Rozdział 34

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Aiden's POV

Aiden, chyba muszę ci o czymś powiedzieć - te słowa Mayi wywołały u mnie nagły ścisk w żołądku.

- Powiem ci coś teraz i błagam, wysłuchaj mnie do końca - powiedziała. - Nie jest to dla mnie łatwy temat.

Pokiwałem głową.

Z sekundy na sekundę mój niepokój się powiększał.

- Mówiłeś, że mój dziadek miał za zadanie zdobycie zaufania Lydii, żeby dostarczać informacje rebelii. I... - wzięła głęboki oddech - ja również dostałam takie zadanie.

Po jej słowach gwałtownie wstałem i cofnąłem się parę kroków.

Nie chciałem wierzyć w to, co usłyszałem.

Osoba, której najbardziej zaufałem, oszukiwała mnie i spiskowała za moimi plecami.

- Poczekaj! - powiedziała, również wstając. - Niby cały czas powinnam wykonywać polecenie od Jane, ale nigdy nic jej nie powiedziałam! Naprawdę!

Odsunąłem się od niej jeszcze parę kroków. Bo co jeżeli jednak kłamała? Co jeżeli nasza historia skończy się tak, jak naszych dziadków?

- Spędzałaś ze mną czas tylko dlatego, że musiałaś? - zapytałem gorzko.

- No co ty - powiedziała. Głos jej się załamywał, a w oczach zbierały łzy. - Spędzałam z tobą czas, bo cię ogromnie lubię. Czuję się szczęśliwa, będąc przy tobie.

- Skąd mam wiedzieć, że mówisz prawdę?

- Aiden! - podniosła głos i podeszła do mnie. Pojedyncza łza popłynęła po jej policzku. - Podczas naszego pierwszego spotkania w lesie, mogłam wydać cię rebelii. Dostałabym wtedy nagrodę i może byłabym w końcu wolna, ale tego nie zrobiłam. A nie zrobiłam tego, bo za bardzo mi na tobie zależało od samego początku! Odkąd cię zobaczyłam! Możesz sobie myśleć, co chcesz, ale ja ci powiem jedno: kocham cię. Straszliwie mocno cię kocham! Nie mówiłam ci o planie Jane, bo i tak go nie wykonywałam! Dodatkowo bałam się twojej reakcji, no bo widzisz jak jest teraz! Jesteś dla mnie ogromnie ważny i nie chcę cię stracić, chociaż już raz straciłam. To były najgorsze dwa miesiące w moim życiu! Nigdy, przenigdy bym cię nie wydała! Jesteś dla mnie ogromnie ważny, rozumiesz?!

Jej klatka piersiowa unosiła i opadała w bardzo szybkim tempie. Po policzkach spływały jej pojedyncze łzy, a ja zauważyłem, że moje oczy również robią się wilgotne.

- Kocham cię... - wyszeptała. - Tak bardzo cię kocham i zrozumiem, jeśli będziesz chciał się trzymać ode mnie z daleka. Jestem okrutna, co nie? - powiedziała i lekko się zaśmiała ironicznie. - Ranię wszystkich wokół, łącznie z tobą. Jestem rebeliantką, a ty księciem. Obawiam się, że nasz związek od początku był skazany na porażkę. I wiesz co? Pomimo tych wszystkich przeciwności ja i tak cię kocham. Kochałam, kocham i będę kochać.

Wielu ludzi w moim życiu mówiło, że mnie kocha. Ale dopiero teraz usłyszałem w tym zdaniu, coś, czego zawsze brakowało.

Szczerość.

- Ja też cię kocham - powiedziałem, a na twarzy Mayi odmalowała się nadzieja. - Ogromnie cię kocham i mam nadzieję, że nie okłamujesz mnie teraz. Zależy mi na tobie, jak na nikomu innemu.

Uśmiechnęła się przez łzy. Podszedłem do Mayi i zamknąłem ją w szczelnym uścisku.

- Kocham cię - wyszeptałem.

- Nigdy bym cię nie wydała, pamiętaj o tym - powiedziała.

- Będę pamiętać.

- A i ja ciebie też kocham. Bardzo mocno.

W jakiś niewytłumaczalny sposób poczułem, że jest ze mną szczera. Możliwe, że się myliłem. Może jednak nie ma co do mnie zbyt dobroczynnych zamiarów, ale jednej rzeczy byłem pewien: chcę spędzać z Mayą każdą chwilę. Pragnę mieć ją obok siebie, bo tylko przy niej jestem szczęśliwy i mogę być sobą. Chcę widzieć, jak najmniejsze rzeczy wywołują uśmiech na jej twarzy, słyszeć jej śmiech, patrzeć na nią, gdy obserwuje niebo, chmury, gwiazdy, księżyc...

Maya jest pewnego rodzaju światełkiem nadziei w moim ciemnym życiu. Rozświetla każdy mój dzień. Nie chcę jej stracić, bo boję się, że na nowo zapanuje w moim życiu mrok.

***

Catherine's POV

Kolejne spotkanie rebelii odbyło się dwa dni po tym pierwszym. Wciąż w mięśniach czułam zakwasy, ale wiedziałam, że wszyscy musimy dawać z siebie wszystko, aby podczas bitwy móc obronić Rosetone.

Stałam właśnie w sali balowej królestwa, która została przemieniona tymczasowo na miejsce treningów. Czekałam przy dużej macie na moją kolej. Dziewczyna o imieniu Micah losowała karteczki z imionami, a następnie wylosowane osoby stawały do ćwiczebnej walki.

Osoby były losowane, żebyśmy potrafili walczyć z każdym. Niezależnie od tego, kogo postawi przed nami los podczas bitwy, musimy być gotowi.

Mogę stanąć do walki z kimś lepszym, silniejszym, ale również mogę walczyć z kimś słabszym.

- Catherine i Louis - powiedziała Micah, pokazując tłumowi dwie karteczki z naszymi imionami.

Może i powinnam się stresować, gdyż wiele par oczu widzi każdy mój najmniejszy ruch, ale gdy stanęłam naprzeciwko Louisa i zobaczyłam tak dobrze znany mi uśmiech, wszystkie negatywne emocje uleciały w niepamięć.

Usłyszałam tłum ludzi, który zawsze zagrzewał do walki.

Popatrzyłam jeszcze w bok na Mayę, którą od tyłu obejmował Aiden. Powiedziała bezgłośnie "wygraj z nim", na co ja posłałam jej kciuka w górę, w nadziei, że uda mi się to zrobić.

Natomiast Louis był ciężkim przeciwnikiem. Na ogół wszystkie bitwy tego typu wygrywał. Oczywiście zdarzały się wyjątki, jak nie mógł się skupić.

Po usłyszeniu gwizdka Micah zaczęliśmy walczyć.

Do treningów używaliśmy drewnianych mieczy, bo stracenie ludzi poprzez, dla przykładu, kontuzję, powodowało osłabienie sił armii. A na to nie mogliśmy sobie pozwolić.

Louis wymierzał ciosy, ale ja gładko ich unikałam. Parę razy również zaatakowałam, ale wtedy nasze miecze się zderzały.

- Jesteś całkiem niezła - powiedział Louis. - Zobaczymy tylko czy to wystarczy.

Na tej macie zawsze stawaliśmy się rywalami. Chcieliśmy wygrać za wszelką cenę. Nie było forów, ani poddawania się.

Walczyliśmy może jeszcze jakieś trzy minuty. Z każdym zablokowanym ciosem tłum jedynie głośniej krzyczał. Słyszałam jak ludzie wykrzykują moje imię, a czasem też radzą, co mam zrobić. To samo tyczyło się mojego przeciwnika.

- Chcesz pójść ze mną potem na kawę? - powiedziałam, odpierając ciosy.

- Co? - zapytał Louis wytrącony z równowagi, a ja korzystając z okazji wykonałam ostateczny ruch.

Mój miecz trącił jego klatkę piersiową, a tłum zaczął wiwatować.

Wygrałam.

- Nieźle, Cat - przyznał Louis. - Mam tylko nadzieję, że ta kawa jest aktualna, bo jeżeli nie, to będę ogromnie zawiedziony.

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, Maya podbiegła do nas.

- Louisie White, jak się czujesz z tym, że Catherine Florence, królowa drewnianego miecza, wygrała z tobą? - zapytała blondynka, przykładając mu do twarzy niewidzialny mikrofon.

- Czuję, że moja duma została urażona, ale cóż. Przeżyję to. A teraz przepraszam, Mayo Carter, najlepsza dziennikarko wszechczasów, kradnę naszą królową kawałka drewna na kawę - powiedział, a mi przyśpieszyło bicie serca.

- O nie, całkowicie zostawiacie mnie na starość! Kto będzie mi przynosił szklankę wody, hę? - zapytała z udawanym urażeniem.

- Aiden - powiedzieliśmy jednocześnie, na co zareagowaliśmy śmiechem.

- Dobra idźcie na tą kawę, tylko się nie udławcie - powiedziała Maya. - Idę do mojego księcia z bajki, dopilnować, żeby on się przypadkiem nie skaleczył drewnianym mieczem.

Zasalutowaliśmy, po czym Maya odeszła, zostawiając mnie samą z Louisem.

- Chodźmy na tę kawę - powiedział. - Myślę, że się nie udławimy, a jak coś to Maya przyjedzie na jednorożcu i wykorzysta jej wiedzę na temat przeprowadzania pierwszej pomocy w przypadku zadławień.

Zaśmiałam się pod nosem na to wyobrażenie.

***

Gdy doszliśmy wreszcie do kawiarni, powiesiliśmy kurtki i zajęliśmy ostatni wolny stolik. Po chwili przyszedł do nas kelner. Oboje zamówiliśmy latte.

- Stresujesz się bitwą? - zapytał Louis, popijając gorący napój.

- Tak - odpowiedziałam. - No bo wiesz, Rosetone jest zagrożone, a dodatkowo nie umiem walczyć.

- Wygrałaś przecież ze mną.

- Bo cię zdekoncentrowałam - odparłam. - Podczas bitwy raczej nie wygram gadką typu "Jak tam twoje dzieci? Pewnie nie chciałyby żeby ich ojciec był zabójcą."

- Masz rację, to może nie wyjść - powiedział Louis, przypatrując mi się. - A wiesz, że Connor i Vivien są razem? - rzucił, zmieniając temat.

- A, tak. Widziałam ich. Co jak co, ale nie potrafią się ukrywać - przyznałam, na co oboje wybuchliśmy śmiechem. - Ale są szczęśliwi, więc dobrze. Ale chyba jednak potrzebuję trochę czasu, żeby zaufać Vivien.

- Ja tak samo - odparł.- A jak tam twoja mama? - zapytał, znowu zmieniając temat.

- Jest... bez zmian. Chciałabym powiedzieć, że jest lepiej, ale skłamałabym. Próbowałam ją zachęcić, żeby coś zrobiła, ale to wszystko na nic. Raczej się mną nie przejmuje, nie tak jak kiedyś.

Louis złapał mnie za rękę i nic nie powiedział. Wie on doskonale, że słowa "będzie dobrze" nic nie zmienią. Ciężko jest mi z mamą, ale po tylu latach w końcu zrozumiałam, że taki już mój los.

Czegokolwiek bym nie zrobiła i tak będzie mnie traktować jak powietrze.

***

Po kawie Louis zaprosił mnie na kolację do jego domu. Nie sprzeciwiałam się, gdyż uwielbiam spędzać czas z rodziną White. To od nich dostaję to rodzinne ciepło, którego nie dostaję od mamy.

- Cat przyszła! - usłyszałam głos Lilly, młodszej siostry Louisa, a po chwili zobaczyłam ją w drzwiach.

Za nią sekundę później pojawiła się ciocia Grace i wujek Nicolas. Co prawda nie byliśmy w żaden sposób spokrewnieni, ale od dziecka tak ich nazywałam.

Udaliśmy się wszyscy do kuchni. Na stole leżała domowa pizza, a jej zapach unosił się w całym domu.

- Zaprosiłam Mayę, zaraz powinna przyjść - oznajmiła Lilly i jak na zawołanie rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Zanim ktokolwiek zdążył wstać od stołu, Maya sama weszła do środka. Tak samo jak ja czuła się w tym domu bardzo swobodnie.

- Cześć wszystkim! - powiedziała radośnie blondynka, zajmując miejsce między mną a Lilly.

Wszyscy jej odpowiedzieli, po czym zaczęliśmy jeść.

Atmosfera przy stole była bardzo rodzinna. Gdy ciocia Grace opowiadała żenującą sytuację z życia małej Lilly, wszyscy śmialiśmy się do rozpuku. Nawet Lilly trudno było pohamować śmiech. Wujek Nicolas jak zwykle dopowiadał wiele anegdotek do opowiadanych historii, przez co było jeszcze zabawniej.

Gdy wszyscy zjedliśmy, usiedliśmy na kanapie i wujek włączył jakiś film z jego młodzieńczych lat.

Gdy kości mi zdrętwiały, a głowa zrobiła się ciężka, oparłam się o Louisa, kładąc głowę na jego ramieniu. On nie miał nic przeciwko temu, a mi było bardzo wygodnie. Maya popatrzyła na nas, a gdy posłałam jej ostrzegawcze spojrzenie, stłumiła śmiech, dalej zaplatając warkoczyka na włosach Lilly.

***

Hejka!

Pomijając początek, to ten rozdział jest taki bardzo słodki i luźny, nie uważacie?

Ostatnio zostałyśmy zapytane o to, czy nasza książka posiada np. Twittera itd. Odpowiedź brzmi: nie. I przychodzimy do Was z pytaniem, czy może chcielibyście, żebyśmy założyły tego typu konto?

Dziękujemy również za 19 tysięcy wyświetleń! <33 Jesteście niesamowici!!!

Miłego dnia/nocy <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro