Rozdział I

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Ale słońce dziś przygrzewa!
- Owszem, lato w pełni, tylko czekać, aż młodzież wylegnie na plażę...
- Nie byłbym tego taki pewien...
- Co ma pan na myśli?
- Jak to? To panie nie wiedzą? Coś niepokojącego dzieje się w mieście portowym.
- W jakim sensie niepokojącego?
- Ma pan może na myśli tę serię niedawnych kradzieży? Czytałam o tym w gazecie, a to hultaje, włamią się do sklepu i myślą, że złapali Pana Boga za nogi!
- Nie, nie, nie w tym rzecz. Nie słyszały panie o tej tajemniczej chorobie, która rozszalała się ostatnio wśród mieszkańców?
- Co też pan mówi? Chociaż, prawda, teraz przypominam sobie, jak siostrzenica dzwoniła z wiadomością, że jej mąż się rozchorował. Jakaś gorączka, czy coś w tym guście. Ależ to minie, minie zanim człowiek się obejrzy!
- Na pani miejscu nie byłbym taki optymistyczny. Ponoć liczba istnień zabranych przez tę chorobę gwałtownie rośnie. Nie przyszło paniom do głowy, że mamy do czynienia z epide...
- Niedorzeczności się pana trzymają! Lepiej zająłby się pan czymś bardziej użytecznym, niż wygłaszanie takich z palca wyssanych hipotez!
- Masz rację, moja droga. Ten dżentelmen najwyraźniej zbyt długo siedział na słońcu.
- Najmocniej przepraszam, jeśli którąś z pań uraziłem. Proszę pozdrowić siostrzenicę i jej męża. Do widzenia.

~*~

Minho poprawił przewieszoną przez ramię torbę, nie odrywając oczu od tonącego w błękicie pejzażu, płynącego jednostajną melodią za cienką warstwą szyby. Pociąg szumiał, ale nie dość głośno, by zagłuszyć jego myśli. Nie chciał tej podróży, która spadła nań niespodziewanie, nie podobała mu się myśl o przekraczaniu progu swojego miasteczka. Nie w momencie, w którym jego życie zaczęło wreszcie się klarować, kiedy po długim i męczącym dniu, z gąszczu pogmatwanych kolorów minionych godzin, zawsze wyłaniał się ten sam obraz, dający poczucie ukojenia, błogiego relaksu.

Ten rysunek w jego pamięci każdorazowo przedstawiał twarz roześmianego nastolatka, wciąż dziecinną w swoim młodzieńczym wyrazie. Ah, ileż nocy zajęło ograniczonemu umysłowi zrozumienie, co owo drganie w piersi, owa choroba serca, której symptomy uwydatniały się ilekroć Taemin był w pobliżu, tak naprawdę znaczyły. I choć prawda była prosta i jasna jak słońce władające nieboskłonem, jaskrawość wpisana w jej naturę raziła oczy Minho, przez co Choi nie pozwalał jej w pełni ozłocić swoich myśli. W momencie, w którym wreszcie zdecydował się szerzej rozewrzeć powieki, spadł nań ten niechciany i niewygodny obowiązek służbowy. Z początku ucieszył się nawet, tak jak to człowiek ma w zwyczaju radować się z odwlekania decydującego, napawającego niepokojem momentu swojego życia. Doszedł do wniosku, że być może ochłonie, wyleczy się z Lee Taemina i jego uzależniającego spojrzenia. Być może los uśmiechnął się do niego, wyciągnął pomocną dłoń, drogę ucieczki od rodzącego się w zastraszającym tempie uczucia. Być może czas zechciał popchnąć go ku zbawiennemu zapomnieniu, ku znieczuleniu na ten niewinny półuśmiech i nieprzewidywalny błysk w oku. Być może...

Minho gwałtownie zasunął zasłonę, i przedział pogrążył się w duszącym półmroku. Lazur morza był tego dnia zbyt optymistyczny. Minho dobrze wiedział, że roztrząsanie i rozkładanie na części pierwsze ostatniego migotliwego obrazu, który wyrył mu się w pamięci, wcale nie pomoże w kuracji odwykowej, na jakiej się znalazł. Mimo to, sekunda po sekundzie, minuta po minucie, wciąż przyłapywał samego siebie na wewnętrznych monologach dotyczących barwy głosu Taemina, wypowiadającego słowo „hyung", czy wychwalających zapach chłopaka, towarzyszący ich krótkiemu pożegnalnemu uściskowi. Mimo to, ilekroć myślał o przepełnionym perspektywami miesiącu, w piersi czuł szarpanie tęsknoty.

Choi Minho był sam sobie winien. I dobrze o tym wiedział, choć nie potrafił zganić samego siebie za sytuację, w którą się wpędził. To on był tym, który roztoczył przed Taeminem barwy dziennikarskiego rzemiosła. To on pozwolił temu wiecznie ciekawemu świata chłopakowi towarzyszyć mu każdego dnia w przemierzaniu wąskich ulic miasteczka, w przedzieraniu się przez gąszcze plotek i docieraniu do mniej lub bardziej klarownej prawdy. To on sprawił, że Taemin stał się częścią jego codzienności, a ich spotkania nadawały bieg toczącemu się rutynowo życiu. Czyniąc z Lee kompana swoich reportażowych podbojów, nie przewidział jednak, że okaże się tak podatny na bladość jego policzków, czy cień rzucany przez rzęsy.

- Głupstwa, przejdzie mi... - mruknął sam do siebie, wywołując zdumione spojrzenia pozostałych pasażerów przedziału. Zdecydowanym gestem przysypując jaśniejącą w pamięci twarz Taemina stertą czekających na niego papierów, Minho pogrążył się w tym rozkosznym rodzaju zapracowania, pozwalającym choć na moment zapomnieć o wybrykach niepokornego serca.

~*~

- Młody, weź wyluzuj - jęknął Jonghyun, wbijając poirytowane spojrzenie w plecy młodszego chłopaka, który jednak totalnie go zignorował, w dalszym ciągu szybkim krokiem przemierzając aleję pogrążonego w światłocieniu parku. Asfalt skwierczał w swojej wakacyjnej melodii, a ławki przypominały raczej leżaki, czekające na amatorów opalania się. - Mam wolne, powinienem się bawić, a nie...

- Ja bawię się znakomicie - wszedł mu w słowo Taemin, przystając na moment, żeby przypatrzeć się jakiejś parze, która spędzała czas w ułudnej atmosferze parkowej intymności, którą znalazła pośród gęstych, zaniedbanych w swojej bujnej naturze, krzaków. Chłopak ze skupieniem przyglądał się splecionym ze sobą dłoniom, a gdyby mógł, zapewne dokładnie obejrzałby węzeł utworzony z rozochoconych języków. Po chwili takiej osobliwej obserwacji, Taemin kucnął pośrodku chodnika i począł zawzięcie notować coś w swoim nieodłącznym zeszycie.

- Ty to nazywasz zabawą?! - oburzył się Jonghyun, nie mogąc pojąć rozumowania nastolatka. Szczerze mówiąc, procesy myślowe Taemina w ogóle go nie obchodziły, bo najchętniej sam uwaliłby się gdzieś w cieniu drzewa, korzystając z darowanego mu urlopu. Ale nie, Choi Minho musiał jak zawsze wszystko spieprzyć, wciskając mu pod opiekę tego niewyżytego dzieciaka! A przecież Taemin ewidentnie najlepiej bawił się w swoim własnym towarzystwie, wiecznie skupiony na przestworzach notatnika. Tym razem jednak, chłopak przerwał pisanie i uniósł pełne nagany spojrzenie, w dziwny sposób uciszające narzekania i biadolenia Jonghyuna. Co takiego było w tych oczach, że potrafiły uciszyć nawet tego wiecznie rozgadanego blondyna, o skłonnościach do ciętej riposty i niewyparzonego języka? Tego typu pytaniami można by zapełnić kartki najbardziej opasłego tomiszcza w miejskiej bibliotece. Pośród nich z pewnością znalazłoby się inne, równie intrygujące - dlaczego Choi Minho tak bardzo przejmował się losem tego pokręconego chłopaka?

- Pragnę ci przypomnieć, że właśnie uczestniczymy w misji o niebotycznej wadze - oznajmił Taemin chłodnym tonem, w swojej niedorzecznej powadze aż nazbyt przypominając Jonghyunowi pewnego znanego mu dziennikarza, tego samego, który właśnie siedział w pociągu, uciekając z tej pokrytej kurzem dziury. Nagle odrobina podróżowania wydała się Kimowi całkiem przyjemną alternatywą, od bycia ofiarą spojrzenia nastoletniego chłopaka, o zbyt idealistycznym podejściu do świata. - Ktoś musi zadbać o zbieranie informacji pod nieobecność Minho. Nie możemy zostawić miasta bez nadzoru.

- Dlatego łazimy po parku, w poszukiwaniu liżących się kochanków? - wtrącił kąśliwie Jonghyun, dobrze wiedząc, że godzi w czuły punkt. W rzeczywistości rozwiązanie zagadki było proste, choć nieprawdopodobne. Oto Choi Minho, wieczny kawaler i śpiący w papierach pracoholik, bez pamięci zadurzył się w tym miedzianowłosym chłoptasiu. Nie trzeba było Sherlocka, żeby to zauważyć, skoro nawet Jonghyun wyciągnął własne wnioski z tych półuśmiechów i rumieńców, z tych szeptów i uścisków, z całej tej dziwnej aury, którą owa dwójka nieświadomie budowała wokół siebie, ilekroć spędzali wspólnie czas. Czyli ostatnio nader często.

- Dziennikarz nie boi się żadnych tematów - odparł Taemin, szybko odnajdując hart ducha po krótkiej chwili speszenia. - A ci ludzie - tu wskazał na obiekt swoich obserwacji - stanowią część miejskiej rzeczywistości, nie można więc przemilczeć tego istotnego faktu w ogólnym raporcie. - Jonghyun pokręcił głową, unosząc ręce w poddańczym geście.

- Jesteś nienormalny. Nic dziwnego, że Choi ma do ciebie taką słabość. Ciągnie swój do swego - stwierdził z rozbawieniem.

- Nie wiem, o czym mówisz... - mruknął Taemin, odwracając się do niego plecami, żeby za wszelką cenę ukryć wykwitający na policzkach, zupełnie nieprofesjonalny rumieniec. W rzeczywistości dobrze wiedział, co Jonghyun miał na myśli. Wiedział o swoim wypadającym z rytmu sercu, wiedział o drżeniu głosu, i roztrzęsieniu rąk, o tych wszystkich oznakach ciała, uwidaczniających stan jego umysłu. A mimo to udawał, że nie wie, i żył z dnia na dzień, ucząc się opanowania, chwytając się iskierki nadziei, że być może nie jest w tym ogłupieniu sam, być może obiekt jego cichej fascynacji też od czasu do czasu doznaje specyficznego kołatania w piersi.

- Niech ci będzie, młody - mruknął Jonghyun, dając sobie spokój z dalszymi docinkami. Dzień był zbyt ładny, a przyszłość jawiła się w zbyt optymistycznych barwach, żeby rujnować tę atmosferę przez kłótnie i dąsy. Skoro już musiał mieć na oku Taemina, dlaczego by nie powiązać pożytecznego z przyjemnym? - Co tam jeszcze zostało do zaliczenia? - zapytał, zerkając młodszemu przez ramię.

- Jeszcze tylko jedna dzielnica... - odparł Taemin, ruszając przed siebie.

- No błagam, nie mów, że...

- Tak, właśnie ta dzielnica - przerwał mu młodszy, dalej torując sobie drogę przez zastygłe w bezruchu, ciężkie powietrze.

- Taemin, naprawdę musimy tam iść? Brud, przestępczość, rozpusta... na co Minho taki raport? - dopytywał Jonghyun, nagle znów zły na swojego kolegę po fachu. Właśnie dlatego Choi kazał mu mieć oko na Taemina, ten chłopak nie wiedział kiedy przestać i nie respektował żadnych granic czy zakazów. Jaki normalny nastolatek spędza letnie wakacje szlajając się po najniebezpieczniejszej dzielnicy tego spokojnego miasteczka? Jaki normalny urlopowicz godzi się na łażenie razem z nim? Jonghyun przeczesał włosy palcami, coraz bliższy stwierdzenia, że wszyscy postradali rozumy, włącznie z nim samym, i ruszył za Lee, niezdolny przemówić mu do rozsądku.

~*~

- Hej, stary, jak ci życie mija?
- Oh, witaj...
- Coś się stało? Nie wyglądasz najlepiej...
- Problemy, zmartwienia, i jeszcze więcej problemów.
- Cóż to za problemy, przyjacielu? Mogę ci jakoś pomóc?
- Nie sądzę. Chyba... chyba, że znasz jakiegoś dobrego lekarza?
- Niestety nie. Ale co się stało? Jesteś chory? Słońce przygrzewa niemiłosiernie, a ty jesteś blady jak trup!
- Ze mną wszystko w porządku, to z przemęczenia. Moja córka gorączkuje, a ja nie śpię, czuwam, szukam pomocy. Lekarze przychodzą, odchodzą. Nic nie zmieniają.
- Czy to ta gorączka? Ta, o której wszyscy mówią?
- Nie wiem, o czym ludzie na mieście gadają! To choroba jak każda inna! Dziewczyna jest silna, powinna szybko z tego wyjść!
- Spokojnie, nie gorączkuj się tak, bo i tobie to wszystko zaszkodzi.
- Masz rację, wybacz. Ostatnio doktor zarządził, żeby przenieść ją do szpitala, doprawdy nie wiem czemu, przecież sama się jakoś wyliże...
- Do szpitala? Sprawa wygląda poważnie. Niemniej, życzę zdrowia. Jestem pewien, że wszystko się ułoży.

~*~

Minho zeskoczył ze stopnia i stanął na peronie, rozglądając się wokół czujnym wzrokiem, chłonąc każdy fragment nowej rzeczywistości. Po chwili rozległ się charakterystyczny gwizd, po czym pociąg ruszył, napełniając nadmorską przestrzeń swoim ciężkim oddechem, który z czasem oddalił się, by w końcu zupełnie ucichnąć. Przez kilka minut Minho pozwolił sobie na bezczynne obserwowanie tafli wody i poddawanie się działaniu chłodnego wiatru, rozsiewającego wokół drobinki morza. Pozostało jeszcze wiele godzin do zachodu słońca; godzin, które miały zostać spożytkowane na pracy, pracy, i jeszcze raz pracy. Mimo to, Choi na moment utonął w tej kojącej bryzie. Coś niesamowitego było w tutejszym powietrzu, które bez trudu odnajdywało drogę w zawiłościach układu oddechowego, w przeciwieństwie do tego dusznego i niemożliwie gorącego, które ciążyło nad ulicami miasteczka. Kolejne, co urzekało w tym odmiennym krajobrazie, to wpisująca się weń cisza. Poza awanturami mew na nabrzeżu i pojedynczymi głosami ludzi, powoli opuszczających stację, dźwięki tonęły w przepastnych głębinach morza. Ta cisza w niesamowity sposób kontrastowała z jazgotem, do którego przywykły uszy Minho. Choi westchnął cicho, niepewny czy cieszy się z tego relaksującego spokoju, czy wręcz przeciwnie - już tęskni za szaleńczym pędem miasta, i wyciągnął z walizki notatnik, po czym skierował swoje kroki ku majaczącym na stromym zboczu zabudowaniom. Obraz półuśmiechu i roziskrzonej ciekawości, malujących się na twarzy pewnego nastolatka, ilekroć razem rozpoczynali dziennikarskie podboje, Minho zostawił, bezpiecznie zamknięty w walizce umysłu. Wdychając świeże, tchnące orzeźwieniem powietrze, doszedł do wniosku, że wyleczenie się z Lee Taemina może wcale nie być tak trudne, jak mu się z początku zdawało. Z tą optymistyczną myślą, ruszył przed siebie sprężystym krokiem, a piasek zazgrzytał pod jego podeszwami, w cichej imitacji kpiącego śmiechu.

~*~

- Taemin, ty naprawdę nie powinieneś mieć wakacji. Na lepsze by ci wyszło, gdybyś teraz siedział w szkole, zamiast szwendać się po najciemniejszych zakamarkach miasta...

- W takim razie i tobie powinni zabrać urlop, bo gdyby nie ja, siedziałbyś teraz w jakiejś spelunie, zamiast robić coś pożytecznego ze swoim wolnym czasem - odparł Taemin, jednocześnie uważnie zapisując coś w swoim notesie.

- Pożytecznego? Od dziesięciu minut obserwujemy grupę zalanych w trupa żebraków!

- Kiedy zbieraliśmy informacje o ulicznicach, wcale nie wyglądałeś na niezadowolonego...

- Przynajmniej miałem ładne widoki... - mruknął Jonghyun na swoje usprawiedliwienie. - Swoją drogą, kiedy Minho wróci... - Nie zdążył zakończyć zdania, bo jego towarzysz poderwał się zza krzaków, w osłonie których dotąd siedzieli, i szybkim krokiem przeciął ulicę, podchodząc niebezpiecznie blisko obiektu swoich obserwacji. - Cholera - syknął Kim, po czym poszedł w ślady kolegi. - Taemin, co ty wyrabiasz? Chcesz, żeby cię ktoś napadł i zgwałcił? - rzucił ku niemu z wyrzutem, ale chłopak ani myślał zwracać uwagę na jego słowa. Szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w jednego z bezdomnych, który przycupnął w ciemnej, chłodnej i śmierdzącej zgnilizną bramie. Świszczący, z trudem łapany oddech przedzierał się przez ciszę zatęchłego kąta.

- Jonghyun, coś z nim jest nie tak - powiedział, czyniąc kolejne kroki w przód. Kim z przerażeniem złapał go za ramiona.

- Taemin, halo! Co z tobą? Zostaw go, jeszcze się czymś zarazisz...

- Nie, ja tylko...

- Wyjątkowo, twój przyjaciel ma rację - odezwał się nowy głos. Jonghyun i Taemin odwrócili się gwałtownie, napotykając spojrzeniem jakiegoś obcego osobnika. Obaj naoglądali się w życiu różnych dziwnych przypadków, ale ten typ bił wszystkich na głowę w swojej ekstrawagancji. Miał co prawda białą koszulę i kamizelkę, ta jednak, szczyciła się chyba wszystkimi kolorami tęczy, nie mówiąc już o wielobarwnych szalach, wstążkach i ozdóbkach dopełniających dziwnego wizerunku. Najbardziej jednak, zaskakiwała fryzura ów nieznajomego - włosy opadały swobodnie po jednej stronie twarzy, z drugiej zaś, miały długość zaledwie paru milimetrów. Gdyby Taemin miał do czynienia z kimś mniej nietypowym, doszedłby do prostego wniosku, że ów dżentelmen przeżył nieszczęśliwe spotkanie z nieudolnym golibrodą. Jednak przenikliwe i przepełnione pewnością siebie spojrzenie nieznajomego, utwierdzało każdego mającego odwagę spojrzeć w te dziwne oczy przechodnia, że ten mężczyzna sam jest panem swojego losu, i podobnież dzieje się z jego wyglądem. - Biedak, padł ofiarą tej okropnej gorączki... - mruknął, z zatroskanym wyrazem twarzy spoglądając na krztuszącego się własną śliną żebraka. - Wysłałem już kogoś po pomoc - dodał, po czym przeniósł spojrzenie na Taemina i Jonghyuna, przewiercając ich na wskroś, głębią swoich oczu. - A teraz do rzeczy - kim jesteście i czego tu chcecie?

- Jesteśmy obywatelami tego miasta, chyba wolno nam chodzić gdzie nam się żywnie podoba - odparł Taemin, dzielnie wytrzymując spojrzenie nieznajomego. Ten zaś, uniósł jedną brew, dodając tylko wyrazu swojej i tak już charakterystycznej twarzy, po czym pozwolił kącikowi ust powędrować w górę, i z założonymi na plecach rękami, począł krążyć wokół dwójki przygodnych dziennikarzy.

- Motylku... - zaczął, a Taemin ze zdumieniem zorientował się, że to słowo zostało skierowane właśnie do niego. - Jestem panem tej dzielnicy, a ty wkroczyłeś na mój teren - mówił dalej, zupełnie ignorując stojącego obok Jonghyuna. - Nic więc dziwnego, że chcę wiedzieć co sprawiło, że tacy porządni obywatele zawitali w moich skromnych progach - wyjaśnił, świetnie bawiąc się w towarzystwie własnej ironii.

- Przeprowadzamy dziennikarski obchód. Zbieramy informacje...

- Dotyczące choroby? - wszedł mu w słowo nieznajomy, błyskając dziwnym spojrzeniem.

- Jakiej choroby? - zapytał Taemin, zupełnie zbity z tropu. Wiedział, że ostatnimi czasy w powietrzu krążył jakiś wirus lub coś podobnego, ale nie przyszłoby mu na myśl robić reportaże o kilku przypadkach śmiertelnej gorączki, o jakich zdarzyło mu się słyszeć. To nic wielkiego, ludzie zawsze chorowali i będą chorować w dalszym ciągu, nie ma nad czym się rozwodzić.

- Ah, a już myślałem, że ktoś z was wreszcie połapał się, co tu się dzieje... - mruknął samozwańczy król ulicy, z pełnym wyższości uśmiechem. - Widzisz, motylku... - szepnął, łapiąc Taemina za podbródek i wiążąc go swoim wielowymiarowym spojrzeniem - ...w moim małym królestwie już wiele osób zmarło na tę przebrzydłą zarazę. Nie trzeba mojej spostrzegawczości, żeby zauważyć co się dzieje. Na waszym miejscu już dawno bym się stąd wyniósł, poszukał wolności, gdzieś za błękitem morza. Skoro jednak wolicie tu zgnić... wasza sprawa - powiedział, puszczając Taemina, który aż do tej chwili nie pozwalał sobie na zaczerpnięcie głębszego oddechu. Król dzielnicy skłonił się przed nimi wpół, a zawadiacki uśmiech ani na moment nie opuścił jego twarzy, kiedy odwrócił się na pięcie i powędrował przed siebie, by po chwili zanurzyć się w wilgotnych cieniach jakiejś bramy.

~*~

- Zaparzyć ci herbaty, kochaneczku? - Głos starszej pani zaskrzypiał przyjaźnie w uszach Minho, a bezzębny, acz ciepły uśmiech przesłonił widok na szumiące za oknem fale.

- Poproszę - odpowiedział, siląc się na łagodny ton. Zegar w urokliwym salonie, w którym Choi się znalazł, bezustannie tykał, upominając go, nagabując w swojej nieubłaganej melodii. Czas płynął, tik-tak, a on wciąż siedział na haftowanej w różane wzory sofie, wciąż wpatrywał się to w morze, to w mętne oczy starszej pani, wciąż tak samo bezczynny, wciąż tak samo pozbawiony jakichkolwiek przydatnych do reportażu materiałów. Już w momencie, w którym usłyszał temat swojej pracy, wiedział, że nie będzie mu łatwo stworzyć coś porywającego. Ale dopiero przekroczywszy próg domu tej dobrotliwej starowinki, pani Moon, zorientował się, że wykonanie powierzonego mu zadania, graniczy niemal z cudem. - Czy moglibyśmy... - zaczął, ale urwał, na widok dwóch grubych albumów ze zdjęciami, które pani Moon właśnie przytaszczyła z innego pokoju.

- No, kochanieńki, pokażę ci teraz odrobinę przeszłości - oznajmiła, pomarszczoną dłonią czule przesuwając po skórzanym obiciu. Minho miał w sobie na tyle samokontroli i dobrego wychowania, by nie przekląć, ani na głos, ani w myślach, i z miną pełną aprobaty przystąpić do oglądania kolejnych wydobywających odmęty przeszłości zdjęć. Wiedział, że jeśli odpowiednio pokieruje rozmową, będzie zdolny dopiąć celu, jednocześnie nie rażąc uczuć samotnej staruszki, która ewidentnie pałała pragnieniem wyrzucenia z siebie wielu nikomu niepotrzebnych słów. - Otóż, mój drogi, to jest zdjęcie mojej małej siostrzenicy. Czyż nie była słodka? - Choi słuchał tych słów z niezaprzeczalną uwagą, malującą się między ściągniętymi brwiami, oraz z bezapelacyjnym rozkojarzeniem, tańczącym w zakrzywieniu ust.

To prawda, już odpływał myślami w zupełnie inne niż salonik pani Moon rejony; rejony położone nieco na południe, rejony upalne i zadymione, przeludnione i jazgoczące. Myśli Minho wciąż znajdowały się w jego miasteczku, a konkretniej - krążyły wokół jednej, szczególnej osoby. Na próżno Choi skupiał wzrok na pożółkłych zdjęciach, a gdy to nie pomagało - na toni połyskującego w ostatnim akcie dnia morza. Każdorazowo łapał się na przyrównywaniu tych wodnych rozbłysków do iskier, które oplatały kosmyki taeminowych włosów. Minho od zawsze wiedział, że kryje się w nim odłamek jakiejś poetyckiej duszy, nie był nawet pewien, czy należący do niego, czy może raczej będący spadkiem po jego rodzicach artystach. Przeważnie wypierał tę odmienną naturę na tyły umysłu, skupiając się na rzeczowym i konkretnym podejściu do świata. Mimo to czasami, zwłaszcza w momentach, w których melancholia spadała na niego niespodziewanie, w środku dnia, nie był w stanie wzbraniać się przed fantazyjnym żywiołem drzemiącym gdzieś w głębi piersi.

Minho pociągnął łyk herbaty, dla odmiany skupiając się na własnych dłoniach, obracających między palcami smukłość długopisu.

- ...mój trzeci mąż też zmarł bardzo szybko. Ah! Ja to mam pecha do mężczyzn, kochaneczku... - Choi uniósł głowę, uważnie spoglądając na pogrążoną we wspomnieniach staruszkę.

- Jak już wspominałem, tematem mojego reportażu jest klucz do długowieczności - odezwał się, umiejętnie wybierając moment na przerwanie potoku słów pani Moon. - Czy mogłaby pani podzielić się z czytelnikami swoimi przemyśleniami na ten temat?

- Ha! Mój drogi, mam dziewięćdziesiąt jeden lat. Wiek, prawie wiek chodzę i oddycham pod tym niebem! - ożywiła się staruszka, poprawiając okulary na nosie i pobrzękując łyżeczką do cukru.

- To doprawdy niesamowite. Mogłaby więc pani powiedzieć...

- Chcesz wiedzieć, jak długo żyć, mój drogi? - przerwała mu, wbijając w niego spojrzenie wyblakłych, zdecydowanie zmęczonych wpadającym do nich słońcem, tęczówek. - Nie chorować, po prostu! Oto moja recepta.


~*~

RAPORT

SPORZĄDZIŁ: Lee Taemin

Liczba odtwarzanych w kinie filmów: 5
Liczba zapełnionych w godzinach szczytu tramwajów: 23
Liczba kotów wygrzewających się na słońcu: 17
Liczba osób okupujących plażę: 31
Liczba otwartych po zmroku lokali: 25
Liczba zirytowanych sprzedawców na targu: 12
Liczba dżentelmenów bez kapeluszy: 9
Liczba par trzymających się za ręce: 19

Dodatkowe spostrzeżenia i uwagi: bezdomny chory na dziwną gorączkę; spotkanie z Królem Ulicy; Jonghyun jest irytujący; tęsknię.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro