Chapter 24.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„I pick you up of the ground,
and give you oxygen,
for you to fly again."

2 listopad 2016

— Nie rozumiem dlaczego upierasz się przy tym, by czekać na Sandera, skoro możesz wrócić ze mną — oznajmił nieco podirytowany brunet, marszcząc swoje brwi, nie starając się ukryć swojej złości.

Oczywiście, rozumiałam to. Mieliśmy tylko kilka dni w miesiącu, tak naprawdę tylko dla siebie, ale dla mnie rodzina była równie ważna, co chłopak. Właściwie nawet ważniejsza. Z miłością zawsze można było się rozstać, różnie bywało i różnie się zdarzało, a najbliżsi trwali przy nas, wbrew i pomimo wszystko. A przynajmniej chciałam, by mój brat wiedział, że dokładnie takiej relacji między nami chciałam.

— Bo mu obiecałam, po prostu — odparłam nieco zniecierpliwiona i wywróciłam teatralnie oczami, starając się zrozumieć, dlaczego tak jemu to przeszkadza. — A ja nie lubię łamać obietnic — dodałam w ramach wyjaśnienia i wzruszyłam lekko, dość obojętnie ramionami po raz kolejny, odbijając się stopami od podłoża, by móc rozbujać mocniej huśtawkę.

Wraz z ciemnowłosym, nie przejmując się chłodem siedzieliśmy w ogrodzie, otoczeni typowymi dźwiękami wiejskiej natury. Szum liści, co jakiś czas dźwięk silnika, przejeżdżających obok samochodów i jakieś ptaki, niedobitki, które nie myślały o ucieczce z kraju, w celu odnalezienia ciepła za jego granicami. Uniosłam głowę, wpatrując się w skomplikowane kształty chmur i milczałam.

I również Nikosto zdawał się już nie planować zmieniać mojego zdania, co do sposobu powrotu do stolicy. Przerzucił ramię przez oparcie i przysunął mnie do siebie, oddając mi nieco swojego ciepła. To było miłe. Zdecydowanie fakt, że został na noc i nie marudził, gdy cała rodzina przesłuchiwała go, sprawiał, że nabierałam przekonania, że ten nasz związek faktycznie mógł się udać, że pomimo różnic jesteśmy w stanie być ze sobą naprawdę, a nie tylko tymczasowo. Szczególnie że z wrodzoną sobie łatwością, przekonał wszystkich, że jestem dokładnie tą, której potrzebuje i chce w swoim życiu. Nawet ja w to uwierzyłam, w to, że w jego oczach wcale nie jestem taka pozorna i zwyczajna, nawet jeśli zdawał się chcieć chronić mnie przed wszelkim złem tego świata.

— Jak się czuję twoja babcia? — spytałam, zmieniając temat, który i tak już został zakończony.

Oczywiście mogliśmy wykłócać się kolejną godzinę, ale najwyraźniej oboje zdążyliśmy zorientować się, że to bezcelowe. Stracilibyśmy czas na przedstawianie swoich racji, a kompromis i tak nie był możliwy. Przekręciłam głowę, by móc spojrzeć na niego i uśmiechnęłam się lekko, dość uroczo, ponieważ nie było to typowe pytanie z grzeczności. Uwielbiałam jego babcię, właściwie była mi naprawdę bliska i martwiłam się o nią, chociaż nie musiałam, bo przecież, była szczęśliwa. Adrien był ze mną. Byliśmy ze sobą. I nawet ona była z tego faktu zadowolona. I nie oszukujmy się, poczucie winy nieco wyblakło, ponieważ już jej nie oszukiwaliśmy. To była swoista ulga, zwłaszcza że nasze kłamstwo, zdecydowanie wymknęło się spod kontroli i każdy już wiedział o tym, że się spotykaliśmy. Nie wyobrażałam sobie, bym musiała oszukiwać własnego tatę, babcię, czy kogokolwiek innego.

Szczególnie, że próbowałam już z Sanderem i bardzo źle się to skończyło.

— Dobrze, wpadnie za jakiś czas do Polski, jak to ona. Ciągle o ciebie pyta i marudzi, że rzadko się odzywasz — odparł, zerkając na mnie z dwuznacznym uśmieszkiem tkwiącym na wargach. — Ale bez obaw, ja jestem gorszy, ty podobno chociaż dzwonisz, a ja jestem wyrodnym wnukiem — dodał, nie przestając się złośliwie uśmiechać.

— Na szczęście, odpokutowałem, bo zaręczyłem się z aniołem, więc mogę być diabłem, czy jakoś tak — zakończył, wybuchając już śmiechem na dobre.

Sama zaczęłam się śmiać, ponieważ fakt, że jego babcia określiła go mianem szatańskiego nasienia był zabawny. Zwłaszcza, że Adrien wcale nie był złym wnukiem, troszczył się o swoją babcię najlepiej, jak potrafił.

— Widzisz, jesteś okropny, każdy to wie — podsumowałam, pokazując mu koniuszek języka i zaśmiałam się cicho, zeskakując z huśtawki.

Zachwiałam się, ale utrzymałam równowagę i odwróciłam się w kierunku bruneta, który nadal bujał się na meblu ogrodowym.

— A ty i tak mnie kochasz, co za nieszczęście — odparł, puszczając do mnie tak zwane perskie oczko, a ja zamrugałam pospiesznie powiekami, ponieważ nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo prawdziwe to było. Oczywiście, machnęłam lekceważąco ręką, ignorując to, jak bardzo szaleńczy rytm przybrało moje serce i zaśmiałam się ponownie. W bagatelizowaniu wszystkiego byłam świetna, słowo.

— Głupia i naiwna ja. Idziemy na spacer? — zaproponowałam, poszerzając swój uśmiech.

— Mam jeszcze trochę czasu, więc chodźmy — zgodził się, przytakując ruchem głowy i zatrzymał huśtawkę.

Wstał i sięgnął po moją rękę, aczkolwiek zamiast iść, przyciągnął mnie do siebie, ulokował dłonie na moich plecach i przycisnął mnie do swojego ciała, umieszczając przy okazji usta, na moich wargach, by móc mnie czule, krótko i delikatnie pocałować.

Uśmiechnęłam się w ramach odpowiedzi na ten gest i poprawiłam włosy, by móc odrzucić je w tył, tak by nie opadały na moją twarz.

— Chodź — powiedziałam tylko, chwytając ponownie jego rękę i skierowałam się, w wybranym przez siebie kierunku.

Właściwie szłam przed siebie, gdziekolwiek, byleby iść. Zresztą, nie ważne było miejsce, istotne było to, że oboje obraliśmy dokładnie ten sam kierunek.

❌❌❌

3 listopad 2016

— Coś poważnie się zrobiło, prawda? — zagaił wesoło Chrysander, przełączając po raz kolejny kanał radia, na którym nadawano reklamy.

Przekręciłam głowę w bok, by móc na niego zerknąć, nawet jeśli wiedziałam, że aktualnie zamierza udawać bardziej skupionego na drodze, jak był dotychczas. Oczywiście, byłby to plus, gdyby faktycznie tak było, ale znałam go na tyle, by wiedzieć, że to próba ignorowania mnie i zmuszenia do zwierzeń.

— No nie wiem, jeszcze trochę i „Last Christmas" zacznie lecieć w radiu, wtedy będzie poważnie, tak to, nie wiem, o co chodzi — zauważyłam złośliwie i uśmiechnęłam się dumnie, ponieważ tylko udawałam, że nie wiem do czego pił.

Oczywiście był przy tym jak tata żegnał się z Adrienem, więc zdołał zauważyć, jak traktuje go mój ojciec. W dodatku, zamiast wyjechać normalnie, jak planowaliśmy wieczorem, San wraz z moim tatą uparli się, że pora na jakiś alkohol. I tym sposobem załatwili się tak, że nawet, gdybym chciała, to nie miałam, jak wrócić do miasta. Faktem było, że Chrysander kochał na tyle swój samochód, że nie planował dać mi go prowadzić. I wcale nie wynikało to z faktu, że posiadałam prawo jazdy od kilku miesięcy.

— Zamierzasz udawać?

— W tym jestem najlepsza, co nie? — zagaiłam wesoło i szturchnęłam go w bok łokciem, by móc zmienić ponownie stację w radiu.

Zdecydowanie dzisiaj nie leciało nic, co oboje moglibyśmy słuchać.

— Słuchaj, chodzi mi tylko o to, że nie do końca wiem, o co chodzi. Okłamywanie babci Nikosto jeszcze dało się zrozumieć, ale Wiktora? Samira, co się dzieje? Co ty odwalasz? — spytał z wyrzutem i zerknął na mnie, posyłając mi pełne oskarżenia spojrzenie.

Westchnęłam ciężko, ponieważ faktycznie, wysyłałam sprzeczne sygnały. W Asyżu zarzekałam się, że to gra, a teraz, kilka miesięcy później, nie mogłam powtórzyć własnych słów, ponieważ były one kłamstwem.

— Chyba po prostu dogadaliśmy się z Adrienem, to wszystko. Lubię go — przyznałam, decydując się na szczerość.

Nawet jeśli zwierzanie się bratu, w moim przypadku zawsze kiepsko się kończy, uznałam, że tak będzie lepiej. Zresztą, ile można kłamać? Aż tak kłamać?

— Lubisz go, czyżby? — kpina w jego głosie była tak oczywista, że właściwie jedyne, co powinnam to wściec się, kazać zatrzymać samochód i wysiąść, nawet jeśli byliśmy dopiero w połowie drogi i zdecydowanie nie było to zbyt bezpieczne, ani rozsądne.

— Nie łap mnie za słówka, San! — upomniałam go, mówiąc to nieco głośniej, niż zamierzałam i westchnęłam ciężko.

Cholera. Wkurzał mnie tym przesłuchaniem, chociaż z drugiej strony: jego troska była urocza i przesadna.

— Chodzi mi o to, że nie chcę, by złamał ci serce!

— A kto powiedział, że mi je złamie?

— Znam go!

— Najwyraźniej nie za dobrze, poza tym, to twój przyjaciel, trochę więcej wiary...

— Mówię to właśnie dlatego, że to mój przyjaciel — jęknął cicho i pokręcił głową, przyspieszając nieco.

Zacisnął dłonie na kierownicy, a ja mogłam obserwować, jak żyłka na jego szyi drga. Denerwował się i to wcale nie było dobre.

— Sander, ludzie się rozstają, ludzie się kłócą i ludzie się zakochują, nic nie...

— Właśnie! Zakochałaś się w nim i możesz cierpieć, a ja...— przerwał mi i zerknął na mnie kątem oka — nie poradzę sobie z tym, ponieważ nie będę mógł ci pomóc.

— A może pora zażyć trochę optymizmu, może będziesz miał fajnego szwagra? — zagaiłam, wysilając się na słodki uśmiech, nawet jeśli niepokoiłam się tym, co właśnie wygadywał mój brat.

Cholera. Przecież nam się układało, przecież powinnam ufać Nikosto, a Sander wyskakiwał mi z czymś takim. Jęknęłam cicho.

— Jesteś naiwna, słodka i naiwna, boję się, że cię skrzywdzi.

— Nie planuję dać się skrzywdzić, więc skończ — ucięłam temat i założyłam dłonie na wysokości klatki piersiowej.

Opadłam wygodniej na fotel i zamknęłam oczy, udając, że zamierzam odpoczywać.

— Mira, ja się tylko martwię.

— Doceniam, ale niepotrzebnie — dodałam, nie racząc nawet na niego spojrzeć i westchnęłam ciężko, po raz kolejny.

— Nie dąsaj się.

— To nie zachowuj się jak idiota.

Tym sposobem w pojeździe nastała złowroga cisza. Oczywiście, była ona zdecydowanie lepsza, jak to byśmy się kłócili i skakali sobie do gardeł, ale mimo wszystko, powinniśmy dojść do porozumienia. W końcu Adrien był najlepszym przyjacielem mojego brata, a ja jego siostrą. Powinien się cieszyć, chociaż z drugiej strony, może w tym właśnie tkwił problem? Bał się, że będzie zobowiązany do wybrania jednej ze stron. Przynajmniej zazwyczaj tak to wyglądało podczas rozstań, ktoś musiał kogoś poprzeć i kogoś potępić. Nie oszukujmy się, nikt nie dochodził do porozumienia, że fajnie jest się rozejść i, że to najwyższa pora. Ktoś zazwyczaj cierpiał, mniej albo więcej, ale jednak cierpiał.

Westchnęłam ciężko. Nawet jeśli się tym tak przejmował, nie powinien na mnie napadać, nie powinien psuć mojego szczęścia, które trwało naprawdę dopiero moment. Zwłaszcza że nadal martwiłam się o tatę, który jakimś cudem, nadal pozostawał tak samo pozytywnym facetem, jak zawsze. To było zdumiewające, ale jednak, nie załamał się. Uśmiech nie schodził z jego warg nawet na moment, cięte riposty i kiepskie żarty nadal były obecne w jego słowniku, więc nic nie wskazywało na to, by było z nim bardzo źle. Z drugiej strony, wiedziałam, że potrafił oszukiwać najbliższych jak nikt. Od lat się tego uczył, a wszystko tylko po to, by nikt się o niego nie martwił.

Pod tym względem byłam podobna. Bardzo podobna do niego i wiedziałam, że powinnam się niepokoić. Zdecydowanie. Mogło być tragicznie, a on i tak wolałby się uśmiechać i wszystko tuszować.

Zmarszczyłam czoło i wzięłam kilka głębszych wdechów. Panikowałam, a to nie było dobre. Dopowiadałam sobie swoje własne wersje, gdy tak naprawdę, tata nie mógłby bagatelizować czegoś tak istotnego, jak swoje zdrowie. Był uparty, niczym osioł, oczywiście, ale był na tyle rozsądnym człowiekiem, by nie ignorować własnego życia, które dopiero się zaczynało, na pewno nie mogło dobiegać ku końcowi.

Odetchnęłam i przekręciłam głowę, by móc utkwić wzrok w bocznej szybie. Podziwiałam widoki, milczałam i po prostu starałam się myśleć pozytywnie.

Ponad dwie godziny później, gdzie muzyka zdawała się już być irytującą, a cisza wręcz kłopotliwą, spojrzałam na brata i westchnęłam ciężko i już miałam się odezwać, gdy usłyszałam sygnał wiadomości. Wygrzebałam telefon z torebki i odczytałam wiadomość, w której koleżanka prosiła o to, bym zamieniła ją w pracy.

Westchnęłam ciężko. Cholera. Miałam mieć wolne, ale z drugiej strony, dodatkowa gotówka nie była złym pomysłem. Odpisałam, że wezmę jej zmianę i pojawię się po szesnastej w pizzerii.

— Jest szansa, że podrzucisz mnie do pracy, a bagaż na mieszkanie? — spytałam, obserwując brata, który zmarszczył brwi i zaszczycił mnie krótkim spojrzeniem.

Przy okazji zmienił bieg i powrócił do obserwowania trasy. Wjeżdżaliśmy do miasta i nasza podróż powoli dobiegała ku końcowi.

— Jasne, ale sądziłem, że masz wolne — zauważył spokojnie, dochodząc najpewniej do wniosku, że nie powinien prowokować mnie do kłótni.

Rozsądnie. Zresztą, Chrysander zawsze uchodził za tego ułożonego, co oczywiście nie było zgodne z moim buntowniczym charakterem, jak mawiała matka. Nie żeby ona znała mnie zbyt dobrze, ponieważ nie sądziłam, by w ciągu kilku miesięcy można było twierdzić, że się kogoś zna.

— Koleżanka się rozchorowała i prosi o zmianę, skoro mogę to czemu nie?

— Wiesz, że nie musisz pracować? — spojrzał na mnie, unosząc sceptycznie jedną z brwi.

Westchnął ciężko. Kolejny trudny temat. Fakt, że chciał dawać mi pieniądze i utrzymywać. On, mama, czy ktokolwiek. Wolałam tego uniknąć, byłam samodzielna, a i tak spotykałam się z zarzutami, że odnalazłam rodzinę tylko dla korzyści majątkowych. Chociaż to oni odnaleźli mnie, ale to już była inna historia. Westchnęłam ciężko i przeczesałam włosy palcami.

— Nie zaczynaj, dobrze wiesz, że nie chcę się kłócić — ostrzegłam.

— Nie rozumiem twojego uporu, przecież to...

— Nie! To nie logiczne. Jestem pełnoletnia, jestem w stanie o siebie zadbać i nie potrzebuję waszych pieniędzy. Ani twoich ani niczyich — oznajmiłam pewnie, starając się jednak panować nad tonem.

Złościł mnie, ale nie chciałam się kłócić.

— Ciekawe, co na to Adrien?

— Adrien nie ma w tej sprawie nic do powiedzenia, na razie — zauważyłam i prychnęłam cicho.

— Na razie, mała, właśnie, na razie — zaśmiał się gorzko, a ja powstrzymałam chęć uderzenia go.

No idiota. Słowo. Mój własny brat był debilem.



Dostałam pierwszy mandat w życiu, wy za to macie rozdział.
Miałam powoli kończyć, ale jakoś tak podochodziło trochę wątków i jednak jeszcze trochę was pomęczę, buziaki! 😘

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro