Rozdział X

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Nie ma mowy - oznajmił Jinki, spoglądając na swojego rozgorączkowanego przyjaciela spod zmarszczonych brwi.
- Hyung, miałem cię za bardziej wrażliwą osobę! – krzyknął Minho roztrzęsiony, a starszy aż skulił się w sobie pod wpływem tych zbyt mocnych słów. Mimo to zacisnął usta, pozostając niewzruszonym.
- Mówiłem ci już, jakie jest moje zdanie na ten temat. Jestem strażnikiem, Minho, a strażnik powinien strzec przejścia, nie udostępniać je każdemu chętnemu. – Starszy miał nadzieję, że w jego pozornie surowym tonie głosu nie sposób było wyłapać drżące nuty.


- To może być sprawa życia lub śmierci – powiedział Minho, raniąc samego siebie ostrością własnych słów. – Muszę sprawdzić, czy nic mu nie jest!

- Pomyśl o tym na spokojnie, przecież mógł zapomnieć, albo po prostu wcześniej zasnąć ze zmęczenia... - powiedział łagodnie Jinki, ale jego próby uspokojenia przyjaciela spotkały się jedynie z jeszcze większą wrogością.

- Ty chyba zupełnie nie rozumiesz co to znaczy, kiedy ważna dla ciebie osoba jest po drugiej stronie muru, i nie wiesz, czy kolejny oddech nie będzie jej ostatnim! – wykrzyczał Choi, z opóźnieniem dostrzegając jak twarz Jinkiego szarzeje od tych słów. Starszy przez chwilę milczał, zaciskając usta, próbując mimo wszystko pozostać spokojnym.

- Minho, nawet nie wiesz, jak bardzo się mylisz – rzekł w końcu cichym, ostrzegawczym tonem. – Jak to jest cały czas żyć w cieniu muru, ale mimo dostępnej drogi nie przekraczać go? Jak to jest wiedzieć, że jedyna ważna osoba na tym świecie jest tam, co dzień narażona na chorobę, co dzień ocierająca się o śmierć? Jak to jest musieć pozostawać biernym, mimo możliwości pomocy? – Pytania wybrzmiewały pretensjonalnie, pozwalając Jinkiemu wylać w nich cały swój skrywany w głębi serca żal. – Myślisz, że nie wiem jak to jest? – powiedział drżącym głosem, powodując wyrzuty sumienia w Minho.

- Co ty... - mruknął młodszy z pytaniem w oczach, starając się zrozumieć, o czym mówi jego przyjaciel. Jinki nie odpowiedział, zamiast tego przeciągając dłonią po twarzy, starając się zmyć z niej wyraz zbyt rzucającego się w oczy smutku.

- Idź – powiedział w końcu strażnik, wskazując brodą w stronę przejścia na drugą stronę muru. – Idź, ale pamiętaj, że niekoniecznie zastaniesz moje drzwi otwartymi, kiedy będziesz chciał wrócić...


~*~

Minho starał się myśleć racjonalnie, opanować zbędne, rzucające kłody pod nogi emocje i przeanalizować sytuację na spokojnie. Wszystko jednak zagłuszało mu to cholerne bicie własnego, spanikowanego serca, które za nic nie chciało uspokoić się w piersi, popędzając, nagabując, ostrzegając, że każda kolejna sekunda może położyć wstęgę wieczności między nim a Taeminem.


W zastraszającym tempie pogrążając się w irracjonalności tego zbyt księżycowego wieczora, Minho po raz kolejny w życiu odryglował zakazane drzwi; drzwi które w jego oczach były jedyną ucieczką od bezsensu niespożytkowanej wolności świata zewnętrznego.

Wreszcie przejście stanęło otworem i Choi, niewiele myśląc, przestąpił kilka szybkich kroków w przód, zmierzając w stronę znajdujących się po drugiej stronie dziedzińca drzwi, tych samych, za którymi zniknęły tamte pełne nadziei oczy i ten chłopięcy uśmiech. Ciemność wgryzała się w umysł i serce, napierając ze wszystkich stron, nie pozwalając złapać oddechu.

Nagle Minho zamarł, dostrzegając jakąś sylwetkę, leżącą pośrodku opuszczonego placu. Cisza odmierzała kolejne zbyt głośne uderzenia serca, kiedy Choi nie był pewien czy znajduje się w głębi sennego koszmaru, czy też rzeczywiście widzi absurd rzeczywistości, w dodatku przyprószony światłem gwiazd, na własne oczy. Ciało potrzebowało kilkunastu sekund, żeby przejść od stanu biernej paniki do szybkiego działania, i w końcu Minho przebiegł te kilka dzielących go od zjawy kroków i upadł na kolana obok leżącego chłopaka, niepewien czy zniesie widok podszeptywany mu przez strach. Widok delikatnej twarzy przesłoniętej najostateczniejszym z cieni.

- Jak myślisz... - odezwał się Taemin, zanim starszy zdążył cokolwiek zrobić, swoim drżącym, ale prawdziwym i żywym głosem, nieświadomie zatrzymując i wznawiając pracę serca Minho. – Czy możemy tu zamieszkać? – Pytanie zaszumiało w pustce nocy, zbyt infantylne i naiwne, żeby wziąć je na poważnie, ale zbyt przesiąknięte beznadzieją, żeby je wyśmiać. Choi, zszokowany samym tym spotkaniem, milczał. Wpatrywał się wielkimi oczami w leżącego na brudnej ziemi Taemina, którego oczy błądziły gorączkowo po nieboskłonie, szukały odpowiedniego miejsca między glorią gwiazd, a mrokiem zasnuwających je powoli chmur. – Zostańmy tu... - poprosił Lee, a w tych dwóch słowach było tyle nigdy niewypowiedzianego na głos cierpienia, tyle bezradności wobec życia, że Minho sam zapragnął zwątpić w prawdziwość i sensowność świata na zewnątrz. – W nieskalanej ciszy i niezmąconym chłodzie gwiazd... - mówił dalej młodszy, a w całej jego postawie było coś dziwnego, jakby chłopaka nakręcała do działania obca siła, ta sama, która przywiodła go w to miejsce, choć miał trzymać się od niego z daleka. – Zamieszkasz ze mną na wygnaniu, hyung? – zapytał, wreszcie pozwalając oczom spłynąć po granatowej kurtynie, aż ku ciemnym, przypatrującym mu się z uwagą, źrenicom. Minho przeraziło to spojrzenie, tak znajome, a jednocześnie zupełnie obce. Skażone smutkiem i bólem, kryjące w odłamkach nocnych refleksów błysk gorączki. Choi mógł tylko modlić się, by owo migotanie w oczach Taemina okazało się być jedynie igraszkami gwiazd, niczym ponad to. Nie był jednak w stanie pozbyć się niepokoju, niemal słyszał kpiący śmiech choroby, obserwującej ich poczynania zza uchylonych drzwi, czającej się tuż obok.

- Taemin... - odezwał się w końcu Minho, układając się na ziemi obok ukochanego, przygarniając go do siebie, próbując w ten sposób podarować mu nieistniejące na tym świecie bezpieczeństwo. – Co się stało? – zapytał, wpatrując się w malowaną przez księżyc twarz. – Źle się czujesz? – Położył dłoń na jego policzku, próbując wmówić sobie, że wcale nie czuje nienaturalnego gorąca, bijącego od ciała młodszego.

- Widziałem dzisiaj śmierć – odpowiedział Taemin nieobecnym tonem, a smutek znów rozpanoszył się w wykrzywieniu ust, znów namieszał w kolorze oczu. Choi nie był pewien, czy chłopak w ogóle zdaje sobie sprawę z tego, w jakim stanie się znajduje, zbyt pogrążony w żałobie po czyimś zgaszonym istnieniu. – Prawdziwą śmierć, Minho, nie taką, którą zapisuje się w raporcie – mówił dalej, a jego głos blaknął z każdym kolejnym słowem, by w końcu niemal zupełnie zaniknąć, kiedy wypowiadał ostatnie słowa. – Widziałem śmierć dziecka – wyszeptał na bezdechu, zaczynając drżeć, a Minho nie mógł zrobić nic lepszego, ponad przygarnięcie młodszego do jeszcze ciaśniejszego uścisku. Jednocześnie usilnie starał się zignorować wyjące mu w głowie syreny alarmowe, mówiące że ten oto chłopak jest już u progu śmiertelnej gorączki.

- Wszystko będzie dobrze... - powiedział Minho kojącym głosem, tuląc trzęsącego się ukochanego, nie myśląc o tym co będzie za godzinę czy dwie, udając, że nie wie, wmawiając sobie, że tylko mu się zdaje. Pomijając to dziwne, iskrzące się zanadto spojrzenie, Taemin nie wyglądał na chorego. Przecież nie mógł być chory. Przecież mieli przed sobą jeszcze tyle wspólnych dni.

- Mam dość, hyung – odezwał się młodszy, przykrywając dłonie Minho swoimi własnymi. – Chcę tu zostać, nie patrzeć więcej na nic, ponad to niebo – szeptał, a jego słowa ciemną pręgą kładły się na sercu starszego, krępowały je niemożliwymi do spełnienia wizjami, podszeptywały porzucenie rozsądku, utonięcie w świecie stworzonym tylko dla dwojga. – Nie chcę już nigdy musieć oddychać tamtym powietrzem. – Klatka piersiowa Taemina zafalowała ciężko, jakby reagowała na samo wspomnienie upału panującego w zamkniętym na zbawienną morską bryzę mieście. – Wiem, że nie powinienem był przychodzić... - powiedział, rękami cały czas wodząc po trzymających go ramionach. – Ale nie mogłem wytrzymać tego gorąca – wyznał łamiącym się głosem. – A teraz... kiedy leżę w chłodzie tej naszej nocy... - Jego oczy znów uniosły się w górę, a niebo rozbłysło w odpowiedzi na to nieme wezwanie, zapowiadając nadchodzącą, pierwszą od wielu tygodni, letnią burzę. – Nie chcę już więcej wracać do nieznośności dnia...

- Taemin, jeszcze tylko trochę – powiedział Minho, usiłując zabrzmieć przekonywująco, starając się być dla młodszego niezachwianym oparciem, choć sam rozsypywał się na kawałki pod wpływem tej niosącej ze sobą zbyt wiele chwil grozy nocy.

- Minho. – Głos młodszego rozbrzmiał w ciszy nową, twardszą nutą. – Jest coś... - Chłopak zawahał się, niepewny jak ubrać swoje myśli w słowa. – Jest coś, czego chciałbym spróbować zanim... zanim ja... - Minho położył młodszemu palec na ustach, nie chcąc pozwolić na wypowiedzenie zbyt niebezpiecznych słów.

- Nic ci nie będzie, zobaczysz. Przecież jesteś zdrowy – powiedział, mając nadzieję, że tylko on sam słyszy nuty paniki we własnym głosie. – Czego chcesz s... - Gwałtownie urwał, czując dotąd nieśmiałe ręce Taemina, nagle błądzące po jego ciele, jakby gorączkowo usiłujące nasycić się na co dzień niedostępną bliskością.

- Hyung... - szepnął młodszy na bezdechu, ściskając mocno duże dłonie ukochanego, przesuwając nimi po własnym torsie, kierując palce Minho w dół. Choi z trudem przełknął ślinę, ledwo nadążając za rozwojem wypadków. Nigdy w życiu nie spodziewałby się takiego obrotu spraw. Co gorsza, dobrze wiedział, że powinien zachować pewne środki ostrożności wobec możliwości zarażenia, albo być może szukać pomocy u Jinkiego, który musiał mieć jakieś zapasowe dawki leków. A mimo to nie potrafił wyswobodzić się ze spojrzenia Taemina. Spojrzenia, które błagało, wołało tysiącem niewypowiedzianych słów, swoją głębią wyrażało całą tęsknotę za normalnością, za potrzebami młodzieńczego serca.

Niebo milczało, kiedy usta odnalazły się na nowo, jeszcze raz odkrywając rozkosz pocałunku. Wargi miękły w manifeście piętrzących się z dnia na dzień emocji, które dopiero teraz mogły w pełni zawładnąć sercami, wygrywającymi nasiąknięty tęsknotą rytm budzącego się pożądania. Taemin mocno splótł dłonie na karku Minho, po czym przymknął oczy, oddając się nowej fali doznań, płynącej z motylego dotyku na szyi.

- Czasem myślę o tym, co będziemy robić kiedy wszystko się skończy... - wyszeptał młodszy, pozwalając dłoniom ukochanego rozpiąć guziki własnej koszuli, z drżeniem wyczekując tego, o co sam prosił. – Wiesz, chciałbym przejechać się tramwajem. – Dziecinne życzenie wywołało czuły uśmiech na ustach Minho, który znów zaczął całować srebrzącą się w księżycu skórę, tym razem odkrywając piękno linii żeber i subtelną smukłość brzucha. Starał się nie myśleć o totalnej irracjonalności tych rozgrywających się pod osłoną nocy westchnień i pomruków, które nie miały prawa bytu, które nie pasowały do epidemii, nie współgrały z widmem gorączki. Wolał do końca zaprzeczać mitowi śmierci, pozwalając sobie na to przepełnione desperacją zapomnienie, którego i Taemin łaknął, o które prosił.

- Jeszcze się przejedziesz... - powiedział Minho, ustami kreśląc ścieżkę subtelnych wyznań na szyi ukochanego. Młodszy odchylił głowę do tyłu, poddając się tej pieszczocie, ale po chwili gwałtownie przyciągnął hyunga do siebie, jak najbliżej to było możliwe, kurczowo zaciskając ramiona wokół jego torsu. Choi spojrzał na niego, zaskoczony tym dziwnym, niepasującym do szablonu pożądania gestem. Wystarczył mu jednak widok wyrazu twarzy Taemina, żeby zrozumieć jego desperację, jego najprostszą w świecie potrzebę bezpieczeństwa i ciepłej, stabilnej bliskości.

- Kiedy to się skończy... - wyszeptał Lee, łaskocząc Minho swoim chwiejnym oddechem w ucho. – Chciałbym iść z tobą na plażę – powiedział z powagą, a starszy nawet nie śmiał mu przerywać. – Chciałbym zobaczyć, jaki kolor będą mieć twoje włosy w świetle morskiego zachodu słońca – szeptał dalej Taemin, zatapiając palce we włosach ukochanego. – Chciałbym wraz z tobą słuchać przybyłego z daleka wiatru – oznajmił, a niespokojna atmosfera wokół nich, jakby w odpowiedzi na to wyznanie, zatrzęsła się od kolejnego złowieszczego grzmotu. – Chciałbym zobaczyć wolność błękitu, odbijającą się w twoich oczach – powiedział, przymykając powieki. Minho, nie mogąc dłużej znieść dysonansu między idealizmem taeminowych wizji, a brutalnością otaczającego ich świata, utopił resztę tych marzeń w kolejnym drżącym pocałunku. Starał się nie myśleć o tym, że słowa Lee były niecodzienne, że chłopak sprawiał wrażenie osoby bredzącej z powodu choroby. Zamiast tego skupił się na szeptaniu kojących słów, jednocześnie pozbawiając młodszego reszty odzienia, z mimowolną fascynacją patrząc na jego nagie ciało, rozdygotane, oczekujące. Taemin spojrzał ukochanemu głęboko w oczy, a pragnienie bliskości na moment przydusiło tlące się w tęczówkach, niepokojące ogniki. Minho nie potrzebował słów, żeby wyczytać ciche przyzwolenie ze zmarszczenia brwi i zakrzywienia ust.

Potężny grom rozdarł granat nad ich głowami, miażdżąc niegdysiejszą miękkość chmur nieskończoną potęgą głosu nieba. Spleceni w uścisku kochankowie pozostali jednak głusi na nawoływania nadchodzącej burzy, zbyt złaknieni siebie, zbyt zapamiętali w desperackich próbach odciśnięcia na własnych ciałach piętna nieszczęśliwej miłości; miłości zbyt krótkiej, a mimo to silniejszej niż niejedno trwające latami uczucie. Minho, widząc błagalne spojrzenie Taemina, pozwolił uśpionym żądzom przejąć władanie nad ciałem, pragnąc uczynić tę noc ich własną, stworzyć iluzję szczęścia choć na parę przepełnionych westchnieniami godzin. Usiłując nie poddać się przemożnemu wrażeniu, że ten szalony wieczór przybierze maskę pożegnania.

Gwiazdy, niezdolne dłużej podglądać, zbyt zawstydzone by obserwować rozgrywający się w pustce czterech zapomnianych ścian akt dogłębnego oddania, przesłoniły swoje napawające nadzieją twarze całunem chmur, z których wraz z pierwszym krzykiem Taemina wydarła się potęga uwięzionej dotąd ulewy. Obskurny dziedziniec, ich mały świat, począł tonąć w strugach deszczu, kiedy Minho scałowywał z twarzy ukochanego ciche, zawierające w sobie zbyt wiele myśli i słów łzy.

- Hyung... - wydusił z siebie młodszy, a jego głos, choć niknący pośród dźwięków orkiestry nocnej burzy, wyrył się głośnym piętnem na umyśle Minho, który to zaraz zwolnił w swoich ruchach, obawiając się, że Taemin odczuwa ból, odnajdując powolny, harmonijny rytm złączonych bioder. Taemin otworzył usta, ale wydarło się z nich jedynie westchnienie, jakby same targające ciałem dreszcze nie wystarczyły, by w pełni zobrazować ogrom doznań. Kolejny łańcuch gorących pocałunków naznaczył usta niewerbalnymi zapewnieniami. „Jestem" – zdawały się mówić wargi. „Kocham" – szeptały splecione języki. „Nie zapomnę" – obiecywały przepływające z ust do ust oddechy. I spotkały się znów dłonie, na nieprzebytych dotąd ścieżkach młodzieńczego ciała, z każdym milimetrem przesuwającej się pod palcami skóry odnajdując nowe wymiary rozkoszy. Wspólnie kreśląc ścieżki nieskrępowanego uczucia, naznaczając skórę piętnem mnogości tęsknych spojrzeń w niebo i nieskończoności przepełnionych samotnością westchnień. W wirze burzowych grzmotów błąkały się dwa dostrojone do siebie głosy, wraz z orkiestrą pomruków sunące ku otwartemu niebu, manifestujące tę szczególną formę wolności, którą zbyt szybko bijące serca obrały już dawno temu.

- W porządku? – zapytał z troską Minho, jednocześnie okrywając Taemina ubraniem i przyciągając do prostego uścisku, stanowiącego odpoczynek od wyczerpujących namiętności. Na twarz młodszego zdążyło się już wedrzeć ogromne zmęczenie. Mokre kosmyki włosów kleiły się do skóry, a powieki toczyły walkę z wolą, usiłując odesłać chłopaka do krainy snów. Taemin skinął głową, na znak że czuje się dobrze, co nieco uspokoiło jego hyunga.

- Myślisz, że to dostatecznie silne wspomnienie? – zapytał cichym głosem, nie patrząc na Minho, wbijając spojrzenie w uspakajające się po szaleństwach ulewy niebo. Choi uniósł się na łokciu, ze zdziwieniem szukając wyjaśnień na twarzy ukochanego.

- Co masz na myśli? – powiedział, ale Taemin tylko pokręcił głową, przywołując na twarz blady półuśmiech.

- To była najpiękniejsza noc w moim życiu, hyung – wyznał, kładąc dłoń na policzku Minho, gładząc jego skórę kciukiem. Choi uległ tej pieszczocie, jednocześnie ku swojej uldze stwierdzając, że nie dostrzega w oczach Taemina już nic niepokojącego, jakby tamten błysk zniknął, odszedł wraz z burzą. Zapewne był tylko wymysłem spanikowanego umysłu, niczym ponad to.

Chwila ta, przepełniona błogim spokojem, ubarwiona blaskiem spojrzeń, nie mogła jednak trwać wiecznie. Z każdym cichym oddechem, z każdym mrugnięciem powiekami, do leżących w świetle gwiazd kochanków z coraz większą natarczywością docierała, dotąd stłumiona w obliczu namiętności, rzeczywistość. Dwa światy po obu stronach murów zdawały się krzyczeć, nawoływać do powrotu, podnosić alarm przeciw ignorancji i głupocie zakochanych.

- Taemin... - powiedział Minho, z niejakimi wyrzutami sumienia przeganiając z twarzy młodszego pierwsze oznaki snu, którego jego organizm wyraźnie potrzebował. – Zabiorę cię stąd – oznajmił stanowczym tonem, spuszczając wzrok, czekając na ponowne protesty ze strony Lee. Dobrze pamiętał, jak niezachwianą postawę przybrał ostatnim razem, kiedy Minho usiłował nakłonić go do ucieczki. Tym razem jednak Choi był na tyle zdeterminowany, że nie zamierzał przyjąć żadnych szlachetnych słów, w zamian za wolność.

Lee przez chwilę milczał, a drobna zmarszczka na jego czole zdradzała głęboką zadumę. Jego oczy iskrzyły się dziwnie w półmroku dziedzińca, ale Minho postanowił nie dawać się znów nabrać na iluzję własnego umysłu. Gdyby Taemin był chory, to już parę godzin wcześniej zapewne by zaniemógł, zmagając się z trawiącą ciało gorączką. Mgiełka nieobecności, rozlewająca się powoli po tęczówkach młodszego, musiała być oznaką przejmującego nad nim kontrolę snu.

- Możesz mówić co chcesz, ja i tak zamierzam... - zaczął Minho, ale młodszy wszedł mu wpół zdania.

- Dobrze, hyung – powiedział cicho, w dalszym ciągu zwiedzając wzrokiem wszelkie zawirowania i gwiezdne wzory, zdobiące tej dziwnej nocy niebo. – Pójdę – oznajmił zaskakująco twardym tonem. Jego gwałtowna zmiana postawy wywołała w Minho podejrzliwość, ale nie dał tego po sobie poznać. Zamiast tego wspomniał słowa, którymi pożegnał go Jinki i zaczął zastanawiać się jakim cudem zdoła go przekonać do przepuszczenia Taemina, skoro nawet dla niego samego drzwi mogły pozostać zamknięte.

- Muszę najpierw załatwić to ze strażnikiem – stwierdził, starając się zabrzmieć, jakby to nie było nic wielkiego. Jednocześnie wstał i zaczął się szybko ubierać w przemoczone i ubrudzone błotem ubrania. Wolał nie myśleć jak to wygląda i co sobie o nim Jinki pomyśli, zamiast tego skupiając się na sprawianiu wrażenia pewnego swoich czynów. – Zostań tu i nigdzie się nie ruszaj – powiedział, ostatni raz spoglądając na wciąż leżącego pośrodku dziedzińca chłopaka. Nie zdążył jednak ujść choćby paru kroków, kiedy poczuł, jak Taemin łapie go za nogawkę. Zaskoczony, odwrócił się, by znów napotkać to dziwne spojrzenie, wymalowane w znajomych oczach.

- Kocham cię, Minho, pamiętaj o tym – powiedział Lee, nieco dziecinnym gestem tuląc się do nogi hyunga. Starszego przeraziło to nietypowe wyznanie, poddając pod wątpliwość pomysł pozostawienia Taemina samego choćby na parę chwil. Zbyt dziwnie się zachowywał, zbyt wiele niesprecyzowanych obaw budziły jego tęczówki tej nocy. Ale kiedy młodszy znów spojrzał ukochanemu w oczy, rozjaśniając ciemność swoim szczerym uśmiechem, Choi nie był w stanie dalej wątpić. Jedyne czego pragnął, to jak najszybciej uwolnić Taemina od okropieństw tamtego świata, od nieznośnego upału, przed którym skrył się w jego ramionach.

- Ja ciebie też – zadeklarował, pochylając się, pieczętując swoje słowa czułym pocałunkiem. – I przestań mówić o zapominaniu, nie tak łatwo zapomnieć – dodał, w odpowiedzi znów otrzymując słodki uśmiech. – Zaraz wracam – powiedział, odwracając się, kiedy Taemin puścił jego nogę, po czym ruszył ku drzwiom, modląc się w duchu, żeby były otwarte.

~*~Jinki odkręcił kurek, po raz kolejny przemywając twarz zimną wodą. Szum dobywający się z kranu uspokajał go niemal tak skutecznie jak odległe pieśni fal morskich. Wiedział jednak, że nie może tak po prostu marnować wody, dlatego zakręcił kurek, ze zbolałą miną unosząc wzrok, zaglądając we własne oczy, znajome, te same od lat. Nie przywitało go nic nowego na tej pogodnej twarzy, obdarzającej każdego napotkanego człowieka uśmiechem. Tylko kolor oczu zdawał się mętnieć z dnia na dzień, jakby stanowiąc jedyną oznakę stanu serca. Mężczyzna pokręcił głową, i pospiesznie opuścił łazienkę, uciekając z dala od wszechwiedzącego spojrzenia własnych źrenic. Lepiej było udawać, że nie boli, że wszystko jest w porządku. Właściwie nie miał prawa czuć się w ten sposób, prawda?


Szybkim krokiem przemierzył ciemność korytarza, a skrzypienie starej podłogi stanowiło jedyny dźwięk pośród ciszy, zalegającej wszędzie wokół. Dom ział pustką. Minho naprawdę udał się na tamtą stronę. Jinki pokręcił głową, krzywiąc się na ponowne wspomnienie ich wcześniejszej rozmowy, która w takim stopniu wyprowadziła go z równowagi. Zamierzał już o tym nie myśleć, ale umysł nie współpracował, a silna wola, budowana pieczołowicie, z konieczną precyzją i cierpliwością, posypała się jak domek z kart.

Jinki przeczesał wilgotne włosy dłonią, rozsiewając wokół kropelki wody, które to zderzyły się z pierwszym letnim chłodem, zalegającym w cieniach tarasu. Powietrze pachniało świeżością, jakby świat odradzał się po burzowej kąpieli. Ta dziwna, niemożliwa do umiejscowienia wolność, kryjąca się w oczyszczonej atmosferze, tylko pogłębiała ogarniający Jinkiego nieprzyjemny nastrój. To był jeden z tych nielicznych wieczorów, kiedy nie potrafił przywołać zwyczajowego uśmiechu na twarz, zbyt pogrążony w rozmyślaniach o kształcie czyichś ust, o dźwięku czyjegoś głosu i barwie pewnych ciemnych oczu.

Mężczyzna opadł na krzesło, odchylając głowę do tyłu i przymykając powieki. Pośród docierającego tu szumu fal dało się słyszeć nikłe odgłosy nocnego życia, toczącego się za bryłą muru. Stukot kół tramwaju, szczekanie czyjegoś psa, szamotanina przy strażnicy. Jinki wsłuchiwał się w te dźwięki, mimowolnie szukając wśród niech jednego, konkretnego głosu.

„Nie rozumiesz", „nie wiesz" – słowa Minho wciąż powracały, kładąc cień na wszelkie myśli. Nie powinien rozumieć ani wiedzieć, jak to jest. Prawdopodobnie nie miał nawet takiego prawa. A mimo to serce uciekało do przepełnionych niepokojem perspektyw, czasami w szaleństwie paniki proponując ponowną próbę odmienienia losu.

- Nigdy byś mi na to nie pozwolił, prawda, Key? – mruknął sam do siebie, albo też do obrazu wyjętego z ram wspomnień, niemal jaśniejącego mu przed oczami. Myśl o obserwującej miasto z dachu kamienicy postaci i o jej szlachetnych próbach ratowania niewinności dziecięcych umysłów, blasku ich uśmiechów, na co dzień pomagała Jinkiemu żyć pełnią sił, oczekując lepszego jutra. A mimo to w umyśle wciąż kołatała się świadomość kierowania się iluzją. Jinki dobrze wiedział, że nie powinien pozwalać swojemu sercu bić szybciej, w odpowiedzi na uśmiech przyjaciela, że nie miał prawa zgadzać się, by jego oczy błądziły za Kibumem, śledziły każdy jego ruch. Dlatego żył w ciszy własnego uczucia, nawet teraz nie przyznając się do niego przed światem, prawdę wyznając co najwyżej samemu sobie. Czasami zastanawiał się, czy po prostu nie upatrzył sobie niewłaściwej gwiazdy na niebie, zbyt jasnej, zbyt odległej, jak na jego skromne możliwości.

Jinki pozwolił sobie przelotnie spojrzeć na mur, po raz kolejny ulegając bolesnej świadomości, jak niewiele go dzieli od Key, i jak przyjazny okazał się być los, dając mu szansę na umożliwienie przyjacielowi ucieczki ze skażonego miasta. Wszystko obracało się jednak w żart, kiedy do głosu dochodziła niewzruszona postawa chłopaka. Jinki mógł nakłaniać, przekonywać, nawet błagać – nic nie było w stanie skruszyć oporu jego przyjaciela. Key wybrał swoją wolność. Nieświadomie jednak skazał tym wyborem Jinkiego na wieczne życie w cieniu muru, nieustanne drżenie w obawie o bezpieczeństwo ukochanej osoby, której nigdy nie będzie miał odwagi wyznać swoich uczuć. Jinki od dawna wiedział, że ma w sobie coś z romantyka, że ponad wszystko marzy o życiu dla jakiejś idei. Był to jeden z powodów, dla których Key tak bardzo mu imponował. Jedyna idea na jaką było stać Lee, to trwanie, czekanie, żywienie nadziei, że kiedyś jeszcze los okaże się dlań łaskawy. Życie dla niego, ale bez niego, oto droga, którą obrał Jinki.

- Hyung – odezwał się niski głos, a siedzący mężczyzna podskoczył wystraszony, bo do tego stopnia utonął w myślach, że zupełnie przegapił przybycie swojego młodszego lokatora, choć przecież sam postanowił zostawić mu otwarte drzwi. Starszy przeniósł nieobecne spojrzenie z muru na swojego towarzysza, ale kiedy zobaczył w jakim Minho jest stanie, natychmiast powróciła mu trzeźwość umysłu.

- Co się...

- Hyung, błagam – powiedział Choi, z miejsca padając przed starszym na kolana. – Błagam, pozwól mi go tu przyprowadzić...

- Minho, co ty wyprawiasz, mówiłem... - zaczął, ale młodszy pochwycił go za rękaw koszuli. Zachowywał się dziwnie. Oddychał szybko i całą swoją rozgorączkowaną postawą wywoływał niepokój.

- Hyung, proszę – nie ustępował Minho, a w jego oczach było tyle rozpaczy, że Jinki mimowolnie zaczął się wahać. – Proszę, daj nam szansę na to szczęście, które tobie zostało odebrane... - Słowa uderzyły starszego z taką mocą, że przez chwilę nie był pewien, jak powinien zareagować, zbyt roztrzęsiony bolesną prawdą, którą jakimś sposobem nawet Minho był w stanie dostrzec. Przeszło mu przez myśl, że być może to właśnie jest jego rola, pomóc tym, którzy jeszcze mają szansę na wspólną wolność; wolność której on sam nie był w stanie podarować ukochanej osobie. I nawet jeśli Minho zachowywał się niepokojąco, nawet jeśli Jinki jasno i wyraźnie widział niebezpieczne błyski w jego oczach, to decyzja zapadła. Starszy zacisnął usta i zmarszczył brwi.

- Minho, nie wygłupiaj się, wstań – powiedział, celowo starając się mówić ostrym tonem.

- Hyung? – zapytał młodszy niepewnie, powoli zbierając się z podłogi. Jinki odwrócił głowę, nie patrząc przyjacielowi w oczy.

- Pomogę wam – oznajmił cicho, w duchu przeklinając własną wrażliwość. – Jemu nie mogę pomóc, więc chociaż wam... - dodał szeptem, mając nadzieję, że nie zostanie usłyszany. Nie zdążył nawet unieść głowy, żeby sprawdzić reakcję Minho, bo ten niemal od razu rzucił się, żeby uściskać go serdecznie, nie posiadając się z wdzięczności. Szybko jednak zakończył ten moment wylewności, zostawiając dozgonne podziękowania na potem, w danej chwili zbyt gnany pragnieniem ponownego zobaczenia Taemina.

- On już czeka – oznajmił z bladym uśmiechem. – Pójdę po... – gwałtownie urwał, gdy ciszę nocy rozdarł złowieszczy dźwięk, który dobył się z zaskakująco bliskiej odległości, jakby tuż zza muru.

Pojedynczy strzał.

Po nim noc umilkła, a ciemność zagrała czerniejącą przed oczami melodię strachu.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro