Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Zdyszany staruszek manewrował pomiędzy ciemnymi uliczkami Paryża, mocno ściskając pod pachą stary gramofon. Wiedział że tym razem im nie ucieknie, lecz miał plan. Plan w którym pokładał całe swoje nadzieje. Przed feralnym dniem omówił go ze swoim małym przyjacielem i jednoznacznie stwierdzili że to jedyna opcja. Za każdym postawionym krokiem czuł piekielne pieczenie w płucach a jego nogi odmawiały posłuszeństwa, bo w końcu taki wysiłek w wieku stu sześciu lat to nie lada wyzwanie. Fu wkońcu natchnął się na ślepą uliczkę, obrócił się i zobaczył dwie masywne postacie w kominiarkach trzymające w rękach pistolety.

  — Oddaj gramofon staruchu!!!— Wykrzyknął jeden z nich.

  — Po co mam wam go oddawać, skoro i tak mnie zabijecie.— Rzekł z zagadkowym uśmiechem Mistrz.  

  — Ty białas kurwa patrz, jasnowidz się znalazł!— Roześmiał się drugi z gangsterów celując w starca.

Po chwili przez Paryskie uliczki rozniósł się dźwięk wytłumionego wystrzału i upadku ciała.


Granatowłosa czternastolatka znowu uciekła z domu, nie wytrzymała krzyków ojca który znowu się upił i docinek matki która uważała ją za bezużyteczną, chociaż sama zaczynała w to wierzyć. Znowu z powodu swoich samolubnych pobudek zostawiła swojego małego braciszka w tej patologi. Od czasu gdy jej ojciec zaczął pić przyrzekała sobie, że gdy tylko dorośnie wyprowadzą się razem z bratem i da mu najlepsze warunki do życia jakie tylko będzie w stanie mu zapewnić, by nie przeżywał tego samego piekła co ona. Dziewczyna przystanęła na chwilę i spojrzała na wiszący na niebie księżyc, który oświetlał niebo miasta miłości. Miasta które wyniszcza ją od kilku lat kawałek po kawałku. Nienawidziła tego miejsca, swojego domu rodziny i siebie. Lecz musiała żyć dla swojego brata, Leona który był jej oczkiem w głowie.

Dziewczyna stojąc na środku chodniku beztrosko spoglądała się w niebo, aż nagle z ciemnej alejki usłyszała przytłumiony wystrzał i dźwięk upadania. W jej ciele zaczęła buzować adrenalina od śmiertelnego strachu, który nią zawładną. Skryła się za najbliższym śmietnikiem i przesiedziała tam przez chwilę. Gdy już wstawała z zamiarem brania nóg za pas usłyszała szept w głowie który podpowiadał jej żeby weszła do alejki. Strasznie się zdziwiła, bo nie spodziewała się że już jest już tak pieprznięta że słyszy głosy, ale coś w jej sercu podpowiadało jej żeby się go posłuchać. Gdy z alejki dobiegło ciche stęknięcie z bólu nie rozmyślała dłużej tylko ruszyła w tamtą stronę. Zastała tam widok który zmroził jej krew w żyłach. Przy ścianie, w kałuży bordowej cieczy leżał niziutki staruszek zaciskający pięść.

 — Podejdź dziecko, wiedziałem że przyjdziesz.— Wyszeptał łamiącym się głosem.

Marinette niepewnie podeszła i ukucnęła przy Mistrzu z którego coraz szybciej uciekało życie. Fu złapał ją za dłoń. Gdy to zrobił dziewczyna poczuła coś metalowego. Dziewczyna posłała mu pytające spojrzenie, a Mistrz tylko się uśmiechnął i zamknął powieki. Jego misja była spełniona. Teraz wszystko w rękach dziewczyny, lecz przeznaczenie miało inne plany i w przyszłości ktoś jeszcze będzie nosił ten ciężar. Marinette przerażona zaczęła potrząsać staruszkiem gdy nagle jego ciało rozpłynęło się w zielolej smudze. Na ziemię upadł srebrny pierścień z kocią łapką. Dziewczyna spojrzała na niego nadal niedowierzając, co się przed chwilą stało, chwyciła go w trzęsącą dłoń i wsunęła na palec.

— Cześć jestem Plagg! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro