38

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Spokojne słowa Angeli Winter zagłuszyły wrzaski Rogera Coopera, który wierzgał nogami i złorzeczył.

- Dorwę go, tego rudego, tego pierdolonego glinę! Zabiję go! - ryczał wąsacz, już nie taki elegancki, a to nie tylko przez brak ubioru, który leżał na krześle obok. Twarz była cała w odłamkach butelki, a kilka z nich znajdowało się niebezpiecznie blisko oczu, toteż Wilczyca potrzebowała maksymalnego skupienia, którego za grosz teraz nie miała, dlatego następny odłamek został wyrwany wyjątkowo brutalnie, co spowodowało jeszcze większe wycie.

Herman Devit siedział w kącie i ściskał głowę z bezradności. Nie tak wyobrażał sobie spotkanie z Morfeuszem, który ich wystawił. Utrata ludzi, którzy jeśli szybko nie dostaną pomocy adwokackiej najlepszych prawników na usługach Billa Marone zaczną sypać, o ile już tego nie zrobili ze względu na stan zdrowia. Bo czy można stawiać warunki z przestrzelonymi nogami? Wiedział też, że ostatnio pozycja Billa została wystawiona na szwank, nie tylko przez to, że Herman nie odzyskał ani obrazu, ani pieniędzy, ale też dlatego że teraz jego żołnierze sądzą, że Herman Devit to Święty, fanatyk zabijający dla jakiegoś swojego wyimaginowanego celu. A perspektywa pomocy policji i wyjawienie wszystkich słabych punktów machiny przestępczej Marone'a mogło samo w sobie skrócić wyrok. Albo, za co lepsze kąski, nawet policyjną ochronę. 

Ale największy problem stanowiły pieniądze, trzydzieści milionów, które  stracił. Wiedział, że Bill go rozszarpie, jeśli nie obmyśli planu na ich odzyskanie. Albo na ucieczkę. Ale czy chciał być zbiegiem do końca życia? Kryć się po motelach i wyglądać ze strachem przez żaluzje, kiedy tylko usłyszy kroki sprzątaczki? Czy chciał zostawić Lisę na łaskę Fredericka Krohna? Nie. 

Chciał za to świętego spokoju dla siebie i dla bliskich. Dlatego kiedy zobaczył przychodzące połączenie od Billa, zawahał się. W końcu, przed ostatnim sygnałem odebrał. Po drugiej stronie słyszał dyszenie.

- Herman… wyjaśnij mi jedną rzecz. Jedną małą rzecz. Co się kurwa stało! Za mało wam płacę, byście mogli postępować tak nieostrożnie? Czemu nie przeszukaliście okolicy! Czemu nie pilnowaliście lepiej forsy! Czemu, na litość - Wypowiedź przerwał atak kaszlu, a po chwili Herman usłyszał dźwięki inhalatora i nalewanej wody. - Na litość boską, Feniks! I gdzie mój obraz?!

- Obraz jest własnością klienta, Bill. My mieliśmy go tylko ukraść…

- Tak, i nawet to zjebałeś! A klient zapadł się pod ziemię, nie dziwię się, przez to co się dzieje w mieście… Odzyskaj moje pieniądze, wtedy puszczę cię wolno. Odjedziesz w stronę zachodzącego słońca… 

- Bill… Marone, jesteś tam?

- Tak, kurwa, jestem! A co?

- Odzyskam te pieniądze… te, które straciłem, trzydzieści milionów… Ale Black Eden nie ustąpi…

- To moja sprawa, Devit! Więc szukaj, mój łowco! Szukaj! Ja muszę pomyśleć…

Bill się rozłączył, a Herman nacisnął "Stop" w programie do nagrywania obrazu i dźwięku. Dzięki temu miał nagraną całą rozmowę, w której Billy Marone przyznaje się otwarcie do zaplanowania akcji kradzieży Złotej Agawy, oraz do sprawy ze starej rozlewni farby. Do tego nagrał numer komórki Billa, a jak wiedział ten ma w zwyczaju zmieniać je co tydzień. A do tego czasu policja go złapie i powiążą numery z nagraniem. 

Spojrzał na wiadomość z plikiem, który chciał wysłać Krohnowi. Jeśli to jest cena za odzyskanie godności i nowego życia dla siebie i bratanicy, to jest skory ją zapłacić. Ale jeszcze się wstrzymał, nie mógł wydać się za wcześnie. Zamiast tego postanowił wyruszyć na poszukiwanie walizki pełnej pieniędzy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro