6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Herman spojrzał na zegarek. Były trzy minuty po dziesiątej. Spojrzał na towarzysza i upił łyk piwa z butelki. Poczęstowali się napojami gdy tylko weszli, ich gospodarz nie miał przeciwwskazań. Ciężko narzekać, gdy jesteś zakneblowany. Teraz Roger Cooper wyciągnął pistolet i przyłożył lufę do krocza mężczyzny siedzącego na krześle z rękami przywiązanymi do oparcia. Zawsze tak straszył dłużników, a Herman akceptował jego metody pracy. Były skuteczne. Zabawne co strach przed utratą męskości u facetów jest w stanie odkryć, kody do banku, PIN telefonu, niektórzy proponują nerkę zamiast penisa. Zdarzają się oczywiście twardziele, ale ci kończą gorzej. I teraz trafili na jednego z nich.

- Pierdol się - warknął Bradley i spróbował wstać, ale unieruchomione nogi pokrzyżowały mu plany. Bradley był wysoki, może właśnie przez wzrost kojarzył się Hermanowi z klaunem z wesołego miasteczka, czy może chodziło o nabrzmiały, czerwony alkoholowy nos… nieważne. Ale wrażenie klauna szybko prysło, gdy Bradley uderzył czołem w twarz Coopera, który zatoczył się i spoczął na rozklekotanym łóżku. Zdjął granatową kominiarkę by zbadać szkody fizjonomii, doszukał się tylko wyłamanego zęba i spuchniętego nosa. Herman dokończył piwo i rzucił butelką o ścianę, następnie rozmasował mięśnie. Przeczuwał, co się za chwilę wydarzy. Zaraz po huku jaki wydała roztrzaskana butelka piwa, rozpoczęła się walka. Czy raczej przepychanka, bo Bradley Malahiash zdołał zerwać się z krzesła, zrywając plastikowe trycki silnymi łydkami. Teraz miał tylko związane ręce, więc runął na Coopera, który ryknął z wściekłości, gdy uderzył głową o parkiet. Herman spojrzał w lustro i zobaczył głowę ukrytą za czerwoną kominiarką. Feniks. 

Wyciągnął pistolet, 637'kę i niespiesznie podszedł do walczących. Gdy Bradley znów był na górze, Herman zdzielił go rękojeścią. Nic się nie stało, usłyszał tylko syk Bradley'a:

- Gdy z wami skończę, zabiorę się za Marone. Zbyt długo z tym zwlekałem. Kurwa, powinienem was od razu… - Herman znów uderzył, tym razem mocniej. Rozległ się cichy jęk i Bradley runął na ziemię obok Coopera, który dźwingął się na nogi. Gdy wstał, kopnął Bradley'a w żebra. Z podłogi dobiegło ich sięgnięcie.

- Teraz posłuchaj, ty kupo gówna! Podasz mi kod do kasetki, a może zostawię ci jedną całą rękę do masturbacji, rozumiesz? - warknął Roger Cooper i kopnął drugi raz. Za trzecim razem powstrzymał go Herman.

- Starczy. Niech powie pin i zmywamy się. Strasznie hałasowaliście.

- 3465 - Dobiegł głos z podłogi. - Tylko nie bijcie… - Na te słowa Cooper przydeptał dłoń Bradley'a. Kolejny jęk. 

- Idź z nim do sejfu, popilnuję wyjścia - mruknął Herman i ostrożnie otworzył drzwi wyjściowe. Tymczasem Roger złapał Bradley'a i wrzucił go do wanny jak worek kartofli, sam wpisywał kod do sejfu umieszczonego w ścianie toalety za lustrem weneckim, zapewne kupionym na kredyt. Herman wyjrzał na korytarz. Było względnie cicho, hałasowały tylko samochody na ulicy. Wrócił do kuchni po jeszcze jedno piwo. Suszyło go, nie mógł się doczekać kawy i jakiejś przekąski, już zawczasu wypatrzył sobie kawiarnię, do której zamierzał pójść. I właśnie w momencie gdy przyssał się ustami do szyjki butelki, gdy złoty płyn spływał mu do gardła, usłyszał dziki wrzask z łazienki. Ujrzał otwarty sejf i leżące pliki banknotów na ceramicznych płytkach pokrytych krwią. Krew ściekała z ramienia Rogera, które zostało spenetrowane przez kręcący się rdzeń szczoteczki elektrycznej, takiej z wymiennymi końcówkami. Bradley pół leżał, pół stał, wsparty o ścianę za wanną. Nie trwało to długo, bo jego twarz zaliczyła bliskie spotkanie z lustrem weneckim. Rozległ się trzask i krzyk.

- Ty skurwielu! To twój pogrzeb, słyszysz?! Masz przejebane! - ryczał Cooper i z całej siły uderzył czołem Bradley'a o drzwiczki kasetki na pieniądze. Mężczyzna stęknął i zwalił się na ziemię. Już nie wstał. - Widziałeś go? Kurwa, zabijemy go? - Zapytał Cooper i złapał się za ramię.

- Jak tam? Żyjesz? Niezły bajzel tu zrobiliście.

- Dzięki za troskę, bo ty jakoś nie garnąłeś się do pomocy - Zauważył cierpko Roger i zdjął kominiarkę, by przemyć twarz zimną wodą. Herman spróbował dojrzeć jego minę w pękniętym lustrze. Była zmęczona. Pewnie tak jak on chciał mieć to już za sobą. Pewnie też chciał dostać swoją dolę i iść na burgera.

- Dobrze ci szło. Bierz kasę i spieprzamy stąd. Ktoś mógł… - Zaczął Devit, ale usłyszał walenie w drzwi. Zamarł. Potem usłyszał komunikat. W sumie dwa słowa, ale wystarczy by krew odeszła mu z twarzy, czego nikt nie mógł widzieć pod czerwoną kominiarką.

- Policja! Otwierać! - Donośny głos dobiegał z korytarza. Cholera. Tak szybko? 

- Bierz dług i wychodzimy oknem. Powoli. - szepnął Herman. Roger zakręcił wodę i zaczął pakować pieniądze do szmacianej torby pozostawionej na kanapie. 

- Trochę brakuje. 

- Ile?

- Dwa tysiące.

- Trudno. Bierz i spieprzamy - Herman dobył pistoletu i wycelował w sufit nad framugą. - Idź pierwszy. Nie hałasuj, może ich być więcej. Kupię ci trochę czasu. Spotkajmy się w "Palermo". Jasne?

- Dobra - szepnął Elegant i zaczął wolno kierować się w stronę drzwi. Gdy był już na schodach przeciwpożarowych, Devit wolno ruszył tyłem, ciągle mając drzwi na celowniku. Rozległo się walenie, potem była próba otwarcia drzwi, które nie tylko zostały zamknięte na klucz, ale też zabarykadowane krzesłem. Herman usłyszał przekleństwo i kopnięcie w drewno. W sumie cztery, aż drzwi ustąpiły. Wtedy strzelił i rzucił się do ucieczki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro