Rozdział V

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Naprawdę zamierzasz tu koczować? – zapytał Jinki, wpatrując się z powątpiewaniem w bruneta, który od paru godzin nie opuszczał swojego miejsca na przydrożnej trawie. – Powiadomię cię, jeśli dostanę jakąś odpowiedź na twój list... - powiedział, ale Minho tylko wzruszył ramionami, przechodząc do pozycji leżącej, opierając głowę na łokciach i wlepiając puste spojrzenie w rozmigotane, wieczorne niebo. Świat szalał, a granat nad nim wciąż pozostawał niewzruszony, wciąż tak samo piękny i niedostępny.
- I tak nie mam dokąd iść... - mruknął od niechcenia, zerkając na zmartwioną twarz swojego nowego przyjaciela. W dalszym ciągu zadziwiało go kryjące się w tych wrażliwych oczach współczucie. Każdy normalny człowiek by go olał, nawet on sam nie był pewien ile sensu ma jego infantylna postawa. A mimo to Jinki minuta po minucie obdarzał go pełnymi otuchy uśmiechami, jakby rozumiał, jakby widział tę rozpacz, jakby potrafił nazwać te uczucia, które Minho były zupełnie obce.


- Zawsze możesz wrócić na północ... - podpowiedział Jinki usłużnie. Choi pokręcił głową, uznając ten gest za wystarczającą odpowiedź. Nie mógł, nie potrafił zdobyć się na powrót do normalnego życia, taka możliwość była równie absurdalna, jak cała ta gorączka, cała ta epidemia, całe to nikomu niepotrzebne rozstanie. A może i potrzebne?

Minho przekręcił się na bok, dla odmiany zawieszając spojrzenie na granacie nieba swobodnie przepływającym nad ciemnym kształtem muru, bezkarnie wkradającym się na skażony, jemu niedostępny teren. Może potrzebował tej rozłąki, żeby zrozumieć? Czyżby paradoksalnie właśnie brak drugiej osoby w pobliżu, uświadomił mu, jakim wcześniej był głupcem? Cóż jednak z tego, że teraz już wiedział, skoro nic z tą świadomością nie mógł zrobić? Został z nią sam na sam, a echo bezradności raz po raz powracało i niepowstrzymanie panoszyło się po pustce umysłu.

- A ty? – odezwał się Choi, usiłując własnym głosem zagłuszyć dręczące myśli. – Gdzie mieszkasz? Jesteś po właściwej stronie muru... - stwierdził w zamyśleniu, a Jinki uśmiechnął się blado, i kiwając głową wskazał podbródkiem skromny budynek, widniejący na majaczącym nad miasteczkiem zboczu wzgórza. Jedna ze ścian domku zdawała się przylegać do zewnętrznej strony muru, jak dziecko tulące się do swojej matki. Śmieszny był to widok i Minho nie był pewien, jakim cudem wcześniej nie zwrócił uwagi na ten osobliwy budynek.

- Masz rację, jestem po zdrowej stronie. Choć niewiele brakowało – powiedział Jinki i zaśmiał się dziwnie, jakby w zakłopotaniu. – Dziwaczna lokalizacja mojego domu okazała się moim ratunkiem – dodał, drapiąc się po głowie.

- A inni? – zapytał Minho, coraz bardziej ciekaw, w jakim stopniu sytuacja Jinkiego przypomina jego własną.

- Jacy inni? – odpowiedział pytaniem na pytanie, nagle unikając spojrzenia zaciekawionych oczu.

- Twoi bliscy... - sprostował Minho, teraz już niemal pewien, że trafił w czuły punkt. Jinki zmieszał się nieco, ale mimo to udało mu się przywołać blady uśmiech na usta.

- Nie mam tutaj żadnych krewnych – oznajmił, a Choi pokręcił głową w zamyśleniu, aż nazbyt dobrze rozumiejąc, że to niewygodny temat. Postanowił więcej go nie drążyć, może kiedyś uda mu się jeszcze dowiedzieć, o co chodzi. Zwłaszcza, że nie zamierzał nigdzie się stąd ruszać, przynajmniej nie w najbliższym czasie. – Planujesz tu spać? – zapytał Jinki, korzystając z milczenia swojego towarzysza i zmieniając temat.

- Może – odparł Minho lakonicznie, niepewny czy w ogóle będzie w stanie zasnąć, czy też spędzi całą noc na wpatrywaniu się w przestworza nieba lub w głębiny morza.

- Moja zmiana kończy się za piętnaście minut, a następny strażnik zapewne nawet nie zwróci na ciebie uwagi, więc...

- Nie szkodzi. Będzie czas na rozmyślania. Może tej nocy coś mi się wreszcie wyklaruje w głowie, bo póki co zupełnie nie rozumiem co się ze mną dzieje... - powiedział Minho, raczej do siebie, niż do Jinkiego. Jego towarzysz zresztą, moment wcześniej zniknął gdzieś w swojej strażniczej budce w sobie tylko znanym celu. Budka zdawała się być jedynym punktem łączącym dwa nagle obce sobie światy. Jedyną drogą, na wyciągnięcie ręki, a jednocześnie zupełnie niedostępną, zamkniętą dla nieupoważnionych, objętą ścisłymi regułami narzuconymi przez władze miasta. Minho przymknął oczy, pozwalając morskiej bryzie, która przywędrowała znad brzegu, zatańczyć z jego włosami. Czas zdawał się płynąć niemiłosiernie wolno, a każda kolejna sekunda była dłuższa od poprzedniej. Czy tak od tej pory miało wyglądać jego życie? Czy może za parę dni mu przejdzie? Może znów przyoblecze się w obojętność i ze spokojnym sercem wróci do tworzenia reportażu, wyrzucając z pamięci czyjeś oczy, czyjś głos. Minho nie wykluczał takiej opcji. Tak naprawdę szczerze jej pragnął, bo obecna jego egzystencja sprowadzała się do leżenia w trawie i użalania się nad sobą, choć był przecież zdrów i wolny. Mógł zrobić co zechciał. A mimo to nie ruszał się z miejsca, licząc na cud. Żałosne.

- Minho. – Gwałtowne szarpnięcie sprawiło, że otworzył oczy. Pochylał się nad nim Jinki, a na jego twarzy widniała mieszanka różnych trudnych do zinterpretowania emocji. Spośród nich wszystkich tylko jedna rysowała się jawnie i wyraźnie, znajdując swoje miejsce w zmarszczeniu brwi.

- Coś się stało? Dostałeś odpowiedź? Nic mu nie jest? – pytał Choi, widząc niepokój w spojrzeniu strażnika. Jinki pokręcił głową i przeczesał za długą grzywkę.

- Nie w tym rzecz... - powiedział cicho, po czym spojrzał Minho głęboko w oczy, tak głęboko, że Choi poczuł się bardzo nieswojo, jakby przechodził swego rodzaju test. – Chcesz z nim porozmawiać? – zapytał, nie spuszczając wzroku ze zdezorientowanego mężczyzny. Jakiś dziwny, stalowy blask zapanował w tych łagodnych oczach, jakaś determinacja i zawziętość. – Chodź – powiedział, podnosząc Minho za ramię, i ciągnąc w stronę majaczącego na wzgórzu domu.

- Zwariowałeś? To nielegalne! – wykrzyknął Choi, nie bardzo wiedząc jak zareagować na ten nagły zwrot akcji. Jinki nerwowo zerknął w kierunku strażnicy, w której zapewne już rozpoczęła się nowa zmiana i gestem dłoni nakazał swojemu towarzyszowi milczenie. – Po to istnieje kwarantanna, żeby choroba nie wydostała się na zewnątrz – kontynuował Minho ciszej, sam do siebie, wykładając na głos prawdy, które ktoś wtłukł mu do głowy, a które tak naprawdę niewiele go obchodziły. – A co jeśli on jest... - Gwałtownie urwał, nie chcąc dopuścić do siebie takiej możliwości. Tak bardzo skupił się na swojej tęsknocie, że nawet nie wziął pod uwagę ciągłego zagrożenia, w jakim żył obecnie Taemin. Czy to możliwe, że zachoruje? Że zarazi się tą absurdalną, zadawałoby się, zmyśloną chorobą?

- Pozwolę wam porozmawiać. Będziecie mieć dziesięć minut i ani chwili dłużej. Żadnego dotykania i możliwie jak największy dystans. Zrozumiano? – zarządził Jinki twardym tonem, otwierając drzwi swojego mieszkania.

- Nie...? – odparł Minho, zupełnie nie rozumiejąc, co się wokół niego dzieje. Dotarłszy do skromnie urządzonego salonu, Choi zatrzymał się gwałtownie. – Hyung, dlaczego to robisz? – zapytał, a jego słowa zawisły w powietrzu, czyniąc je ciężkim, utrudniającym oddychanie. Jinki zastygł, z ręką na klamce jakichś drzwi. Przez chwilę nic nie mówił, ale w końcu odwrócił się i spojrzał zdezorientowanemu mężczyźnie prosto w oczy.

- Czy naprawdę powód jest taki ważny w tej chwili? – zapytał błagalnie, po czym zerknął przez okno, jakby w obawie, że lada chwila ktoś złapie ich na gorącym uczynku. Minho wahał się jeszcze tylko przez parę sekund, po czym zadecydował. Postanowił złapać tę daną mu przez los okazję. Wiedział, że to głupie, wiedział, że dziecinne. Wiedział, że w ten sposób może narazić siebie i cały zewnętrzny świat na niebezpieczeństwo zarażenia. Ale czy to wszystko było ważne, w obliczu możliwości zobaczenia Taemina?

- Prowadź – powiedział tylko, ruszając za Jinkim. Podjęcie decyzji nie było takie trudne, choć jego zachowanie było jedną wielką kpiną z całego projektu zamknięcia miasta. To, co zbudziło w nim nagłe wątpliwości, to samo spotkanie. Kiedy myślał o tym w perspektywie niemożliwości i cudu, był gotów zrobić wszystko, żeby się z Taeminem zobaczyć. Ale teraz, kiedy wyobraźnia zderzyła się z rzeczywistością, kiedy każdy krok zbliżał go do tych jedynych w swoim rodzaju oczu, do tego nieśmiałego uśmiechu... Naraz Choi zaczął się wahać. Jak Taemin odebrał jego list? Czy zrozumiał zaszyfrowane w nim przesłanie? Czy w ogóle go przeczytał? Może on nawet za Minho nie tęskni? Może zapomniał o tych wszystkich niewinnych uśmiechach, o tamtym ostatnim uścisku i obietnicy szczerej rozmowy? Może był rozsądniejszy niż Minho, i w sytuacji granicznej myślał o sprawach ważnych, nie o szczeniackich zauroczeniach. Albo też zwyczajnie nie czuł tego, co czuł jego starszy przyjaciel? Z takimi myślami Minho stanął przed tylnymi drzwiami, które przeważnie były zakamuflowane za zasłoną szafy, teraz odsuniętej na bok.

- Idź, z tego co Key mówił, on już na ciebie czeka – powiedział Jinki, spoglądając na swojego towarzysza spod przydługiej grzywki. – Ale pamiętaj – pod żadnym pozorem go tu nie przyprowadzaj! Wszystko ma swoje granice... - Minho zapewne powinien coś w tamtym momencie powiedzieć, coś tak błahego jak podziękowanie, ale zamiast tego tylko zacisnął mocniej pięści i skinął głową, po czym przekroczył próg uchylonych drzwi, które to po chwili zamknęły się za nim.

Jakieś skrawki świadomości zarejestrowały obskurny dziedziniec, dzielący dwa światy. Jakaś część umysłu odnotowała w pamięci odrapane ściany i znajdującą się pomiędzy nimi pustkę, jakby nikt od dawna tego miejsca nie używał, jakby wszyscy o nim zapomnieli. Jakiś fragment myśli zabarwił się granatem widniejącego nad głową nocnego nieba, które zdawało się być jedynym rzeczywistym elementem tego otoczenia. Ale to wszystko było zupełnie nieważne, niezaprzeczalnie drugoplanowe, bo oto po drugiej stronie dziedzińca stał on, Lee Taemin, chłopak który doprowadził Minho do szaleństwa i desperacji samym swoim cichym i odległym istnieniem.

- Hyung...? – Nieśmiałe pytanie odbiło się od pustych i smutnych ścian, a właściciel tego głosu, głosu zakłócającego odwieczny spokój zapomnianego miejsca, poczynił niepewny krok w przód, po czym zatrzymał się, wlepiając w Minho dziwne spojrzenie. – Władca ulicy powiedział, żebym się do ciebie nie zbliżał, bo mogę ci zaszkodzić. Przepraszam, że musimy rozmawiać w ten sposób... Co prawda przeszedłem przed chwilą krótkie badanie u jakiegoś znajomego lekarza, ale nigdy nie ma pewności, więc...

- Taemin – wszedł mu w słowo starszy, nieprzerwanie ciesząc oczy smukłą sylwetką, splotem miedzianych włosów, blaskiem nieśmiało zerkających nań oczu.

- Wiem, to dziwne... Nie rozumiem, dlaczego hyung postanowił zorganizować nam spotkanie. Czym różnimy się od tych wszystkich innych ludzi, którym nie dane jest zobaczyć się z bliskimi? Może to po prostu kwestia szczęścia, wiesz, trafiłem na odpowiednią osobę w odpowiednim czasie i dzięki temu...

- Taemin – przerwał znów Minho, a jego młody przyjaciel umilkł gwałtownie, uświadomiwszy sobie, że ze zdenerwowania pozwolił sobie na słowotok, a jego bezsensowna gadanina była dziwna i niepasująca do zacisza tego opuszczonego miejsca. Taemin zagryzł wargę, niepewny co powiedzieć, jak się zachować. Wyobrażał sobie ten moment miliony razy, a teraz nie był w stanie zdobyć się na sformułowanie w głowie odpowiedniego zdania. Wcześniej myślał o chwili, w której to wyzna Minho swoje nieśmiałe i gubiące się w gąszczu wątpliwości uczucia. Teraz, kiedy nadszedł wyczekiwany, darowany mu przez los moment, kiedy każda kolejna minuta zbliżała konieczność ponownej rozłąki, Taemin nie był nawet w stanie spojrzeć przyjacielowi w oczy, zbyt niepewny co w nich zobaczy.

- Hyung... - powiedział cicho, niepewnie, bezradny wobec swojego braku odwagi. – Tęskniłem... - Słowo zawisło w powietrzu i niesione gorącym podmuchem rozszczepiło się wokół nich na miliony odłamków, refleksów spędzonych w samotności godzin. Taemin nie zdążył nawet zorientować się, co się dzieje. W jednej chwili stał na słabnących pod nim nogach, zdany na nieprzyjemne działanie letniego wiatru, a w drugiej tonął w silnych ramionach. Tonął w tęsknym uścisku, zbyt desperackim, zbyt intymnym, żeby nazwać go powitaniem dwójki przyjaciół. – Hyung... nie wolno nam... - wydusił z siebie, ostatkiem sił starając się nie poddać szalejącej w głowie fantazji. Potrzebował tego uścisku, jak niczego innego na całym świecie. Bał się jednak, że dla niego ów bliskość znaczy zupełnie co innego, niż dla obejmującego go chłopaka. Nie mówiąc już o dręczącej świadomości, że w ten sposób Minho zostaje wystawiony na niebezpieczeństwo. O tym Taemin wolał w tamtej chwili nawet nie myśleć, postanawiając zostawić wyrzuty sumienia na bardziej odpowiedni moment. – Nie powinniśmy... - powiedział słabym głosem, otumaniony znajomym zapachem, oczarowany dotykiem rąk, wsłuchany w nieco zbyt szybki rytm oddechu. Jedyne przed czym wciąż się wzbraniał, to spojrzenie w te towarzyszące mu nieustannie oczy; oczy tchnące rozkosznym chłodem, oczy przepełnione obietnicą spokoju.

- Taemin – powiedział Choi po raz kolejny, jakby w ten sposób upewniając siebie i cały świat o tym, że oto trzyma w ramionach Lee Taemina, tego samego, który jeszcze chwilę temu zdawał się być nierealną kreacją wyobraźni. – Ja też tęskniłem – oznajmił, po czym oparł brodę na pochylonej ku niemu głowie niższego chłopaka, przyciągając go jeszcze bliżej siebie, pragnąc w jak największym stopniu zaczerpnąć przyjemność płynącą z jego obecności. Taemin przez chwilę nie reagował na te niecodzienne czułości, ale w końcu zebrał się w sobie, i odchylił się nieco do tyłu, unosząc wzrok. Spoglądanie w oczy Minho było dla niego desperacką ucieczką od groteskowego świata za jego plecami, ostoją dawnego porządku rzeczy, zapowiedzią jasnej przyszłości. Jednocześnie jednak, głębia tych dwóch ciemnych kręgów była dlań zasadzką, z której nie potrafił się samodzielnie uwolnić. Błądził wzrokiem po tej znajomej twarzy, szukając rozwiązań dręczących go problemów, usiłując samodzielnie zinterpretować zmarszczenie brwi i dziwne iskry szalejące w niegdyś przepełnionych opanowaniem oczach, zbyt nieśmiały i niepewny, żeby zwerbalizować swoje myśli.

- Dlaczego ty... - zaczął, spoglądając znacząco na oplatające go ramiona, ale urwał, uświadomiwszy sobie, że jego słowa mogą zabrzmieć jak pretensja. Minho tylko przez krótki moment wyglądał na zdezorientowanego. Szybko jednak uśmiechnął się dziwnie, z zakłopotaniem, i odsunął się od przyjaciela, pozostawiając między nimi kilkunastocentymetrową przestrzeń, najgorszą z możliwych, bo zbyt bliską, żeby ignorować wzajemną obecność, ale zbyt daleką, by w jakiś sposób wpłynąć na ich działania. Widząc pytanie w oczach Taemina, Minho podrapał się po głowie, z dziwnym wyrazem twarzy, nagle niepewny co do swojego własnego zachowania sprzed paru sekund.

- Czytałeś mój list? – zapytał, łapiąc się tej kwestii, jak ostatniej deski ratunku. Przez chwilę trwał w pełnym napięcia oczekiwaniu, nie potrafiąc nawet wyobrazić sobie reakcji Taemina na tamten poetycki bełkot, który to z siebie wyrzucił parę godzin wcześniej.

- Niestety nie – odpowiedział Lee, kręcąc głową. – Jonghyun hyung miał mi go przekazać, ale... - Taemin urwał, widząc drastyczną zmianę, która zaszła na twarzy jego przyjaciela. – Hyung? Wszystko w porządku? – dopytywał, obserwując jak Minho powoli przesuwa dłonią po twarzy, jakby w próbie otrzeźwienia. – Hyung, co było w tym liście?

- Nic ważnego... - odparł Choi, nagle podejrzanie bezbarwnym głosem. Taemin miał wrażenie, że ten dziwny rozbłysk czułości na powrót zniknął pod warstwą zimnego opanowania; opanowania, które znacznie lepiej pasowało do znanego mu dziennikarza. A mimo to Lee z miejsca zatęsknił za tym niewytłumaczalnie czułym Minho, w którego ramionach czuł się jak nigdzie indziej na całym świecie. – Życzyłem ci zdrowia i kazałem pamiętać, że czujność dziennikarza nigdy nie śpi – oznajmił z bladym uśmiechem, po czym swoim zwyczajem poczochrał taeminowe włosy. – Zapamiętaj to sobie i nie wypadaj z formy, bo czeka nas jeszcze wiele wspólnych reportaży – powiedział nieco nader entuzjastycznie, jednocześnie stopniowo oddalając się w kierunku drzwi, czując, że jeśli nie odejdzie teraz, to już nigdy nie uwolni się spod tego niewinnego, zbyt niewinnego spojrzenia, które pozostawało nieskażone jego niewłaściwym i samolubnym uczuciem. Nie uciekał przed Taeminem, uciekał przed samym sobą, a raczej przed tym, do czego mógłby być zdolny pozostając w pobliżu swojego młodego przyjaciela. Dostał to, czego pragnął. Przekonał się, że Taemin w dalszym ciągu nie wie, nie jest świadom tych myśli, które Choi tak nieopatrznie zaszyfrował między wierszami swojego listu. Minho podjął decyzję w ułamku sekundy. Postanowił dać za wygraną, wybrał ścieżkę moralności, pozwalając Taeminowi żyć swoim życiem, nie przejmować się rozterkami czyjegoś zbyt nań wrażliwego serca. – Do zobaczenia, Taemin. Proszę, bądź zdrów – rzekł, a w jego głosie wyraźnie wybrzmiała błagalna nuta. Następnie całą siłą woli oderwał wzrok od tego obrazka, który zapewne będzie go nawiedzał przez następne tysiące minut i godzin, miliony bezsensownych chwil.

- Do zobaczenia, hyung... - odpowiedział Lee po cichu, sam do siebie, pozostając w pustce odrapanych ścian, uwięziony w pajęczynie dezorientacji i chaosu. Znów zdany na łaskę bolesnej nieobecności.

~*~


- Taemin? – Pytanie zakłóciło ciszę tonącego w półmroku lokalu. Jonghyun stanął jak wryty, dostrzegłszy znajomą postać skuloną we wszechobecnych cieniach. Nigdy nie przypuszczałby, że natrafi na swojego młodszego kolegę w takim obskurnym miejscu, w dodatku w środku nocy. Opierający się o bar chłopak nawet nie uniósł wzroku, zapatrzony w przestrzeń, tonący w beznamiętnym wyrazie własnej twarzy. – Taemin, co ty tu do cholery robisz? - Jonghyun złapał młodszego za ramię, ale wystarczyło jedno spojrzenie w mętniejące oczy, żeby wywnioskować, że Taemin nie do końca kontaktuje z rzeczywistością. Kim z przerażeniem spojrzał na stojącą na barze, po części opróżnioną butelkę. – Taemin, przecież ty nie pijesz! Jesteś za młody... - stwierdził, ale równie dobrze mógłby mówić do samego siebie. Jego młody przyjaciel w dalszym ciągu nie wykazywał najmniejszej chęci do rozmowy, zupełnie ignorując swojego hyunga, zdawałoby się – nawet nie dostrzegając jego obecności.


Kim przeczesał włosy dłonią i usiadł na stołku obok Taemina. Przez głowę przewijały mu się tysiące myśli, ale ponad nie wszystkie wzbijała się świadomość, co Minho zrobiłby, gdyby zobaczył ten obrazek. Jonghyun przełknął ślinę, niemal czując dłonie przyjaciela na swojej szyi. Gwałtownie potrząsnął głową. Nie, Choi się nie dowie, Choi nie może się dowiedzieć...

- Taemin? – powiedział znów, próbując zwrócić na siebie uwagę niemal leżącego na blacie chłopaka. – Zostawiłem cię samego tylko na parę godzin, i co? – mruknął, niepewny czy jest zły na niego, czy raczej na siebie. Nie mógł pojąć, co temu chłopakowi nagle odbiło. Czyżby aż tak przejął się tą epidemią? Taemin nie był typem, który topił swoje smutki w alkoholu. Taemin był typem, który nawet w obliczu tornada będzie raczej liczył fruwające w powietrzu samochody i dachy, zamiast gdzieś się ukryć, albo chociaż, jak na człowieka przystało, spanikować.

- Gdybym cię nie znał, powiedziałbym że przeżyłeś zawód miłosny... - rzucił Jonghyun żartobliwie, niepewny kogo próbuje rozbawić. Być może samego siebie. Niespodziewanie jednak, Taemin ożywił się na te słowa. Uniósł głowę i po raz pierwszy tej nocy uraczył przyjaciela spojrzeniem. Na tym jednak skończyła się jego aktywność. – Taemin? – powiedział Jonghyun, teraz już poważnie zaniepokojony. – Serio przeżyłeś zawód miłosny? – zapytał, obserwując jak źrenice młodszego rozszerzają się w czymś na kształt zdziwienia. Kim zbeształ się w duchu za gadanie takich głupot. Musiało się przecież wydarzyć coś bardzo poważnego, skoro Taemin wylądował w pijackiej spelunie w środku nocy. Zresztą, jedyną osobą, wobec której Lee wykazywał jakieś aspirujące na miano uczucia zainteresowanie, był Minho, który obecnie znajdował się po innej stronie świata, tej samej, na którą Jonghyun zamierzał w najbliższym czasie się dostać.

- Właśnie... - mruknął starszy, nagle doznając olśnienia. – Zupełnie o tym zapomniałem... - dodał, wyciągając z kieszeni pogniecioną i zmiętoszoną kartkę papieru, tę samą, którą jakiś czas wcześniej powierzył mu samozwańczy władca ulicy. – Nie wiem co to za cyrk, ale podobno Minho prosił o dostarczenie ci tego listu... - zaczął, wyciągając kartkę w stronę Taemina, ale urwał gwałtownie, widząc drastyczną zmianę, zachodzącą na dotąd pustej twarzy swojego towarzysza.

- List? – odezwał się, po raz pierwszy odkąd Jonghyun go znalazł, a jego głos był nienaturalnie zachrypnięty. Spojrzenie Taemina zawisło na bieli papieru. Kim nie był w stanie wyczytać nic z jego zmarszczonych brwi i wykrzywionych w grymasie ust, więc po prostu czekał na dalsze działania chłopaka. – List? – powtórzył Taemin, po czym wziął od Jonghyuna kartkę i przez chwilę wpatrywał się w nią intensywnie. – Dziękuję, hyung – oznajmił bezbarwnym tonem, po czym zaczął drzeć papier na dziesiątki drobnych kawałków.

- Ej, co ty wyrabiasz?! – zawołał Jonghyun, próbując jakoś powstrzymać nieprzewidywalne zachowanie Lee. – Nie chciałeś go przeczytać? To przecież od Minho... - niedowierzał Kim. Jedynego sensownego usprawiedliwienia tej sytuacji mógł dopatrywać we wpływie alkoholu na poczynania Taemina. Kiedy jednak chłopak uniósł głowę znad potarganych fragmentów papieru, jego spojrzenie było zaskakująco czyste, niezmącone, najzwyczajniej w świecie trzeźwe.

- Nie mam potrzeby go czytać, dobrze znam treść – oznajmił twardym tonem, i Jonghyun nie był pewien, czy nutka goryczy, którą wyczuł w tym głosie, nie była jedynie kreacją jego własnej wyobraźni.

- Niby skąd? – zapytał Kim, totalnie zdezorientowany, usiłując jakoś nadążyć za rozwojem zdarzeń.

- Rozmawiałem z Minho osobiście – odparł Taemin dziwnym tonem. Czemu dziwnym? Jonghyun był pewien, że coś w tym głosie było nienaturalnego, jakaś niezwykła obojętność, jakiś dystans, które przeważnie nie miały miejsca, kiedy Lee mówił o swoim ulubionym hyungu. Ta niecodzienność sprawiła, że do starszego dopiero po dłuższej chwili dotarło znaczenie wypowiedzianych przez przyjaciela słów.

- Zaraz... co?! – niemal krzyknął, szybko jednak opamiętał się, dobrze wiedząc, że omawianie takich kwestii w miejscu publicznym jest co najmniej ryzykowne. – Jak to... osobiście? – zapytał, zniżając ton głosu do konspiracyjnego szeptu. – Jakim cudem? Minho wrócił do miasta? – Taka opcja była absurdalna i zupełnie do Choi niepodobna, dlatego Jonghyun zaraz pokręcił głową, niezdolny do znalezienia logicznego rozwiązania tej zagadki. – A może... znalazłeś jakieś niestrzeżone przejście? – wysunął nieśmiało, cały czas szukając odpowiedzi na beznamiętnej twarzy Taemina.

- Hyung... - odezwał się w końcu młodszy, a Kim wpatrzył się weń intensywnie, oczekując tego, co ma do powiedzenia. Może rzeczywiście istniało przejście? Jonghyuna niewiele obchodziło skąd Taemin o nim wie i dlaczego gnije w tym barze, skoro zna drogę ucieczki. Najważniejszy był fakt, że taka perspektywa dawała Jonghyunowi szansę na wyswobodzenie się z tej idiotycznej izolacji.

- No? – ponaglił młodszego, obserwując jak ten ziewa i znów opiera się o blat.

- Jestem zmęczony... chodźmy stąd – mruknął Taemin sennym tonem, po czym przymknął oczy, głuchy na irytację Jonghyuna.

~*~


- Smarkacz jeden... - mruknął Jonghyun pod nosem, przechodząc przez opustoszałą, ciemną ulicę. Zdążył już dojść do wniosku, że tej nocy nie będzie mu dane zasnąć, zbyt wiele się działo, zbyt wiele jeszcze miało się zdarzyć. Nie miał pojęcia, co spotkało Taemina, ale był zmuszony poczekać z tym do rana. Zaniósł śpiącego chłopaka do swojego mieszkania, w celu uniknięcia niewygodnej konfrontacji z jego rodziną. Zamierzał zajrzeć do niego za jakiś czas, a kiedy doprowadzi się już do stanu użytku – wyciągnąć z niego wszelkie możliwe informacje.


Rozmowa z Taeminem dodała Jonghyunowi jeszcze więcej energii w poszukiwaniu rozwiązania kwestii ucieczki. Wcześniej nie wpadł na pomysł, żeby dokładnie przestudiować wszelkie mapy miasteczka, jakie tylko wpadną mu w ręce. Zmierzając ciemną ulicą zachodził w głowę, gdzie też powinien się udać najpierw. Sytuację utrudniał fakt, że miasteczko dawno już spało, a Kim był samotnym cieniem snującym się między gmachami budynków. Nie mógł po prostu udać się do księgarni bądź jakiejkolwiek instytucji. Nie mógł też najzwyczajniej w świecie iść spać. Zbytnio rozsadzała go potrzeba natychmiastowego działania.

- No proszę, kogo my tu mamy... - Znajomy głos zagłuszył bezdźwięczność nocy, zakłócając harmonię, wywołując w Jonghyunie pierwiastki żywej irytacji, zabarwiające myśli i spojrzenia.

- Nie wiem czego chcesz tym razem, ale nie zamierzam marnować czasu na rozmowę z tobą... - warknął Kim, przechodząc obojętnie obok wspartego o ścianę władcy ulicy.

- Twoja niekompetencja jest porażająca, tylko tyle chciałem ci powiedzieć – oznajmił koci chłopak tonem pełnym wyższości. Jonghyun gwałtownie zatrzymał się, łamiąc swoje postanowienie o nienawiązywaniu rozmowy z tym dziwolągiem.

- O czym ty bredzisz? – zapytał, nie oglądając się za siebie, jakby nastawiając się na to, że i tak zaraz opuści tę ulicę, zignoruje tego chłopaka.

- No właśnie, o czym? – powiedział król dzielnicy, przedrzeźniając ton Jonghyuna. – Zastanówmy się...

- Przecież dostarczyłem ten przeklęty... - zirytował się Kim, ale urwał, bo nagle fakty połączyły mu się w głowie w jedną całość. Odwrócił się gwałtownie i obrzucił wspartego o ścianę w lekceważącej pozie chłopaka intensywnym spojrzeniem. – Ty – powiedział, wskazując nań palcem, po czym podszedł do niego szybkim krokiem, zdecydowanie bliżej niż wymagała tego sytuacja. – Ty wiesz, jak się stąd wyrwać... - dodał szeptem, który na tej opustoszałej ulicy i tak wydawał się zdecydowanie zbyt głośny.

- Skąd takie wnioski? – odparł koci chłopak, a jego oczy zamigotały dziwnie, mimo że zdawało się, iż żadne zbłąkane światełko nocy nie ma dostępu do tych tajemniczych tęczówek.

- Pomogłeś Taeminowi... - powiedział Jonghyun, desperacko łapiąc się rozszalałej w umyśle nadziei, doświadczając nowo narodzonej pewności, że wreszcie znalazł to, czego szukał. Pan dzielnicy milczał przez dłuższą chwilę, ograniczając swoją odpowiedź do pełnego zagadek uśmiechu, czającego się w zakrzywieniu pełnych ust. – W dodatku nie zaprzeczasz... - dodał Jonghyun, czyniąc kolejny krok w stronę młodszego, zostawiając między nimi zaledwie parocentymetrową przestrzeń.

- Nie widzę powodu – odparł władca ulicy lekkim tonem, zdawałoby się – głuchy i ślepy na desperację w postawie Jonghyuna. – Ale dlaczego sądzisz, że pomogę tobie? – dodał, unosząc brwi, wbijając porażające w swoim kpiącym wyrazie spojrzenie w ciemne oczy starszego.

- Zapłacę – oznajmił Jonghyun, ale dobrze wiedział, że takie środki nie przekonają tego dziwnego chłopaka, który zdawał się żyć według zupełnie innych praw i zasad niż przeciętny obywatel. Kim był poirytowany, tak okropnie poirytowany. Bezradność wobec tych psotnych i rozmigotanych oczu przytłaczała go, wiązała ręce. Przeważnie łatwo było odkryć, czego ludzie pragną, do czego mają słabość. Ale o tym chłopaku, prześlizgującym się po ulicach wraz z blaskiem księżyca, Jonghyun nie wiedział prawie nic. Nie znał jego słabości ani intencji. Czemu ze wszystkich ludzi na ziemi, akurat władca ulicy musiał trzymać los Jonghyuna w swoich dłoniach?

- Są tu ludzie, którzy dużo bardziej zasługują na wolność, niż ty – powiedział młodszy spokojnym tonem, a w jego oczach pojawiła się niezaprzeczalna powaga, ta sama, która gościła w nich ilekroć chłopak roztaczał przed Jonghyunem odłamki swoich dziwnych i niezrozumiałych myśli.

- Błagam – powiedział Kim, opierając rękę o ścianę ponad prawym ramieniem swojego rozmówcy. Nie miał pojęcia, czego ten chłopak od niego oczekiwał, dlatego postanowił najzwyczajniej w świecie się przed nim płaszczyć. – Błagam, powiedz czego chcesz, a spróbuję zapłacić tę cenę za wolność...

Władca ulicy przez chwilę wpatrywał się w Jonghyuna ze zmarszczonymi brwiami. Mimo że Kim usiłował w jakiś sposób zrobić na nim wrażenie, jakoś zszokować, to niecodzienna bliskość zdawała się wcale nie robić na chłopaku wrażenia. Wręcz przeciwnie. Młodszy w końcu uśmiechnął się kpiąco a jego oczy znów zaigrały z niewiadomym źródłem światła. Jonghyun poczuł jak chłopak łapie go za skraj koszuli i przyciąga do siebie. Ich twarze znalazły się tak blisko, że Kim mógł dostrzec wszelkie detale tej niezwykłej i niezgłębionej twarzy, pomimo panującej na uliczce ciemności, rozświetlanej jedynie gdzieniegdzie blaskiem gwiazd.

- Czy to już wszystkie twoje argumenty? – zapytał młodszy lekkim tonem, z rozbawieniem obserwując dezorientację Jonghyuna. Kim czuł ciepły oddech na swoim policzku. Czuł też, że jego własne serce przyspiesza niespodziewanie, jakby tylko ono rozumiało co się dzieje. Przełknął głośno ślinę, nagle doświadczając dokuczliwej suchości w gardle. Władca dzielnicy uśmiechał się figlarnie, a Jonghyun niemiał pod wpływem tej niecodziennej sytuacji. – Powiem ci tylko, że... - zaczął młodszy, po czym zbliżył usta do ucha swojego rozmówcy - ...w dalszym ciągu masz błędne pojęcie o wolności, mój drogi... - wyszeptał, a włoski na karku Kima stanęły dęba.

Jonghyun był tak zszokowany, że nawet nie zdążył zareagować kiedy koci chłopak wyswobodził się spod jego ramienia i zniknął w głębi miastowej nocy. Tylko przyspieszone bicie serca pozostało pamiątką po jego osobliwej obecności.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro