Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Natalie

Minęło kilka dni. Wychodząc z pracy, pożegnałam się z Van, która jak na skrzydłach pobiegła na drugą stronę ulicy do siłowni Adama. Z daleka widziałam, jak wpada do środka i czule się z nim wita. Uśmiechnęłam się pod nosem. To dopiero była szczęściara. Seksowny facet, ona jak modelka, tworzyli parę doskonałą. Ale kiedy się kłócili, wióry leciały aż miło. Vanessa niejednokrotnie o tym opowiadała.

Odwróciłam wzrok od zakochanych i powoli ruszyłam do auta. Musiałam jeszcze zahaczyć o market, gdyż lodówka w domu świeciła pustkami.

O tej porze ruch w sklepie był spory. Liczyłam się z tym, że nie wyjdę szybciej, niż chciałabym, dlatego postanowiłam się nie spieszyć. Przechadzałam się między półkami, rozglądałam dookoła w poszukiwaniu potrzebnych produktów. Dopadł mnie dziwny nastrój i sama nie wiedziałam dlaczego.

Sięgnęłam po pudełko ulubionych płatków śniadaniowych. Moja ręka zamarła w połowie drogi, gdy kilka kroków dalej ujrzałam Jacka Fostera. Miałam ochotę przetrzeć oczy, bo byłam pewna, że umysł płata mi figla. Co robił akurat w tym sklepie? Nie sądziłam, żeby mieszkał w pobliżu.

Swoimi myślami musiałam przyciągnąć wzrok mężczyzny, bo nagle odwrócił się w moją stronę. Przez kilka sekund przyglądał mi się wnikliwie, jakby główkował, skąd mnie kojarzy. Kiedy rozpostarł usta w szerokim uśmiechu, zrozumiałam, że mnie rozpoznał. Nie chciałam mieć z nim żadnej styczności; udawać, że wszystko było w porządku. Niewiele myśląc, po prostu chwyciłam wózek i ruszyłam w odwrotnym kierunku, niż wcześniej planowałam.

Nie panikuj, Nat! Przecież za tobą nie pójdzie – mruczałam pod nosem.

Że też ze wszystkich ludzi zamieszkujących Lexington trafiłam akurat na niego. Gdy dopisywało mi szczęście, to dopisywało, ale czasami dzień nie był taki, jak go sobie wymarzyłam i wszystko waliło się niczym klocki domina. Skręciłam w kolejną alejkę, nie oglądając się za siebie.

Uspokoiłam się po upływie pięciu minut, nie dostrzegłszy za sobą sylwetki Jacka. Rzuciłam okiem na listę, którą trzymałam w dłoni. Brakowało jeszcze kilku warzyw. Czym prędzej skierowałam kroki pod stoisko. Zgromadziłam potrzebne rzeczy i przelotnie zerknęłam na opakowanie pomidorów. Mogłabym przygotować na kolację swoją ulubioną sałatkę.

– Też je lubię – usłyszałam głos. Męski. Poznałam go, a jakże. A już myślałam, że mam to za sobą. Popatrzyłam na Fostera bez cienia uśmiechu. Tutaj i teraz nie musiałam udawać, że darzę go sympatią. – Nie wiedziałem, że cierpię na jakąś chorobę i należy mnie unikać – stwierdził się z bezczelnym zadowoleniem.

– Nie wiem, o czym mówisz – burknęłam.

– Dzisiaj nie zwracasz się do mnie per panie Foster? – zaśmiał się pod nosem.

Kiedy się uśmiechał, wyglądał całkiem sympatycznie.

– Przepraszam, spieszę się. – Wzięłam pomidory i pchnęłam wózek, żeby
go ominąć. Jack okazał się szybszy, zablokował mnie.

– Nie sądziłem, że jesteś tego typu dziewczyną. – Bawił się wybornie. Moim kosztem, co potęgowało moje wzburzenie.

– Nie wiem, o co ci chodzi. Przepuścisz mnie? Nie lubię marnować wolnego czasu na bzdury. – Starałam się zachować spokój, lecz mój nastrój drastycznie się pogarszał.

– Śmiem twierdzić, że doskonale rozumiesz, o czym mówię. Uciekasz przede mną – oznajmił to takim tonem, jakbym go uraziła.

Czyżby nie umiał zaakceptować, że nie każdy łaknie jego towarzystwa?

– Chyba śnisz. Nie wyobrażaj sobie za dużo. – To zdecydowanie nie był mój dzień, bo inaczej wdałabym się w tę pyskówkę. Jack mnie prowokował, a ja wpadłam w pułapkę.

– Doprawdy? Czyli tak naprawdę nie zwiałaś, kiedy wcześniej cię zobaczyłem? – Przysunął się, górując nade mną. Nawet mając kozaki na nogach, on był kilka cali wyższy. To mnie dodatkowo dekoncentrowało.

– Nie zamierzam stać i gapić się na ciebie – sarknęłam.

Moją uwagę przykuła kobieta, która przechodziła z naszej prawej strony. Na pewno poznała Jacka, bo uśmiechnęła się głupkowato. I z pewnością była w jego guście, bo ten wyczuł rzucone mu spojrzenie i posłał jej czarujący uśmiech. Z trudem powstrzymałam parsknięcie, gdy wjechała wózkiem w regał z przetworami w słoiczkach. Na ten widok Foster się wyszczerzył.

– Jesteś tak zajęta, że nie zamienisz kilku słów z nowym znajomym? – Jego uwaga z powrotem skupiła się na mnie.

Zaczęłam się zastanawiać, o co mu chodzi. W poniedziałek na masażu ledwo był w stanie ze mną rozmawiać, a teraz zachowywał się, jakbyśmy od dawna się kumplowali. Cierpiał na schizofrenię czy co?

– Nie jesteśmy znajomymi. A teraz wybacz, naprawdę muszę iść. – Skorzystałam
z tego, że przesunął swój wózek i wystrzeliłam do przodu. Jack obrócił się za mną.

– Masz rację, Natalie. – Skurczybyk zaakcentował moje imię. – Wcale nie wyglądasz
na przestraszoną laskę, która boi się mnie jak ognia. Do zobaczenia! – Pomachał
mi wesoło, jakbyśmy właśnie zakończyli uroczą konwersację.

Kipiałam. Nie wiedziałam, dlaczego aż tak go nie lubiłam. No dobrze, może jednak wiedziałam. Wkurzał mnie pewnością siebie, arogancją i przekonaniem, że jest kimś lepszym. Wściekła niczym osa pomknęłam w stronę kas.

Starałam się rozglądać dyskretnie na boki, czy aby Jack znowu nie przypuści ataku. Niby nie było go w pobliżu, ale wcale bym się nie zdziwiła, gdyby mnie obserwował. Dlatego starałam trzymać się ryzach.

Na zewnątrz uderzył we mnie chłodny podmuch wiatru, co jedynie wzmogło moje zirytowanie. Dotarłam do samochodu, odstawiłam na siedzenie pasażera obie torby, po czym wskoczyłam za kierownicę.

Wymamrotałam pod nosem kilka przekleństw. Zrezygnowana, przekręciłam kluczyk, odpaliłam silnik i wcisnęłam wsteczny. Ledwo ruszyłam, a nagle zarzuciło mną jak na huśtawce. Jedyne, co do mnie w pełni dotarło, to charakterystyczny hałas, którego nie można było z niczym pomylić.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro