Chapter 6.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„A ziemia toczy, toczy swój garb uroczy; Toczy, toczy się los! Ty co płaczesz, ażeby śmiać mógł się ktoś? Już dość! Już dość! Już dość! Odpędź czarne myśli! Dość już twoich łez! Niech to wszystko przepadnie we mgle! Bo nowy dzień wstaje."


12 czerwiec 2016 

Podniosłam się z miejsca, ponieważ mój brat zdecydowanie nie ułatwiał mi niczego. Pokręciłam z niedowierzaniem głową i przeczesałam palcami włosy, odrzucając je przy okazji w tył. Przemierzyłam całą długość salonu, aż w końcu zatrzymałam się przy ścianie i gwałtownie odwróciłam się w kierunku Chrysandera, który właśnie lustrował mnie wzrokiem.

Napięcie, które nam towarzyszyło, w żadnym wypadku nie było zdrowe, ani tym bardziej komfortowe. Jęknęłam cicho i wywróciłam teatralnie oczami. Nie potrafiłam z nim rozmawiać, pierwszy raz od kilku miesięcy, naprawdę kiepsko nam szło i odnosiłam wrażenie, że każde kolejne słowo wprawia go w coraz większą złość.

— Wyjaśnij mi, po prostu mi wyjaśnij, dlaczego tak bardzo ci to przeszkadza? — poprosiłam, kręcąc z niedowierzaniem głową i powróciłam na swoje poprzednie miejsce, opadając zgrabnie na kanapę.

Złapałam w dłonie niebieską poduszkę i zaczęłam miąć jej rogi. Oczywiście, całe białe mieszkanie przypominało zupełnie bezosobowe miejsce, więc powoli dorzucałam tutaj nieco kolorystyki, dlatego też jaśki na kanapie miały błękitną barwę. Coś nowego w pomieszczeniach, w których dominowała biel z szarością na przemian.
— Nadal nie rozumiem skąd ta cała złość.

— Samira — zaczął, unosząc głowę, by ponownie móc zatrzymać na mnie swój pełen wyrzutów wzrok — cholera, jestem twoim bratem, a gdyby nie mój wypad do klubu nie miałbym pojęcia, że widujesz się z moim najlepszym przyjacielem.

— Ale przecież...

— Nie, właśnie nie — przerwał mi — chodzi o to, że żadne z was mi nie powiedziało, chociaż trwało to kilka miesięcy!

Otworzyłam usta, by się odezwać, ale w momencie je zamknęłam, ponieważ przyznawanie mu się do zerwania nie było najwłaściwsze w tym momencie. Nawet jeśli chciałam powiedzieć prawdę, nie mogłam. W dodatku jak na złość w porannej gazecie pojawił się artykuł sugerujący, że mnie i Adriena łączy coś więcej. Ten jego cholerny pocałunek na bankiecie wprowadził spore zamieszanie w moje życie, a on zapewne nadal nic sobie z tego nie robił. Potarłam dłonią czoło i jęknęłam cicho. Wpakowałam się w niezłe bagno i nie potrafiłam się z niego wydostać. Miałam wrażenie, że każda próba uwolnienia się sprawia, że zatapiam się coraz mocniej, coraz bardziej, coraz głębiej.

— Prawdą jest, że jestem w tym całkowicie zielona. Zupełnie nie wiem, co powinnam, a czego nie. Nie wiem, czego ode mnie oczekujesz — zaczęłam niepewnie i wzruszyłam ramionami, jakby to miało pomóc mi w wyznaniu prawdy.

Postanowiłam podejść mojego brata inaczej i miałam nadzieję, że ten sposób okaże się słuszny, ponieważ nie miałam w zwyczaju obnażać przed nikim swojej duszy. Nigdy. Brat spojrzał na mnie bez zrozumienia i uniósł sceptycznie jedną ze swoich brwi. Super. Ja próbuję się żalić, a on wątpi.

— Do czego zmierzasz?

— Jak nie będziesz mi przerywał, to szybciej zrozumiesz.

— Okej, mów — blondyn uniósł dłonie do góry, jakby w geście kapitulacji i posłał mi lekki uśmiech, obiecując, że zamilknie.

— Chodzi mi o to, że jestem w tym zupełnie nowa. Całe życie polegałam tylko na sobie. Byłam ja. I był tata. I nikt inny. Nie umiem się zwierzać — przyznałam niezbyt chętnie i westchnęłam ciężko, poprawiając włosy, ponieważ zabawa niesfornymi kosmykami zawsze wydawał mi się być czymś, co mnie uspokajało.

Sander po prostu na mnie patrzył i milczał, czekając na ciąg dalszy. A ja nie miałam bladego pojęcia, czy chciałam w ogóle kontynuować. Odłożyłam poduszkę obok siebie i wytarłam dłonie w nogawki spodni, jakbym chciała pozbyć się całego zdenerwowania i napięcia, które mi towarzyszyło. Wzięłam kilka głębszych wdechów, a jasnowłosy nadal po prostu czekał. Nie pospieszał mnie, co było jego zaletą: cierpliwość.
Milczałam. I on również się nie odzywał. Siedzieliśmy tak, ja na kanapie, on przy stole i żadne z nas nie robiło nic. Chociaż doskonale zdawałam sobie sprawę, że to ja powinnam rozwinąć myśl, wyjaśnić.

— Chodzi mi o to, że nie wiem jak być siostrą. Po prostu. Przez osiemnaście lat byłam jedynaczką. Nie oczekuj ode mnie, że z dnia na dzień zrozumiem, o co chodzi w tej relacji. Z zupełnie obcego faceta stałeś się moim starszym bratem, to przytłacza. Właściwie nawet mnie przerasta. Musisz zrozumieć, że dziwnie i niezręcznie czuje się z samym faktem, że muszę tłumaczyć ci, że spotykam się z jakimś mężczyzną, w dodatku z twoim przyjacielem. — Potarłam ponownie ręką skroń, jakby to miało pomóc mi zebrać rozproszone myśli.

Nie pomogło.

— Nie pojmuję twojej złości. Nie przywykłam do takich rozmów. Tata jest fanem ciszy. Zdaje się rozumieć wszystko, jest małomówny, ale rozumie i po prostu pozwala mi milczeć, albo dużo mówić, jeśli jest taka potrzeba. Zrozum, że nie potrafię, że staram się, ale... — zamilkłam.

Nie miałam pewności, czy cokolwiek z tego było do zrozumienia, ale nie miałam wyjścia. Tą drogą mogłam podążać, szczególnie że żadne ze słów nie były kłamstwem.

— Nie od razu Rzym zbudowano — pokiwał głową i uśmiechnął się do mnie samymi kącikami ust.

Podniósł się i pokonał dzielącą nas odległość. Uklęknął przede mną i złapał moje ręce w swoje dłonie. Spojrzał mi w oczy i poszerzył swój uśmiech.

— Przepraszam.

— Nie, mała, to całkiem nowa sprawa dla nas. Musimy się tego nauczyć, po prostu się martwię, znam Adriena i...

— I napatrzyłeś się na sznureczek płaczących za nim kobiet — dokończyłam za niego.

Uśmiechnęłam się cynicznie i pokiwałam głową. Oczywiście, zdawałam sobie sprawę z jego opinii i tego, że wcale to nie były kłamstwa. To był jeden z powodów, które świadczyły o tym, że gdyby nie Edoardo, tak czy siak bym z nim zerwała. Nie potrafiłabym czekać na to, aż mu się znudzę, a prędzej czy później by to nastąpiło. Tej prawdy jednak wyznać nie mogłam.

— No właśnie. Jesteś moją siostrą. On przyjacielem. Przykro mi, że mi nie ufacie, że ukryliście coś tak istotnego i...

— Zrozum. Sami tego nie planowaliśmy. Stało się. Od słowa do słowa, od spotkania do spotkania i nagle okazuje się, że zależy nam na tyle, że...

— Uznaliście, że pora podzielić się tą informacją — powiedział blondyn i uśmiechnął się do mnie nieco szerzej.

Odetchnęłam z ulgą. Kolejny uśmiech w jego wykonaniu utwierdzał mnie w przekonaniu, że jego złość się ulotniła. I odpuścił mi.

— Naprawdę przepraszam. Nie tak to miało wyglądać.

— A jesteś z nim szczęśliwa? — spytał, wpatrując się we mnie uparcie.

Zaskoczył mnie tym pytaniem, ale nie mogłam przecież znów go okłamać. Z drugiej strony nie mogłam powiedzieć mu prawdy, że tak naprawdę nie jesteśmy ze sobą. Nie znosiłam kłamać. Właściwie nienawidziłam tego robić, a od momentu, gdy w moim życiu pojawiła się moja matka i jej rodzina byłam zmuszona robić to ciągle. Cholera.

— Oczywiście, na tym to polega, prawda? By znaleźć kogoś, kogo ma się ochotę zabić na każdym kroku, ale z drugiej strony dzień bez tej osoby, to dzień stracony — zażartowałam i wygięłam prawy kącik ust do góry, układając tym samym wargi w sarkastyczny uśmieszek.

Chrysander wybuchnął śmiechem i podniósł się, ciągnąc mnie jednocześnie za ręce bym i ja wstała. Tak też zrobiłam, więc przyciągnął mnie do siebie i przytulił. Oparłam dłonie na jego plecach i wtuliłam policzek w jego tors. Miło było dla odmiany poczuć, że ktoś jest. Tak po prostu.

— Kocham cię, młoda. Wiem, że to zupełnie nowe, ale kocham cię. Martwię się o ciebie i chcę, byś wiedziała, że zawsze jestem. I zamierzam być. I chcę, byś mi ufała. I przychodziła do mnie ze wszystkim. Może nie od razu, ale proszę, ufaj mi. Zależy mi na tym.

— Kocham cię — powtórzyłam za nim i uśmiechnęłam się na nowo, nawet jeśli on tego nie widział.

— I pamiętaj, nawet jeśli Adrien to mój przyjaciel, skopie mu dupę, jeśli zajdzie taka potrzeba — zapewnił, co skomentowałam od razu wybuchem śmiechu.

Odsunęłam się od niego i zobaczyłam jak puszcza do mnie perskie oczko. Oczywiście, nasza relacja faktycznie dopiero się tworzyła i normowała, ale miałam wrażenie, że powinnam postarać się, by było lepiej. Spędzić z nim więcej czasu, poznać go. I dać mu szansę na poznanie mnie. W końcu był moim bratem. Wprawdzie tylko matkę mieliśmy wspólną, ale przecież to już było wiele. Rozejrzałam się dookoła i uśmiechnęłam się na nowo. Niedzielny poranek powinniśmy spędzać w inny sposób, dlatego też chwilę po prostu wpatrywałam się w jasnowłosego.

— Dlaczego mam wrażenie, że coś kombinujesz? — spytał, unosząc podejrzliwie brwi.

Zaśmiałam się cicho.

— Wydaje ci się. Masz może ochotę pojeździć na rolkach?

— Samiro, ile ja mam lat według ciebie?

— Jesteś stary, ale nie sądziłam, że aż tak by marudzić z powodu aktywności fizycznej — odparłam, machając lekceważąco dłonią.

Pokręcił z niedowierzaniem głową i pogroził mi palcem niczym niesfornemu dziecku, które przekracza granicę.

— Nie jeżdżę na rolkach. Jestem szanującym się człowiekiem sukcesu, nie dzieciakiem — wzruszył ramionami i usiadł na kanapie, poprawiając materiał swoich spodni.

No tak, sam jego wygląd sugerował, że nie był skory do takich zabaw. Garnitur szyty na miarę, ciemny, biała, wykrochmalona koszula i krawat. Według mnie nie był to najlepszy strój na niedzielę, ale wolałam tego nie komentować. Ja byłam typem noszącym rozciągnięte dresy i szeroki sweterek, gdy on wolał oficjalną wersję samego siebie.

— To, co ty robisz w wolne dni?

— Samiś, ja nie miewam zbyt wiele wolnych dni. To proste. By osiągnąć sukces, musisz na niego pracować. Nic nie przychodzi samo.

— Ale przecież musisz lubić coś robić, cokolwiek — zauważyłam z niedowierzaniem i obserwowałam go. Oczywiście słyszałam wielokrotnie od ludzi, a nawet od mamy, że Chrysander to typowy pracoholik, ale nawet takowi czasami potrzebują wolnego.

— Wolisz nie wiedzieć — oznajmił dwuznacznie i poruszył znacząco brwiami, jakbym miała się domyślić, co takiego miał na myśli.

I, gdy do mnie dotarło, że sugerował właśnie, że relaksował się podczas seksu, wywróciłam oczami i rzuciłam krótkie „blee" w ramach komentarza. Wcale mi się to nie podobało. I miałam nadzieję, że jednak źle to odebrałam, chociaż jego złośliwy uśmieszek twierdził, że jednak dobrze skojarzyłam.

— Jezu, ogarnij się! — upomniałam go.

— Syna Bożego w to nie mieszaj.

— Jesteś upierdliwy — skomentowałam i ponownie wywróciłam oczami, wyrzucając energicznie dłonie w górę, nie ukrywając mojej irytacji.

Zdecydowanie drażnił mnie, w dodatku robił to specjalnie, gdy ja po prostu chciałam spędzić z nim trochę czasu.

— Dobra, mała, nie denerwuj się, bo ci żyłka w oku pęknie. — zaśmiał się — Jeśli tak bardzo ci zależy, czasami chodzę na ściankę wspinaczkową, właściwie nawet kilka razy w tygodniu. Masz ochotę? — zaproponował i uśmiechnął się do mnie.

— W końcu mówisz do rzeczy. Jasne. Wprawdzie nigdy nie byłam, ale chętnie pójdę, chociaż ciężko mi sobie wyobrazić sobie ciebie w takim miejscu.

— Dlaczego? — Przechylił głowę, spoglądając na mnie, jakby szukał odpowiedzi.

— Wiesz, garnitur, pan poważny i cała ta reszta, nie wyglądasz...

— Mała, to ciało samo się nie zrobiło. Po prostu nie zachowuję się jak dzieciak, ale ćwiczę. I twój chłoptaś również — powiedział, uśmiechając się cynicznie i pstryknął mnie palcem w nos, za co od razu dostał w ramię.

Nie zamierzałam pozwalać mu na zbyt wiele. Zaśmiał się, gdy z moich ust wyrwało się ciche „ała".

— Idź, przebierz się, chyba że ćwiczysz w garniturze, co może być zabawne — zakpiłam.

Uśmiechnęłam się jednak od razu szeroko, dość złośliwie i zrobiłam kilka kroków w tył, by móc opaść na kanapę.

— Mam pomysł. Pójdziemy na jakiś obiad na miasto. Potem na ściankę, a w międzyczasie wpadniemy do Emilii, by zabrać twoje rzeczy, co ty na to? — przedstawił swój plan, nie przestając się do mnie uśmiechać.

Lubiłam go w tej nieco bardziej wyluzowanej wersji.

— Jasne. Jasne. Idź, przebierz się . Poczekam.

— Wracam za kilka minut — oznajmił i odwrócił się, by móc skierować się do sypialni.

Ja sięgnęłam po moją torebkę i wygrzebałam z niej telefon, by móc wybrać numer taty. Chciałam z nim porozmawiać. Chciałam powiedzieć mu, że załatwiłam mu konsultację z jednym z najlepszych neurochirurgów w mieście, ale po kilku sygnałach usłyszałam automatyczną sekretarkę. Zapewne siedział, z którymś z sąsiadów i grał w karty. Bądź pił kawę albo po prostu coś robił i nawet nie miał przy sobie telefonu, co było dla niego typowe. Westchnęłam ciężko. Naprawdę chciałam go usłyszeć, ale rozumiałam też to, że nadal chciał po prostu żyć. Nawet jeśli choroba utrudniała mu to, to radość i optymizm nadal w nim pozostała. Odłożyłam telefon, gdy i drugi raz włączyła się poczta. Wiedziałam, że wieczorem do mnie sam zadzwoni.

— Chodź, młoda — głos brata wyrwał mnie z krótkiej zadumy, w którą popadłam.

Podniosłam się i uśmiechnęłam do niego i dopiero po chwili zauważyłam, że mój brat miał na sobie jeansy i koszulę, która opinała jego ciało na tyle, by pokazać wyraźnie jego ładnie wyrzeźbiony brzuch oraz ramiona. Cwaniak podwinął rękawy i zostawił rozpiętych kilka guzików. Najwyraźniej wiedział jak robić wrażenie. Chociaż i tak najczęściej widywałam go w wersji oficjalnej — w garniturze, który zdawał się jego drugą skórą. I oczywiście, który prezentował się na nim idealnie. Nadawał się na przyjaciela Adriena, to tylko ja nie nadawałam się do ich świata.

— Wow, szybko się ogarnąłeś.

— Chodź, chodź — złapał mnie za rękę, w drugiej trzymał torbę sportową, w której najpewniej miał ciuchy, w których zamierzał iść ze mną na ściankę.

Uśmiechnęłam się do niego. Nie powiedziałam już nic. Niedziela była nasza. Wieczorem musiałam się spakować i od jutra znów rozpoczynała się szopka, w którą się wpakowałam wraz z Adrienem.

— Dzwonił twój luby, jeśli nie masz nic przeciwko, dołączy do nas później — dorzucił po chwili, a ja jęknęłam cicho.

Łudziłam się, że będę mogła odpocząć, podczas gdy Nikosto zdawał się już mnie otaczać i zabierał mi każdą możliwą chwilę. Przytłaczał mnie albo chciał upewnić się, że nie będę próbowała wyplątać się z tego całego cyrku. A bardzo bym chciała. Zdecydowanie. I nie mogłam, musiałam pomóc tacie. I właśnie brunet okazał się moim cichym partnerem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro