Prolog.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„And I would have stayed up with you all night.
Had I known how to save a life."

17 luty 2017


   Otworzyłam oczy i wzięłam głęboki wdech, starając się zapanować nad chaotycznym rytmem własnego serca. Tętno dudniło w moich uszach, wytwarzając charakterystyczne szumy, a ja wiedziałam, że byłam bliska nie tylko histerii, ale i paniki. 

Wzięłam kolejny wdech. I kolejny. 

Wcale to nie pomagało, ale tata zwykł mówić, że nad wszystkim można zapanować. I w momencie, w którym w moich myślach zagościł tata, w kącikach oczu zebrała się kolejna fala łez. 

Miałam być silna. Miałam nie płakać. Obiecałam to sobie, a jeśli miałam być szczera, obiecałam to tacie. 

Jęknęłam cicho i w momencie mój wzrok spotkał się z zatroskanymi, ciemnymi tęczówkami mojej przyjaciółki, której dłoń wylądowała na mojej. Zacisnęła ją i uśmiechnęła się blado, nikle jakby próbowała mnie pocieszyć, chociaż doskonale zdawała sobie sprawę, że żadne słowa mi nie pomogą. Wiedziała to tak dobrze, jak i ja. Westchnęłam ciężko.

— Na pewno chcesz to zrobić? — spytała, nie spuszczając ze mnie wzroku. 

Pochlebiało mi to, że Emilia jest tak nieustępliwa i potrafiła zadać to pytanie, nawet szeptem, nawet gdy dookoła otaczało nas tak wiele osób i każdy bacznie mnie obserwował. 

No tak, zapomniałam wspomnieć. Siedziałyśmy w pierwszej ławce kościelnej kaplicy, kilka metrów przed nami spoczywała ciemna trumna, w której umieszczono ciało mojego taty. Trwał jego pogrzeb, kapłan właśnie wypowiadał kolejne słowa ze swojej przemowy, a ja siedziałam, drżałam i starałam się nie płakać. I tak nie było ze mną nikogo, prócz Em. Zresztą, nie spodziewałam się nikogo, kto chciałby mnie wspierać. Liczył się fakt, że całe tłumy przybyłyby pożegnać po raz ostatni mojego ojca. Człowieka, który w całej swej wspaniałości zawsze był gotów pomóc innym. 

Przymknęłam po raz kolejny powieki, wzięłam kilka szybkich, płytkich oddechów i zdecydowałam się znów spojrzeć na przyjaciółkę. Zacisnęłam palce na jej dłoni i skinęłam jej ruchem głowy, potwierdzając swoją gotowość. Podniosłam się, poprawiłam materiał czarnej sukienki, która opinała moje smukłe ciało i zrobiłam kilka kroków w stronę ambony. 

Towarzyszyła mi cisza i stukot moich obcasów. Zamrugałam pospiesznie, chcąc pozbyć się pieczenia spod moich powiek, by nie rozkleić się na oczach wszystkich tutaj zebranych osób i dotarłam na miejsce. Oparłam dłonie przed sobą i przesunęłam spojrzeniem błękitnych oczu po całej kaplicy. Nie patrzyłam nigdzie konkretnie, po prostu rozejrzałam się, zbierając w sobie siły, by móc przemówić. Pomimo drżącego głosu, pomimo suchości w gardle i tej guli, która mi w nim stała. Panikowałam. Histeryzowałam i miałam ochotę płakać i krzyczeć z rozpaczy, a zamiast tego, stałam tutaj. Przed nimi wszystkimi.

— To bardzo bolesne — zaczęłam, zwilżając koniuszkiem języka dolną wargę. Musiałam się zmobilizować, wypowiedzieć słowa, które dźwięczały w mojej głowie i, które tak bardzo zasługiwały na to, bym w końcu powiedziała je na głos — stracić tatę, stracić przyjaciela, czy współpracownika. Nie tylko ja go straciłam, wy również. I chciałabym bardzo podziękować, za to, że tu jesteście, że zdecydowaliście się uczestniczyć w jego ostatnim pożegnaniu. — Zakończyłam myśl, przymykając na moment powieki.

 Ból pulsował w moich skroniach ciągle na nowo, przypominając mi, jak wielką stratę poniosłam. Jak bardzo nie byłam w stanie wygłaszać przemówień, gdy tak naprawdę musiałam. 

W kaplicy rozbrzmiały szumy szeptów ludzi, którzy zaczęli zwracać na mnie większą uwagę. Przeszkadzało mi to, ale nic nie mogłam na to poradzić. Przetarłam mokre dłonie w materiał sukienki i wypuściłam powoli powietrze, mając nadzieję, że wraz z tlenem moje płuca opuści również zdenerwowanie. Nie stało się tak. 

— Tato, uczyłeś mnie wszystkiego. Jak się stawia pierwsze kroki, jak się szczerze uśmiecha, albo jak cieszyć się z każdego kolejnego dnia. Jak być szczęśliwą osobą, pomimo przeciwności losu. Uczyłeś mnie jak się nie poddawać. Uczyłeś mnie codziennie czegoś innego. Byłeś przy mnie w każdej chwili, a nawet, gdy nie mogłeś być — zamilkłam, zaciskając palce na ambonie, chcąc odzyskać siły.

Traciłam je na równi z panowaniem nad sobą. Traciłam kontrolę. Łzy płynęły po moich policzkach, oddech stawał się bardziej urywany, głos drżący, może nawet nieco niezrozumiały. Mimo to musiałam kontynuować. 

Mój tata na to zasługiwał. 

— Wiedziałam, że jesteś. Byłeś szeptem, który szeptał mi do ucha „wszystko będzie dobrze, mała". Trzymałeś mnie za rękę i ciągnąłeś ku górze, gdy upadłam. A gdy moje wybujałe ego i duma wzlatywały zbyt wysoko, to też ty ściągałeś mnie z powrotem na ziemię. Pokazywałeś mi, że warto marzyć, że warto sięgać po marzenia. Pokazywałeś mi i uczyłeś, że jeden zwyczajny, szczery uśmiech ma większą wagę jak złoto. Jest cenniejszy. Nauczyłeś mnie, że sam fakt obecności znaczy więcej niż wielkie, nic nie znaczące, puste słowa. Uczyłeś mnie wszystkiego. Nauczyłeś mnie wszystkiego. Nauczyłeś mnie definicji słowa bezinteresownej miłości. Nauczyłeś mnie, że to rodzina jest priorytetem i bez niej nie warto nawet żyć. Uczyłeś mnie, od kiedy przyszłam na świat i nawet gdy już byłam pełnoletnia. Codziennie czegoś mnie uczyłeś. Ale nie nauczyłeś mnie jednego, zapomniałeś nauczyć mnie jednego. — Wyznałam, urywając.

 Mój wzrok po raz kolejny przesunął się po całym zgromadzonym tłumie i dopiero gdy moje szklące się oczy napotkały jego wzrok, wstrzymałam oddech. Zdumiona rozchyliłam usta i dłuższy moment, milcząc, wpatrywałam się w zielone, znajome tęczówki, których nie spodziewałam się zobaczyć już nigdy więcej. 

Ludzie zaczęli na nowo szeptać, rozglądać się, próbując zrozumieć, dlaczego przerwałam, a ja stałam w miejscu, niczym słup soli i nie byłam w stanie wykonać żadnego gestu. Wpatrywałam się w jego nieodgadniony wyraz twarzy i próbowałam zrozumieć, co on tutaj robił? 

Po raz kolejny wzięłam kilka płytkich oddechów i zamknęłam oczy, by móc sobie przypomnieć twarz taty. Jego błękitne, roześmiane pomimo bólu oczy, jego pomarszczoną, ale wiecznie zadowoloną twarz. I podziałało. Siła wróciła. Łzy stanęły w moich oczach, a głos zaczął mi być posłuszny. 

— Nie nauczyłeś mnie, jak żyć bez ciebie. — Zakończyłam przemówienie i odsunęłam się i właściwie, upadłabym, gdyby nie silne i zdecydowane ramiona, w które wpadłam. 

Znajomy zapach uderzył w moje nozdrza, a ja uniosłam głowę, by móc spotkać się z zatroskanym spojrzeniem przyrodniego brata.

— Cii, maleńka, będzie dobrze. — Oznajmił pewnie, wtulając mnie w swoje ciało i ruszył ze mną w kierunki ławki, na której nadal siedziała Emilia.

I nie obchodziło mnie już nic. Przetrwałam, zdołałam wygłosić mowę, zdołałam przeżyć te kilka minut piekła, więc i kolejne dni, miesiące również będą do przeżycia. Z tą myślą pozwoliłam sobie przestać analizować, przestać robić cokolwiek. Pozwoliłam Chrysanderowi i Emilii zająć się mną. Prowadzić mnie na cmentarz, podawać mi chusteczki, a nawet dziękować w moim imieniu za kondolencje. Te szczere, jak i te mniej. I czas płynął, minuty mijały, a pożegnanie taty kończyło się...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro