Chapter 4.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„Pamiętam tylko Twój wzrok, który krzyczał do mnie za mgłą, nie odchodź teraz stąd."

  Wszystko działo się naprawdę bardzo szybko. Adrien nie zdołał nawet odpowiedzieć, a mój brat już stał tuż przed nim i celował pięścią w jego twarz. Na całe szczęście brunet miał niezły refleks i zdołał się odsunąć, co i tak nie spodobało się Sanderowi, który nadal uparcie próbował atakować. Nie mogłam oczywiście do tego dopuścić. Po pierwsze ze względu na mojego brata, nie marzyło mi się, by został wyproszony z lokalu przez ochronę. Po drugie ze względu na fakt, że byli naprawdę dobrymi przyjaciółmi i nie chciałam być powodem, dla którego się kłócili. Dlatego też, gdy zrozumiałam, co się dzieje, zajęłam się bronieniem faceta, który niezmiennie od kilkunastu minut mnie irytował. Wsunęłam się pomiędzy nich, opierając dłonie na klatce piersiowej mojego brata, który po raz kolejny planował wyprowadzić cios, ale widząc moją twarz przed pięścią, zastygł w bezruchu, pytająco unosząc brew, jakby dawał mi kilka sekund na wytłumaczenie tego. Świetnie.

Oczywiście, nie wiedziałam, co odwaliło ciemnowłosemu, ale zrozumienie go było poza granicami mojej logiki. Na całe szczęście i Emila uznała, że pora się wtrącić, bo jej dłonie wylądowały na ramieniu mojego brata. Jasne było to, że nie byłaby w stanie go utrzymać, ale liczyło się to, że chciała pomóc. To już było coś.

— Sander, hej, hej, spokojnie — poprosiłam, gładząc palcami jego tors.

Oczywiście nie sądziłam, że to może jakoś pomóc, ale lubiłam mieć złudne nadzieje. Zawsze.

— Stary, opanuj się!

— Pocałowałeś moją siostrę! — wrzasnął rozwścieczony blondyn, mierząc wzrokiem swojego wspólnika.

Miałam wrażenie, że gdyby spojrzenie mogło zabijać, to Adrien zapewne leżałby teraz za mną martwy. Westchnęłam ciężko. Nie podobała mi się ta sytuacja. Ani to, że jeden z nich mnie pocałował, ani to, że drugi zachowywał się jak obrońca dziewic ruszający na ratunek, bez potrzeby.

— Mówiłem ci, że jest tu kobieta, która zawróciła mi w głowie. Sam twierdziłeś, że powinienem działać. — zauważył zielonooki, co go wcale nie tłumaczyło, ale zerknęłam na niego poprzez ramię, ponieważ zdawałam sobie sprawę, że teraz zaczynał grać.

I nie miałam pojęcia, w co takiego? Co chciał osiągnąć? Liczył na to, że jeśli wmówi mojemu bratu, że coś nas łączy, to nie będę miała wyjścia i powiem tak? I tak zamierzałam, tylko nie do końca mi to wyszło. Westchnęłam ciężko, po raz któryś z rzędu. Było coraz gorzej.

— Ale nie mówiłeś, że to moja siostra! Kurwa, to moja siostra! — upomniał go.

Wcale mi się to nie podobało. Dlatego też odsunęłam się i stanęłam z boku i spojrzałam na nich.

— Cholera, jestem tutaj! Hello! — oznajmiłam wściekle, machając dłońmi, jakbym chciała zwrócić ich uwagę na siebie.

Zachowywali się tak, jakby moje słowa nie miały żadnego znaczenia, zupełnie, jak i zdanie.

— Boże, S, nie mówiłaś, że to Adrien jest tym facetem, z którym się spotykasz. Czad — wtrąciła uradowana Emilia, klaszcząc w dłonie i nie przejmując się tym, że Chrysander chciał dopiero co zmiażdżyć twarz Adriena, rzuciła się na moją szyję.

Chyba jednak wypiła więcej, niż powinna. Liczyłam na jej pomoc, nie entuzjazm. Chociaż z drugiej strony, wiele jej nie mówiłam, więc nie mogłam oczekiwać pełnego wsparcia.

— Spotykacie się?!

— Właśnie próbuję ci to wyjaśnić, ale Ty... — zaczął A, ale rozwścieczony wzrok mojego brata zmusił go do przerwania.

Sander spojrzał na mnie i zmarszczył brwi.

— Ciebie pytam. Spotykasz się z nim? — spytał, lustrując mnie wzrokiem i celując we mnie palcem.

Ja zaś miałam wrażenie, że jego palec to przedłużenie lufy i za błędną odpowiedź dostanę kulkę w łeb. Ja albo jego przyjaciel. Ofiary mogły być dwie. Albo żadnej. Jęknęłam cicho i pokręciłam z niedowierzaniem głową. Adrien z rozbawionym wyrazem twarzy obserwował nas i wydawał się z siebie cholernie zadowolony. Dupek. Postawił mnie pod ścianą, a przede mną stał kat.

Wywróciłam teatralnie oczami. Chciał sobie pogrywać, to nie zamierzałam pozostać mu dłużną. Z drugiej strony, nie powinnam przesadzić, ponieważ mój brat miał chęć mordu w oczach za sam fakt pocałunku. Wolałam nie myśleć o tym, co działoby się, gdyby odkrył, że to z jego przyjacielem straciłam dziewictwo.

— Samiś, przyznaj się, no. — poprosiła zadowolona Emilia, przekrzywiając głowę w bok.

— Kotku, no, przyznaj się. — powtórzył z rozbawieniem Adrien, sprawiając, że krew, aż zawrzała w moich żyłach.

Upierdliwy człowiek. Gryzłam się w język. Jeszcze mnie popamięta, ale to nie był czas, ani nie było miejsce.

— Przepraszam, chciałam ci powiedzieć, ale bałam się twojej reakcji i sam widzisz, słusznie. — skłamałam, wykonując jakiś bliżej niezidentyfikowany gest dłonią, jakbym chciała to wszystko wytłumaczyć i objąć w całość. — Dlatego się wahałam. Właściwie, oboje chcieliśmy ci powiedzieć, szczególnie że Adrien jakiś czas temu rzucił propozycję małżeństwa, tłumacząc się tym, że nie chce mnie stracić i... — przerwałam, przekręcając głowę, by móc spojrzeć na Latynosa, by to on teraz się tłumaczył.

Grał. To i ja grałam. I nie obchodziło mnie to, że chciał, bym udawała tylko przed jego rodziną. Zaczął, a ja nie zamierzałam dać się zastraszyć. Sander zaś z wrażenia opadł z powrotem na fotel i pokręcił z niedowierzaniem głową, chowając ją w dłoniach.

— Stary, kocham ją. To fakt. — przyznał ciemnowłosy i usiadł obok niego, by móc oprzeć dłoń na jego ramieniu.

Nie chciałam im przeszkadzać ani tego słuchać.

— To wy zalejcie się tu w trupa, a my wracamy do domu. Pa! — rzuciłam entuzjastycznie i złapałam Em za rękę, by móc wyciągnąć ją w stronę wyjścia.

Nie interesowało mnie to, że moja torebka spoczywała w loży, ani to, że moja marynarka miała tutaj zostać. Miałam świadomość, że szofer mojego brata gdzieś tutaj jest, więc zamierzałam go poprosić o podrzucenie do domu. Pieprzyć telefon i dokumenty, pora uciec gdzie pieprz rośnie.

— Samira, hej, zwolnij, proszę! — Brunetka wyrwała rękę z mojego uścisku i się zatrzymała. — Ja się tutaj dobrze bawię, nie możemy wyjść w takim momencie. No weź... — jęczała, stojąc w miejscu z dłońmi założonymi na wysokości klatki piersiowej.

Jęknęłam cicho i pokręciłam z niedowierzaniem głową. Chciałam uciec. Ona nadal się bawić. Konflikt interesów najwyraźniej sprawiał nam problem.

— Zostań. Weź moje rzeczy. Zobaczymy się w mieszkaniu. Ja naprawdę muszę stąd iść.

— Ale dlaczego? — spytała, uparcie, nie próbując zrozumieć, że coś mogło tutaj nie grać.

Nagły przypływ uczuć Adriena bądź fakt, że byliśmy w związku.

— Muszę odpocząć, przemyśleć parę spraw. Nie przejmuj się, baw się dalej, pa. — rzuciłam wymijająco i ucałowałam pospiesznie jej policzek, by móc odwrócić się, dopóki się nie rozmyśliłam, albo ona tego nie przemyślała.

Pospiesznie dotarłam na zewnątrz, co i tak zajęło mi kilka minut. Przepychanie się przez tłum. Na zewnątrz, od razu uderzył we mnie chłód, tak inny i tak bardzo kontrastujący z gorącem, które panowało w środku. Zadrżałam i objęłam się dłońmi. Rozejrzałam się dookoła, ponieważ samochód Chrysandera musiał gdzieś tutaj stać. Może kawałek dalej, tak, to na pewno było to, bo ciężko było parkować pod wejściem do środka. Ruszyłam przed siebie, nieco chwiejnym krokiem, nie dlatego, że tak wiele wypiłam, a dlatego, że chodnik był nie za równy. A i chodzenie w szpilkach przez tyle godzin naprawdę męczyło i po pewnym czasie stawało się uciążliwe. Zatrzymałam się, by zsunąć ze stóp buty.

— To trochę nierozsądne, szkło, niedopałki i nie wiadomo, co jeszcze... — usłyszałam, więc obejrzałam się za siebie, by móc dostrzec Adriena.

Już jego głos powinien uzmysłowić mi, że powinnam uciekać.

— Tutaj nie musisz grać. — zauważyłam, wzruszając obojętnie ramionami.

— A jednak. Chodź, podrzucę cię do domu. A raczej zabiorę do siebie, musimy uzgodnić szczegóły, skoro już bratu powiedziałaś o naszym narzeczeństwie. — zaproponował, uśmiechając się nikle i gestem dłoni wskazał mi samochód, który właśnie podjechał.

— Nie zamierzam nic z tobą uzgadniać.

— Samira, nie utrudniaj, chodź — poprosił i, nie czekając na moją reakcję, złapał mnie w stylu panny młodej i podrzucił do góry.

Trzymał mnie pewnie, więc zerknęłam tylko na buty, które zostały na chodniku. Łaskawie się schylił i pozwolił mi po nie sięgnąć. Tak też uczyniłam. Czasami kłótnie z tym człowiekiem były bezcelowe. Zacisnęłam usta w wąską linię i pozwoliłam mu zanieść się do samochodu. Usiadł obok mnie, więc przesunęłam się i oparłam czoło na szybie. Uparcie milczałam, a i on nic nie mówił. Najwyraźniej nie chciał więcej świadków naszego kontraktu.

— Pamiętaj, chcę dwustu tysięcy — oznajmiłam po kilkunastu minutach, dość sennie, opierając głowę na jego ramieniu i, pozwalając już moim powieką na dobre opaść. Zmęczenie, wylane łzy i alkohol zdecydowanie wygrały ze mną. I zasnęłam.  

❌❌❌

11 czerwiec 2016

  — Sto tysięcy już przelałem na twoje konto, druga połowa za dwa miesiące, gdy już moja cała rodzina uwierzy w tę całą szopkę — oznajmił Adrien, spoglądając na mnie i, rzucając przede mnie na stół plik kartek, które zawierały cały zapis naszej umowy.

Oczywiście, prawnik był nieodłączną częścią całego przedsięwzięcia. Rozumiałam to. Sama chciałam mieć pewność, że Nikosto nie wywinie mi żadnego numeru. Układ był prosty. Udajemy zakochanych, jego włoska rodzina musi uwierzyć, że kochamy się ponad życie i planujemy ślub, a właściwie to tylko jego babcia, by mogła w spokoju przeżywać swoje ostatnie miesiące, które uparcie twierdziła, że ma. Nikt z rodziny, ani nawet żaden lekarz nie rozumiał skąd u niej taka pewność, ale nie mogli się kłócić. Staruszka się uparła i koniec.

— A raczej tylko babcia Alina — wtrąciłam, unosząc na moment wzrok znad kartki, którą aktualnie czytałam.

Nie zamierzałam złożyć podpisu pod niczym, czego dokładnie nie przeczytam.

— Która i tak już cię uwielbia — zauważył niezbyt zadowolony.

Wzruszyłam lekko, dość obojętnie ramionami, ponieważ to nie była moja wina. Jego babcia poznała mnie w najgorszym z możliwych momentów, ale była tak sympatyczną staruszką, że faktycznie i ja bardzo szybko ją polubiłam.

—To chyba dobrze, łatwiej będzie ją oszukać. Kiedy lecimy do twojego domu? — zmieniłam temat, nie chcąc się więcej nad tym rozwodzić.

— W poniedziałek. Na tydzień.

— Ale to za cztery dni! — oburzyłam się, podnosząc się energicznie z miejsca i zmierzyłam go wrogim wzrokiem.

Skoro miałam udawać zakochaną, liczyłam na to, że będę miała nieco więcej czasu na przyzwyczajenie się do tej myśli.

— Nie dramatyzuj. Wieczorem idziemy na przyjęcie. Szopka już się zaczęła w nocy, teraz trzeba tylko pozwolić temu trwać. Idę do biura. Tutaj masz klucze. Przyjadę po ciebie po dwudziestej. Papiery zostaw na stole, do zobaczenia, skarbie. — Ostatnie słowo ociekało tak wielką ironią, że aż prychnęłam z wrażenia i pokazałam mu środkowy palec, co ciemnowłosy skomentował wybuchem śmiechu.

Cholerny dupek. Ot co. I wiem, nazywałam go dupkiem średnio, co godzinę, ale inaczej się nie dało. W dodatku mój bart wmanewrował nas w to durne przyjęcie, na którym chcieli pozyskiwać inwestorów. Gorzej być nie mogło. Jęknęłam i wróciłam wzrokiem do druku na kartce. Musiałam to przeczytać. I podpisać. Wszystko by dostać pieniądze i móc, w końcu wyleczyć tatę.

Wszystko dla niego. Dla taty mogłam zacisnąć zęby, mogłam udawać szczęśliwą, mogłam zostać aktorką wartą Oscara, byleby tylko odzyskał zdrowie. O tak. Gra była warta świeczki. I konsultacja, którą mogłam umówić dzięki tej sumie również. I, mimo że chciałam nienawidzić Adriena, nie umiałam. Pomagał mi. Nieświadomie, ale jednak pomógł mi. Musiałam tylko jeszcze powiedzieć ojczymowi, że nie zamierzam poślubić jego kandydata. To powinno być łatwe. Nie mógł zrobić mi już nic.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro