Rozdział II

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

  Kolejny hałaśliwy tramwaj przemknął tuż przed nosem Taemina, wywołując podmuch powietrza momentalnie zakradający się między pasma miedzianych włosów, i równie szybko z nich umykający. Chłopak zakaszlał pod wpływem drobin kurzu, które zakradły się do dróg oddechowych, wzburzone przez sunące po ulicy pojazdy, ale w dalszym ciągu nie odrywał załzawionych oczu od kolorów wchodzących w reakcję ze słonecznymi muśnięciami. Tak bardzo chciał przejechać się jednym z zatłoczonych tramwajów, niezależnie od panującego w nich ścisku, niezależnie od bezcelowości takiej podróży. Chciał i dobrze wiedział, że wystarczy podbiec parę kroków, chwycić mocno poręcz, i wskoczyć na tyły pojazdu. Tylko tyle dzieliło go od rozkosznego pogrążenia się w prądach splątanego w słońcu powietrza. A mimo to siedział na murku i przyglądał się tym pełnym spieszących gdzieś ludzi skrzynkom z pewnej odległości.

Kolejny podmuch zaszalał w przestrzeni, podrywając jedną z leżących na kolanach chłopaka, schludnie poukładanych kartek. Biały prostokąt zatańczył w powietrzu i byłby uciekł w przestworza miejskiego dnia, gdyby Taeminowi nie udało się go w ostatniej chwili złapać. Ponownie ułożył kartki na kolanach, podsumowując całą swoją pracę głośnym westchnięciem. Były to raporty zawierające informacje zgromadzone przez kilka pierwszych dni nieobecności Minho. Taemin wciąż nie zdecydował, czy powinien je wysyłać. W uwagach dodatkowych każdorazowo, wbrew jego woli, pojawiało się jakieś słówko lub dwa, zdradzające stan ducha i umysłu Lee. Były to bardzo nieprofesjonalne słówka, którym zdarzało się zaistnieć tylko po to, by następnie zostać przekreślone przez tę samą rękę, spod której wyszły.

Taemin spisywał w swoich raportach każdy szczegół, każdy odłamek kolorowego obrazu miasta. No bo, czyż nie jest sprawą kluczową, ile dam postanowiło wybrać się na spacer ze swoimi pociechami, albo ilu mężczyzn zrezygnowało ze zdrowia swoich płuc, na rzecz szarych obłoków okalających dumnie ich głowy? Dla Lee takie fragmenty rzeczywistości stanowiły o jej istocie, dlatego zamykał to wszystko w paru nazbyt suchych, dziennikarskich cyfrach, mając nadzieję, że w ten sposób zobrazuje przed Minho życie jego ukochanego miasteczka. Nie był jednak pewien, czy jego przyjacielowi w jakikolwiek sposób przydadzą się te dane, i momentami napadało go zdradliwe zwątpienie. W takich chwilach miał palącą ochotę porzucenia swojej dziecinnej przygody z dziennikarskim rzemiosłem, przygody, która tylko w towarzystwie ciepłego uśmiechu i chłodnego spojrzenia pewnego wysokiego bruneta miała prawdziwy sens.

- Jeszcze trochę i dostaniesz udaru, a jak znam życie, Choi stwierdzi, że to moja wina. – Jonghyun usadowił się na murku obok Taemina, a młodszy automatycznie dopisał do rachunków kolejnego palącego mężczyznę. – Stałem się częścią składową statystyk? – zapytał Kim, spoglądając koledze przez ramię. – Twoja metoda sporządzania raportów jest doprawdy przezabawna.

- Myślisz, że to ma jakiś sens? – odezwał się Lee, wbijając puste spojrzenie w zaskakującą swoim ożywieniem, wiecznie dynamiczną ulicę.

- Myślę, że Choi będzie rozczulony...

- Nie mówię o raportach – wszedł mu w słowo młodszy, a powaga w jego głosie zawibrowała między nimi niebezpiecznie. – Chodzi mi o nas... to znaczy o mnie i Minho... w takim sensie... mam na myśli... ja...

- Hej, Taemin, po kolei. Nic nie rozumiem z twojego bełkotu! – przerwał mu Jonghyun, potrząsając go lekko za ramiona. Lee zaczerpnął głośno powietrza i spojrzał przyjacielowi głęboko w oczy. Przeważnie panujące w nich zdecydowanie i pewność, nagle zastąpił wachlarz wątpliwości, wymalowany na wewnętrznej stronie tęczówek.

- Zdaje się, że już mi powoli przechodzi... - mruknął w końcu, zbijając Jonghyuna z tropu.

- Co przechodzi?

- Ta uciążliwa słabość. Myślę, że jeszcze trochę, jeszcze kilka dni i zupełnie zniknie. Kiedy Minho wróci, będę gotów dać mu spokój, nie dręczyć więcej swoją upierdliwą obecnością – wyznał, szukając zrozumienia na twarzy Jonghyuna. Kim był jednak zbyt zszokowany, żeby wykazać się pożądanym przez Taemina wyrazem. Nie potrafił nadążyć za splątanym gąszczem myśli młodszego, nie wiedział też, po co chłopak tak bardzo utrudnia sobie życie, starając się wymazać z umysłu swój obiekt westchnień. Mimo wszystko postawa Taemina kogoś mu przypominała. W swoich masochistycznych pomysłach z pewnością mógłby konkurować z Minho.

- Jeden wart drugiego... - mruknął, ale młodszy już go nie słuchał, zapatrzony wygłodzonym spojrzeniem w jakąś podążającą alejką parę.

- Idę uzupełnić raport – oznajmił i tyle go Jonghyun widział.

~*~

Niebo królujące nad nieskończonością oceanu wyglądało tego wieczora na niezdecydowane. Minho przyglądał mu się już od dobrych dziesięciu minut i w dalszym ciągu nie był w stanie jednoznacznie stwierdzić, jaki kolor miało w zamierzeniu, kiedy dobierało dzisiejszą kreację. Czy był to łagodny róż, emanujący od strzępków chmur, czy bladozłota aureola wokół słońca, czy też może ciemność nadchodzącego znad horyzontu granatu. Minho przeczesał włosy dłonią, ponownie pochylając się nad notatkami. Ciężko szła mu ta narzucona praca, nie potrafił odnaleźć nic pasjonującego we wstrzymujących serce opowieściach o kotach starszych pań, bądź o powadze kryjącej się w tradycyjnym, cotygodniowym przygotowaniu obiadu dla bliskich. Mimo wszystko, to nie brak powodzenia w tworzeniu reportażu tak go martwił.

Ponownie zapatrzył się na przestworza wielobarwnej kopuły. Niebiańskie niezdecydowanie idealnie odzwierciedlało jego obecny nastrój. Gubił się, plątał, nie wiedział. Nie rozumiał. Pierwsze dni były trudne, wciąż opuszczał myślami tę nadmorską wieś, kierując spojrzenie wyobraźni ku pewnemu wychudzonemu małolatowi o zdecydowanie za długich włosach i stanowczo zbyt ładnych oczach. Ale teraz, po upływie tych kilkudziesięciu godzin, coś się zmieniło, nić tęsknoty osłabła, wspomnienie o koledze bladło w pamięci.

Nie dostał od Taemina ani jednego listu, i wzajemnie, nie zaszczycił kolegi choćby krótkim telegramem. Siedząc tak na piaszczystej plaży, smagany wszechobecnym wiatrem, którego szum stał się ostatnio dominującym odgłosem w ciszy samotnego umysłu, Minho doszedł do wniosku, że być może się mylił. Być może to, co brał za budzące się w sercu uczucie – wcale nim nie było. Prawda ta była zaskakująco prosta i oczywista, cały czas czająca się w głębi umysłu. Ale dopiero te kilka dni odwyku pozwoliło Minho w pełni zobaczyć swoją sytuację, ocenić ją chłodnym, wolnym od miastowej gorączki spojrzeniem. Nie tęsknił. Przynajmniej nie tak, jak tęskni się do swojej drugiej połówki. Myślał raczej o ciekawych rozmowach prowadzonych z Taeminem, niż o cieple jego uścisku. O błysku niespożytkowanej inteligencji w oku, nie o zakrzywieniu pełnych ust. Taemin był jego przyjacielem i żadne inne nieposkromione uczucie nie miało racji bytu.

Spoglądając w tchnącą wolnością toń morza, Minho nie był jednak szczęśliwy. Odniósł sukces, wyleczył się. Dlaczego więc dręczyło go mdłe uczucie rozczarowania?

~*~

- Hej, moja droga, dokąd tak spieszysz?
- Wyjeżdżam...
- Jak to? Tak nagle, i w dodatku sama? A mąż, dzieci?
- On... on nie żyje...
- Mój Boże, co się stało? No już, nie płacz, nie płacz. Tak mi przykro!
- To ta gorączka... Zabrała go, podobnie jak brata mojej teściowej.
- To był chłop, jak dąb. Kto by pomyślał, że... ah, wybacz, nie będę tego roztrząsać. Cóż za okropne zrządzenie losu!
- To nie zrządzenie losu. To zaraza, trawiąca to miasto. Zabieram dzieci i wyjeżdżam, zanim będzie za późno! I tobie radzę zrobić podobnie...
- Co też ty mówisz, moja droga, jesteś pewna, że i ty nie masz gorączki? To tylko kilka przypadków, ale takie rzeczy się zdarzają, nie ma co panikować. Myślę, że powinnaś wrócić do domu i odpocząć.
- A ja myślę, że jeszcze wspomnisz moje słowa. Żegnaj, kochana.

~*~

Jonghyun przeciął ulicę, w głowie układając misterny plan spożytkowania czasu zyskanego dzięki nagłemu ulotnieniu się Taemina, który zniknął gdzieś bez śladu. Rozmyślając o kuszącej perspektywie zawędrowania do jakiejś speluny, zabarwienia sobie świata kilkoma drinkami, i znalezieniu miłego towarzystwa na najbliższą noc, Kim minął jedną kawiarnię, miną drugą. Przy trzeciej gwałtownie się zatrzymał. Coś dziwnego miało miejsce, nie był tylko pewien co konkretnie. Czuł na sobie czyjeś spojrzenie, ale powoli zatracające się w cieniach miasto posiadało w swoim nocnym płaszczu tyle kieszeni, że nie sposób było zlokalizować, skąd nieproszona para oczu śledzi każdy jego krok. Przesunął wzrokiem po rozświetlonych, tętniących o tej porze życiem kawiarenkach, ale pośród toczącej się pod ich parasolami, ruchliwej obecności, nie dostrzegł tego, czego szukał. Nieco zdezorientowany, pokręcił głową i przeczesał dłonią włosy. To przez te głupoty, których się ostatnimi czasy nasłuchał na ulicach. Ludzie gadali, szemrali, szumieli i szeptali. Każdy o czym innym, a i tak ich słowa sprowadzały się do jednego. Niepokój gościł w cieniach bram, niepokój mieszkał na balkonach kamienic, niepokój wylegiwał się na plażach razem z opalonymi mieszkańcami miasteczka. „Na waszym miejscu już dawno bym się stąd wyniósł, poszukał wolności, gdzieś za błękitem morza. Skoro jednak wolicie tu zgnić... wasza sprawa" – słowa zakołatały w głowie Jonghyuna, przywodząc przed oczy to przenikliwe spojrzenie, to złowieszcze wykrzywienie ust w uśmiechu. Kim wzdrygnął się nieznacznie i spojrzał w niebo, starając się bez pomocy zegarka, którego jak zwykle zapomniał założyć na rękę, ocenić jak daleko niebo zdążyło się posunąć w swoich nocnych igraszkach.

I właśnie to było największym błędem Kim Jonghyuna. Gdyby tylko pozostawił swoje spojrzenie przykute do ziemi, jak to robi większość spieszących, zajętych swoimi sprawami obywateli, niewątpliwie nie zauważyłby siedzącego na dachu kamienicy, przyglądającego mu się uważnie osobnika.

- A ten co... - mruknął sam do siebie, zastanawiając się, czy to, co widzi, nie jest raczej iluzją zmęczonego upałem mózgu, niż wyraźną i klarowną rzeczywistością. Jakkolwiek by jednak nie gimnastykował swojego umysłu, prawda jawiąca mu się przed oczami nie chciała zniknąć, albo chociaż w drobnym stopniu ulec zniekształceniu.

Król ulicy uśmiechnął się do niego, przyzywając gestem dłoni.

~*~

- Czemu za mną łazisz? – zapytał Jonghyun, stanąwszy za siedzącym na skraju dachu, wpatrzonym w pejzaż miasta mężczyźnie. Blondyn wciąż nie do końca wierzył, że w ogóle tu przybył, że odpowiedział na to nieme, szalone wezwanie. Nie mógł jednak zaprzeczyć nawet przed samym sobą, że ten tajemniczy człowiek go intryguje.

- Obserwuję, badam, wyciągam wnioski – czyż nie tym, wy dziennikarze się zajmujecie? – odparł władca ulicy, przechylając się nieznacznie w tył, i zerkając na niego ukosem.

- I jakie informacje udało ci się zebrać? – zapytał Jonghyun, podchodząc bliżej, ignorując swój instynkt samozachowawczy, każący mu uciekać od tego świra jak najdalej.

- Bardzo dużo informacji – stwierdził władca ulicy z namysłem, jednocześnie uśmiechając się wieloznacznie. Jonghyun przez dłuższą chwilę walczył sam ze sobą, a raczej z rodzącą się w głębi umysłu ciekawością, która w końcu zdominowała jego działania i sprawiła, że usadowił się obok tego dziwoląga. – Pytanie brzmi, Kim Jonghyunie, które z tych informacji okażą ci się przydatne i w jaki sposób mi za nie zapłacisz? – Światła miasta lub rozbłyski gwiazd, Jonghyun nie był pewien, najwyraźniej znalazły siedzibę w tych dziwnych oczach, rozjaśniając je nienaturalnie, niepokojąco, hipnotyzująco.

- Kto twierdzi, że obchodzą mnie twoje informacje? – zapytał, przecząc żywej fascynacji, odczuwanej na widok tego uśmiechu; uśmiechu, który zdawał się wiedzieć wszystko i nic, który pokrywał i łagodził powagę roziskrzonych oczu. Jonghyun nigdy wcześniej nie spotkał kogoś wywołującego w nim taką dezorientację. Przeważnie ludzie byli dużo łatwiejsi do rozgryzienia.

- Ty – odparł władca ulicy, wyciągając przed siebie palec wskazujący, i prostując za jego pomocą zmarszczkę, która utworzyła się nie wiadomo kiedy i dlaczego na czole Jonghyuna. Kim wzdrygnął się na ten niespodziewany kontakt fizyczny i odsunął się nieco, obrzucając nieznajomego pełnym wyrzutu spojrzeniem. Ten jednak odpowiedział mu jedynie cienistym uśmiechem, prawdopodobnie kryjącym za sobą wiele niewypowiedzianych słów.

- Dlaczego śledziłeś akurat mnie? – zapytał Jonghyun, starając się skierować rozmowę na właściwe tory. Próbując jakoś, wbrew samemu sobie, pokazać nieznajomemu, że nie jest zainteresowany tymi ukradkowymi obserwacjami jego osoby.

- Byłem ciekaw, czy posłuchasz mojej rady – powiedział władca ulicy, zawieszając spojrzenie swoich dziwnych oczu gdzieś między dachami domów, a granatem nieboskłonu.

- Nie rozumiem, czemu miałbym słuchać kogoś takiego jak ty – odciął się Jonghyun, powodując głośne parsknięcie swojego rozmówcy. Ten jednak zaraz się uspokoił, spoważniał pod przemożnym wpływem miastowej anonimowości, parującej ze stygnących murów kamienic.

- Wszystko dzieje się tak powoli... - mruknął król, zapatrzony w pulsującą siatkę ulic, w migotliwe życie sunące pod dachami tramwajów. – Ludzie za dużo czasu spędzają na ziemi, przez to nie widzą jak żałośnie wyglądają z góry...

- O czym ty bredzisz? – wciął się w te głębokie rozważania Jonghyun, poirytowany, że nie nadąża za tokiem rozumowania nieznajomego. W odpowiedzi mężczyzna odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się głośno i serdecznie, a jego głos zawibrował pośród dachowej rzeczywistości, do reszty dezorientując przypadkowego gościa tej nocy, tańczącej na szczycie kamienicy. Jonghyun spoglądał na tego szaleńca przez mgiełkę przerażenia i fascynacji. Dopiero słysząc jego śmiech, przemieszany z szumem ciepłego wiatru, zorientował się, że to raczej chłopak, niż mężczyzna. Światło sąsiadujących z dachem gwiazd wydobywało z jego twarzy młodociane rysy, wciąż świeże, wciąż otwarte na świat. – A ty? – odezwał się Jonghyun, a jego głos przedarł się przez resztki roześmianych tonów, powoli opuszczających dach, wracających w klatkę krtani króla ulicy. – Czemu nie wyjedziesz za błękit oceanu? – dopytywał, obserwując jak na twarzy jego rozmówcy znów pojawia się niewysłowiona powaga i swego rodzaju dojrzałość, dziwnie komponująca się z psotnym uśmiechem.

- Ja? Jestem królem ulicy – oznajmił, podnosząc się z miejsca i swoim zwyczajem kłaniając się w pas. – A jako takowy, mam swoje obowiązki wobec miasta. Kapitan nie opuszcza tonącego statku, trwa razem z nim do końca. – Tym stwierdzeniem zakończył swoją wypowiedź, podkreślając ostatnie słowa figlarnym mrugnięciem, po czym ulotnił się z ciemniejącego w zastraszającym tempie dachu, pozostawiając Jonghyuna i jego poplątane myśli samych sobie.

~*~

Lee Jinki, swoim zwyczajem, wpatrywał się w odległy lazur morza, szukając w tym codziennym widoku dozy niezwykłości, czegoś co odmieniłoby monotonię życia. Jak zwykle jednak, na drodze do świata idei przeszkodził mu jego własny żołądek, który aż nader natarczywie upomniał się o jedzenie w najmniej odpowiednim momencie; momencie, w którym mężczyzna był już myślami tuż, tuż od spełnienia, niemalże w zasięgu orzeźwiającego powiewu morskiej bryzy. Jinki westchnął, zamykając w tym cierpiętniczym geście cały swój ból istnienia, i uśmiechnął się promiennie, kierując myśli z powrotem na bezboleśnie przyziemne tematy, takie jak zawartość własnej lodówki. W skupieniu godnym najwybitniejszych szefów kucharskich i kontrastującą z nim, wrodzoną niezdarnością, Lee przyrządził swoją kolację, po czym wyniósł ją na taras przed domem.

Uwielbiał to miejsce, nieco na uboczu, ale wystarczająco blisko bram miasta. Ten kąpiący się w blaskach bladych poranków i krwawiący wraz z łuną zachodzącego słońca taras stanowił świątynię rozmyślań, stolicę marzeń rodzących się w umyśle Jinkiego. Również i tym razem, mężczyzna na moment zapatrzył się w dal, kryjącą się za pęknięciami chmur.

- Dzisiejszy dzień był tak samo upalny jak poprzednie, i nie przewidujemy w najbliższym czasie drastycznych zmian pogodowych.- Głos radiowego spikera zakłócił harmonię wieczora, swoim pogodnym brzmieniem wpasowując się raczej w jasność dnia, niż w granat stojącego u progu nocy powietrza. Jinki odchylił się na oparcie fotela, wyciągając z pudełka talię kart. Kilka z nich zdążyło uciec ku podłodze, zanim jego rękom udało się je złapać. Pokręcił głową nad własną niezdarnością, po czym schylił się, by podnieść niepokorne kawałki kartonu.

- A jak się mają bardziej przyziemne sprawy? Soonhye, przybliżysz nam sytuację lokalnych szpitali? – Jinki począł układać na stole domki z kart. Ile razy któraś wymykała się jego palcom, podnosił ją i zaczynał żmudny proces od początku.

- Tutaj również optymistyczne prognozy. W tym tygodniu było jedynie kilka przypadków śmiertelnych. W dniu dzisiejszym władze podjęły decyzję o wykorzystaniu budynku szkoły, jako tymczasowego szpitala, także bez obaw – łóżek nie zabraknie, a lekarze dołożą wszelkich starań, żeby wszyscy jak najszybciej wrócili do zdrowia. – Budując trzecią kondygnację, Jinki odwrócił wzrok od karcianej budowli, pozwalając oczom znów doświadczyć ulotnego, migotliwego kontaktu z taflą wody. Coś go ciągnęło, rwało, jakiś powietrzny prąd niosący z wiatrem drobinki idei, okruchy perspektyw.

Gwałtownie potrząsnął głową, ponownie skupiając się na domku z kart. Moment rozproszenia wystarczył jednak, żeby bezpowrotnie zatracić skupienie. Jeden ruch dłonią, i ostatnie dziesięć minut milczącego wysiłku poszło w niepamięć, a karty posypały się, bezładnie zaścielając blat stołu. Jinki przeczesał przydługie włosy dłonią, cicho wzdychając.

- Czas więc porzucić zmartwienia i cieszyć się wakacyjną atmosferą, serwowaną nam przez pogodę. – Głos spikera zdawał się wtapiać w przestrzeń, ubarwioną ciążącym światłem zachodzącego słońca. Jinki mimowolnie zerknął na leżącą na skraju stołu kartkę. Wypisane na niej litery kontrastowały swoimi ostrymi kształtami z łagodnością letniego wieczora. Mężczyzna ponownie odgarnął nieokiełznaną grzywkę z pola widzenia, po czym podniósł ze stołu dwie karty, w celu uczynienia z nich podwalin nowego budynku.

Bo, jak mówią, cierpliwość uszlachetnia.

~*~

RAPORT

SPORZĄDZIŁ: Lee Taemin

Liczba przekwitłych krzewów w parku: 11
Liczba mew pomieszkujących na dachu ratusza: 9
Liczba karych koni przy dorożkach: 34
Liczba statków w porcie: 7
Liczba niewypróżnionych śmietników: 17
Liczba lekarzy, biegających bez opamiętania po mieście: 28
Liczba oglądających się za mną dziewcząt: 4
Liczba dziewcząt, za którymi ja się oglądam: 0

Dodatkowe spostrzeżenia i uwagi: w budynku szkoły urządzono szpital – czy naprawdę jest aż tak źle?; Jonghyun przepadł na cały wieczór – należy mu się lanie; tęsknię/nietęsknię; wracaj szybko.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro