Rozdział IV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Minho nie potrzebował wiele czasu by zorientować się gdzie niosą go nogi, wiedział to od momentu opuszczenia mieszkania pana Jang. W akompaniamencie kończącego się w zastraszającym tempie dnia, szybkim krokiem podążył w stronę stacji kolejowej i w pośpiechu kupił bilet na ostatni tego wieczora pociąg kierujący się na południe. Czekając na swój transport, nie dopuszczał do siebie zbyt wielu zbędnych i problematycznych myśli. Gdyby pozwolił sobie na taki luksus, niewątpliwie dość szybko jego głowę zalałyby drażliwe pytania; pytania upominające się o odpowiedź. Takowych odpowiedzi Choi nie posiadał ani w zeszycie z notatkami, ani w pokaźnym katalogu stworzonych przezeń reportaży. Brakowało ich również w posegregowanych zbiorach umysłu młodego dziennikarza. Dlatego też, zamiast katować się milionem znaków zapytania, kaleczących boleśnie jego szalone poczynania, Minho skupił się na czymś zgoła innym. Po raz pierwszy od wielu lat młodzieniec bezkarnie i z pełną świadomością zapatrzył się na piękno oferowane mu nieustannie przez rozkwit śmiałego w swojej rozrzutności lata. Pozwolił oczom zakraść się między liście czarujących zielenią drzew, by po chwili pobiec wzrokiem dalej, ku przestworzom nieba, słonecznego terytorium. Choi nie rozwodził się w tamtym momencie nad absolutnie niczym, nie rozmyślał o światłocieniu malowanych promieniami budynków, nie kontemplował ulotnego piękna wpisanego w naturę poza miastowej ciszy. Po prostu trwał, pozwalając sobie chłonąć barwy wolności, jakby podświadomie już myśląc o pożegnaniu się z ich różnorodnością. I nawet po kilku godzinach podróży, spędzonej na bezładnym, przepełnionym brakiem treści, wodzeniu piórem po powierzchni kartki, Minho w dalszym ciągu nie dopuszczał do siebie rozważań o powodzie swojego zachowania. Po prostu drażniła go dysproporcja między ilością pytań, a liczbą odpowiedzi. Bo gdyby musiał wskazać jedno właściwe rozwiązanie wszystkich dręczących go w tamtej chwili problemów, zwierałoby się ono w zaledwie dwóch sylabach.

Gwizd odjeżdżającego ze stacji pociągu zagłuszył skowyt zdrowego rozsądku, rozbrzmiewający gdzieś w głębi umysłu, usilnie starający się przywrócić pamięć o chłodnym i rzeczowym podejściu do świata. Minho zręcznie zignorował racjonalną część swojej osobowości, przemierzając pieszo kilka kilometrów, dzielących ostatnią czynną stację od bram zamkniętego miasta. Nikt nie chciał zapewnić mu podwózki, wszyscy zbytnio obawiali się, że sama obecność w pobliżu choroby sprawi, że oni również spalą się w blasku gorączki. Minho nie przejmował się tym zbytnio, zamiast tego skupiając swoje myśli na dotyku gorącego wiatru na skórze i chrzęście kamieni pod stopami. Nie miał planu działania, nie wiedział dlaczego idzie w kierunku omijanym przez wszystkich innych ludzi. Zawsze cechował go zdrowy rozsądek w podejściu do świata. Potrafił chłodno kalkulować fakty, wiedział kiedy się odezwać, a kiedy zachować bezcenne milczenie. Potrafił oddzielić życie profesjonalne od prywatnego, w ten sposób podchodząc do swojego dziennikarskiego rzemiosła z dystansem. Był również w stanie bez reszty utonąć w wirze pracy, poświęcając się bez reszty dla wypełnienia zlecenia. Milczący i spokojny, stabilny w swojej przewidywalności. Choi Minho nie robił szalonych rzeczy, każdy kto go znał, potwierdziłby ten fakt. Jonghyun nieraz wypominał mu to, twierdząc, że nie ma z nim zabawy, zarzucając mu brak choć krztyny pogoni za szaleństwem. Niewątpliwie Kim byłby bardzo zaskoczony, widząc swojego przyjaciela dobrowolnie stającego przed bramą zamkniętego miasta. Z pewnością nie o taką definicję szaleństwa Jonghyunowi chodziło.

- Więc to prawda... - powiedział Minho sam do siebie, wpatrując się pustym wzrokiem w wiszącą na murze tablicę informującą o zakazie wstępu. Coś nieprzyjemnego działo się w jego żołądku. Nie był do końca pewien na co liczył przez cały czas trwania podróży. Czy sądził, że radiowy komunikat okaże się żartem? Raczej nie. Po prostu dopiero w tamtym cichym i skąpanym w blasku zachodu momencie, do Minho z pełną mocą dotarło, co znaczy zamknięcie bram miasta. I nie chodziło wcale o setki uwięzionych ludzi; ludzi skazanych na szybkie wyniszczenie przez tę niespodziewaną izolację. Chodziło o jedną konkretną osobę, tę samą, której Minho w ogóle nie powinien był zostawiać w mieście samej. Czuł to od początku, już tamtego upalnego popołudnia, kiedy ostatni uścisk jawił się jak zapowiedź czegoś nowego w swojej niesamowitości. Choi wpatrywał się w mur, z nagłą mocą przekonując się o fakcie, że po drugiej stronie zostały te niewinne uśmiechy, rozjaśniające kształtne oczy, te miedziane włosy, okalające delikatne rysy. Ten chudy nastolatek, o którym Minho chciał zapomnieć, z którego niemal wyleczył się, został po złej stronie, na skażonym terenie, podatny na zdradliwą gorączkę, ukrócającą ludzki żywot.

- Proszę pana – Jakiś głos wdarł się w myśli Minho, zacierając na moment sens zaistniałej sytuacji, potęgując irracjonalizm rodzący się w sercu. – Miasto jest zamknięte, lepiej nich pan stąd idzie... - powiedział młody mężczyzna pilnujący wejścia. Choi zlustrował go niewidzącym wzrokiem, jednocześnie zastanawiając się, co powinien zrobić. Po jego ciele powoli rozlewało się odrętwiające poczucie bezradności. Nawet w swoich własnych oczach wyglądał idiotycznie. Bo po co tu przyszedł? Chciał wejść na teren miasta? Z pewnością nie, nie był przecież samobójcą. Wiele lat życia czekało nań za zakrętem, biegło nicią wzdłuż oddalających się na północ torów kolejowych, przygotowane, by Choi po nie sięgnął. A mimo to stał w miejscu, w myślach tęsknie ilustrując sobie twarz Taemina.

Dlaczego tak niemożliwie mocno krępowały go te myśli? Poczucie straty jest normalne w takim przypadku, normalna jest też ogarniająca człowieka fala niesprawiedliwości. Ale czy miał prawo odczuwać aż taką desperację wobec możności wiecznej utraty swojego małego kompana? Znali się zaledwie kilka miesięcy, zbyt długo by być znajomymi, zbyt krótko na miano przyjaciół. Znacznie dłużej Choi zadawał się z Jonghyunem. Mimo to, tylko jedno imię rozbrzmiewało w głowie, w dodatku wywołując niecodzienne pomysły. Ilekroć twarz Taemina w jego pamięci rozbłyskała wyraźniejszym konturem, szalona siła pchała go ku drzwiom, nakazując działanie, demaskując desperackie uczucia. I nagle cała jawiąca się za zakrętem przyszłość traciła swoje pierwotne barwy, tchnąc smutną pustką.

- Wszystko w porządku? – Minho nawet nie zauważył, kiedy siedzący w bramie strażnik do niego podszedł i położył mu dłoń na ramieniu. Był uzbrojony, ale w tym łagodnym geście kryło się szczere współczucie, podobnie jak w ciemnych oczach. Choi spoglądał na niego nieprzytomnym wzrokiem, niepewny jak powinienem zareagować, co powiedzieć, żeby zrozumieć toczącą się w nim bitwę myśli i uczuć. Po raz pierwszy w swoim życiu miał taki mętlik w głowie. Nigdy wcześniej nie czuł tak ogromnej potrzeby rozmowy z drugim człowiekiem, wyrzucenia z siebie całego tego chaosu zakłócającego normalne funkcjonowanie. Strażnik zdawał się jednak czytać Minho z oczu, odgadując czającą się w nich rozpacz. – Ktoś ważny został po drugiej stronie? – zapytał cicho, a niebo odbijało się w jego smutnych oczach. Choi bez słowa skinął głową, niepewny co więcej mógłby powiedzieć. – Przykro mi – rzekł strażnik, sprawiając wrażenie szczerze przejętego nieszczęściem Minho. Dziwny to był człowiek, jak na obrońcę miejskich bram. Czyż nie powinni oni stać bez ruchu, ze zmrożonymi spojrzeniami mierząc otoczenie, odpychając samą swoją postawą, strasząc błyskiem broni? Ten młodzieniec był łagodny jak letni wieczór i, zdawałoby się, zbyt wrażliwy do jakiejkolwiek przemocy. Przez jeden krótki moment przez myśli Minho przemknął szalony pomysł, żeby najzwyczajniej w świecie go wyminąć i przekroczyć bramę. Zaraz jednak potrząsnął gwałtownie głową, i nie widząc lepszego rozwiązania, usadowił się na przydrożnej trawie. Strażnik przez chwilę wpatrywał się w niego wielkimi oczami, po czym bez słowa usiadł tuż obok. – Jestem Jinki – przedstawił się przyjaźnie.

- Minho – odparł Choi, nie widząc lepszego wyjścia. Zastanawiał się przez chwilę, czy wyglądał aż tak żałośnie, że nawet miejski strażnik postanowił pomóc mu z jego problemami. Po krótkiej chwili doszedł jednak do wniosku, iż to dziwne zachowanie wynikało ze specyficznego sposobu bycia jego nowego znajomego. - Czy mógłbym... – zaczął Minho, niepewny czy rzeczywiście chce wypowiedzieć na głos to, co krążyło mu po umyśle. Oczy Jinkiego rozszerzyły się, kiedy w locie zrozumiał, o co jego rozmówcy chodzi.

- Chcesz wejść do skażonego miasta? – zapytał cichym głosem.

- Nie wiem, nie wiem czy chcę! – odparł Minho, zgodnie z prawdą, po czym ukrył twarz w dłoniach. Wszystko było takie pogmatwane, a myśli ulatywały w gąszczu niepewności, nim zdążył je pochwycić. Nie wiedział co czuje, ani co zamierza. Wiedział tylko, że pragnie znów usłyszeć głos Taemina. Myślał, że to nic wielkiego, że ta drobna słabość zniknie z czasem. Ale teraz, kiedy między nimi stanął niewzruszony w swojej umownej ostateczności mur, Minho nie mógł wyobrazić sobie powrotu do codzienności, do życia pozbawionego ukradkowych, nasiąkniętych tęsknotą myśli o rychłym powrocie do rutyny spotkań.

- Mój drogi przyjacielu – odezwał się Jinki, klepiąc Minho po ramieniu. – Przecież dobrze wiesz, że w ten sposób nic nie zdziałasz – oznajmił, spoglądając na rozmówcę mądrymi oczami. – Chciałbym ci pomóc, ale nie polepszę sytuacji narażając cię na śmierć...

Minho przez chwilę jeszcze patrzył w jego przepełnione współczuciem oczy, zastanawiając się, skąd biorą się tacy ludzie, zbyt rozsądni w swojej wrażliwości. Następnie bez słowa sięgnął do torby i wyciągnął z niej swój nieodłączny notatnik. Przeważnie z rozmysłem wpatrywał się w kartkę, przed napisaniem czegokolwiek, starając się o oszczędne ubieranie myśli w słowa, nie marnując papieru na zbędne refleksje. Tym razem jednak, niemal od razu począł wodzić czubkiem pióra po białej powierzchni, wylewając z siebie barwny strumień uczuć niezrozumiałych dla umysłu, ale dziwnym trafem odnajdujących odpowiedniki w słowach.

- Co robisz? – zapytał Jinki, zaglądając mu przez ramię. – Piszesz list? A może to wiersz? – dopytywał, wyraźnie zafascynowany kolejnymi literami wypływającymi spod pióra, tańczącymi na gładkiej powierzchni w manifeście emocji. – Musisz bardzo ją kochać... – szepnął, na co ręka Minho, dotąd błądząca po papierze, zatrzymała się w połowie ruchu. Choi uniósł wzrok na swojego towarzysza, smakując dźwięk wypowiedzianych przezeń słów. Były obce, tak samo jak te szalejące w głowie myśli, tak samo jak słowa wypisane na kartce. – To dziwne, że ani razu nie piszesz tu jasno, że ją kochasz... – dodał Jinki, który zdążył już przeczytać cały napisany przez Minho list. – Powinieneś jej to powtarzać do znudzenia, a nie ukrywać oczywisty fakt w odstępach i kropkach. – To, co mówił, brzmiało tak absurdalnie logicznie, że Choi po raz kolejny tego dnia miał problem z przyswojeniem nacierającej na niego rzeczywistości. Nie mógł przecież pisać otwarcie o czymś, czego nawet w myślach nie nazywał po imieniu. Bał się, że jeśli to zrobi, resztki pozorów ulecą w przestrzeń letniego dnia i zostanie zdany na łaskę i niełaskę tego potężnego w swoim wyrazie słowa, które Jinki wymawiał tak lekko i bezproblemowo.

W końcu Minho postanowił zignorować uwagi strażnika, i zgiął papier, w celu schowania go do torby. Nie czuł się może dużo lepiej i dalej nie wiedział co ze sobą zrobić, w pewnym jednak stopniu dał upust swoim myślom, nieustannie szarpiącym obolałe serce.

- Czekaj, co ty robisz? – zapytał Jinki, zatrzymując jego błądzące po klapie torby dłonie. Minho spojrzał nań bez zrozumienia, z pytaniem w oczach. – Przecież ten list jest taki piękny... nie może się zmarnować! – oznajmił, tym samym dowodząc o swojej nadmiernej wrażliwości. – Może nie powinienem tego robić, ale dopilnuję, żeby twoja ukochana dostała twój list – zadeklarował, przeczesując palcami za długą grzywkę. – Zbrodnią byłoby zaprzepaścić tyle piękna.

- Nie jestem pewien czy to dobry pomysł – stwierdził Minho, nagle niepewny czy spisane przez niego słowa są odpowiednie, by kiedykolwiek ujrzeć światło taeminowych oczu. Może powinien milczeć, nie przysparzać nastolatkowi dodatkowych problemów? Może powinien zamknąć swoje myśli w głębi serca, samodzielnie ucząc się z nim żyć? Bo czymże było jego szczeniackie uczucie, wobec ogromu tragedii rozgrywającej się za tym cichym i bezwzględnym murem?

- Daj spokój, korzystaj z tego, że trafiłeś akurat na mnie. Inni strażnicy nie są tacy wyrozumiali... – odparł Jinki, uśmiechając się łagodnie, w ten szczególny sposób, budzący w każdym napotkanym człowieku swego rodzaju zaufanie. – Podaj mi tylko imię, a ja sprawię, że list zostanie dostarczony.

Minho jeszcze przez chwilę wahał się, czy powinien przystać na tę niespodziewaną propozycję, ale w końcu głośno wypuścił powietrze z płuc.

- Taemin – powiedział, udając, że nie dostrzega niemego zdziwienia, malującego się na twarzy Jinkiego. – Lee Taemin.

~*~

Jonghyun przetarł zmęczone oczy dłonią, po czym upił kolejny łyk dawno już zimnej kawy. Rozejrzał się wokół, z bolesną świadomością widząc puste krzesła i niezastawione stoliki. Wszyscy pochowali się w fortecach własnych domów, jakby łudząc się, że w ten sposób ustrzegą się od tragedii. Jonghyun przez chwilę śledził wzrokiem ciemne sylwetki, umykające pospiesznie do wnętrz kamienic, po czym pochylił się nad swoim stolikiem, zaścielonym warstwą papierów. Nie był do końca pewien, gdzie podział się Taemin, ale od momentu zobaczenia zamkniętej bramy, aż to tej skąpanej w kawiarnianym świetle chwili, myślał tylko o jednym – jak uciec.

Zamknięcie miasta zdawało się tak ostateczne, że niektórzy naprawdę uwierzyli w nieuniknioność rychłej śmierci. Kim miał inne zdanie na ten temat. Był dziennikarzem, a co za tym idzie – dobrze znał mechanizmy rządzące ludzkim postępowaniem. Wystarczy wymyślić sposób i mieć środki, a wszystko na tym świecie stanie się możliwe. Dla Jonghyuna była to prawda na tyle oczywista, że gdy tylko zasiadł w opustoszałej, goszczącej jedynie parę cieni kawiarence, rozpoczął gorączkowe poszukiwania odpowiedzi. Nie był wielkim bogaczem, ale miał jakieś kontakty w wyższych sferach, znał ludzi, którzy w pewien sposób decydują o życiu miasta. Po za tym, nie chciało mu się wierzyć, że nie znajdzie choćby jednego strażnika skłonnego przyjąć od niego zapłatę za przysługę. Rozwiązań sytuacji było wiele, od oficjalnych starań, po łapówkarstwo. Nie było możliwości, żeby choć jedna z jego prób nie zadziałała. Aż trudno mu było uwierzyć, że wszyscy inni pochowali się w popłochu po kątach, zamiast sięgnąć po należną im wolność. Zamykanie miasta, też mu coś!

Jonghyun odchylił się na krześle, i spojrzał w wieczorne niebo. Otwarte i dostępne, ale mimo to nieosiągalne. Nie chciał zginąć za tymi bramami, z tymi ludźmi. Nie zamierzał poddać się ogłupiającej działalności paniki, która tego dnia rozpanoszyła się na ulicach i w umysłach. Był ponad tym i wiedział, że spokój i zdecydowane działanie pozwolą mu wyjść cało z tego cyrku.

- Nie uważasz, że to trochę za późno? – Irytująco znajomy głos odezwał się tuż przy jonghyunowym uchu, i mężczyzna wzdrygnął się, zaskoczony. Kocie oczy jarzyły się w cieniach wieczora, rzucając na otoczenie dziwną aurę; aurę, która każdorazowo towarzyszyła królowi ulicy, a która dodatkowo pogłębiała się w blasku księżyca.

- A co ciebie to obchodzi? – warknął Jonghyun, uznając że najlepszą obroną jest atak. Ten pokręcony chłopak był tak ogromną zagadką, że Kim nie wiedział jak się zachowywać w jego towarzystwie, co mówić i robić, żeby nie wyjść na głupszego. Irytowała go ta niezaprzeczalna mądrość, wymalowana w kształtnych oczach. Władca ulicy zawsze zjawiał się bez zapowiedzi i bez wyraźnie określonego celu, po prostu materializował się obok, zadając pytania, oczekując odpowiedzi, umiejętnie maskując wyciągnięte wnioski pod lekceważącym uśmiechem. Jonghyuna denerwował fakt, że ten nieznajomy wiedział o nim dużo więcej, niż by sobie tego życzył.

- Ciekawość to odwieczna przywara ludzka, powinieneś o tym wiedzieć – odparł chłopak, sadowiąc się na krześle po przeciwnej stronie stołu. Bez pytania sięgnął po filiżankę z kawą, ale skrzywił się stwierdziwszy, że jest zbyt zima i zbyt słodka, żeby nadawać się do spożycia.

- Dlaczego jesteś ciekaw akurat mojego życia? – zapytał Jonghyun, nie spuszczając oczu z poczynań swojego towarzysza, który wygodnie rozparł się na krześle, zakładając nogę na nogę, i odchylił głowę, pozwalając gwiezdnym refleksom zatańczyć w swoich oczach.

- Czy wszystko musi mieć swój powód? – powiedział chłopak z nieodgadnionym w swoim wyrazie uśmiechem na twarzy.

- Co cię tak bawi? – zapytał Jonghyun, poirytowany tą nieskrywaną wyższością, z jaką odnosił się doń ów dziwak.

- Twoje poczynania – odpowiedział chłopak spokojnym tonem i bez wahania, jakby stwierdzał oczywistość.

- To takie zabawne, że chcę żyć? – warknął Jonghyun, nawet nie do końca pewien, dlaczego tak się przejmuje gadaniem jakiegoś ulicznego szaleńca. Co go w ogóle obchodziła jego opinia? Jego niekończące się zagadki ukryte między wierszami, zaszyfrowane w cieniach rzęs? Powinien go olać, wstać od stołu i więcej nie oglądać się za siebie, zająć się ważnymi sprawami. A mimo to siedział bez ruchu, uporczywie starając się złamać tę pewność siebie wypisaną na twarzy, tę dumę czającą się w kocich oczach.

- W pewnym stopniu... – Chłopak pokiwał głową z rozmysłem, a Jonghyun wyrzucił ręce w powietrze, w akcie rezygnacji.

- Wybacz, że nie jestem samobójcą! Może jeszcze nie zdążyłeś zaobserwować, ale są ludzie, którzy naprawdę chcą żyć. Nie każdy jest takim świrem, jak ty... – bulwersował się Jonghyun, jednocześnie uświadamiając sobie, że ten chłopak przecież dużo wcześniej dobrze wiedział, co się stanie z miastem, mówił mu o tym już jakiś czas temu. Musiał mieć jakieś znajomości, przecież nie wyczytałby rychłego zamknięcia bram jedynie ze swoichobserwacji. To dało starszemu do myślenia. Być może powinien zagryźć zębami cisnące mu się na usta słowa i spróbować dojść z tym indywiduum do porozumienia? Kto wie, ile ten chłopak może? Niewykluczone, że ma wpływy i jest w stanie Jonghyunowi pomóc. Problemem była jednak jego nieprzewidywalna i totalnie bezsensowna postawa, której Kim za nic nie mógł zrozumieć.

- Ależ ja chcę żyć – oznajmił pan dzielnicy, krzyżując ręce na piersi. – Kwestia tkwi w tym, jak żyć – dodał, po czym zmiażdżył Jonghyuna intensywnością swojego spojrzenia. – Jak ty chcesz żyć, Kim Jonghyunie?- zapytał, przekrzywiając głowę nieznacznie, szukając czegoś, Jonghyun nie wiedział czego, na twarzy swojego rozmówcy.

- Byle jak najdalej stąd – odparł starszy, czując się wybitnie nieswojo pod tym zbyt badawczym, zbyt oceniającym spojrzeniem. Nie wiedział, czego ten chłopak od niego oczekiwał, nie był też pewny, dlaczego w ogóle poświęca czas na tę absurdalną rozmowę. Z jednej strony intrygowała go ta tajemniczość, te wszystkie zagadki ukryte między kolejnymi mrugnięciami kocich oczu. Z drugiej jednak strony, miał dużo ważniejsze kwestie na głowie; kwestie, których wagę ten dziwny chłopak ewidentnie starał się zanegować. – A ty? Co to za życie, które sobie obrałeś? Bezcelowe zaczepianie przechodniów? Będziesz to robił, aż nie zostanie nikt do zaczepiania, bo wszyscy zginą albo uciekną? To jest twój sposób na życie? – Jonghyun całą siłą woli starał się wytrzymać moc tego spojrzenia, które zdawało się twardnieć z każdym jego gorzkim słowem. W końcu jednak, władca ulicy pokręcił pobłażliwie głową i roześmiał się serdecznie, co wywołało złowieszczy pogłos w zalegającej wokół ciszy.

- Ja po prostu uwielbiam z tobą rozmawiać. Potrafisz mnie rozbawić, jak nikt inny – oznajmił, ocierając łzę śmiechu. Dość szybko jednak na powrót spoważniał i wyprostował się na swoim krześle. – Szczerze mówiąc, tym razem mam pewien konkretny cel. – Jego oczy zamigotały dziwnie, kiedy wyciągał z zanadrza złożoną wpół kartkę papieru. Przez chwilę uśmiechał się tajemniczo, zapewne na jakąś myśl, której Jonghyunowi nie było dane poznać. Potem uniósł głowę, marszcząc brwi. – Jak się miewa twój mały motylek? – Pytanie, ku zaskoczeniu Jonghyuna, nie zabrzmiało absurdalnie, jak większość słów opuszczających jego usta, a raczej pieszczotliwie, zaskakująco normalnie.

- Masz na myśli...

- Twój mały długowłosy przyjaciel – sprostował, wpatrując się w Jonghyuna wyczekująco. Starszy zmieszał się nieco, uświadomiwszy sobie, że nawet nie jest pewien, gdzie ten chłopak się podziewa. Dziwne uczucie zaczęło rodzić się w głębi umysłu. Uczucie, które przy odrobinie odwagi Jonghyun mógłby nazwać wstydem.

- Hm... sądzę, że w porządku – powiedział wymijająco, uciekając wzrokiem od zbyt spostrzegawczych oczu swojego rozmówcy. Ten pokręcił tylko głową, z pełnym politowania uśmiechem.

- Mam nadzieję, że jeszcze choć trochę cię obchodzą losy kogo innego, prócz ciebie samego – stwierdził, a Jonghyun podrapał się po głowie, niepewny jak zareagować na tę reprymendę, zwłaszcza, że była ona boleśnie trafna. – Proszę – powiedział młodszy, wyciągając ku swojemu rozmówcy trzymaną przez siebie kartkę papieru. – To list, który polecono mi przekazać niejakiemu Lee Taeminowi – oznajmił, a Jonghyun uniósł brwi, zupełnie zaskoczony takim obrotem spraw. – Tylko pamiętaj, że to prywatna korespondencja, do której nieproszone oczy nie powinny zaglądać – ostrzegł go władca ulicy, uśmiechając się dziwnie. 

- Daj spokój, nie uwierzę, że go nie przeczytałeś – odarł Jonghyun, wpatrując się w zgiętą kartkę w swoich dłoniach, zastanawiając się jakie sekrety kryje. Odpowiedziała mu chwila ciszy, zbyt długa, by stanowić zwykłą pauzę w konwersacji. Mężczyzna uniósł wzrok, tylko po to, by na napotkać pustkę kawiarnianego wieczora. Pan dzielnicy ulotnił się wraz z ciepłym podmuchem wiatru, pozostawiając za sobą jedynie zalążek niepewności, rodzący się w pochylonym nad planami ucieczki Jonghyunie.

~*~

Taemin poprawił leżący mu na kolanach notatnik i zapisane w nim informacje, które zdawały się zupełnie nie mieć sensu. Odgarnął opadającą na oczy grzywkę i po raz nie wiadomo który wychylił głowę za róg kamienicy. Cienie zdążyły już na dobre zawładnąć opustoszałą przestrzenią pod miejską bramą, i tylko błysk przytroczonej do paska broni wskazywał na obecność pozostającego w ciemności nocy strażnika. Taemin westchnął ciężko, niepewny po co w zasadzie tam przyszedł. Nie mógł znaleźć sobie miejsca, snując się z kąta w kąt, myślami błądząc daleko, po przestworzach tchnącego wolnością nieba. W końcu przywędrował w to miejsce, jakby w nieśmiałym oczekiwaniu, że tu znajdzie odpowiedzi na swoje pytania. Znajdzie rozwiązanie swoich niesprecyzowanych problemów. Myślał, że być może tutaj odzyska skupienie, że uda mu się przynajmniej sporządzić jakiś sensowny raport. Obiecał sobie, że nie zaprzestanie spisywania tego, co uda mu się zaobserwować. Gdyby zaniechał tego zwyczaju, byłoby to dla niego równoznaczne z poddaniem się bezradności, która ogarnęła znaczną część mieszkańców. Nie chciał przyznać przed nikim, a zwłaszcza przed samym sobą, że ta cała epidemia to aż taka poważna sprawa. Wolał przyjmować to jako chwilową niedogodność, pragnął uwierzyć w słowa Jonghyuna, że wszystko szybko minie. Tak było łatwiej, to dawało mu siłę do działania, optymizm w patrzeniu na przyszłość.

A mimo to bolało. Bolała paląca nieobecność, bolał brak perspektywy spotkania, bolała tęsknota młodego i zbyt porywczego serca. Spoglądanie na niewzruszone i dumnie piętrzące się w księżycowym blasku mury, było jednocześnie torturą i imitacją bezpieczeństwa. Taemin wiedział, że gdzieś tam, za zasłoną cegieł, za plątaniną torów, jest on, ten za którym tęskni. Ten, o którym miał zapomnieć. Żyje, oddycha, być może się uśmiecha, bądź z kimś rozmawia, a zewnętrzny świat tańczy do akompaniamentu jego ciepłego głosu. Taemin cieszył się, że Minho jest tam, daleko od zgnilizny, bezpieczny, nienarażony na czającą się w alejkach i na ulicach śmierć. 

A mimo to bolało. Cała ta choroba wydawała się błaha i nieważna w obliczu tęsknej gorączki trawiącej Lee. Czy to możliwe, że zginie tu, w natłoku słonecznego lata, w upale rodzącym się na nowo każdego dnia? Zginie, bez możliwości wyjawienia Minho całej głębi kłębiącego się w nim chaosu? Zginie, już nigdy nie spojrzawszy w brązowe tonie oczu? Taemin nie był pewien, czy to świat zwariował, czy po prostu on nie był w stanie zrozumieć powagi sytuacji, która jawiła mu się przed oczami jak jeden wielki żart. Nagła perspektywa bliskiego końca zdawała się irracjonalna, wyjęta ze stron jakiejś książki, nieżyciowa.

A mimo to broń błyszczała, a kształt strażnika poruszał się co jakiś czas, starając się nie ulec senności cichego otoczenia.

- Tęsknisz za światem wolności? – Cichy głos wyrwał Taemina z zamyślenia, i chłopak spojrzał zaskoczony na siedzącego na murku młodzieńca, który pojawił się tam zupełnie niepostrzeżenie, niczym kot. Przez chwilę nie był pewien, co odpowiedzieć na pytanie pana ulicy, bo jego dziwne oczy zdawały się wiedzieć dużo więcej, niż czyjekolwiek inne. Mimo to, skinął głową, chowając palące policzki pod osłoną długich włosów.

- Tak, powiedzmy, że tak... – powiedział, a jego towarzysz uśmiechnął się przyjaźnie, co nieco ociepliło jego wiecznie owianą tajemnicą minę.

- On też za tobą tęskni – oznajmił z błyskiem w oku, a Taemin uniósł brwi.

- Świat? – zapytał, nie mogąc pojąć o czym ten koci chłopak mówi. Jego rozmówca wywrócił oczami, dziwnie ludzkim gestem. Dotąd Taemin miał go za postać niemal fantastyczną; przypominał mu pirata z morskich opowieści, cygańskiego wodza, bądź kociego czarnoksiężnika. Księżyc tańczący na jego włosach, rozlewający się po głębi oczu, tylko potęgował to wrażenie. Jego bezimienność i to, że pojawiał się ni stąd, ni zowąd w najróżniejszych momentach, zawsze owiany mgiełką zagadkowości, zawsze wyposażony w nieodgadniony uśmiech i zaskakujący katalog informacji, którymi wprawnie operował, to wszystko malowało go w barwach bajkowych, zawierało jego postać w ramach nierealności. Tym razem jednak było inaczej. Uśmiech króla wzbudzał zaufanie, a radosne iskierki w oczach nie były refleksami kpiny, a życzliwości. Władca dzielnicy uśmiechnął się do Taemina serdecznie.

- Nie. Ten, o którym myślisz. On też za tobą tęskni – wyjaśnił, zupełnie dezorientując swojego młodego towarzysza. Taemin przełknął głośno ślinę.

- S-skąd wiesz? – zapytał nieśmiało, wciąż nie wierząc, że ten młodzieniec odkrył jego mały sekret. Nie mówiąc już o absurdalności jego stwierdzenia. Minho z pewnością był teraz w jakiejś wiosce na północy, zajęty swoimi sprawami. Może nawet już spał, zmęczony po całodziennej pracy. Jego życie w dalszym ciągu toczyło się ścieżką rutyny, niezakłócone przez irracjonalne wydarzenia małego miasteczka portowego. Niemożliwe więc, żeby...

- Oh, nietrudno się domyślić, zważywszy na to, że od paru godzin koczuje pod bramą – oznajmił pan ulicy, z krzywym uśmiechem na ustach. Taemin zapewne byłby się przewrócił, gdyby nie fakt, że od paru godzin siedział w miejscu. Wyraz jego szoku ograniczył się więc jedynie do głośnego wypuszczenia powietrza z płuc.

- Jak... – zaczął, ale nie było mu dane skończyć, bo nagle jego rozmówca zrobił pełną zaskoczenia minę.

- Więc nie dostałeś listu? – zapytał, szukając odpowiedzi na twarzy Taemina. I najwyraźniej ją znalazł, bo po chwili głośno przeklął. – Wiedziałem, że to zły pomysł, żeby powierzać temu niewydarzonemu samolubowi jakąkolwiek misję – oznajmił raczej sam do siebie, ciskając piorunami z oczu w całe nocne otoczenie.

- Masz na myśli Jonghyuna? – zapytał Taemin, w dziwny sposób utożsamiając swojego przyjaciela z tym nietypowym opisem.

- Wykazałem się naiwnością, sądząc, że ten idiota jest w stanie zrobić coś tak prostego, jak dostarczenie ci skrawka papieru – bulwersował się starszy, kręcąc głową z niedowierzaniem. – Już nigdy nie popełnię tego błędu.

- Ale zaraz, jaki list? Od kogo? I w jakiej sprawie? A tak w ogóle, to czy przekazywanie listów nie jest zabro... – Taemin nie skończył swojego zdania, bo poczuł jak jego rozmówca zakrywa mu usta dłonią, zerkając z niepokojem na stojącego w bramie strażnika. Był dość daleko od nich, ale i tak mógł coś usłyszeć. W ciszy nocy każdy dźwięk urastał na miarę hałasu.

- Cii... jeszcze się wyda, i co będzie? Nie każdy strażnik ma uczucia... – mruknął władca ulicy, w dalszym ciągu rozglądając się gorączkowo. Taemin przez chwilę trwał w bez ruchu, zbyt zaskoczony tą nagłą reakcją. W końcu siłą uwolnił się od ręki starszego chłopaka i spojrzał nań pytająco.

- Więc...?

- Chodzi o list od twojego przyjaciela, który został po tamtej stronie – wyjaśnił szeptem władca dzielnicy, a na jego twarz powrócił uśmiech. – Bardzo piękny list, swoją drogą...

- Od Minho? Jesteś pewien? Przecież on nie pisuje listów. Może to były tylko jakieś dokumenty, które mam komuś dostarczyć? – dopytywał Taemin, szukając racjonalnego wyjaśnienia tej dziwnej sytuacji. Jego towarzysz zachichotał pod nosem, nie mogąc się powstrzymać, po czym przyjacielskim gestem poczochrał Taemina po włosach.

- Nie, motylku. To był list. List do ciebie – odparł, kategorycznością swojego tonu uciszając wszelkie wątpliwości Lee. – Powiedziałbym ci coś więcej, ale to chyba nie moja rola...

- Zaraz, to ty czytałeś list do mnie? – zapytał Taemin, marszcząc brwi. Jego towarzysz znów wywrócił oczami, unikając oczywistej odpowiedzi na to pytanie.

- Pewnie ten nierozgarnięty przygłup o nim zapomniał, albo co gorsza – zgubił... – mruknął starszy, wciąż zły na siebie za ten błąd taktyczny.

- W sumie... to do niego podobne. – Taemin pokiwał głową w zamyśleniu. Był totalnie zdezorientowany i nie potrafił logicznie wytłumaczyć sobie tego, co się działo. – Hyung... – powiedział, łapiąc króla ulicy za rękaw. Starszy przez chwilę wyglądał na zaskoczonego tą nagłą poufałością, ale nie zaoponował. – Hyung, o czym był ten list? – zapytał Taemin, wbijając w niego błagalne spojrzenie. – Ja... ja muszę wiedzieć, czy on też... – Chłopak urwał, niepewny jak powinien zakończyć to nasiąknięte beznadzieją zdanie. Jak to się stało, że w przeciągu tak krótkiego czasu jego życie zupełnie się zatrzymało? Oplotło się wokół nieosiągalnych wspomnień, niezdolne ruszyć dalej, niezdolne przyjąć ciążącą rzeczywistość. Czy to w ogóle miało sens? Czy może po prostu zwariował, może padł ofiarą choroby, która w jego przypadku zainfekowała serce i umysł?

- Mój Boże, dziecko... – powiedział król ulicy, spoglądając nań z głębokim współczuciem. – Serce mi się kraje, jak na ciebie patrzę... Tak być nie może – stwierdził stanowczo, gnany potrzebą zadośćuczynienia za niedostarczenie listu. Gwałtownie podniósł się ze swojego miejsca, łapiąc młodszego za rękę. – Czas na rozmowę – powiedział tylko i pociągnął Taemina w głębię nocy.

~*~

RAPORT

SPORZĄDZIŁ: Lee Taemin

Liczba artykułów dotyczących epidemii: 20

Liczba otwartych po zmroku lokali: 11
Liczba biegających wokół fontanny dzieci: 0
Liczba wypadków drogowych w centrum miasta: 19
Liczba strzałów pod miejską bramą: 12
Liczba protestantów pod ratuszem: 44
Liczba godzin spędzonych na rozmyślaniach: zbyt wielka
Liczba tęsknych spojrzeń w niebo: ?

Dodatkowe spostrzeżenia i uwagi: chaos

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro