Chapter 9.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„Miałam serce dla wszystkich. Ktoś klucz do niego obmyślił. Co mam zrobić bez serca, jak żyć... Jedyne, co mam, to złudzenia. Że mogę mieć własne pragnienia. Jedyne, co mam, to złudzenia. Że mogę je mieć."

  Nerwowo przekręciłam pierścionek na palcu, po raz kolejny i wzięłam kilka szybkich oddechów, które miały mi pomóc pokonać tremę, która opanowywała coraz bardziej całą mnie. Z każdym metrem, który pokonywał samochód, ja byłam coraz mniej spokojna.

Rozglądałam się dookoła, chłonąc piękne, zielone widoki, które rozprzestrzeniały się wszędzie i nie potrafiłam się tym cieszyć, ponieważ w głowie miałam wizję spotkania babci mężczyzny, który prowadził samochód.

Przesuwałam pierścionek w górę i w dół, kręciłam nim na wszelkie możliwe strony i wcale nic to nie dawało.

— Mira, dobrze się czujesz? — spytał Adrien, zerkając na mnie kątem oka, więc wysiliłam się na lekki, blady uśmiech i skinęłam mu delikatnym ruchem głowy.

To nie tak, że ja się źle czułam, kiepsko było mi tylko z myślą, że miałam okłamywać sympatyczną staruszkę, którą polubiłam od pierwszego momentu. Bezpośrednia, bezpretensjonalna osoba, która zdawała się rozpromieniać uśmiechem całe otoczenie i właściwie momentami przypominała mi damską wersję mojego taty. I zdecydowanie starszą, ale jednak wywoływała we mnie same pozytywne odczucia.

— To dlaczego mam wrażenie, że panikujesz?

— Nie wiem, to złudzenie, po prostu dziwnie czuję się, nosząc pierścionek na tym palcu. To wszystko, nie przywykłam — skłamałam i wzruszyłam dość obojętnie ramionami i przekręciłam głowę w bok, ponieważ samochód się zatrzymał.

Staliśmy dosłownie chwilę, czekając, aż brama się rozchyli, ale to, co zobaczyłam dalej, sprawiło, że rozchyliłam usta. Z zachwytem. Chociaż spodziewałam się, że dom państwa Nikosto nie będzie wyglądał byle jak, nie spodziewałam się, że będzie to tak okazała rezydencja. Była ogromna, naprawdę. I pomimo swojej wielkości zdawał się miejscem, gdzie rodzinna sielanka mogła trwać. Szary kamień otaczał całe ściany i momentami obrośnięty był winoroślą, a przynajmniej tak mi się wydawało, grafitowy dach idealnie pasował do całości, a i ogromne okna wpuszczały do środka mnóstwo światła i słońca. To miejsce musiało być rajem na ziemi.

— Pięknie — oznajmiłam z zachwytem, przechylając głowę i wysiadłam pospiesznie z samochodu, gdy pojazd ponownie się zatrzymał.

Uśmiechnęłam się szeroko, biorąc głęboki wdech. Widoki zachwycały, bez dwóch zdań i miałam pewność, że pobyt tutaj na pewno będzie wspaniały. Nie mogło być inaczej, nawet jeśli wszystko dookoła było iluzją. Ja i Adrien, moja przynależność tutaj i cała reszta.

— Cieszę się, że cię podoba — powiedział mężczyzna, otwierając bagażnik, by móc wyciągnąć nasze walizki.

Okręciłam się dookoła i zaśmiałam się cicho. Brunet tego nie skomentował, ale na jego wargach pojawił się kpiący uśmiech.

— Kogo moje oczy widzą, Adrien! — usłyszałam nieznajomy, damski głos za sobą, więc odwróciłam się, by móc zobaczyć, kto do niego mówi.

Ujrzałam pulchną kobietę, w średnim wieku, która energicznym krokiem zbliżała się do nas, rozkładając rękę.

— Mój chłopiec.

— Irene — rzucił tylko ciemnowłosy i pozwolił się kobiecie przytulić, a nawet ucałować swoje policzki, co jednak mnie nie zaskoczyło.

Włosi lubili witać się w ten sposób, nawet z nieznajomymi, z tego, co zdołałam wyczytać w jakimś poradniku.

— Cipriano, Cipriano, patrz, kto przyjechał! — wrzasnęła kobieta nadal bacznie, przyglądając się mojemu towarzyszowi.

Uśmiechała się szeroko. Znałam język włoski na tyle, by rozumieć jej słowa, chociaż chwilę mi to zajmowało. Mówiła szybko, dość entuzjastycznie i ton jej głosu nieco utrudniał, ale nie było tak źle, nawet jeśli zdawałam sobie sprawę, że nauka języka w liceum to nie to samo, co rozmowa z osobą, która posługuje się nim na co dzień.

Po chwili obok nas pojawił się również mężczyzna, wysoki, siwowłosy, zdecydowanie cichszy od niejakiej Irene.

— Mój chłopcze, a cóż to za piękną istotę tutaj sprawdziłeś? — zapytał bez ogródek i spojrzał na mnie wymownie.

— Poznajcie Samirę, moją narzeczoną, to są Irene i jej mąż, Cipriano — przedstawił mnie brunet, obejmując mnie ręką w pasie — pracują u nas od lat, więc są jak członkowie rodziny.

— Bardzo mi miło. Przepraszam za mój akcent, ale...niezbyt dobrze mówię w waszym języku — dodałam, wymieniając uściski dłoni z małżeństwem, chociaż ciemnowłosa kobieta postanowiła również mnie uściskać.

Dość mocno, wręcz wyrywając mnie z objęcia Adriena. Zaśmiałam się.

— Nie wiedzieliśmy, że przyjeżdżacie, nieładnie.

— Ponieważ to niespodzianka, babcia chciała zobaczyć ponownie Samirę, a ja uznałem, że mały urlop nam nie zaszkodzi — podsumował zielonooki i uśmiechnął się w ten swój rozbrajający uśmiech.

Nie było tak źle, przetrwaliśmy.

— Zaraz, zaraz, czy ty powiedziałeś, że to twoja narzeczona?! — krzyknęła zdumiona gosposia, sprawiając, że aż podskoczyłam z wrażenia.

Naprawdę się tego nie spodziewałam ani jej dzikich pisków i oznak radości, ponieważ byliśmy zaręczeni. Na niby, ale sam jej entuzjazm sprawił, że poczułam się winna. Oszukiwaliśmy ich, to nie było w porządku, chociaż z drugiej strony, to była jego decyzja.

— Irene, hej, spokojnie, oddychaj, kochanie, chodź, chodź, dajmy im wejść do domu, no, już — starszy mężczyzna sięgnął po ramię swojej małżonki i odciągnął ją na bok, rzucając nam dyskretnie przepraszające spojrzenie.

— Wybacz, była moją nianią, zastępowała momentami moją matkę, więc rozumiesz, że...

— Tak, kocha cię, to naturalna reakcja — wtrąciłam, posyłając w jego kierunku nieznaczny uśmiech i skinęłam mu lekkim ruchem głowy.

Podeszłam do swojej walizki, chcąc ją zabrać.

— Chyba sobie żartujesz — prychnął, wymijając mnie i sam zabrał nasz bagaż. — W życiu nie pozwolę, by kobieta przy mnie coś dźwigała — dodał w ramach wyjaśnienia i uśmiechnął się bezczelnie, gdy wywróciłam oczami.

— Macho.

— Typowy mężczyzna, maleńka, typowy — zaśmiał się. — Panie przodem — gestem głowy wskazał mi kierunek, więc ruszyłam.

Weszłam do środka i rozejrzałam się dookoła. Biel idealnie pasowała do tego wnętrza, ale całe mnóstwo obrazów i ciemne meble dodawały wszystkiemu uroku. I kwiaty, sporo zieleni, również zdawało się mieć spory wpływ na postrzeganie otoczenia. Dom tak jak i na zewnątrz był piękny. Kolorowy, a jednak nadal gustowny, co zdołałam zauważyć, przemierzając hol i docierając do salonu, z którego miałam widok na otwartą jadalnię. Ogromne drzwi prowadzące do ogrodu były otwarte, a na tarasie, w fotelu siedziała starsza kobieta. Siwy kok starannie upięty już z tej odległości był doskonale widoczny.

— Nonna! — powiedział Adrien, odstawiając walizki i kierując się na zewnątrz, wyminął mnie.

Staruszka podniosła się z miejsca i od razu zajęła się ściskaniem bruneta. Chwilę stałam w bezruchu, nie chcąc im przerywać. Nikosto zdawał się zupełnie inną osobą w tym domu. Był weselszy, więcej się uśmiechał w ciągu kilku minut tutaj jak kilku godzin gdziekolwiek indziej. Obserwowałam ich, ignorując ich rozmowę przez dłuższą chwilę.

— Samiro? Kochanie? — głos kobiety wyrwał mnie z lekkiej zadumy.

Uśmiechnęłam się delikatnie i potrząsnęłam głową, pokonując odległość, jaka między nami panowała.

— Dzień dobry, pani Alino. Świetnie znów panią zobaczyć, jak zdrowie? — zagaiłam wesoło, składając dwa pocałunki na jej policzkach.

— Tak się cieszę, że skorzystałaś z zaproszenia mojego wnuka — oznajmiła, spoglądając na mnie i oparła ręce na moich ramionach, zaciskając je.

Uśmiechnęłam się w ramach odpowiedzi.

— Właściwie babciu, to chcieliśmy ci coś powiedzieć, dlatego...

— Wy? Że wy? Bo, ojej... — babcia weszła mu w słowo, zerkając na nas podejrzliwie i, gdy tylko pojęła, że on naprawdę użył sformułowania liczby mnogiej, rozpromieniła się na nowo — Wy razem?! Pięknie!

— Tak babciu, postanowiłem, że nie mam ani chwili do stracenia i się oświadczyłem, a Samira się zgodziła. I oto jesteśmy — wyjaśnił spokojnie ciemnowłosy, pozwalając sobie kolejny raz na objęcie mnie.

Nie czułam się dziwnie z jego dotykiem, znałam go, nie krępował mnie, chociaż sprawiał, że czułam się nie do końca komfortowo. On udawał, a moje serce łudziło się, że to jest prawda.

— A ja sądziłam, że to ja zaprosiłam cię wcześniej na kawę jak jakaś inna na lody — zauważyłam z kpiącym uśmieszkiem, zerkając na Adriena.

Jego babcia zaczęła się śmiać, a on zmarszczył brwi. Nie do końca zrozumiał mój przytyk, ale jego babcia na pewno, ponieważ to ona widziała ze mną szyld reklamowy o podobnej treści przed jakąś kawiarnią.

— Samiś — upomniał mnie.

— Adi, oj Adi, nie marudź, przecież ona jest dla ciebie idealna, od razu to wiedziałam! Zadziorność to lubię. Chodź, chodź, siadaj, a Ty Adrien poproś Linę o kawę dla nas, no już, migusiem! — zarządziła starsza kobieta, łapiąc mnie za rękę i ciągnąc w stronę foteli, tak jakby oddelegowała wnuka.

Uśmiechnęłam się radośnie.

— Migusiem, skarbie — powtórzyłam, puszczając do niego tak zwane perskie oczko.

Machnął dłonią i wrócił do środka. Usiadłam w wyznaczonym miejscu i rozejrzałam się ponownie dookoła.

— Pięknie tu. Naprawdę nie mogę się napatrzeć — wyznałam z szerokim uśmiechem tkwiącym na moich wargach.

Poczucie winy się tymczasowo ulotniło i mogłam cieszyć się dobrym towarzystwem oraz widokami.

— Nie skrzywdzisz go, prawda?

— Słucham? — spojrzałam na starszą osobę bez zrozumienia, chwilę jej się po prostu przyglądając, ponieważ nie miałam pojęcia, o co chodzi?

Dopiero po chwili dotarło do mnie, że nawiązywała do swojego wnuka. Świat zwariował. Najpierw rano mój brat grozi przyjacielowi, a teraz jego babcia uznała, że pora na zabawę w złego glinę.

— Nie, nie zamierzam — oznajmiłam, chociaż miałam świadomość, że kilka miesięcy temu prawdopodobnie go zraniłam, odchodząc od niego, bez słowa.

Chociaż pewności nie miałam. Zdawał się wcale tym nie przejmować, co z kolei raniło mnie.

— Nie podejrzewam cię o nic, ale jeśli chcesz bawić się jego uczuciami, naprawdę lepiej odejdź od razu. On ma uczucia, całkiem sporo, a po sytuacji z Aurelią... — zamilkła jakby zrozumiała, że powiedziała za dużo.

Zacisnęła usta w wąską linię i po prostu na mnie patrzyła.

Lekceważąco machnęła dłonią.

— A zresztą, jesteś na to zbyt dobra, zapomnij. Mam nadzieję, że będziecie szczęśliwi — dodała nieco pewniej i posłała mi kolejny uśmiech.

Poczułam się nieswojo. Była narzeczona, zaczynała dziwnie istnieć w naszym życiu i chociaż nie powinnam, zaczęłam się obawiać. Co takiego mu zrobiła? Co takiego się stało? I do cholery, dlaczego ja się tym przejmuję?

Ponieważ jesteś głupia i naiwna i nie odróżniasz fikcji od prawdy.

Durny głosik w mojej głowie zdawał się mieć rację, więc cicho westchnęłam.

— Będziemy — skłamałam, patrząc w jakiś punkt przed sobą i ponownie zaczęłam bawić się pierścionkiem.

Staruszka to zauważyła.

— Piękny, mogę zobaczyć? — spytała, ale nie czekając na pozwolenie, sięgnęła po moją rękę i zajęła się oglądaniem brylantu.

— Kocha cię, bez dwóch zdań — podsumowała i uśmiechnęła się dumnie, jakby właśnie odkryła jakiś wielki sekret.

I chociaż to było najgorsze z możliwych kłamstw, dobrze było patrzeć na jej uśmiech. Była szczęśliwa, Adrien miał rację co do tego, że tak zareaguje.
Po chwili wrócił do nas brunet.

— Zaniosłem walizki do domku gościnnego, Lina zaraz poda kawę, o czym rozmawiacie? — Usiadł na jednym z wolnych fotelik obok mnie i złapał moją rękę, splatając nasze palce razem.

Przyszło mu to zupełnie naturalnie, jakbyśmy naprawdę się tak zachowywali. Zasługiwał na Oscara, dosłownie.

— Tajemnica — powiedziałam konspiracyjnym szeptem, zerkając na starszą kobietę.

Adrien uniósł tylko sceptycznie brew, spoglądając na mnie i nie odezwał się. Może nawet planował, ale obok nas pojawiła się młoda, ciemnowłosa, piękna dziewczyna z tacą, na której ustawiona była kawa oraz jakieś ciasteczka. Rzuciła mi niezbyt zadowolone spojrzenie, ale najwyraźniej nikt inny tego nie zauważył. Podała nam napoje i odeszła. Adrien wrzucił do mojej filiżanki dwie kostki cukru, dodał mleka i zamieszał i podsunął mi ją. Babci podał herbatę, która intensywnie pachniała jeżynami, sam zaś nie dodał do swojej kawy nic. Lubił czarną i mocną.

— Babciu, nie będziesz miała nic przeciwko temu, byśmy odpoczęli nieco za chwilę? Samira nie spała zbyt dobrze w nocy i jest zmęczona. Wprawdzie dobrze to maskuje, ale jednak...

— Nie przesadzaj! — przerwałam mu, mierząc go wzrokiem, na co starsza tylko się uśmiechnęła.

— Oczywiście, sama muszę odpocząć, to już taki wiek.

— Więc postanowione — uśmiechnął się ciemnowłosy i puścił do mnie perskie oczko.

— Nie musisz mnie pilnować — zauważyłam, mierząc go wściekłym spojrzeniem.

— Ale chcę. Pij kawę. Lina parzy najlepszą — dodał, nie przestając się złośliwie uśmiechać.

Tym sposobem wdaliśmy się w pogawędkę z jego babcią. Obgadaliśmy to, jak nam minął lot, jak bardzo podobała mi się droga tutaj, jak i to, że nasze zaręczyny powinny zostać jakoś uczczone, dlatego staruszka chciała urządzić przyjęcie. Na szczęście przekonaliśmy ją, że kolacja, w rodzinnym gronie będzie wystarczająca jak na razie. Na całe szczęście.

Po niespełna godzinie się rozeszliśmy. Adrien pokazał mi przy okazji dom, a potem zaprowadził do domku, który znajdował się w ogrodzie i który był jego mieszkaniem od momentu ukończenia osiemnastu lat, z racji tego, że wtedy odwiedzał już tylko tutaj rodziców i babcię.

Weszłam do środka, odkrywając, że i ten domek był urządzony podobnie. Sporo bieli, ciemne meble, obrazy, świeże kwiaty.

— Wiesz, powinieneś naprawdę sobie kogoś znaleźć, ale tak naprawdę — zaczęłam, siadając na kanapie, która znajdowała się w salonie, który był jednocześnie i jadalnią. — Twoja babcia zdawała się, aż promienieć szczęściem.

— Samiro, to nie twoja sprawa, płacę ci za udawanie, nie psychoanalizę — zauważył cierpko i spiorunował mnie wzrokiem, sugerując, że powinnam się zamknąć.

Tak też zrobiłam. Powinnam siedzieć cicho. I nie mówić zbyt wiele. I najlepiej przestać się łudzić, że może być między nami normalnie. Mimo że twierdził, że mnie nie nienawidzi, zdawałam sobie sprawę, że zalazłam mu za skórę.

— Pójdę się położyć, rozbolała mnie głowa — oświadczyłam cicho i nie czekając na nic, oddaliłam się w stronę sypialni, która swoją drogą była tylko jedna.

Teraz nie chciałam się tym zajmować. Nie interesowało mnie to. Rzuciłam się na łóżko, zacisnęłam powieki, by czasem się nie rozpłakać i walnęłam dłonią w poduszkę. Pieprzony Nikosto. I pieprzony jego plan, o tak!  


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro