Rozdział IX

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Taemin! – zawołał Jonghyun, dostrzegłszy stojącego pośrodku chodnika przyjaciela. Lee uniósł nieobecne spojrzenie, i dopiero po dłuższej chwili zlokalizował zmierzającego w jego stronę kolegę.


- Witaj, hyung. Zająłem nam miejsce w kolejce – oznajmił lekkim tonem, jednocześnie dyskretnie chowając za siebie coś, w czym Jonghyun rozpoznał książkę.

- Czyżby mieli dostawę? – zapytał starszy, wychylając się nieco z kolejki, usiłując zajrzeć do wnętrza sklepu. Choć w pierwszych dniach od zamknięcia bram ludziom nie brakowało niczego, może poza lekami, to z upływem czasu sklepowe półki pustoszały, a przypływający do portu statek handlowy stał się tak rzadkim zjawiskiem, że niektórzy niemal zapomnieli smaku niektórych potraw, bo nie sposób było zdobyć ich składniki. Jonghyunowi nie udało się nic dostrzec w zatłoczonym sklepie, ale sądząc po ilości zgromadzonych przed nim osób, rzeczywiście musiała mieć miejsce dostawa. Przez jeden krótki moment w mężczyźnie zabłysła myśl, ciąg skojarzeń związanych ze statkiem, który prawdopodobnie przybił do brzegu tego ranka, i który zapewne zdążył już stąd uciec, gnany wiatrem strachu przed chorobą. Któż by się obraził, gdyby na owym statku pojawił się jeden pasażer więcej? Jonghyun pokręcił głową, próbując w ten sposób odgonić niewygodne myśli, których przecież postanowił się wyrzec, które stopniowo traciły znaczenie, ustępując blaskowi czyichś oczu, kształtowi uśmiechniętych warg.

- Co tam chowasz? – zapytał, wskazując na taeminowe dłonie, znajdujące się za jego plecami, szukając w ten sposób ucieczki od budzących się znów w głowie rozważań.

- Nic! – odrzekł Taemin nieco zbyt gwałtownie. Jego sytuacji nie polepszyły również obnoszące się wstydliwą czerwienią policzki.

- No daj spokój, hyungowi nie pokażesz? – drążył Jonghyun, co rusz usiłując zajrzeć za plecy młodszego.

- Z pewnością nie temu hyungowi – odparł Lee, z pogardą spoglądając na zżerającą jego przyjaciela ciekawość. Jonghyun nie przejął się zbytnio jego oporem i najzwyczajniej w świecie unieruchomił go swoimi silnymi ramionami, po czym wyszarpnął z zaciśniętych dłoni zakazaną księgę.

- Wiersze? – zapytał ze zdziwieniem, przez chwilę zastanawiając się skąd ten cały cyrk, przecież Lee nie wstydziłby się czytania poezji, wręcz przeciwnie – obnosiłby się z tym jak paw, z góry patrząc na ludzi pozbawionych wrażliwości na wyższą sztukę. Jonghyun potrzebował kilkunastu sekund, żeby zrozumieć, czego zawarte w tomiku liryki dotyczyły. Jego oczy rozszerzyły się ze zdziwienia. – Porno?! – prawie krzyknął, niemal natychmiast zostając uciszonym przez dłonie rozjuszonego Taemina. Młodszy rozejrzał się na boki, z niezadowoleniem dostrzegając skierowane na nich spojrzenia zniesmaczonych starszych pań, po czym zdjął ręce z ust Kima i utkwił w nim gniewne spojrzenie.

- Hyung, twój debilizm jest powalający – mruknął pod nosem.

- Co?

- Nic... - odparł młodszy, po czym wyrwał tomik poezji z dłoni Jonghyuna i ukrył go w torbie. – To się nazywa erotyk, hyung – oznajmił tonem pełnym wyższości, próbując swoją wyniosłą postawą jakoś zneutralizować jawne zawstydzenie goszczące na zaróżowionych policzkach.

- Co nie zmienia faktu... - odezwał się Jonghyun, niezrażony sposobem, w jaki Taemin go traktował - ...że te teksty są o...

- Hyung! – przerwał mu Lee, ledwo nad sobą panując. – Czy musimy o tym mówić tutaj? – zapytał, akcentując ostatnie słowo, znacząco wskazując brodą na otoczenie pełne zerkających na nich ukradkiem ludzi. Jonghyun wyszczerzył się zadowolony, że udało mu się wyprowadzić młodego z równowagi.

- No dobrze... - powiedział, wkładając ręce do kieszeni, ignorując ogień w oczach świdrującego go wzrokiem Taemina - ...przestanę ci robić wstyd – oznajmił, z satysfakcją dostrzegając, że młodszy wzdycha z ulgą. – Przestanę, jeśli mi potem pokażesz tę swoją niewinną książeczkę – sprostował, w odpowiedzi otrzymując głośne prychnięcie.

- Jeśli liczysz na tego typu rozrywki, to możesz się nieco rozczarować – oznajmił młodszy, zadzierając wyniośle brodę. – Obawiam się, że nie zrozumiesz choćby połowy z zapisanych tu słów. To jest sztuka, nie tani sposób na...

- Sztuka, w istocie – wszedł mu w słowo Jonghyun. – Czyżbyś właśnie odmawiał mi dostępu do rozwoju mojej wrażliwości artystycznej? – zapytał z przekorą, unosząc brwi, obserwując jak mina jego przyjaciela rzednie. Taemin przez chwilę trawił słowa Kima, jednocześnie starając się nie rzucić w niego stekiem przekleństw, które cisnęły mu się na usta, ale które w oczywisty sposób przeczyły jego rzekomej intelektualnej wyższości nad starszym kolegą.

- Niech ci będzie – mruknął wreszcie markotnie, wiedząc, że jeszcze tego samego dnia zdąży tego pożałować. Był na siebie zły za własną nierozwagę, powinien był zostawić tę książkę w zaciszu domu, zakopaną pod stosem raportów, niedostępną dla nieproszonych oczu. Nierozumiejących oczu. Nawet przed samym sobą wstydził się, że sięgnął po zbiór poezji erotycznej. W zakłopotanie wprowadzała go jego własna ciekawość, nieodkryte dotąd pragnienia ciała powiązane lśniącą wstążką z umysłem. Dziwnie było mu o tym rozmyślać w zaciszu własnego serca, nie mówiąc już o dzieleniu się tymi rozważaniami ze swoim infantylnym hyungiem.

- Widzimy się potem. – Jonghyun pomachał ręką na pożegnanie, złośliwym uśmiechem akcentując swój triumf, po czym zniknął za rogiem ulicy.

~*~


- Nie rozumiem – oznajmił Jonghyun, z rezygnacją odrzucając tomik poezji i opadając na łóżko, zmęczony nadmiernym wysiłkiem intelektualnym. Taemin pokręcił głową, z pełnym satysfakcji uśmiechem, po czym podniósł porzuconą książkę, zerkając na niezrozumiały dla starszego wiersz.


- Ale czego? To metafora... - powiedział z rozbawieniem, obserwując jak jego przyjaciel wywraca oczami.

- Przecież wiem! – zezłościł się starszy, wyrzucając ręce w powietrze. – Nie jestem taki głupi, mój drogi, niewyżyty przyjacielu – oznajmił gburliwie. – Po prostu nie umiem sobie tego w żaden sposób wyobrazić...

- Hyung, nie mów, że jeszcze nigdy tego nie robiłeś... - wszedł mu w słowo Taemin, teatralnie zakrywając usta dłonią, w drwiący sposób imitując zdziwienie.

- Jasne, że robiłem! – znów zbulwersował się Jonghyun, ale odwrócił wzrok od swojego młodszego kolegi, topiąc go gdzieś w przestrzeniach pod sufitem. - ...po prostu niewiele pamiętam... - dodał mrukliwie, licząc na to, że niewyraźny sposób mówienia pomoże mu zamaskować absurdalność własnych słów.

- Jak to nie pamiętasz? – Tym razem na twarzy Taemina widniało już szczere zdziwienie. Może był w tych sprawach totalnie niedoświadczony, ale w życiu nie posądzałby o to samo swojego starszego kolegi.

- Nie powiedziałem, że nie pamiętam – sprostował Jonghyun, kładąc nacisk na przeczenie – tylko że niewiele pamiętam. Wiesz, że mam słabą głowę... - burknął, czując się coraz bardziej idiotycznie pod tym spojrzeniem młodych, zdawałoby się – pełnych kpiny – oczu. Tym razem jednak Taemin darował sobie dalsze docinki, układając się na pościeli obok kolegi, przyciskając do piersi tomik poezji. Kim przypatrywał mu się w milczeniu, dostrzegając jak wzrok chłopaka mętnieje, oddala się ku marzeniom i fantazjom. Starszy odchrząknął, czując zakłopotanie na samą myśl o tym, co zamierzał za moment powiedzieć. – Taemin... - zaczął, usiłując zwrócić na siebie uwagę przyjaciela, który najwyraźniej śnił na jawie, aż nazbyt dobrze wyobrażając sobie treść zawartych w książce wierszy.

- Hm? – mruknął młodszy nieobecnym tonem. Jednocześnie odchylił nieco głowę, usiłując nawet z tej leżącej pozycji złapać wzrokiem fragment jaśniejącego za oknem przestworu błękitu.

- Czy tobie to nie przeszkadza...? – zapytał Kim, a Taemin zmarszczył brwi.

- Co takiego? – Jonghyun wiedział, że te słowa nastąpią, a mimo to słysząc je speszył się jeszcze bardziej. Nigdy nie był dobry w takich otwartych rozmowach, uzewnętrznianie się nie pasowało do niego. Rzadko nawet sam przed sobą pozwalał głębszym myślom czy uczuciom nabrać możliwego do nazwania kształtu. Tak było łatwiej. Nerwowym gestem przeczesał włosy dłonią.

- Nie przeszkadza ci, że obaj jesteście... - zaczął, licząc że Lee sam dopowie sobie resztę zdania. Nie uzyskawszy jednak satysfakcjonującego błysku zrozumienia w oczach młodszego, westchnął ciężko. – Że obaj jesteście facetami? – dokończył wreszcie, niepewny czy woli obserwować reakcję Taemina, czy też raczej odwrócić wzrok i udawać, że wypowiedziane słowa nie należą do niego. Mimo wątpliwości cisza, która nastała w pokoju, zmusiła Jonghyuna do zerknięcia w stronę przyjaciela. Taemin w dalszym ciągu zapatrywał się w widoczny z jego miejsca odłamek nieboskłonu. Na jego twarzy nie było kpiny czy żartu, raczej głębokie zamyślenie.

- Szczerze mówiąc... - odezwał się, najwyraźniej powoli selekcjonując myśli, dobierając odpowiednie słowa - ...nigdy nie myślałem o tym w tej kategorii – stwierdził, zaskakując Jonghyuna lekkością swojego tonu. – To po prostu mało ważne – dodał, na co Kim gwałtownie uniósł się na łokciu.

- Mało ważne?! Taemin! Przecież to znaczy, że jesteś...

- I co z tego? – Młodszy oderwał wzrok od okna i utkwił czyste, pewne spojrzenie w oczach swojego przyjaciela. – Serce nie pyta o zgodę, nie zważa na okoliczności. Myślałem, że to oczywiste, hyung. Ale ty najwyraźniej nigdy nie byłeś zakochany... - stwierdził, nieświadomie wywołując w Jonghyunie falę sprzecznych emocji. Słowa, które wypowiedział, zaczęły dudnić starszemu we wnętrzu czaszki, przeszkadzać, uwierać. Były niewłaściwe, niezgodne z prawdą. Jonghyun dobrze o tym wiedział, ale bał się przyznać ten fakt przed samym sobą. Bał się, że jego serce znów bezzasadnie przyspieszy na wspomnienie mokrej koszuli i sunącej po szyi kropelki wody. Zazdrościł Taeminowi jego spokoju ducha, prostoty z jaką przyjmował świat i uczucia. Starając się zachować pozory spokoju, Kim znów opadł na plecy i poszedł za przykładem Taemina, pozwalając spojrzeniu spleść się ze smugami sunących po niebie chmur.

- Kiedy to czytasz... - zaczął, znów niepewnie - ...myślisz o nim? – zapytał, mając nadzieję, że Taemin zrozumie, o co mu chodzi. Młodszy po raz kolejny tego dnia zaczerwienił się nieznacznie, pozwalając nieprzyzwoitym myślom zagościć w głębi stęsknionego do czułości ciała.

- To dziwne... - odparł Lee, nie do końca wiedząc, co chce w ten sposób przekazać. – Pewnie nie powinienem myśleć o takich rzeczach... - kontynuował, spuszczając wzrok, przesuwając palcami po chropowatej okładce swojej zakazanej księgi. – Ale ostatnio on... my... - wybełkotał, po czym na moment umilkł, szukając bardziej właściwych słów, gubiąc się w natłoku rozpalających wyobraźnię wspomnień, które czasami nawet jemu zdawały się być jedynie kreacją własnego umysłu. – To głupie – stwierdził, jakby próbował przekonać samego siebie.

Jonghyun cały czas milczał, obserwując wewnętrzną walkę toczącą się w Taeminie, a myślami uciekając ku głębinom własnych poplątanych uczuć, których w dalszym ciągu uparcie się wyrzekał, mimo że tkwiły w nim nieprzerwanie od tygodni, z każdym dniem zajmując coraz większą część umysłu, nie pozwalając skupić się na codzienności.

- To nie jest głupie – oznajmił, zaskakując samego siebie, niepewny czy mówi do Lee czy też do własnego zamkniętego serca. Taemin westchnął cicho i znów spojrzał w niebo, którego odległa toń najwyraźniej go uspokajała.

- Wiesz... lubię sobie wyobrażać, co będziemy razem robić, kiedy to wszystko się skończy – powiedział młodszy, pozwalając jasnym perspektywom przyszłości znów wpłynąć na zakrzywienie kącików ust. – Kiedy świat znów będzie jeden, bez murów i tajemnych przejść, bez chorób i strażników. – Taemin mówił z taką wiarą, że nawet Jonghyun nie był w stanie oprzeć się świetlistości jego słów, na chwilę poddając się tej iluzji prostoty świata, współdzieląc z przyjacielem wizję utopijnej przyszłości. – Chciałbym wtedy iść na plażę i razem z Minho zobaczyć, jak wstaje nowy dzień – powiedział cichym, ciepłym głosem, pod przymkniętymi powiekami wyczuwając złoto słońca, w uszach niemal słysząc smaganie morskiego wiatru, niosącego ze sobą krople odległych krain. A nade wszystko czując na sobie dotyk wiecznie zbyt odległych dłoni, gorąc kradnącego tlen oddechu. – Albo po prostu przejechać się tramwajem, razem poobserwować umykający za barierką świat, wsłuchać się w szum naszego kąpiącego się w letnim słońcu miasta. – Taemin zacisnął dłonie na okładce trzymanej przez siebie książki. – Po prostu poczuć się bezpiecznie, móc cieszyć się świadomością, że już nigdy nie będziemy osobno, że już nic nas nie rozłączy. Taka właśnie chwila mi się marzy, na nią czekam...

- Jeszcze trochę – odezwał się Jonghyun pokrzepiającym tonem. – Niedługo znów się zobaczycie – dodał, zastanawiając się, kiedy on sam stawi czoła parze nękających go oczu, kiedy odważy się, tak jak Taemin, bez wahania mówić o swoim wewnętrznym chaosie, pokazywać go światu.

- Wiem, hyung. Przecież wiem... - odparł młodszy, pozwalając ciężkim tonom zniknąć ze swojego głosu, na powrót przywdziewając wiarę w łaskawość losu. Jonghyun poklepał go po głowie, mimowolnie starając się skraść choć kilka odłamków promiennego uśmiechu. Optymizmu, który postanowił przeistoczyć w siłę i odwagę, której dotąd nie potrafił w sobie odnaleźć.


~*~

- Mamo, mamo, dlaczego tamten tramwaj nie jedzie środkiem miasta?
- Skarbie, nie pokazuj palcem.
- Nie staje na przystanku?
- Nie patrz w tamtą stronę! Chodź... chodź do domku...
- Ale mamo!
- Skarbie, poczytam ci bajkę, hm?
- Nigdzie nie pójdę, jeśli mi nie powiesz.
- Tamten tramwaj... Tamten tramwaj ma nieco inny cel, niż te tutaj.
- Nie wozi ludzi?
- Wozi... w pewnym sensie.
- A dokąd oni jadą?
- Do nowego domu. A teraz, panie ciekawski, chodźmy już. Spróbuję kupić ci coś smacznego na obiad.
~*~

Już w momencie, w którym Jonghyun wyminął ostatnią strzegącą porządnej części miasta latarnię, poczuł, że coś jest nie tak. Czy to szum pozbawionych źródła szeptów, czy wyjątkowo zimny blask księżyca, swoim zwyczajem malującego pejzaż ulicznego życia – Kim nie wiedział. Ale coś było na rzeczy, jakieś drżenie powietrza stanowiącego miejsce spotkania zapachu nocy z wonią cichego smutku.


Jonghyun stanął pod znajomym gmachem kamienicy, po raz kolejny mimowolnie analizując wszystko, co do tej pory sam ze sobą ustalił. W ciągu ostatnich kilku dni niezliczoną ilość razy zamierzał przystać na zaproszenie Key i odwiedzić jego sierociniec. A mimo to każdorazowo w ostatniej chwili cofał stopę postawioną już za próg mieszkania, na powrót chował się w głębinach swoich wątpliwości. Mimo szczerych chęci, nie mógł oprzeć się wrażeniu, że decyzja o jego wizycie w tym miejscu nie będzie tylko kolejnym prozaicznym wydarzeniem w jego życiu. W jego oczach ponowne spotkanie króla ulicy było równoznaczne z jakimś cichym zobowiązaniem, z obietnicą postawioną sobie i światu, z przyrzeczeniem, że już na dobre porzucił myśli o ucieczce, znajdując w życiu nowy cel. Cel dziwny i trudny do nazwania, prostą i szczerą chęć bycia w pobliżu tego nieprzewidywalnego chłopaka, który zmienił jonghyunowy światopogląd. Kim nie chciał oklasków, nie oczekiwał nic w zamian. Ku własnemu zdziwieniu, odkrył w sobie bezinteresowną potrzebę, żeby zawsze znajdować się pod ręką, zawsze być gotowym do pomocy. Jeden z tych rzeźbionych kpiną, ale malowanych czułością uśmiechów, wystarczał mu za każdy trud. To było totalnie nowe uczucie i Kim nie do końca wiedział, jak sobie z nim radzić. Mógł je zignorować, schować w kącie umysłu, zostawić, by usnęło, bądź zginęło w agonii. Ale ilekroć próbował to zrobić, naraz do głosu dochodziło również ciało. Oczy bezwstydnie rozpamiętywały miękkość zbyt odległych ust, dłonie zdawały się czuć pod sobą smukłość obleczonych w mokrą koszulę pleców. I wtedy Jonghyun totalnie się gubił, chował się pod kołdrą i w ciemności starał się zapomnieć o blasku kocich oczu.

Mimo wszystko tchórzostwo Kima przegrało z głupotą i narwaniem serca, przywodząc go tu, na tę zbyt cichą ulicę. Przez chwilę nie był pewien, czy powinien tak po prostu zagłębić się w cienie bramy, czy też może zaczekać aż otrzyma zaproszenie. Noc dalej szeptała, teraz nawet głośniej, jakby w żywej rozmowie komentując pojawienie się przybysza. Jonghyun nie był pewien czemu przyszedł o takiej porze, w końcu Key zaprosił go w roli pomocy przy opiece nad dziećmi. Teraz prawdopodobnie ich drobne ciałka już dawno zmorzył sen, a urocze buzie okoliła plątanina kołder i poduszek. Kim wbrew samemu sobie musiał przyznać, że rozczulały go te niewinne, nieskażone brzydotą świata uśmiechy, te jarzące się jak ogniki oczy, gotowe na każdą kolejną opowieść, wyczekujące zmyślonych, malowanych na płótnie wyobraźni przygód. Przez kilka szalonych chwil pomyślał nawet, że mogłoby tak już zostać. Mógłby tu zamieszkać i każdy dzień czynić piracką bajką, o ile tylko udałoby mu się w ten sposób rozpalić blask uśmiechu nie tylko na ustach dzieci, ale też w tych kocich oczach.

Jonghyun pokręcił głową i przeczesał włosy nerwowym gestem. Powinien jak najszybciej oczyścić umysł z takich idiotycznych wizji, bo ta wizyta faktycznie nie skończy się dobrze. Grając na zwłokę, odsunął się o parę kroków od wejścia do budynku, i na moment spojrzał w górę, próbując pójść śladem Taemina i znaleźć oparcie w stabilności gwiazd. Nie spodziewał się jednak, jakie skutki przyniesie odpłynięcie wzrokiem w przestworza granatu.

Na tle lśniącego firmamentu wyraźnie odcinała się ciemna sylwetka, która przycupnęła na skraju dachu, przesłaniając fragment nieba. Jonghyun nie musiał wysilać wzroku, żeby wiedzieć kim jest ta nocna zjawa. Naraz przypomniało mu się, jak wiele dni wcześniej, kiedy jego serce było lżejsze o nieskończoną ilość poplątanych emocji, a głowa pusta, pozbawiona problematycznych rozważań, zobaczył tę samą postać, wkomponowaną w barwę wieczora. Wtedy król ulicy przyzwał go do siebie na dziwną rozmowę, której fragmenty Kim do tej pory przechowywał w pamięci. Tym razem było jednak inaczej, a wyczuwalna w księżycowych smugach zmiana wcale się Jonghyunowi nie podobała.

Gnany złym przeczuciem, wkroczył w tę otwartą, wzywającą oślizgłością cieni bramę, i po paru minutach odnalazł w głębi opustoszałego i głuchego podwórza wejście na dach.

- Znów zbierasz informacje? – zapytał w powietrzną przestrzeń dachu, a ciemna sylwetka na jego skraju drgnęła nieznacznie, ale nie doczekał się żadnej więcej reakcji. Kilkukrotnie zacisnął i rozprostował dłonie, niepewny czy powinien się zbliżyć, czy może po prostu odejść, uciec przed tym dziwnym ciężarem, który zalegał na przygarbionych ramionach władcy ulicy. W końcu jednak, z utrudniającym działanie wahaniem, podszedł do Key i usadowił się obok niego. Nie od razu spojrzał mu w twarz, prawdopodobnie za bardzo się bojąc jaką mozaikę kryją w sobie jego oczy tego dziwnego wieczora. Zamiast tego, utkwił spojrzenie w świecie pod nimi.

Ciemność zdawała się zachłanną płachtą przykrywać pozbawione ulicznego oświetlenia miasto. Tylko w pobliżu bram tliły się punkciki świateł, ostatnie przystanie nadziei dla każdej zdesperowanej duszy. Jonghyun nie był pewien, co tak bardzo zmieniło się w tym krajobrazie, był przecież taki sam jak kiedyś, a mimo to wyglądał zupełnie inaczej. Każdy budynek zdawał się bezgłośnie krzyczeć w manifeście bólu, który rozegrał się w jego murach. Każda ulica gościła srebrne światło, płynące po bruku niczym potoki przelanych łez. Nawet tramwaje nie były już takie, jak dawniej. Niektóre z nich sunęły chyłkiem, bocznymi torami, wioząc zastygłych w martwej ciszy pasażerów ku ich ostatecznemu przystankowi – miejskiemu krematorium. Kim szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w to podziurawione nożem epidemii miasto, nie mogąc odnaleźć w jego labiryncie znanych sobie miejsc; miejsc kojarzących się z bezpieczeństwem, z ciepłem i pospolitością zwykłego, letniego dnia.

- Widzisz? – odezwał się niespodziewanie Key, a jego głos był zachrypnięty, drżący w harmonii z drżeniem ciszy.

- Ty płaczesz? – zapytał Jonghyun zdezorientowany. Wiedział, że coś jest nie tak, ale nigdy wcześniej nie spodziewał się zobaczyć ludzkie potoki łez na tej nieludzkiej, pozostającej w sferze misterium twarzy.

- Mój statek tonie – stwierdził młodszy bezbarwnym tonem, obserwując zalegającą u ich stóp ciemność.

- Co się stało? – drążył Kim, nie mogąc, nie chcąc nawet sobie wyobrażać, co wstrząsnęło królem ulicy do tego stopnia, że w jego wiecznie czystym i pewnym siebie spojrzeniu dało się dostrzec zdradliwe cienie strachu i wątpliwości.

- Byłem naiwny wierząc w lepsze jutro – oznajmił Key, ocierając policzek rękawem koszuli, wykonując każdy ruch z właściwą sobie gracją, mimo stanu w jakim się znajdował. – A przecież wiedziałem dużo wcześniej o tym, co się dzieje. Czemu mimo wszystko nic nie zrobiłem? Czemu nie postarałem się bardziej? To wszystko było głupie i dziecinne. Zupełnie bezsensowne – mówił w pustkę zbyt rozgwieżdżonego nieba. W jego głosie było tyle bólu, tyle płynących z głębi oszukanego przez świat serca emocji, że Jonghyun nie mógł zrobić nic, ponad objęcie drżącego chłopaka ramieniem, danie mu oparcia w swojej ledwo ukształtowanej postawie. – Może lepiej było uciec za błękit oceanu... - mruknął Key, poddając się uściskowi, pozwalając dłoni Jonghyuna pogłaskać się po głowie.

- Nieprawda – zaoponował starszy, w dalszym ciągu nie mając bladego pojęcia, o co chodzi, usiłując w sobie zdusić strach i niepokój. Niezależnie od sytuacji, Key potrzebował wsparcia, a jedyne, co Jonghyun mógł mu dać, to swoje mocne ramię i własną wolę, zaledwie aspirującą na miano silnej. – Nauczyłeś mnie w czym tkwi istota wolności – powiedział cichym, kojącym głosem, ręką sunąc po głowie i karku młodszego, starając się nie myśleć o mnogości doznań płynących z niecodziennej bliskości ciał, skupiając się na słowach, które musiały zostać wypowiedziane. – Nie liczy się gdzie jesteśmy, ale jak jesteśmy – kontynuował, zaskoczony nagłą jasnością wcześniej poplątanych myśli. – Ważne jest, co dajemy światu. Ty, na przykład, dajesz uśmiech – powiedział, bojąc się spojrzeć w dół, na twarz milczącego Key. – Dajesz wolność wyobraźni, dajesz przepełnione nadzieją sny. Myślisz, że te dzieci poradziłyby sobie bez ciebie?

- Jonghyun. – Głos młodszego był ciężki od ilości przelanych łez. Kim zesztywniał, czując jak Key okręca się w jego ramionach, żeby spojrzeć mu prosto w oczy. Taka bliskość nieco przewyższała możliwości jonghyunowego serca, które naraz zaczęło dudnić głupio, głośno, niepomne na dramatyzm sytuacji, na pustkę panującą w tych wiecznie tajemniczych kocich oczach. Właśnie w tamtym momencie do starszego z pełną mocą dotarła najdrastyczniejsza zmiana, jaka zaszła we wszechwiedzącym władcy ulicy. Od jednego, aż po drugi brzeg, w wielobarwnych i wielowymiarowych tęczówkach rozbrzmiewała gorzka szarość, gasząca jakikolwiek blask psotności czy nadziei. Jonghyuna przeraziły te nowe, obce oczy.

- Co się stało? – zapytał, widząc że Key znów umilkł, znów zamknął swój ból w głębi tych wyniszczonych tęczówek.

- Mały pirat Minjoon, on... - wyszeptał Key, ale jego głos załamał się, gwałtownie protestując przed wypowiedzeniem zbyt ciężkich słów. – On odpłynął, szukać wolności gdzie indziej – zakończył wreszcie, nie mogąc powstrzymać kolejnego strumienia łez, drążącego na jego twarzy cichą ścieżkę żałoby. Jonghyunowi na moment zrobiło się ciemno przed oczami, kiedy wspomniał roześmianą twarz chłopca, wciąż żywą w pamięci. Absurd rzeczywistości nie chciał współgrać ze zmęczeniem umysłu i Kim po prostu położył dłonie na mokrych policzkach Key, znajdując w sobie siłę o nieznanym źródle, malując na własnych ustach cień bladego uśmiechu.

- Być może tam będzie mu lżej – powiedział łagodnym tonem, usiłując jednak zabrzmieć przekonywująco. Key przez chwilę milczał, lustrując wzrokiem twarz Jonghyuna, być może czegoś na niej szukając, być może po prostu zapełniając mijające minuty. W końcu jednak zdjął jego dłonie z policzków i okręcił się w otaczających go ramionach, znów wbijając spojrzenie w noc, tym razem jednak szczególną uwagą darząc iskrzący się w blasku księżyca ocean.

- Niech wiatr zaśpiewa mu kołysankę, odganiając wspomnienie gorączki, niosąc ze sobą odległe echo czekającej przygody... - wyszeptał nieobecnym tonem, z dziecinną prostotą oczekując spełnienia swojego cichego, powierzonego gwiazdom życzenia. Jonghyun w duchu przyznał Key rację, mimowolnie upatrując w pomarszczonej powierzchni wody ratunku dla zbłąkanych w niewoli dusz. Nie był pewien ile czasu spędzili w ten sposób, przytuleni do siebie, szukający siły w uściskach dłoni, w czułości subtelnego dotyku. Mimo wszystko była to najdziwniejsza w swoim smutnym i żałobnym pięknie noc, jaką przeżył pod tym znajomym nieboskłonem.

~*~


Minho zadrżał w chłodnym powietrzu, które tego wieczora zadawało się być zdecydowanie mniej przyjazne, niż każdej poprzedniej, zapisanej w pamięci nocy. Stojąc w wypełnionej szumnymi szeptami ciszy, Choi zaczął odczuwać kujące ciernie niepokoju, oplatającego się ciasno wokół dotąd spokojnego, wyczekującego serca. Ciemność śpiewała odległą melodię, dziwnie kojarzącą się z marszem żałobnym. Ta pieśń odgrywana przez noc nie podobała się Minho, burzyła jego wewnętrzną harmonię, zakłócała tlącą się nieprzerwanie od dnia ostatniego spotkania nadzieję.


Mężczyzna przesunął dłonią po twarzy, starając się pozbyć czarnych myśli, nagle zalewających nie tyle umysł, co serce. Przecież nie było powodu do obaw. Taemin co wieczór specjalnie dla niego świecił gwiazdą swojego istnienia, zapewniając o wciąż żywej perspektywie ponownego spotkania.

Minho nerwowo zerknął na zegarek, który zdawał się błądzić w absurdzie, pokazując, że godzina dziewiąta minęła już jakiś czas temu. „Przecież nie mogło stać się nic złego, pewnie po prostu coś mu wypadło, może najzwyczajniej w świecie się spóźni." – myślał Choi, a każde kolejne słowo odbijało się w umyśle, zniekształcone przez echo strachu. Mężczyzna uporczywie wpatrzył się w cień wieży, miejsce w którym oczy co wieczór odnajdywały jasność imitującą utęskniony uśmiech.

Niebo pozostało jednak obce, niesprzyjające, ubogie o swoją najcenniejszą, choć oszukaną, gwiazdę.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro