13

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obudził go budzik w telefonie. Znana do bólu melodyjka przeszła krainę snów i zmusiła Freda do otworzenia oczu. Ze złością złapał telefon i włączył opcję "drzemka". Nie cieszył się snem długo, po po dwudziestu minutach znów był zmuszony do podniesienia powiek, jednak tym razem nie tak opornie. Westchnął, wyłączył budzik i oparł się plecami o ścianę. Rzucił okiem na niedużą kawalerkę której był właścicielem od dobrych paru lat. Jego własne dwadzieścia osiem metrów kwadratowych, na których mieściła się kanapa dla gości, których od roku już nie miał, stolik kawowy, składane łóżko, które za nic nie chciało powrócić do kształtu sofy, łazienkę z prysznicem i połączenie lodówki z mikrofalą oraz zlewem, wynalazek inżynieryjny jego ojca, który razem stworzyli pięć lat wcześniej, zanim mu się pogorszyło. Ten twór zapewniający dostępność produktów spożywczych, możliwości ich podgrzania i zmycia kilku brudnych talerzy zawsze kojarzył mu się z ojcem, którego już nie zobaczy.

Wstał, przeciągnął się. Myślał, czy by znów nie zacząć chodzić na siłownię, ale perspektywa Netflixa i leniwych popołudni spędzonych na nadrabianiu zaległych produkcji wzięła górę. Nie mógł siebie za to winić, od roku nie miał powodów do ćwiczeń. Wcześniej miał akcję w Kanadzie, której skutki przeklinał do teraz. Pomyślał o swojej nowej misji, o skradzionym obrazie Miclosha von Gurta i bestialsko zamordowanym złodzieju. W tle szumiło mu wspomnienie z Sierra Platz i człowiek w czerwonej kominiarce i czarnym garniturze. Minęły ledwie cztery dni, a wszystko wydawało się takie odległe...

Rozmyślania przerwał dzwonek do drzwi. Cholera. Westchnął i narzucił na brudny podkoszulek szary dres Adidasa. Nie wiedział kto to, ale na wypadek nieznajomych wolał nie wyglądać jak menel. A jeśli w grę wchodził ktoś znajomy, to tym bardziej nie należy wyglądać we własnym mieszkaniu jak ktoś, kto urwał się z taniego filmu o zombie.

Jęknął w duchu, gdy zobaczył twarz dziennikarza w soczewce wizjera.

- Czy ma pan chwilę, by porozmawiać o Bogu?

- Nie nabierzesz mnie. Widziałem twoją pracę o kultach religijnych. Identyfikujesz się jako samotny korzeń drzewa przypadków.

- Czyli zgłębiłeś moją przeszłość, wyciągając na wierzch moje prace zaliczeniowe. Nieźle. Ja też odrobiłem pracę domową - Edward Eckland przyłożył do wizjera zapieczętowaną kopertę z pieczątką komisariatu w Kribston. Fred wiedział co znajdowało się w środku. Otworzył drzwi.

- Dzięki - Dziennikarz puścił mu oczko, przeszedł do "salonu" i usiadł na skraju kanapy.

Krohn zajął miejsce naprzeciwko na łóżku.

- Kawy? Może herbaty? - Zgrzytnął Fred wbijając w Edwarda twarde spojrzenie.

- Kawy. Poproszę.

- Nie mam.

- To herb...

- Też nie mam. Wczoraj skończyłem ostatnią puszkę.

- To co mi zaproponujesz?

- Może wybielacz? Albo wiesz co? Zostało mi trochę farby po remoncie...

- Heh, zabawne. Prawie tak bardzo jak zawartość tej koperty - Edward przeczesał czarne włosy i wyciągnął kilka zdjęć i folder z dokumentacją z 2015 roku. -Na pewno poznajesz, znajoma Kanada, ciała Czarnych Żuków rozwleczone po całej działce. Wiem że wiele się tam działo, oj kurwa! Tyle materiału! Dobra, bo ponoszą mnie emocje... Wiem że uknuliście z Johnem Grantem spisek. Tak, nie wytrzeszczaj oczu. Nie dostaliście zezwolenia na akcję, więc zainscenizowaliście atak w taki sposób, żeby wyglądało to na atak z ich strony. Podłożyliście broń, kokainę, przekupiliście strażników, których później zastraszyliście. To otworzyło wam furtkę do ataku. Za cenę życia Marka Domingo.

- Nie widziałeś, co mu zrobili... te skurwysyny... zasługiwały na śmierć! - Krohn zatrząsł się ze złości.

- Możliwe. Nie mnie oceniać. Rozbiliście "Czarne Żuki", ale to tylko filia "Black Eden". Cała organizacja to odczuła, jednak dla nich to nie koniec świata. Ale może być dla ciebie. Wiesz, dilerom i gangsterom nie brakuje funduszy. Za to wy, grupy operacyjne, często więcej składacie wniosków, formularzy, pieczątek, i innego gówna, byle tylko dostać kilka kafli na akcję albo lepszy sprzęt. Nic dziwnego że walczycie o to z całych sił. Nawet przekupstwem, podkładaniem dowodów i DNA, grzebaniu w prywatnym życiu połowy Kanadyjczyków by tylko znaleźć trop. Na koniec przez waszą niesubordynację umiera torturowany agent. Milutko. Opinia publiczna będzie wniebowzięta. Gdy przeczytają mój artykół. Ale...

- Ale?

- Mogą go nie przeczytać. Mogę go nie napisać. Mogę pić whisky. Albo coś innego. Rum. Albo wódkę. Zależy od upodobania. W zamian proszę o jedną rzecz. A właściwie kilka.

- A jeśli powiem, żebyś spierdalał i udławił się swoją whiskey?

- Uznałbym to za komplement. Ale do rzeczy. Wiem że ani ty, ani John Grant nie chcecie by dotarło to do waszych przełożonych ani opinii publicznej. Rozumiem. W zamian proszę o pełen dostęp do śledztwa. Informacji, o denacie, może przeprowadzę wywiad z jego rodziną... do tego dostęp do miejsc zbrodni. Wiesz, kadry, zdjęcia, krajobrazy itd. Zdjęcia muszą być dobre. Ta sprawa pozwoli mi wyjechać z tej zimnej dziury do Europy. Zawsze chciałem zwiedzić Londyn... Ale nie myśl, że zostawię was bez niczego! Uruchomię siatkę informatorów, będą efektywniej sprawdzać tropy, a na koniec podamy sobie ręce przed kamerami telewizji i podziękujemy sobie za współpracę. Co ty na to?

- A mam jakieś wyjście, szantażysto?

- Nie masz - Edward zapiął guzik brązowej bawełnianej marynarki i postukał w kopertę i leżące na niej zdjęcia. - To mój bilet żelazny, że mnie nie wystawicie. Możesz go sobie zatrzymać. Mam kopie.

Eckland już wychodził, gdy Fred go dogonił.

- A jaką ja mam gwarancję, że ty mnie nie wystawisz?

- Nie masz - Dziennikarz wzruszył ramionami. - Musisz mi zaufać. Myślę, że na dobry początek możesz dać mi coś dobrego. Wiem, że coś masz.

- Konferencja prasowa będzie wieczorem...

- Nudy. Chcę coś z pierwszej ręki.

- Ech... - Krohn westchnął. Był pod ścianą. Dosłownie i w przenośni. - Trupem jest Thomas Smith-Ward. Duch, nie ma go w kartotekach, wiemy tyle, ile było w paszporcie, który znaleźliśmy w jego majtkach.

- Majtkach? - Edward uniósł brwi. Tego się nie spodziewał. - Ciekawe. Włożyli go oprawcy, czy sam Thomas?

- Były tylko odciski Thomasa. Ale nie możemy wykluczyć, że stanowi to przestrogę dla innych złodziei...

- Opowiesz mi jutro. Wierzę, że razem uda nam się wszystko odkryć, a pieniądze, sława i dziwki będą nasze, wspólniku - Eckland założył kapelusz i poklepał Krohna po ramieniu, który się skrzywił, jakby zamiast ludzkiego ciała dotykał go troll. -Do zobaczenia, partnerze.

Po tych słowach Eckland wyszedł pozostawiając Frederic samego. Ten oddychał ciężko. Wiedział, że to patowa sytuacja. Musiał zgodzić się na wszystko, albo głowa jego i jego szefa wyląduje na pniaku. A Edward Eckland będzie zwalniał mechanizm gilotyny ku uciesze gawiedzi... Kopnął szafkę na buty, która stuknęła głucho, bo wszystkie pary obuwia leżały w nieładzie pod parapetem.

- Cholera! - jęknął policjant i ruszył pod prysznic.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro