczył brwi i dłuższy moment wpatrywał się we mnie z powątpiewaniem.

— Z kim?

— Najlepszym neurochirurgiem według kilku uniwersytetów, sporej ilości for i informacji, jakie zdobyłam. Jest świetny, ma innowacyjne metody i podejmuje się beznadziejnych przypadków. To cudotwórca — oznajmiłam nieco weselej.

To tylko kilka miesięcy. Tyle musieliśmy wytrzymać. Dokładnie osiem. Nie mogło być tak źle. Spojrzałam na tatę i uśmiechnęłam się na nowo.

— Dziecko, nie stać nas...

— Tato, nie zaczynaj. On działa pro bono — skłamałam, mając nadzieję, że chociaż tego kłamstwa tata nie wychwyci.

Zresztą starałam się. Nie mogłam mu powiedzieć, że najlepszy przyjaciel Chrysandera płaci mi, za udawanie swojej narzeczonej. I przy okazji, że tak naprawdę nie udaję, bo go kocham, ale to nic. Taki mały efekt uboczny.

— Skarbeńku...

— Tato! Nie zamierzam się z tobą kłócić, masz konsultację, w lutym widzę cię w Warszawie! — ostrzegłam gniewnie, marszcząc brwi i mierząc go wzrokiem.

Najwyraźniej poskutkowało, ponieważ się nie odezwał. Uśmiechnął się. Sporo cech odziedziczyłam po nim, na całe szczęście, dlatego też nasze kłótnie bywały zabawne. Albo szybko kończyliśmy, bo znaliśmy zakończenie, albo godzinami wałkowaliśmy jedno i to samo tak dla zasady.

— Co u Judyty? — spytał, zmieniając temat.

Zatrzymał wzrok na swoim kubku, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że mama była jedyną kobietą, która jakkolwiek, kiedykolwiek go interesowała. Było to przykre. Powinien ułożyć sobie życie, a nie oddawać serce mężatce, która uznała, że skok w bok to fajna sprawa. Nawet jeśli Edoardo był okropnym człowiekiem, nie zasługiwał na taki numer ze strony żony. Tym bardziej tata, którego oszukała w dużo gorszy sposób. I mimo to, nadal nie potrafił powiedzieć o niej złego słowa.

— Cóż, radzi sobie. Nie wiem, co powiedzieć. Jest szczęśliwa, takie wrażenie sprawia — odpowiedziałam i ostrożnie upiłam łyk kawy, tak by nie poparzyć sobie języka.

I właśnie wtedy dotarło do mnie, że nie dolałam śmietanki. Ani nie dodałam cukru. Skrzywiłam się i prędko naprawiłam to. Tata zaśmiał się.

— A Edoardo?

— Tak samo. Pracuje, bywa tu i ówdzie, nie narzekam, ale mało czasu z nimi spędzam. Nadrabiam lata stracone z bratem. Mieszkam z Emilią — odpowiedziałam nie do końca zgodnie z prawdą.

Gdybym przyznała się, że mój ojczym to wrzód na tyłku, tata martwiłby się o mnie, a to ostatnia rzecz, o jaką bym prosiła. Kiedykolwiek. Uśmiechnęłam się i upiłam kolejny łyk kawy, teraz znacznie smaczniejszy.

— A co z tym mężczyzną, o którym wspomniała mama przez telefon...Adrianem?

— Adrienem — poprawiłam i spojrzałam na lakier, który miała na paznokciach, jakbym chciała zyskać nieco czasu.

— Więc? Co z Adrienem?

— Co powiedziała ci mama? — spytałam, chcąc dowiedzieć się, jak wielki zasób wiedzy posiada tata.

— A choćby to, że ten pierścionek to nie fatamorgana, a fakt i moja córka wychodzi za mąż — zauważył, zerkając na mój palec, więc i ja podążyłam tam wzrokiem.

I przeklęłam się za głupotę w myślach, bo na serdecznym palcu nadal tkwił pierścionek. Idealny, wymarzony i ten, który dostałam od Nikosto na czas pobytu w Asyżu, ale tak jakoś przyzwyczaiłam się do noszenia go, że zapomniałam go zdjąć. Idiotka ja!

— Och, bo ja...no bo... — zaczęłam się miotać i raz za razem otwierałam usta, by coś powiedzieć i zamykałam je, wiedząc, że nie ma na to dobrego wytłumaczenia.

Cholera. Jasna cholera.

— Zapomniałaś o takim szczególe, co? — zagadnął kpiąco, a ja wywróciłam oczami, ponieważ zdawałam sobie sprawę z rozmiaru mojej gafy.

— To stało się tak szybko, że nie chciałam mówić ci przez telefon, a...

— A jest szansa, że zdołam poznać przyszłego zięcia przed ślubem, czy dopiero na ślubie? — uśmiechnął się cynicznie, wpatrując się we mnie, a ja czułam się coraz bardziej zakłopotana.

Zrobiło mi się gorąco. W dodatku czułam się jak na przesłuchaniu i naprawdę źle czułam się z faktem okłamywania taty. Umierającego taty.

— Przepraszam... — wymamrotałam cicho, przytłoczona poczuciem winy.

— Nie przepraszaj, powiedz mi lepiej, czy zasługuje na ciebie i jak bardzo mam być surowy, gdy już się tutaj pojawi. Bo odważny to on musi być, skoro wsunął ci pierścionek na palec, bez uzgadniania tego ze mną — skomentował z rozbawieniem i złapał ręką moją dłoń.

Ścisnął ją, jakby chciał podnieść mnie na duchu, a ja spojrzałam mu w oczy i uśmiechnęłam się szeroko.

— Kocham cię, tato.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro