Rozdział VI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Trzask stawianej na stoliku szklanki był tak gwałtowny i niespodziewany, że leżący na kanapie Minho wzdrygnął się i otworzył oczy. Przez chwilę mrugał powiekami, pozostając w plątaninie błogiej, sennej nieświadomości. Towarzyszyło mu to niepokojące uczucie, że jest coś bardzo ważnego, o czym powinien obecnie myśleć, coś co ślizga się po skraju świadomości, wypierane przez zmęczony stresem umysł. Choi przetarł oczy dłonią, z coraz większą mocą odczuwając napierającą nań na powrót rzeczywistość, która przynajmniej na czas snu dała mu spokój, utonęła w mrokach przepracowanego umysłu.

- Mogłem ci posłać łóżko w pokoju gościnnym... - odezwał się łagodny głos i Minho potrzebował dłużej chwili, żeby zlokalizować wzrokiem siedzącego w fotelu Jinkiego. – Kanapa jest niewygodna... - dodał przepraszającym tonem. Choi nie odpowiedział, zbyt zaabsorbowany napływającymi do mózgu, cisnącymi się przed oczy wspomnieniami dnia poprzedniego, wraz z całą jego barwną paletą nowych, nieznanych dotąd emocji.

- Hyung... czy to ja jestem szaleńcem, czy po prostu świat zwariował? – odezwał się zachrypniętym głosem, wbijając puste spojrzenie w zwieszający się nad nim sufit. Przed oczami wciąż miał tę samą twarz, w uszach ten sam głos. Wciąż tak samo wyidealizowane, wciąż tak samo odległe.

- W każdym życiu przychodzą momenty obłędu – oznajmił Jinki z westchnieniem i smutnym błyskiem w ciemnych oczach. Minho przez chwilę trawił te słowa, szukając zgubionego skupienia, usiłując wykrzesać z siebie dawny spokój ducha, niegdyś właściwą mu niewzruszoność i umiejętność chłodnego kalkulowania faktów. Wszystko jednak rozłaziło mu się w rękach, topniało przed oczami, nieodporne na raz rozbudzoną w sercu porywczość.

- Myślisz, że dobrze zrobiłem? – zapytał, rozpamiętując ten cień bólu, niemego rozczarowania, który był ostatnim, co dostrzegł na twarzy osamotniałego na pustym dziedzińcu Taemina. Choi nie był pewien, czy tamten wyraz, skryty pod przydługą grzywką, był rzeczywistym odbiciem stanu serca młodszego, czy też urojoną maską, wyprodukowaną i nałożoną na twarz Lee przez zdesperowany umysł Minho.

- To pytanie powinieneś skierować do siebie samego – stwierdził Jinki, zapatrując się w okno, chłonąc odległy błękit nieboskłonu wzrokiem. Choi nie był zadowolony z tej odpowiedzi, choć dobrze wiedział, że jest słuszna. Tylko jak zastosować się do tej rady, jeśli umysł nie współpracuje z sercem? Przecież zrobił dobrze, zostawił Taemina w spokoju, postanowił zniknąć z jego życia, dać szansę na skupienie się na ważnych sprawach. Właśnie taką postawę przyjął jego umysł... Dlaczego więc wciąż słyszał szmer własnego serca? Dlaczego szeptało cicho, żałośnie, nasączając myśli bezzasadnym poczuciem winy? Czy to wszystko miało w sobie jeszcze choć krztynę logiki? Czy może ona również padła ofiarą gorączki i leżała teraz na łożu śmierci zdławiona i stłamszona przez szaleństwo rzeczywistości? Choi miał dość tego chaosu, chciał wrócić do jasności umysłu i spokoju ducha.

- A gdyby tak... - mruknął, po czym zerwał się z kanapy w imitacji nagłego przypływu sił. – A gdyby tak... zapomnieć? – zapytał, nie do końca pewien od kogo oczekuje odpowiedzi.

- Co masz na myśli? – Oczy Jinkiego były smutne, przepełnione obietnicą porażki, dlatego Choi odwrócił od swojego towarzysza wzrok, i począł krążyć po pokoju.

- Zapomnieć, wymazać z pamięci! – mówił szybko, gorączkowo gestykulując rękami. – Wyjechać i nie oglądać się za siebie – dodał, na moment unieruchamiając rozbiegane spojrzenie na małym skrawku nieba, widocznym przez jedno z okien, jakby chcąc samego siebie upewnić, że tego właśnie pragnie, że łaknie wolności, życia z dala od tego dziwnego zniewolenia, tej pustej egzystencji, do której zmuszała go niewiadoma siła; siła niegdyś sterująca nieśmiałymi spojrzeniami i zbyt szybkim rytmem serca, a teraz objawiająca się w irracjonalnych czynach. - To jest możliwe, potrafię to zrobić... Już raz prawie mi się udało – mówił dalej, z maską głębokiego przekonania nałożoną na wykrzywioną w desperacji twarz. – Cóż to dla mnie... głupota hormonów, nierozwaga ciała, rozkojarzenie myśli... Wystarczy z powrotem złapać życie w ryzy i iść dalej, tylko takie rozwiązanie ma sens! – zakrzyknął entuzjastycznie, w dalszym ciągu wahadłowo przemierzając wąski fragment podłogi. – Wolność na mnie czeka, muszę jedynie...

- Minho – przerwał mu nagle Jinki, a w jego tonie zabrzmiała twarda nuta, tak niepodobna do tych łagodnych oczu, do tego przyjaznego uśmiechu. Choi zatrzymał się wpół kroku i spojrzał na swojego towarzysza pytająco, jednocześnie usiłując nie utracić już rozpierzchającego się w zastraszającym tempie zapału. Jinki przez chwilę milczał, jakby nagle tonąc we własnych przemyśleniach, we własnych obrazach, wspomnieniach. W końcu jednak uśmiechnął się blado i spojrzał Minho prosto w oczy. – Naprawdę sądzisz, że to takie proste? – zapytał zaskakująco gorzkim tonem. – Gdyby dało się po prostuzapomnieć, myślisz że wciąż bym tu tkwił? – Mądrość bolesnych doświadczeń skryła się w tej parze oczu, które sekunda po sekundzie łamały chwilowy optymizm Minho, kruszyły go, dobitnie uświadamiając, że ucieczka nie jest rozwiązaniem. – Po za tym, powinieneś zadać sobie pytanie... - dodał Jinki nieco łagodniej, po czym wstał, podszedł do Minho i poklepał go po ramieniu. – Wolność w zapomnieniu... czy tego właśnie pragniesz? – powiedział, po czym opuścił pomieszczenie, zostawiając młodszego z jego własnym wewnętrznym chaosem.

~*~

„Wciąż masz błędne pojęcie o wolności, mój drogi."

„...błędne pojęcie o wolności..."

„...błędne..."

Jonghyun przymknął powieki i uderzył głową w biurko. Dlaczego ten irytujący głos nie chciał dać mu spokoju, odbijając się echem od ścian umysłu, uniemożliwiając normalne funkcjonowanie? Dlaczego te dziwne, błyszczące kpiąco oczy zdawały się cały czas go obserwować, nieprzerwanie poddawać ocenie, zawsze wiedzieć więcej, wiecznie obezwładniać niezaprzeczalną inteligencją? Jonghyun czuł się jak w klatce i powodem nie były otaczające go mury. Mury można było pokonać w mniej lub bardziej skomplikowany, ale zawsze logiczny, oparty na racjonalnym myśleniu sposób. Dokumenty, łapówki, znajomości. Mechanizmy rządzące człowiekiem, łatwizna. Problemem nie była jednak bariera otaczająca miasto, ale opór, który Jonghyun zaczął niespodziewanie odczuwać w głębi samego siebie. Wątpliwość, którą zaszczepił mu w umyśle ten irytujący, koci chłopak, niepewność w którą oblekł wszelkie cele i działania Kima, pozostawiając go jak zwykle bez jakichkolwiek jasnych i oczywistych myśli. Wręcz przeciwnie, plątając wszelkie wątki i połączenia wewnątrz jonghyunowego umysłu, kreując jeden wielki chaos.

Kim ponownie skupił wzrok na mapie, po raz kolejny analizując okolice północnego muru. Nieopodal głównej bramy miejskiej widniał zaznaczony jakiś budynek, który niegdyś pełnił funkcje gospodarcze bądź obronne, a teraz zapewne stał pusty, albo też był wykorzystywany w celach mieszkalnych. Choć żadne ze źródeł nie mówiło o jakimkolwiek połączeniu budynku z murem, to Jonghyun był niemal pewien, że takowe istnieje i to właśnie nad tym miejscem, w jakiś tajemniczy sposób, władca ulicy trzymał pieczę. Kim nie miał jednak pojęcia, jak do owego przejścia się dostanie, bo nie mogło być łatwe do znalezienia, skoro władze wciąż go nie zablokowały. Samodzielne szukanie sposobu na uzyskanie do niego dostępu mogło mu zająć wiele dni, a on nie miał aż tyle czasu, zamierzał zniknąć stąd jak najszybciej. Tylko... po co?

„...błędne..."

- Zamknij się – warknął Jonghyun, aż nazbyt świadom, że siedzi sam w pustym pokoju. Nie rozumiał, dlaczego w ogóle miał wyrzuty sumienia, a fakt, że objawiały się one w dręczącym głosie i natarczywym spojrzeniu pewnego wkurzającego dziwoląga, już totalnie nie miał sensu. Przecież Jonghyun nie robił nic złego. Był zdrowy i chciał z tego korzystać daleko od zarazy, na wolności. Miał prawo do samodzielnego decydowania o swoim życiu. Zamierzał sięgnąć po swoją własność. W czym taki Minho był lepszy? Dlaczego to jemu się poszczęściło? Jedno głupie, dziennikarskie zlecenie otworzyło mu drogę ucieczki od nieznanego jeszcze wtedy zagrożenia. Kim nie chciał być kukiełką w rękach losu, dlatego od razu postanowił działać. I kiedy rozwiązanie problemu było już na wyciągnięcie ręki, pojawiło się zdradliwe wahanie. Czy to ma w ogóle jakiś sens? Czego oczekiwał od niego ten chłopak o wielowymiarowym spojrzeniu?

Kim gwałtownie wstał, uświadomiwszy sobie, że znów myśli o królu ulicy. Ten szkodnik stał się do tego stopnia wszechobecny, że nawet w samotności Jonghyun nie mógł zaznać spokoju ducha. Kim on w ogóle był i dlaczego zawsze wiedział więcej niż ktokolwiek inny, mimo to wciąż pozostając bezimiennym cieniem, jedną z wielu tajemnic tego miasta? Jonghyuna irytował ten nieproszony gość we własnym umyśle i zamierzał się go możliwie jak najszybciej pozbyć.

- Taki z niego mądrala – mruknął sam do siebie, składając leżącą na biurku mapę i chowając ją do torby. – Zobaczymy, jak zareaguje na fakt, że go rozgryzłem... Jeszcze będzie błagał, żebym odszedł po cichu i nikomu o tym nie mówił, oj będzie błagał...

~*~

- I jak się to panu widzi, co?
- Mówi pan o zarazie?
- A o czym innym? To chyba nadrzędny temat obecnie...
- Szczerze mówiąc... myślę, że to wszystko jest przerysowane. Ludzie robią z igły widły.
- Przerysowane? Żartuje pan sobie ze mnie? To poważny problem!
- Proszę zrozumieć, nawet nie znam osobiście żadnego chorego, ta epidemia to dla mnie jakaś abstrakcja!
- Ja wszystko rozumiem, ale fakty nie kłamią! Widział pan liczbę zmarłych w tym tygodniu?
- Nie...
- To może inaczej... czy widział pan braki na sklepowych półkach? Albo pustkę na niektórych ulicach? Czy nie martwi pana choćby tak prozaiczny fakt, jak brak nowych filmów w kinie?
- To nieco uciążliwe, przyznaję...
- Właśnie. A będzie jeszcze gorzej, zobaczy pan. Przyjdzie czas, kiedy zaraza nie pozwoli nam już udawać, że nie istnieje...

~*~

Jonghyun po raz kolejny przeczesał włosy dłonią w nerwowym geście, po czym przeszedł parę kroków wzdłuż ulicy. Następnie okręcił się na pięcie i powędrował w przeciwległym kierunku. Cały czas uważnie się rozglądał. Wypatrywał tego charakterystycznego błysku kocich oczu, wyłaniających się niespodziewanie z mroków wieczora. Na ulicy było ciemno, choć jeszcze parę dni wcześniej o tej porze całe miasto rozświetlone było dziesiątkami latarnianych ogników. Ludzie i tak szybko chowali się w czterech ścianach domu, a władze postanowiły udawać, że są oszczędne. Dlatego wieczory stały się ciche i ciemne jak nigdy dotąd, uliczki oddano księżycowi we władanie.

Kim westchnął ciężko i wrócił na swoje miejsce pod ścianą jakiejś obskurnej kamienicy. Choć kilka godzin wcześniej był pełen zapału, chęci dopieczenia władcy ulicy, to każda kolejna minuta bezczynnego czekania subtelnie ostudzała jego ambicje. Był pewien, że jeśli stanie w widocznym miejscu w samym centrum tej zapomnianej przez Boga dzielnicy, chłopak się zjawi. A mimo to, jak na złość, tego jednego wieczora pozostawał on nieobecny. Jonghyun był niemal pewien, że władca dzielnicy wie o jego przybyciu, być może nawet obserwuje go z ukrycia, naśmiewa się z jego bezradności. Ta wyperswadowana samemu sobie świadomość doprowadzała Kima do ogromnej frustracji. Po raz kolejny stawał się obiektem kpin, choć przyszedł tam przecież jedynie w celu dowiedzenia swojej wyższości.

- Tak chcesz się bawić? – mruknął pod nosem, po czym wyszedł na środek opustoszałej ulicy, nie zważając na grupę podejrzanie wyglądających mężczyzn, obserwujących go z przeciwległego zaułka, ani na kilka par kobiecych oczu, nieustannie śledzących jego poczynania, być może czekających, aż przybysz stanie się klientem. – Hej, władco ulicy! – zakrzyknął, a noc poniosła jego głos do najgłębszych i najbrudniejszych zakamarków tej okrytej płaszczem cieni części miasta. – Dobrze wiem, że tu jesteś... - dodał, rozglądając się uważnie wokół, nasłuchując. Jedyne co mu odpowiedziało to gorączkowe szepty, natarczywe spojrzenia. – Ile jeszcze każesz mi czekać? Czy król ulicy nie zna pojęcia gościnności? – prowokował dalej, oczekując, że w ten sposób uzyska pożądany efekt. Zamiast tego na ulicy zapanowało wzburzenie, jakby to wtargnięcie naruszyło harmonię, budząc ciszę do kontrataku wobec hałasu. Cienie, ciemne sylwetki otoczyły Jonghyuna, zanim spostrzegł co się dzieje. Migały mu przed oczami wykrzywione we wrogim grymasie twarze, czuł na sobie popychające go agresywnie dłonie. Szukał triumfu, a znalazł swój koniec.

- Dość tego, rozejść się! – rozległ się znajomy, głos, który jednak brzmiał inaczej niż zazwyczaj. Jonghyun po raz pierwszy widział króla ulicy tak wzburzonego. Dotąd był przekonany, że ten dziwny chłopak jest ponad takimi przyziemnymi emocjami jak zdenerwowanie, zbyt inteligentny, zbyt pewny siebie i świata, żeby je odczuwać. Tłum cieni rozstąpił się posłusznie, umykając w mroki nocy. Jonghyun nie spuszczał jednak wzroku z kociego chłopaka, którego oczy tylko raz uraczyły go dziwnym spojrzeniem, po czym uciekły ku przestworzom nieba, udając obojętne, chowając w świetle gwiazd jakieś inne światełko, którego starszy nie potrafił nazwać, choć widział je bardzo wyraźnie.

- Um... dzięki... - mruknął od niechcenia, nagle plącząc się w swoich zamiarach.

- Czego chcesz? – Pytanie było zadane ostrym tonem, który niezwykle kontrastował z przeważną lekkością wypowiedzi władcy dzielnicy. Jonghyun zawahał się, nagle w pełni dostrzegając irracjonalność swojego planu. Kiedy siedział w samotności, każda myśl o młodszym chłopaku była drogą przez pajęczynę irytacji i niezrozumienia. Ale kiedy stanął z nim twarzą w twarz, coś się zmieniło. Chłopak wyglądał inaczej niż przy poprzednim spotkaniu, jakby zmęczenie, któremu dotąd umykał, teraz wreszcie go dopadło, pozostawiając po sobie piętno na młodej twarzy. Cienie gromadziły się w bystrych oczach, a napięcie targające jego umysłem było wyraźnie widoczne nawet w tej dziwnej sytuacji. Król ulicy naraz wydał się Jonghyunowi bardziej ludzki niż kiedykolwiek wcześniej. – Przychodzisz na mój teren i robisz zamieszanie, a teraz tchórzysz? – zapytał młodszy, w mgnieniu oka zastępując chwilową słabość gniewnym wykrzywieniem ust, spoglądając wyzywająco na swojego rozmówcę. Jonghyun otworzył usta, żeby coś powiedzieć, jakoś się usprawiedliwić, ale nie było mu to dane, bo król ulicy najwyraźniej nie zamierzał go wysłuchać. – Cóż masz mi do powiedzenia? Czyżbyś obmyślił już swój genialny plan ucieczki? Czy może przychodzisz do mnie z rozterkami na temat swojego bezcelowego życia? Nie obchodzi mnie co robisz i co zrobić zamierzasz! Żyj po swojemu, czyż nie do tego dążysz? Ot, twoja wolność, łap ją, póki możesz, nie oglądaj się za siebie! A mnie daj święty spokój, mam własne spra... - Chłopak urwał gwałtownie pod wpływem silnych ramion Jonghyuna, które naraz przyparły go do ściany kamienicy.

- Owszem, znalazłem drogę ucieczki – powiedział dobitnie, lustrując wzrokiem malujące się na twarzy młodszego zaskoczenie. Jego postawa wywołała w Jonghyunie taką dezorientację, że nie był już nawet pewien do czego on sam zmierza. Dlatego postanowił kierować się impulsami. Słowa młodszego przywróciły mu trzeźwość myślenia. Chciał uciec. Wiedział jednak, że musi najpierw znać na to sposób, a jedynym, który mógł mu pomóc był ten mierzący go płonącym spojrzeniem chłopak. – Nie wiem, co przemycasz przez granicę miasta, ani jak utrzymujesz to w sekrecie, ale wiem w którym miejscu jest przejście – dodał, oczekując jakiejś gwałtownej reakcji, być może cienia strachu bądź niepewności. Otrzymał jednak jedynie kpiące wykrzywienie warg.

- Oh, jakiś ty inteligentny, jaki spostrzegawczy! Idź pławić się w swojej dumie gdzie indziej, bo ode mnie nie dostaniesz tego, czego tak desperacko szukasz... - oznajmił z właściwą sobie wyższością więżąc Jonghyuna swoim kocim spojrzeniem.

- To znaczy? – zapytał starszy, znów gubiąc się w toku rozumowania swojego rozmówcy. Nie tak wyobrażał sobie tę sytuację. Zamierzał zrobić na nim wrażenie, dowieść, że nie jest taki głupi, za jakiego mają go te ciemne oczy. Zamiast tego ponownie został obiektem kpiny.

- Pochwała. Podziw. Poklask. Aprobata dla dziecinnych czynów... nie tego pragniesz? – Słowa młodszego były nasączone gorzką melodią, podszyte trudną do zaakceptowania prawdą.

- Pokonałem cię – powiedział Jonghyun, łapiąc się w zastraszającym tempie niknących w gąszczu wątpliwości argumentów. Widząc jednak lekceważący wyraz na twarzy młodszego, przysunął się do niego jeszcze bliżej, być może żeby zrobić większe wrażenie. – Wygrałem... - warknął, zawierając w tym słowie całe resztki pewności co do własnych czynów.

Król ulicy milczał, a jego milczenie było ciężkie, nieznośne. Jonghyun czuł się jak błazen pod tym wszechwiedzącym, wywołującym dreszcze na plecach spojrzeniem, a dziwne kołatanie wewnątrz piersi tylko utrudniało sytuację. Nie wiedział co się z nim dzieje. Był tak wzburzony, że nie miał już pojęcia co mówić, co myśleć. A ponad tym wszystkim było on, jak zwykle mądrzejszy, jak zawsze mieszający postępowanie Jonghyuna z błotem. Po dłuższej chwili świdrowania starszego spojrzeniem, władca ulicy oderwał wzrok od jego oczu. Kim wzdrygnął się, czując jak zimne palce chłopaka przesuwają się powoli po całej długości jego ramienia, pozostawiając za sobą mrowiącą ścieżkę dotyku.

- Spójrz na siebie... - mruknął młodszy, śledząc wzrokiem swoją błądzącą po cudzej skórze dłoń. Jonghyun wstrzymał oddech wobec tej niecodziennej sytuacji, nagle zniewolony zbyt gwałtowną, zbyt niespodziewaną reakcją własnego serca. – Twoja siła skumulowała się w mięśniach, nie zagrzewając miejsca w umyśle... - kontynuował władca ulicy, kreśląc mroźne wzory na przedramieniu Jonghyuna, nie racząc rozgorączkowanego chłopaka choćby jednym spojrzeniem. – Znów rządzisz, znów przypierasz mnie do ściany, nie znając innych godnych środków perswazji. – Młodszy mówił, a jego słowa tylko po części odciskały się w pamięci Kima, który był zbyt zdezorientowany nagłą burzą przetaczającą się przez jego organizm. Szalone rzeczy pojawiały się na skraju umysłu, kiedy widział, słyszał, czuł tego dziwnego chłopaka tuż obok siebie. – Znów ulegasz tym samym instynktom, które nieustannie krzyczą; „uciekaj, uciekaj od śmierci, wolność ponad moralność"... - powiedział młodszy, po czym jego dłoń zastygła, a oczy uniosły się, dziwne, niezgłębione, wołające tysiącem nieznanych słów. – Czy za to właśnie oczekujesz pochwał? – Pytanie było niewygodne, oczekujące wykazania się inteligencją. Jonghyun był jednak na tyle zdezorientowany, że ciężko było mu wykrztusić z siebie choć jedno słowo. Powinien odeprzeć te obelgi, ale nie znajdował w umyśle nic, ponad niepokojący szum własnej krwi. Powinien się odsunąć, ale ciało nie reagowało na komendy. Powinien uciekać, a mimo to trwał na uwięzi zdradliwego spojrzenia.

- Ja... - wychrypiał, nie mając pojęcia co zamierza powiedzieć. – Ja...

- Hyung, hyung, gdzie jesteś? – rozległ się nieznajomy głosik. Król ulicy natychmiast odepchnął przypierającego go do ściany Jonghyuna, tak, że ten zachwiał się niebezpiecznie na granicy krawężnika.

- Tutaj, motylku. Coś się stało? – powiedział nagle łagodnym, ciepłym tonem. Jonghyun potrzebował dłuższej chwili, żeby spośród cieni wyłowić wzrokiem drobną sylwetkę dziecka. Malec był wychudzony i ubrany bardzo skromnie, ale na widok swojego hyunga uśmiechnął się promiennie.

- Minjoonowi chyba się polepszyło i prosi, żebyś opowiedział mu coś o dalekim oceanie – powiedział chłopiec, a władca ulicy poczochrał pieszczotliwie jego włosy i pochylił się nad nim. – Idź powiedzieć Minjoonowi, że jego ulubiony pirat jest już w drodze – oznajmił z niespodziewaną werwą, po czym jeszcze przez chwilę obserwował jak malec znika w bramie budynku. Następnie wyprostował się, a niecodzienna sztywność i oziębłość powróciła do jego postawy.

- Idź już, wolność czeka – powiedział, nie odwracając się, nie zaszczycając Jonghyuna już ani jednym spojrzeniem. – Wystarczy po nią sięgnąć...

~*~

- Głupstwo! – zakrzyknął Taemin, gwałtownie odrzucając swój nieodłączny notatnik. Zirytowany własnymi bezsensownymi pomysłami, przekręcił się na plecy i utkwił wzrok w niebie. Przyjemna woń i miękkość trawy koiły zmysły, ale w umyśle dalej próżno było szukać spokoju. – Lee Taemin, ty szczeniaku – mruknął obelżywie do samego siebie. Przez chwilę obserwował przesuwające się w górze kształty chmur, po czym z głośnym westchnieniem oderwał od nich wzrok i ręką znów sięgnął po porzucony notes. Na nieco zmiętej i wybrudzonej zielenią trawy kartce widniały kolejne statystki. Nie były to jednak zwyczajne wykresy i tabelki, bo choć metoda pozostawała ta sama, zmienił się obiekt badań. – Przecież to bezsensu... - mruknął, tym razem rozpaczliwie, gładząc palcem nagłówek, na który składały się dwa słowa.

„Choi Minho"

Taemin był do tego stopnia zdezorientowany spotkaniem ze swoim starszym kolegą, że wpadł na iście genialny pomysł przeanalizowania swoich i jego uczuć w formie raportu. Zaczął głowić się nad wszelkimi momentami, kiedy własne serce odmawiało mu posłuszeństwa, zaczął pieczołowicie liczyć ilość chwil, w których Choi przeczesał dłonią jego niesforne kosmyki włosów, albo uraczył go jednym ze swoich wyjątkowych uśmiechów. Usiłował w ten sposób zrozumieć siebie, zrozumieć swojego przyjaciela. A może po prostu strywializować swoje uczucia, odebrać im ten głęboki sens, który w jego oczach miały, sprawić że staną się równie kłamliwe i mało ważne, co wszelkie dane w rubrykach.

- Idiotyzm... - warknął, znów karcąc samego siebie, znów odrzucając zeszyt na bok. Drzewa szumiały nad jego głową, dźwięcznie naśmiewając się z niedoświadczenia, z tej odwiecznej cechy związanej z młodością. Taemin przesunął dłonią po twarzy, próbując zmyć sprzed oczu dręczące go obrazy. Prawda wwiercała mu się w uszy, nie pozwalając odpocząć choćby na moment. Lee nie potrzebował raportów ani statystyk, żeby wiedzieć, co mu dolega. A mimo to szukał usprawiedliwienia zarówno dla siebie, jak i dla Minho. Po ich spotkaniu Taemin był tak wściekły na samego siebie, że wylądował w pierwszym napotkanym barze, głuchy na głos rozsądku, ślepy na głupotę swoich poczynań. Chciał na chwilę zapomnieć o wszystkim. Wymazać z rejestru zmartwień Minho, miasto, zarazę, siebie. Ale na co mu to było, skoro rano wszystko powracało i to ze zdwojoną siłą, bo naznaczone gorzkim piętnem porażki?

Taemin zapatrzył się na nieskończoną przestrzeń nad jego głową. Przyroda zdawała się w ogóle nie dostrzegać ludzkich głupstw, cały czas krocząc pod ramię z czasem, niespiesznie albo też nazbyt szybko, ale zawsze z właściwą sobie dumą. W głowie chłopaka od jakiegoś czasu zaczęły pojawiać się dziwne myśli. Dziwna świadomość prawdziwego powodu swojego żałosnego stanu. Taemin najzwyczajniej w świecie bał się, że umrze tu, na tej nieprzyjaznej ziemi, nigdy nie powiadomiwszy Minho o swoim kwitnącym uczuciu. To było tak nieistotne, wobec tragicznych historii dziesiątek innych zamkniętych w mieście ludzi, że Lee aż głupio było o tym myśleć. A mimo to ów problem nabierał w jego oczach nieskończonego dramatyzmu. Nie wiedział, czy Minho odwzajemniłby kiedykolwiek jego uczucia, nawet o tym nie marzył. Nie chciał jednak odejść, nie pozostawiając specjalnego znaku w pamięci przyjaciela. Tak, Taemin bał się zniknąć, zostać zapomnianym. On i jego ciche, subtelnie kołaczące się w piersi uczucie. Nie chciał, żeby zostało pogrzebane razem z nim. A mimo to zmarnował jedyną szansę na pokazanie go światłu tych chłodnych oczu.

Na tle górujących na nieboskłonie chmur, odciął się drobny kształt przelatującego wśród śpiewu drzew motyla. Jasne skrzydła przez chwilę zawirowały nad twarzą Taemina, po czym zniknęły w przestrzeni parku, wolne, niczym nie skrępowane. Lee westchnął cicho i znów sięgnął po notatnik.


~*~

RAPORT (CHOI MINHO)

SPORZĄDZIŁ: Lee Taemin

Liczba podejrzanie jasnych spojrzeń: 43? 45?
Liczba zbyt szerokich uśmiechów: 37
Liczba przypadkowych muśnięć dłoni: 20-30
Liczba zdrobnień mojego imienia: 15
Liczba wypowiedzianych po cichu komplementów: 27
Liczba ukradkowych zerknięć: 34?
Liczba zatrzymujących serce uścisków: 2
Liczba spędzonych wspólnie godzin: ogromna

Dodatkowe spostrzeżenia i uwagi: bezsens i dziecinada.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro