47

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Herman patrzył prosto w lufę Rugera-GP100. Oderwał wzrok od czarnego otworu i spojrzał na twarz Rogera Coopera. Była cała pocięta, szramy pokrywały policzki, wargi i brodę. Nawet nos nosił znamiona szklanych odłamków. 

- Wyłaź, Feniks. Mamy do pogadania - wyszczerzył się Elegant, następnie złapał Devita za butlę z tlenem i podciągnął na brzeg. Jason leżał przy swoim skuterze, nie ruszał się.

- Jeśli go zabiłeś, Roger, będziesz miał nie lada kłopoty - warknął Herman, czego zaraz pożałował, bowiem mocny kopniak przewalił go na plecy, prosto na butlę do nurkowania, przez co poczuł promieniujący ból w całym odcinku kręgowym.

- Nie martw się, na niego mam inne plany. Najpierw obowiązki. Wiesz, Herman, kiedy się dowiedziałem, że ukartowałeś tamto spotkanie z Morfeuszem, prawie wyszedłem z siebie. Chciałeś mnie poświęcić, by ratować własną skórę, sukinsynu! - Elegant poprawił futrzany płaszcz i spojrzał na godzinę na swoim zegarku. - Billy ma ci bardzo za złe, że go wsypałeś, dlatego polecił mi cię zabić. W zamian zostanę jego prawą ręką, jak tylko go wyciągnę na wolność. A zabicie ciebie… sprawi mi sporo radości. Jeszcze tylko wymienię twarz u chirurga i wszystko wróci do normy… 

- Czekaj, wierzę, że możemy się dogadać. Dam ci pieniądze. Starczy dla wszystkich… - zaczął Herman, ale kolejny kopniak mu przerwał.

- Mówisz o tych świecidełkach? Wezmę sobie wszystko. Nie bez powodu zwlekałem z posłaniem cię na tamten świat tyle dni! Ktoś musiał dla mnie ten szmal odkopać, nie? 

- Daj spokój, Cooper… Przyjaźnimy się, nie?

- Nie, Herman. Nigdy cię nie lubiłem, a ty nigdy nie lubiłeś mnie. To po prostu praca. A to co mi zrobiłeś, było przejebane. A za takie rzeczy, nie wybaczam…

W tym momencie usłyszeli warkot silnika i trzask pękającego lodu. To Jason Devit rozpędził skuter z przyczepą i jechał prosto na nich, w ostatniej chwili wyskoczył z kokpitu. Ciężka maszyna zapadła się pod lód, przygniatając skarb Miclosha von Gurta. Herman zdołał przeturlać się zawczasu, ale Cooper nie miał tyle szczęścia, bo jedna z płoz zgniotła mu stopę. Ryknął gwałtownie i upadł na ręce, wypuszczając pistolet. Herman ruszył czym prędzej w jego kierunku, ale płetwy skutecznie go spowalniały. Przeszył go dreszcz, gdy gołe i mokre stopy dotknęły lodowej skorupy. 

Nie zdążył dobiec do pistoletu, bo Elegant był szybszy. Rzucił się jak w meczu rugby i dopadł broni jako pierwszy. Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie, Herman usłyszał strzał. Spojrzał jak w transie na dziurę w piance i lejącą się z niej krew, jak bryzga na ośnieżony lód. Zrobił unik, gdy kątem oka zobaczył jak skaczący na jednej nodze Elegant celuje tym razem nieco wyżej, w głowę. Pocisk wbił się w butlę z tlenem, która zaczęła syczeć.

- Nie ruszaj się, Feniks! Zgiń jak mężczyzna, do jasnej cholery! - krzyknął Elegant, łapiąc Hermana za kostkę. Devit wymierzył kopniaka prosto w twarz oponenta, co na chwilę ogłuszyło Rogera. Ten ułamek chwili pozwolił Hermanowi zorientować się, co z Jasonem. Ten z połamanymi nogami czołgał się w ich stronę, starając się narobić jak najmniej hałasu. Spojrzenie miał puste, ale zdeterminowane. Wiedział że to koniec. Ale chciał doprowadzić sprawy do końca. Hermanowi popłynęły łzy z oczu na ten widok i znów skupił się na Elegancie.

- Zamknij choć raz ten parszywy ryj, Cooper! Chcesz walczyć? To zrób to z honorem! Daj mi broń! - krzyknął rozpaczliwie Herman.

- Było by za trudno, Herman. A ja lubię prostą robotę. Zgarnę nagrodę za twoją głowę od Billa, no i jeszcze ten skarb… nareszcie będę kimś w Kribston, Devit! Ale ty zawsze musiałeś cwaniakować, być lepszy - Elegant przykląkł na jedno kolano i schował rewolwer do kabury, następnie chwycił Hermana za gardło i zaczął zaciskać na nim palce.

Hermanowi zakręciło się w głowie, nie mógł oddychać, dodatkowo wykrwawiał się jak świnia, powoli, acz nieustannie… Wiedział, że jeśli szybko nie zdobędzie przewagi, umrze. A to było ostatnie, co chciał uczynić. Miał tyle planów… musiał uratować Lisę z łap Fredericka Krohna, musiał spełnić obietnicę złożoną Angeli. Musiał… przeżyć! 

Wolną ręką powiódł po płóciennej kurtce Coopera i znalazł warstwę grubego bandaża. Nacisnął z całej siły. Było to miejsce, gdzie Bradley wbił głowicę elektrycznej szczoteczki do zębów. Było to tak dawno temu...  Zjechał palcem nieco w bok, choć tracił już resztki koncentracji. Miejsce po kuli snajpera. Znów wbił tam kciuk. 

Elegant ryknął z bólu tak, jak jeszcze u żadnego człowieka Herman nie słyszał. Cooper puścił go i opadł na kolana obok wyciętej przez Jasona przerębli, złapał się za bark i jęczał. Drżącymi rękoma nabrał nieco wody i przemył twarz.

- Teraz, Devit, zajmę się twoim partnerem w interesach. To będzie bolesna śmierć. I długa - zaśmiał się cierpko Roger i ostrożnie wstał, tak by nie nadwyrężać zmiażdżonej przez płoz stopy. Wycelował lufę w czołgającego się powoli Jasona - Patrz, Feniks, do czego mnie zmusiłeś.

Dwa strzały. Jeden odebrał kawał mięsa i materiału ze złamanej nogi, drugi ugrzązł gdzieś w łopatce. Jason znieruchomiał. Hermanowi dudniło w głowie. Dopiero co odzyskał brata… dopiero co! Ryknął nienawistnie i rzucił się na Eleganta, zaczął bić go po okaleczonej twarzy zgrabiałymi z zimna rękoma.

Nawet nie wiedział kiedy, znalazł się pod nim, znów poczuł mocne palce na krtani, stracił czucie w nogach, następnie wysiadł słuch, na koniec zamknął oczy. Po chwili żelazny uścisk puścił, a Herman znów mógł zaczerpnąć oddechu. Krew uderzyła mu do głowy, ale zanim zemdlał, zobaczył jak Jason wspina się na plecy Eleganta i z zerwanego łańcuszka z zegarkiem robi garotę, podcinając gardło Rogerowi Cooperowi. Tamten próbował jeszcze walczyć, ale chyba wiedział, że to bezcelowe. Dlatego zrobił ostatnie co mógł. Ostatkiem sił objął głowę Jasona i razem z nim rzucił się w przerębel. 

- Jason? - jęknął cicho Herman zanim zemdlał. Gdy się ocknął, drżał na całym ciele. Minęło chyba tylko kilka minut, ale wydawały się dla osłabionego organizmu wiecznością. Po walczących pozostał tylko ślad krwi na lodzie. Herman dźwignął się na łokciu, przetarł oczy. Było mu lodowato. Spróbował znów.

- Jason! - krzyknął w stronę chlupoczącej wody. Cisza. Jego brat utonął gdzieś w Kanadzie. Poświęcił się, by uratować Hermana. Jego, który tak przez te wszystkie lata go idealizował, do czasu aż odkrył całą prawdę. To, że Jason go oszukał, że nigdy nie napisał, nigdy nie zainteresował się córką, tylko biegał z mapą skarbów, jak wtedy gdy byli dziećmi. Czy mógł go winić? Nie wiedział, jak on by postąpił w takiej sytuacji. Ale Herman przecież też przystał na współpracę z Krohnem, by ratować Lisę. Wsypał Billa Marone. Za co zapłacił Jason Devit.

Herman nie miał złudzeń. Elegant i Jason nie wypłyną. Podczołgał się do swoich rzeczy i drżącymi rękoma zaczął je ubierać. Dziura w brzuchu nie dawała o sobie zapomnieć, pulsujący ból rozsadzał mu mózg… Musiał znaleźć bandaże… Apteczka w plecaku Jasona, który został na brzegu. Taka odległość, po prawdzie niewielka, jawiła się dla rannego mężczyzny jako odyseja na wiele lat. Podniósł złoty samorodek, jedyną pozostałość po legendarnym skarbie malarza Złotej Agawy. Schował go do kieszeni i spróbował wstać. Daremnie. Postawił na czołganie się. Mozolnie, metr po metrze, zostawiając krwawy ślad, dotarł na solidny grunt. Wysupłał z przepastnego plecaka mały, czerwony pakunek. Nożyczkami rozciął piankę, by mieć swobodniejszy dostęp do rany. Krew była ciemniejsza, czyli oberwała wątroba… Jednak kula nadal tkwiła w jego ciele. Musiał się nią zająć. Już raz przechodził taką operację, dwa lata temu. Lisie naopowiadał, jak to miał wypadek samochodowy, co skutecznie potwierdził wrak jego starego auta, które Bill Marone faktycznie zniszczył by zachować pozory uczciwej pracy Hermana. Byli wtedy najlepszymi kumplami, partnerami wielu przemytów sztuki i złota… od tego czasu wiele się zmieniło. 

Odkaził ranę wodą utlenianoną. Poczuł ostre pieczenie, o mało nie sturlał się z konara na którym przysiadł. O wiele trudniej przeprowadzać operację na samym sobie w środku zimnej głuszy. Ostrożnie włożył palce w jednorazowej rękawiczce do środka rany, natrafił na twardy kształt. Kula. Gdy tylko ją wyciągnął, krew znów zaczęła ciurkać jak z zepsutego kranu. Znalazł bandaże i plastry, postarał się zasklepić ranę na tyle, na ile był w stanie. Patyk, który trzymał przez całą operację w ustach, leżał teraz złamany na śniegu. 

Opóźnił swoją śmierć, co przypłacił ruchami w zwolnionym tempie, doprawdy, ruszał się jak mucha w smole. Wolno założył plecak i niemal położył się na swoim skuterze śnieżnym. Ruszył. Jechał tymi samymi śladami jakie zostawili przyjeżdżając, bo śnieg jeszcze nie zdążył ich zatrzeć. Nie wiedział ile minęło czasu, może godzina, może cztery, zaczęło się ściemniać. Gdy dotarł do chatki, zastał tylko resztki dogasającego drewna. Nie oszczędzono nawet toalety stojącej w oddaleniu od budynku. Z bijącym sercem wszedł między żarzące się deski i zszedł po metalowych schodkach do piwnicy. Tam też był tylko popiół. Wierzyciele zapewne używali koktajli Mołotova, nie zaprzątali sobie głowy przeszukiwaniem chaty tylko od razu ją podpalili. Herman wysypał z plecaka używane uprzednio rękawiczki i stare opatrunki, wszystko zostało strawione przez żarłoczny ogień skutecznie niszcząc wszelkie ślady DNA. Książki, półki z odczynnikami i elektroniką były zniszczone i niezdatne do użytku, ale to nie dla nich Herman tu przyszedł. Sięgnął po metalową walizkę, była osmalona, ale otworzenie klipsów upewniło Devita, że obraz jest cały. Wyszedł na powierzchnię i zaczerpnął chłodnego powietrza. Zachwiał się i upadł na kolana. Stracił mnóstwo krwi. Musiał znaleźć… jakieś miasto. Przystań. Albo telefon. Jeszcze nie wiedział, jak to zrobi, bo benzyny w skuterze z pewnością nie wystarczy na długie eskapady. Mimo to zaryzykował. Wiedział, że najbliższe miasteczko jest około trzydzieści kilometrów od tego pustkowia. Wdusił gaz.

Gdzieś po dwudziestu kilometrach jego obawy co do benzyny się potwierdziły. Zsiadł z pojazdu i ruszył na piechotę. Słońce odbijało się od śniegu rażąc go w oczy, osłaniał się lewą dłonią, ale na niewiele się to zdało. Był głodny, od rana nie miał nic w ustach. Pocił się strasznie, ale nie mógł się rozpiąć w obawie o swoje zdrowie. Zaczynał mieć majaki - Jason, jego matka, Lisa, Elegant, Billy, Krohn, oni wszyscy przemykali mu na horyzoncie, coś krzyczeli, ale on nic z tego nie rozumiał. 

Jakimś cudem, dotarł do małej wioski ze sklepikiem i pocztą. Była już noc a on nie miał pieniędzy, dodatkowo był zmęczony. Spojrzał na neon reklamujący lombard. Wszedł. 

- Witam, w czym pomóc? Złoto, srebro? - spytał mały grubasek za ladą po angielsku. 

- Chcę to sprzedać. Cena nie gra roli. Cokolwiek - Herman zdjął swój zegarek marki Seiko i położył go drżącymi rękoma na szklanej ladzie. Jego jedyna pamiątka po poprzednim życiu. Kupił go za swoją pierwszą wypłatę od Hectora McKreiga.

- Niestety, nie działa. Będzie o wiele mniej wart. - Zauważył grubasek za ladą studiując dokładnie zegarek. - Pięć tysięcy? Bardzo ładny zegarek, dzieło sztuki...

- Jasne. Poproszę - Uśmiechnął się Herman. Tysiąc powinien mu starczyć. Za pieniądze nadał paczkę na poczcie i zabrał się autostopem na południe do Sudbury. Stamtąd pojechał autobusem nad brzeg i za pozostałe pieniądze kupił motorówkę. Po prawdzie to ledwo widział na oczy, śnieg tak go oślepił że przed oczyma pląsały mu białe plamy. Była już późna noc albo wczesny dzień, kiedy przez lornetkę ujrzał port w Kribston, Wisconsin. 

Jakiś mężczyzna na brzegu zapytał, czy może jakoś pomóc, bo Herman wyglądał na nieco zagubionego.

- Mogę użyć telefonu? - spytał słabo, a gdy nieznajomy podał mu odblokowany smartfon, Herman z pamięci wpisał numer Fredericka Krohna.

- Halo? - rozległ się głos nowego komendanta policji.

- Krohn? Tu Feniks. Dopełniłem umowy. Mam Złotą Agawę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro