Rozdział III

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Lee Jinki ziewnął przeciągle, tym prostym sposobem akcentując dosięgającą go w zastraszającym tempie monotonię dnia codziennego. Jego brzuch upominał się hałaśliwie o niezbędną do normalnego funkcjonowania dawkę pożywienia, na co właściciel rozpieszczonego żołądka reagował niezwykłym, jak na niego, rozdrażnieniem.
Ten dzień od początku jawił się zaskakująco pochmurnie, mimo że letniego nieba w dalszym ciągu nie szpeciła choćby jedna plama. Jak zwykle, Jinki wstał o piątej rano, by następnie z zapałem godnym podziwu otworzyć drzwi spiżarki, w poszukiwaniu rozpalających apetyt smakołyków. Tam jednak, spotkało go gorzkie rozczarowanie. Rozmazane w słabym świetle żarówki kształty półek przywitały go smutną pustką. Najwyraźniej zapomniał zrobić zakupy, myślami wiecznie błądząc po odległych krainach, po niestworzonych historiach. Jinki nieraz już rozmyślał nad wszystkim wokół, łącznie z sobą samym i doszedł w ten sposób do pewnego wniosku. Jego serce przemawiało w zupełnie innym języku, niż reszta ciała. Ono pragnęło świata, biło szybciej na myśl o podróży, drżało z podniecenia wobec perspektywy przygód, szemrało w piersi, łatwo wpadając w romantyczną pogoń za ideą. W tym samym czasie reszta ciała lubiła bezczynnie wylegiwać się w popołudniowym słońcu. Nogi nie przepadały za bieganiem, ręce nade wszystko miłowały się w trzymaniu parującego kubka, a żołądek nieustannie wygrywał swoją napastliwą melodię, burząc nawet najpiękniejszy zachód słońca.

To nie tak, że Jinkiemu było źle. Podobało mu się to leniwe życie, w rytmie ustalanych przez Słońce pór dnia. Nawet jego praca – choć niezbyt porywająca – dawała mu swego rodzaju satysfakcję. Łagodnie wdzięczące się przed oczami przestworza oceanu, zaprawiane przyjemnym dla ucha stukotem przejeżdżających nieopodal pociągów, pozwalały Jinkiemu nieustannie czerpać z otoczenia tę upragnioną przez serce cząstkę niesamowitości, zaklętej w wielkim i odległym świecie.

Tego jednak dnia, jedynie morze w dalszym ciągu szeptało uwodzicielsko, przynosząc nowiny wraz z wietrznymi prądami. Żaden pociąg nie opuścił stacji, żadnemu nie było też dane dotrzeć do skąpanego w porannym żarze miasteczka. Wybrakowana melodia codzienności, uszczuplona o odgłosy czyichś podróży, bardzo Jinkiemu doskwierała, kiedy siedział w swojej budce strażniczej, broniącej wstępu do zamkniętych bram, a w ręku ściskał powód tej zaistniałej niecodzienności, telegram od władz, nakazujący zatrzymanie każdego, kto zachciałby przekroczyć próg skażonego epidemią miasta.

~*~

- Mój Boże... - mruknął Jonghyun. – Mój Boże, jak to w ogóle jest możliwe...

- Wyjątkowo przyznam ci rację, hyung... - odparł Taemin, wachlując się swoim zeszytem.

- Mój Boże, jak może być tak gorąco? Toż to piekło! – ględził dalej Jonghyun, pokładając się na murku okalającym parkową fontannę. Taemin pokiwał tylko głową, i pochylił się nad taflą nieustannie zmąconej i wzburzonej wody. W obezwładniającym skwarze, było to jedno z nielicznych w mieście miejsc tchnących obietnicą orzeźwienia. Nic więc dziwnego, że zgromadziło się tu całkiem sporo osób, w tym wiele dzieci, które radośnie podbiegały do sadzawki, rozbryzgując wodę na wszystkie strony, i zaraz potem umykając przed groźnymi spojrzeniami zniesmaczonych dorosłych. Kiedy Taemin godzinę wcześniej poddał się w swoich badaniach dotyczących liczby śladów po doszczętnie wyschniętych kałużach, obaj skierowali się w centralne rejony parku, i od tego czasu okupywali pożądane miejsce w najbliższym otoczeniu fontanny.

- Jest tak gorąco, że nie mam nawet siły liczyć tych dzieci... - wysapał Taemin głosem wyrażającym najwyższy stan ubolewania.

- Najwyraźniej upał przywraca ci to, co innym odbiera – stwierdził Jonghyun, spoglądając na kolegę z pełnym kpiny uśmiechem.

- Co takiego?

- Zdrowy rozsądek – odparł Kim, pukając Lee w czoło palcem, zupełnie odporny na złowrogie spojrzenia, rzucane mu spod za długiej grzywki. – Swoją drogą... nie za gorąco ci w tych kudłach? – zapytał, mierzwiąc koledze włosy.

- Nie twój problem – odparł Taemin, przygładzając poburzone kosmyki i spoglądając na hyunga ze śmiertelną obrazą w oczach. Był wyczulony, jeśli chodzi o swoje włosy, bo wciąż miał w pamięci pewien krótki moment, który miał miejsce parę miesięcy temu. Minho robił wtedy reportaż o ulicznej modzie, i poświęcił kilka osobnych stron na omówienie tematu fryzur. Choć takich indywiduów jak król ulicy było niewiele, to w miasteczku dało się spotkać przeróżnych typów o niecodziennych stylizacjach. Minho przez wiele dni chodził po ulicach; chodził i zaczepiał, chodził i rozmawiał, chodził i notował. A za nim, jak cień, podążał Taemin, zbyt nieśmiały by się odezwać, ale na tyle zaintrygowany, żeby uczestniczyć w jednym ze swoich pierwszych dziennikarskich wyzwań. Zdarzyła się wtedy pewna sytuacja, która do tej pory wyraźnie odznaczała się na tle innych wspomnień. Minho postanowił dać Taeminowi szansę na przeprowadzenie własnego wywiadu z pewną sędziwą kobietą, wypoczywającą na parkowej ławeczce. Choi nie spodziewał się jednak, że na widok Lee starowinka wybuchnie głośnym śmiechem, wielce rozbawiona faktem, że ma rozmawiać o fryzurach z takim czupiradłem, które w dodatku, wbrew jej głębokiemu przekonaniu, okazało się być chłopcem, nie dziewczynką, jak początkowo sądziła. Taemin do tej pory miał w pamięci gorzki smak wstydu i zażenowania, jakby nagle cały świat uwziął się na niego, byleby tylko ośmieszyć go w oczach Minho. Nigdy wcześniej nie zaprzątał sobie głowy tak przyziemnymi sprawami, jak wygląd zewnętrzny i miał wrażenie, że w tamtym momencie jego ignorancja zemściła się na nim. No, bo cóż to za problem poświęcić kilkanaście minut na ścięcie przydługich kosmyków i schowanie ich rdzawej natury pod nakryciem głowy? Cała ta sytuacja skończyła się jednak w niespodziewany sposób. Głupie serce wciąż reagowało żywiej na wspomnienie Minho, który zbliżył się wtedy do Taemina, krępując go swoim łagodnym, acz onieśmielającym spojrzeniem. „Moim zdaniem wyglądasz świetnie. Wyjątkowo." – powiedział, po czym poklepał młodszego kolegę po głowie, i wrócił do swoich dziennikarskich obowiązków. Ta krótka chwila znaczyła dla Taemina wiele, choć w oczach Minho była zapewne drobnostką, którą szybko zakopał pod stertą innych, dużo ważniejszych do zapamiętania informacji. Nie zmieniło to jednak faktu, że od tego czasu włosy Taemina stały się tematem tabu, i niewybaczalne było, by ktokolwiek powiedział o nich złe słowo.

Chłopak przez chwilę siedział w bezruchu, przesuwając w dłoni migoczące w słońcu kosmyki własnych włosów, zatapiając się we wspomnieniu przeczesujących je przyjacielskim gestem palców Minho. Dopiero, kiedy Jonghyun szturchnął go w ramię, pytając czy znów śni na jawie, zorientował się, że zawędrował myślami na zakazany temat. Miał zapomnieć o Minho, a nie rozwodzić się nad wszelkimi sytuacjami, które wywoływały u niego rumieńce i szybsze bicie serca. Ignorując zdziwione spojrzenie Jonghyuna, Taemin gwałtownie odwrócił się, i wsadził twarz do sadzawki. Po chwili wynurzył się, by zaczerpnąć tchu, i powtórzył czynność.

- Ej, ej, Taemin? – Jonghyun zdecydowanym gestem odciągnął go od fontanny. – Co ty wyrabiasz? Rozumiem, że jest gorąco, ale bez przesady! Chyba, że to była próba samobójcza? Chciałeś utopić się w fontannie?!

- Uff... - Taemin przetarł dłońmi mokrą twarz, po czym uśmiechnął się do kolegi. – To tylko tak... na otrzeźwienie umysłu. Już mi lepiej – oznajmił, spychając myśli o pewnym nic dlań nie znaczącym dziennikarzu na tyły umysłu, i zerkając na swój notatnik, czekający na zapełnienie go ważnymi informacjami. – Raz, dwa, trzy... - zaczął wyliczać, pomocniczo wskazując na kolejne oblegające fontannę dzieci.

- Nawet te małe szkraby chcecie przerobić na statystyki? – odezwał się dziwnie znajomy głos. Jonghyun automatycznie spojrzał w górę, przeszukując wzrokiem wszystkie pobliskie dachy. Taemin uniósł brwi ze zdziwienia nad niecodziennym zachowaniem kolegi.

- Hyung... - szepnął, ciągnąc go za rękaw. – Tam, na drzewie – powiedział, wskazując w miejsce, w którym rozłożyste gałęzie dębu stały się jedyną w swoim rodzaju ławką, idealną dla dziwnego chłopaka, który się nań ulokował. Król ulicy uśmiechnął się olśniewająco, po czym zeskoczył z drzewa i gładko wylądował na wypalonej przez słońce trawie.

- To fascynujące, że kontynuujecie swoje obliczenia, jak gdyby nigdy nic – oznajmił, spoglądając na nich badawczo, lustrując kocim wzrokiem od stóp do głów. Przez chwilę więził Jonghyuna głębią swoich oczu, wywołując bardzo nieswoją atmosferę.

- Co masz na myśli? – zapytał Kim, wytrzymując spojrzenie. Twarz władcy ulicy przybrała wyraz teatralnego zdziwienia.

- Och, czyżbyście nie wiedzieli? – zapytał, zakrywając usta dłonią. Nie złagodziło to jednak prześmiewczych iskierek ogarniających ciemne tęczówki. – Co innego pospolici obywatele, ale wy dziennikarze powinniście być najlepiej poinformowani, nieprawdaż?

- Słuchaj, nie rozumiem, co masz do mojego zawodu, ale jestem na urlopie – zirytował się Jonghyun, akcentując ostatnie słowo. – Nie muszę wiedzieć, co się w mieście dzieje...

- Nie sądzę, żeby w zaistniałych okolicznościach słowo „urlop" miało jakiekolwiek głębsze znaczenie. Podobnie, jak wiele innych pospolitych słów, typu „odpoczynek", „zabawa", „wycieczka"...

- Przestań rzucać zagadkami i powiedz, co masz na myśli! – nie wytrzymał Jonghyun, coraz bardziej poirytowany sposobem bycia tego dziwnego osobnika. To, co na dachu, w obliczu przystrojonej rozbłyskami, miastowej nocy, wydawało się fascynujące i hipnotyzujące, w świetle dnia utrudniało komunikację, zaburzało lenistwo poranka.

- Idźcie pod północną bramę, a się przekonacie – odparł władca ulicy, po czym rozpłynął się wśród drzew, w jedynej niewzruszonej ostoi cienia na tej spalonej, miejskiej ziemi.

~*~

- Przepraszam, proszę pana! Wypadła panu gazeta...
- Oh, dziękuję za...
- Ale cóż to? Władze ogłaszają stan epidemii? Toż to kpiny!
- Jak to? To pan nie słyszał? Dzisiaj ponoć zamknęli bramy miasta, żeby...
- Nie może być! Zamykają? Epidemia? Przecież to tylko zwykła choroba! Przyjechałem tu zaledwie wczoraj, w dodatku w sprawach służbowych...
- Na pana miejscu poszukałbym jakiegoś sposobu powrotu do domu, bo to ostatnia szansa!
- Ale niech mi pan powie – czy sprawa rzeczywiście jest tak poważna? Przecież miasto tętni życiem! Jak można je izolować z powodu paru śmiertelnych ofiar tej wyjątkowo niefortunnej choroby?
- Paru? Proszę spojrzeć, o tu! Dwadzieścia dziewięć osób zmarło w tym tygodniu!
- No i cóż? W moim rodzinnym mieście taki wskaźnik zgonów to norma, a bynajmniej nie zostało ono dotknięte żadną śmiercionośną gorączką.
- Co pan wie, pan nietutejszy. Proszę uciekać, póki pan może...

~*~

Natarczywy jazgot targał pozornie przejrzystym powietrzem, jakby cały niepokój, przez ostatnie tygodnie dojrzewający powoli w świetle słońca, naraz rozszalał się, zawirował w przestrzeni, spadając już nie na jednostki, ale na całe miasto, jak na żywy organizm. Po za tym burzliwym zjawiskiem, niewiele się jednak zmieniło. Słońce dalej było bezczelnie leniwe, ulice wciąż raziły swoją lubością do zadawania się z kurzem i pyłem. Atmosfera w dalszym ciągu zdawała się topić i rozpływać, utrudniając jakikolwiek ruch. Miasto było takie samo, tylko ludzie się zmienili.

Taemin stał w bezruchu i wielkimi oczami obserwował toczące się przed nim wydarzenia. Razem z Jonghyunem posłuchali sugestii króla ulicy, i tym sposobem dotarli do samego gniazda owego jazgotu, do źródła falujących w powietrzu strzępków zaburzonej harmonii. Do miejsca przekreślającego całą tę barwną paletę pozorów, którymi przez ostatnie tygodnie mieszkańcy z wyjątkowym zamiłowaniem pokrywali swoje myśli i słowa. Taemin stał, patrzył i próbował zrozumieć. Zrozumieć zatrzaśnięte, zdawałoby się ostatecznie i bezpowrotnie, bramy miejskie, tchnące niemą wrogością dla każdego, kto został poniewłaściwej stronie. Zrozumieć stojących na swoich miejscach strażników, tak samo zamkniętych, tak samo bezradnych jak reszta mieszkańców, wyróżniających się jedynie srogim wyrazem na twarzy i błyskiem broni przytroczonej do uniformu. Zrozumieć szaleństwo ogarniające zgromadzonych na placu ludzi; ludzi miotających się, ludzi uwięzionych w cieniu górującej nad nimi bariery. Zamęt zabarwił serca i twarze, kiedy mieszkańcy znaleźli się niespodziewanie i zupełnie, ich zdaniem, bezpodstawnie w potrzasku. Panika z zamiłowaniem mąciła ludzkie myśli, pchając ich właścicieli raz po raz ku uzbrojonym strażnikom, którzy w obronnym geście przybierali jeszcze sroższy wyraz twarzy, starając się zapobiec katastrofie i samą swoją postawą odwieść desperatów od szalonych czynów.

To nie tak, że Taemin nie wierzył własnym oczom. Dowody zamknięcia miasta z powodu epidemii miał przed sobą, boleśnie wyraźne pod intensywnym błękitem letniego nieba. Gdyby zechciał, bez trudu mógłby nawet policzyć osoby biegnące bezładnie ku bramie, albo spisać wszystkie bezczynnie stojące sylwetki, zbyt zszokowane, by podjąć jakiekolwiek działania. Mógł zbadać, ile osób znalazło się tu zupełnie przypadkiem, odwiedzając miasteczko przejazdem, teraz upatrując za złowrogim murem ucieczki w stronę domu. Mógł przerobić na statystyki całą tę chorobę, prowodyrkę wylewanych niespodziewanie łez, przyczynę powszechnej dezorientacji. A mimo to stał bez ruchu i próbował zrozumieć, czemu jego serce nagle zachowuje się tak dziwnie.

Jedno uderzenie, drugie uderzenie...

Jakieś nieposkromione uczucie, wymykające się powoli z uwięzi serca, znajdujące swoją drogę do umysłu.

Trzecie, czwarte...

Wspomnienie czyjegoś głosu, jego spokojnej i stonowanej melodii, płynącej w pobliżu, zawsze dość blisko, by być słyszalną, ale dość daleko, by nie wywołać niechcianego rumieńca, bądź niepokojących ciarek na plecach.

Piąte, szóste...

Ciepło czyjejś dłoni, zawsze na tyle bliskie, by spowodować sensację w żołądku, ale wystarczająco odległe, by nie rozpalać całego ciała.

Siódme, ósme...

Czyjeś oczy, nos, usta, elementy tworzące w pamięci twarz – wiecznie zamyśloną i poważną, ale zdradzającą wrażliwość duszy w kształcie linii szczęki, w długich, rzucających cienie rzęsach.

Dziewiąte, dziesiąte...

Taemin obserwował rozpacz rozdzielonych rodzin, zatapiał się w strachu skażonego chorobą miasta, a jednocześnie znajdował się myślami o wiele długości pociągu dalej na północ. Wpatrywał się w mur oddzielający go od świata, i próbował zrozumieć, czemu w takim momencie myśli jedynie o pewnym ciemnookim dziennikarzu.

- Ej, Taemin? Słyszysz mnie? – Szturchnięcie w ramię zaburzyło zawiły ciąg rozmyślań Lee, i chłopak spojrzał na Jonghyuna bez zrozumienia. Coś nowego pojawiło się na tej wiecznie beztroskiej i chłopięcej twarzy blondyna, jakby wszechobecna panika nawet jego starała się złapać w swoje sidła. Zmarszczone czoło i zaciśnięte usta nie pasowały do tej nieskończonej figlarności, przeważnie czającej się w spojrzeniu ciemnych oczu. Mimo to, widząc zagubienie na twarzy młodszego kolegi, Kim zmusił się do łagodnego wykrzywienia ust. – Nie martw się, oni przesadzają...
- Jacy oni? – wszedł mu w słowo Taemin, na co Jonghyun wzruszył ramionami, niepewny czy miał na myśli władze miasta, mieszkańców, czy też samego siebie.

- Wszyscy oni – odparł, wykonując nieokreślony ruch ręką; ruch w którym zawarł całą swoją bezradność wobec zaistniałej sytuacji.

- Myślisz, że długo to potrwa? – zapytał młodszy, odrywając spojrzenie od kotłującej się masy ludzi, i zatapiając je gdzieś w przestworzach tchnącego stabilnością nieba.

- Cóż, z pewnością niedługo. To minie, jak wszystko...

~*~

- Nie wiesz, co masz, póki tego nie stracisz – mruknął Taemin, po czym zapisał wypowiedziane słowa na czystej, wciąż wolnej od statystyk kartce notatnika. Przez chwilę przypatrywał się owym słowom z taką intensywnością, jakby samym spojrzeniem usiłował zmusić literki do odsłonięcia przed nim jakiejś nieznanej dotąd prawdy. Na próżno. Po chwili namysłu, gwałtownym gestem skreślił zapisane słowa. Nie były zgodne z prawdą, nie w jego przypadku.

Od momentu, w którym spadła na Taemina ta sama ciążąca świadomość, co na całą resztę miasta, ten sam balast, wyginający latarnie uliczne i drzewa, ta sama siła pustosząca parki i tramwaje, chłopak myślał tylko i wyłącznie o tym chłodnym spojrzeniu, które zostało za barierą, odległe i niedostępne, jak nigdy wcześniej. Ciemne tęczówki przyjaciela towarzyszyły Lee przez cały dzień, kiedy to zmagał się z upałem i gorączką niepokoju, usiłując zebrać jak najwięcej potrzebnych mu do statystyk informacji. Spojrzenie Minho nie dało mu spokoju nawet w drodze do domu, ani teraz, kiedy leżał w łóżku, mierząc wzrokiem szarzejący w zmierzchu sufit, szukając odpowiedzi na niezadane na głos pytania.

Skreślone przezeń słowa nie były prawdą, ponieważ Taemin dobrze wiedział, co tracił, w dodatku nigdy tego tak naprawdę nie posiadał. Nigdy nie powiedział Minho, co czuje, nigdy nie dostał od hyunga choć słowa zapewnienia, że ten dziwny stan serca dotknął i jego. Wszystko było mgliste i niewyraźne, jak poranki na plaży.

Nie, Taemin nigdy nie posiadał tego kojącego spojrzenia, zatrzymującego swoją głębią jego młodzieńcze serce. Nie posiadał, a mimo to znał wartość tego, co zostało mu w pewien sposób odebrane. Dobrze wiedział, jak cenna jest ta subtelna obecność w jego życiu; życiu kręcącym się wokół dziennikarskich ekspedycji.

Chłopak odrzucił wyjątkowo niepomocny notatnik, pozwalając mu zatonąć w falach splątanej kołdry, i utkwił spojrzenie pełne pogmatwanych w pierścieniach tęczówek myśli, w toni szarzejącego błękitu, widocznej z okna. Pojedyncze lamenty nie mogących pogodzić się z sytuacją ludzi odbijały się od ścian kamienic, ale Taemin pozostał niewzruszony wobec choroby trawiącej miasto. On sam, cierpiał na własną gorączkę; gorączkę, którą usiłował przysypać piachem mijających w odrętwieniu dni, a która teraz mściła się na nim okrutnie, uświadamiając mu jasno i dobitnie, że oto w obliczu niemożliwości zaznania ukojenia, będzie cierpiał tę rozłąkę, która przecież miała mu dać zapomnienie. Coś, co jeszcze parę dni temu uznał za przygasającą w głębi klatki piersiowej fascynację, teraz rozszalało się w sercu i rozumie, nie pozwalając trzeźwo myśleć, oznajmiając wypieraną prawdę wszem i wobec.

Fakt, iż oto Lee Taemin zachorował z tęsknoty do Choi Minho.

~*~

- Ahhh... nie ma to jak wieczór w męskim gronie – powiedział pan Jang, stawiając przed Minho kolejną puszkę piwa. Choi zachował dla siebie stwierdzenie, że siedzenie ze starszym panem i popijanie napojów alkoholowych nie klasyfikuje się jeszcze do mianawieczora w męskim gronie. Zdusił w sobie również myśl, że Jonghyun z pewnością zaśmiałby mu się w twarz, gdyby zobaczył ten uroczy obrazek. Zamiast tego, Minho ograniczył się do taktownego uśmiechu i skinięcia głową na znak, że podziela poglądy swojego rozmówcy. W duchu jednak zastanawiał się, kiedy ten żywiołowy starszy pan uraczy go jakąkolwiek informacją zgodną z tematem reportażu. Poufały uśmiech, który wykwitł na twarzy pana Jang, nie wskazywał jednak, że rozmowa prędko powróci na interesujące Minho tory. – Ahhh... - westchnął znów staruszek, z trzaskiem odstawiając puszkę na stolik. – W taki wieczór tylko jeden temat jest godny naszej uwagi – oznajmił z głębokim przekonaniem w głosie. Minho zlustrował go wzrokiem, z uwagą słuchając słów rozmówcy, w nadziei, że wreszcie wyciągnie z nich cos pożytecznego.

- Jaki to temat? – ponaglił, kiedy przez dłuższą chwilę starszy pan siedział w milczeniu, uśmiechając się do własnych myśli.

- Największa i jedyna prawdziwa namiętność mężczyzn – odpowiedział z uroczystą powagą w głosie, z którą kontrastowały jednak rumieńce, wykwitające szybko na pomarszczonych policzkach. – Kobiety – zakończył wreszcie, wypowiadając to słowo z nabożną czcią.

Minho mocniej ścisnął trzymany przez siebie długopis, i sięgnął po swoją puszkę, chcąc uniknąć odpowiedzi na niemą zachętę w oczach gospodarza. Tak naprawdę od tego momentu Choi nie marzył już o niczym innym, jak tylko zapaść się pod ziemię, wyparować z tego zatęchłego, przesiąkniętego zapachem alkoholu i dymu pokoju, byle dalej od rozochoconego procentami starca i drażliwego tematu, na który Minho z pewnością nie chciał rozmawiać.

- Ah! Kobiety! – kontynuował entuzjastycznie pan Jang, nie doczekawszy się odpowiedzi od młodego dziennikarza. – Na samą myśl o tych wszystkich krągłościach, człowiekowi chce się żyć. Nieprawdaż? – Spojrzał na Minho z porozumiewawczym uśmiechem, oczekując właściwej młodzianowi aprobaty. Choi przełknął głośno ślinę, i skinął nieznacznie głową, jednocześnie rozpaczliwie szukając planu awaryjnego, drogi ucieczki z tej niezręcznej rozmowy. – Na ciebie z pewnością jakaś piękność czeka – mówił dalej dziadek, a Minho z przerażeniem stwierdził, że jego myśli znów bez nadzoru wędrują w zakazane rejony, tym razem dużo śmielej podsuwając wyobraźni rozmaite widoki. – Oho, ale żeś się zaczerwienił! – Starzec klasnął w dłonie i oblizał wargi. – Musi mieć świetne ciało ta twoja dama, że samo myślenie o niej tak na ciebie działa...

Minho zacisnął zęby, usiłując odepchnąć od siebie obraz smukłych nóg i wyraźnie zarysowanych obojczyków. Czemu, do cholery, nagle nawiedziło go coś takiego? Przecież zdążył już sobie wyjaśnić, że to minęło, że nic go nie ciągnie do pewnego miedzianowłosego nastolatka. Nie mógł pojąć, czemu prowokacyjne zaczepki pana Jang tak na niego działały. Przecież wystarczyło przyjąć to z dziennikarską obojętnością i udawać, że się wie, że się rozumie, że miło jest pogawędzić.

- To masz tę dziewczynę, czy nie? Jesteś młody i przystojny, dlaczego miałbyś nie mieć? – drążył temat gospodarz, najwyraźniej niezdolny do uszanowania wymownego milczenia swojego gościa. Choi przełknął ostatni łyk piwa i pokręcił tylko głową, mając płonną nadzieję, że starzec daruje sobie tę rozmowę, widząc desperację w oczach młodzieńca. Jednocześnie sam, wbrew własnej woli, Minho zaczął zastanawiać się nad postawionymi mu pytaniami. No właśnie, dlaczego? Dlaczego nie miał dziewczyny? Dlaczego nawet nie chciał myśleć o takiej perspektywie? Z pewnością nie dlatego, że w jego myślach na dobre zagnieździł się pewien długowłosy chochlik, który zmuszał go do uciążliwej i problematycznej monotematyczności serca i umysłu. – Oho, czyżbyś jednak wolał jednonocne podboje? – zapytał starzec, kiwając głową z uznaniem. Minho poczuł, jak zawartość jego żołądka burzy się i protestuje na tę sugestię, ale znów ograniczył się jedynie do zaciśnięcia zębów i pokręcenia głową. Pan Jang zirytował się na jego małomówność. Najwyraźniej postawa Minho nie pasowała do definicji jego wymarzonej, męskiej rozmowy. – Chłopcze, co z tobą jest nie tak? Czy ty aby nie jesteś...

- Ciii... - przerwał mu niezbyt taktownie Minho, gestem dłoni wskazując na stojące na szafce, przyciszone radio. Dotąd nadawało jakieś smętne przeboje, niewarte słuchania. Od kilku minut trwało jednak wieczorne wydanie wiadomości, które Choi postanowił wykorzystać jako pretekst do urwania niebezpiecznego zdania, które zawisło w powietrzu między nimi. Pan Jang obrzucił go urażonym spojrzeniem, po którym Choi poznał, że może się pożegnać ze swoimi reportażowymi materiałami, ale posłusznie zamilkł, pozwalając głosowi spikera zaserwować słuchaczom dzienną dawkę informacji.

- Przechodząc do kwestii bardziej palących, niż letnie słońce, oddaję głos Jaehyungowi...

- Szokujące wieści dotarły do naszych korespondentów z portowego miasteczka. Problem wzmożonej ilości zachorowań na śmiertelną gorączkę okazał się poważniejszy, niż wszyscy sądzili i dzisiaj władze podjęły drastyczną decyzję o zamknięciu bram miasta, ogłaszając stan epidemii.

- Biedacy... teraz to już równia pochyła... - odezwał się pan Jang, ale urwał, widząc jak młody dziennikarz wstaje i z nieodgadnionym wyrazem twarzy, bez słowa opuszcza pachnące piwem mieszkanie. – Czyżby aż taka chcica go wzięła? – mruknął staruszek sam do siebie, po czym wzruszył ramionami, i sięgnął po kolejną puszkę.

~*~

RAPORT

SPORZĄDZIŁ: Lee Taemin

Liczba bezpańskich psów: 18
Liczba osób pod bramami: 49
Liczba osób okupujących plażę: 2
Liczba pociągów na stacji: 0
Liczba statków w porcie: 1
Liczba przejeżdżających przez miasto karetek: 41
Liczba szepczących o epidemii ludzi: niezmierzona
Liczba poświęconych ci myśli: 24

Dodatkowe spostrzeżenia i uwagi: co teraz?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro