Rozdział ♦ Dwudziesty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Autorzy: Profesor Henry Williams, Doktor Joy Brown

Praca naukowa: Wpływ przemiany na płodność wampirów

Dostępność: Brak, praca zakazana

Człowiek przemieniony w wampira staje się bezpłodny – jest to teza, którą należy postawić już na samym początku. Celem pracy jest podsumowanie wszystkich dostępnych danych uzyskanych z badań laboratoryjnych na temat bezpłodności wampirów (zarówno kobiet, jak i mężczyzn) [...]

Najwięcej informacji przyniosły badania wykonane w Moskwie przez naukowca Vasily'ego Avilov i jego zespół.

Vasily Avilov wykonał w ciągu trzech lat, powtarzając co trzy miesiące, serię badań seminologicznych nasienia dwunastu wampirów o innym wieku ludzkim (czas mierzonym od narodzin do momentu przemiany) i różnym wieku wampirycznym (czas mierzony od przemiany). Badania polegały na naniesieniu kropli nasienia na szkiełko mikroskopowe i w powiększeniu poszukiwaniu w preparacie plemników. W żadnej z dwunastu próbek w każdej serii nie stwierdzono obecności plemników, co pozwoliło na postawienie diagnozy całkowitej azoospermii u wampirów płci męskiej.

Avilov przebadał również piętnaście wampirów płci żeńskiej w różnym wieku ludzkim i innym wieku wampirycznym, z czego dziewięć z nich przed przemianą urodziła co najmniej jedno dziecko. Przebadano płyny pobrane podczas punkcji. Nie wykryto w nich komórek jajowych. U całej przebadanej piętnastki Avilov stwierdził zespół pustego pęcherzyka. Bezpłodność była tym bardziej zaskakująca u kobiet, które przed przemianą urodziły dzieci. Pomimo braku komórek jajowych u dziewięciu z piętnastu kobiet stwierdził prawidłowo przebiegające menstruacje.

Co więc spowodowało utratę komórek jajowych u kobiet i azoospermię u mężczyzn? Dziesięć lat po badaniach Avilova z odpowiedzią przyszedł doktor Francisco González. U obu płci wykrył obecność nowego hormonu steroidowego produkowanego przez gonady. Założył, że to właśnie ten hormon bezpośrednio wpływa na bezpłodność wampirów. Mimo wieloletnich badań mechanizm jego działania nie został poznany [...]

Vasily Avilov przeprowadził dodatkowo kontrowersyjny eksperyment, przez który został trwale wykluczony z organizacji naukowych. Do macic sześciu wampirów płci żeńskiej wprowadził zapłodnione in vitro komórki jajowe ludzkich kobiet, w celu potwierdzenia lub odrzucenia możliwości rozwijania się zarodka w wampirzym ciele. Powtarzał czynność co miesiąc przez cztery lata. W każdym przypadku rozwój ciąży zatrzymywał się na etapie implantacji zarodka. Avilov na podstawie badań postawił stwierdzenie: „Błona śluzowa macicy po przemianie w wampira staje się nieprzenikalna dla blastocyst".

Przepraszam, nie wiedziałem, że masz lęk wysokości. – Cynthia uchwyciła zatroskany głos Gaela rozbrzmiewający z dołu.

Nie była w stanie odpowiedzieć. Za bardzo skupiła się na płytkich nerwowych oddechach i walczeniu z pokusą spojrzenia w dół.

– Dla pocieszenia powiem, że wcale nie jesteś tak wysoko.

Skrzywiła się, jednak po chwili zdała sobie sprawę, że przecież mężczyzna nie mógł dostrzec jej miny. Odważyła się krzyknąć:

– To mi nie pomaga.

– Spójrz w dół.

– Nie po to tyle walczę ze sobą, aby nie spojrzeć w dół, żeby teraz to zrobić! – sarknęła rozpaczliwie niebezpiecznie wzrastającym tonem głosu. – Ponadto najważniejsza zasada: Nigdy nie spoglądaj w dół!

– To spójrz na mnie.

Prychnęła ponuro i przewróciła oczami.

– Ale ty też jesteś na dole!

– To nie moje pierwsze Rodeo. Zaufaj mi.

– Czy to jedno ze słynnych powiedzeń z Teksasu?

– Po prostu mi zaufaj.

Opanowany głos Gaela pomógł jej się rozluźnić. Oczywiście jedynie trochę, bo nie mogła poddać się całkowitemu ukojeniu, będąc paręnaście stóp nad ziemią, ale było to wystarczające, by uspokoiła oszalały oddech. Tak mocno trzymała drżącymi dłońmi chwyty na ścianie wspinaczkowej, że aż zbladły jej knykcie. Bardzo powoli i ostrożnie przekrzywiła głowę, jakby gwałtowny ruch skutkował natychmiastowym zderzeniem się z podłogą.

Rozdziawiła usta i zamrugała, dostrzegając odległość, jaka dzieliła ją od Gaela. Mężczyzna mówił prawdę. Ledwo wisiała nad ziemią. Była nawet na mniejszej wysokości niż znajdował się jej pokój, do którego przecież wiele razy się wspinała. I to bez zabezpieczeń.

Zmrużyła podejrzliwie oczy, próbując zrozumieć, z czego śmiał się funkcjonariusz.

– Nie uważam, że to zabawne – rzekła sucho. 

– Też... Nie uważam... Przepraszam – powiedział, zataczając się ze śmiechu. W pewnym momencie musiał aż zasłonić usta, kiedy głośny rechot zwrócił uwagę innych ludzi.

Cynthia odwróciła głowę, aby nie zauważył, jak jej wargi uformowały się w uśmiech. Śmiech Gaela był zaraźliwy.

– Każdy się czegoś boi – zauważył nagle, kiedy się uspokoił. Jedynymi oznakami jego niekontrolowanego wybuchu śmiechu była czerwona twarz i szkliste oczy. – Ja na przykład boję się maszynki do mięsa.

– Maszynki do mięsa? – powtórzyła z niedowierzaniem, dźwigając wysoko brwi.

– Za dziecka zawsze wyobrażałem sobie, że wkładam tam rękę i zostaje zmielona. I jakoś zostało mi to do dziś.

Prychnęła nieco rozbawiona, nieco zażenowana.

– A więc złym pomysłem jest kupowanie ci na urodziny maszynki do mielenia mięsa?

– Tylko jeżeli w zamian chcesz dostać roczny karnet wspinaczkowy.

Zapatrzyli się na siebie i wybuchli śmiechem. Ta krótka rozmowa spowodowała, że Cynthia na chwilę zapomniała, gdzie się znajdowała. A kiedy znów zdała sobie z tego sprawę, ścianka wspinaczkowa nie wydawała się już aż tak przerażająca.

– To jak, próbujesz dalej czy schodzisz?

– Jak odpowiem, że schodzę, będziesz się śmiać? – zapytała kontrolnie.

– Nie, nie będę. Obiecuję z ręką na sercu. – Przyłożył dłoń do klatki piersiowej i wyprostował się, jakby salutował przynajmniej generałowi. Powaga, jaka pojawiła się w jego oczach, zdawała się mówić, że wziął jej słowa na poważnie. 

– To... – urwała, dostrzegając chłopca na oko dwunastoletniego, który wspinał się koło niej i przemknął tak szybko, że musiała zadrzeć wysoko głowę, żeby ponownie go zobaczyć. On w ciągu pół minuty wszedł wyżej niż ona w ciągu piętnastu. – Wiesz co, jednak spróbuję – dokończyła wolno zaskakująco spokojnym głosem i pokiwała parę razy głową, zdając sobie sprawę, że tym ruchem bardziej próbuje przekonać siebie niż funkcjonariusza, że to dobra decyzja. 

– I tak trzymaj. Będę cię nawigować. Możesz zacząć od przełożenia lewej ręki na chwyt obok. Łatwiej ci będzie później zaczepić nogę.

Cynthia bez słowa wykonała polecenie Gaela. Te, jak i kolejne. Choć zajęło to sporo czasu, udało jej się w końcu wspiąć na samą górę, mimo że przy każdej zmianie chwytu miała ochotę cofnąć swoje słowa.

– I co teraz? – zapytała, nie odważając się już z tej wysokości spojrzeć na Gaela. Tym razem nawet on jej do tego nie namówi.

– Teraz musisz się puścić.

– Słucham? Nie wchodziłam tu tyle czasu, żeby teraz zginąć – parsknęła bez krzty wesołości.

– Spokojnie. Wspinasz się z asekuracją. Jak tylko się puścisz, powoli zjedziesz na linie.

Westchnęła o wiele za bardzo dramatycznie, niż było potrzeba, chcąc ukazać swoje negatywne nastawienie do tego pomysłu, mimo że z dzielącej odległości Gael nie mógł usłyszeć ani zobaczyć jawnej niechęci. Zamknęła oczy, policzyła do pięciu i zgodnie z poleceniem się puściła. Leciała na spotkanie z ziemią, aż wstrząsnęło ją i zatrzymała się w powietrzu. Automatyczny mechanizm powoli ją spuścił.

Dopiero kiedy zatopiła ciało w materacu, pozwoliła sobie odetchnąć. Leżała tak z zamkniętymi oczami przez kilka dłuższych chwil, aż nie poczuła na twarzy padającego cienia.

Uniosła powieki, akurat wzrokiem natrafiając na Gaela. Stał od strony jej głowy, nieznacznie pochylając się nad nią.

– Jestem tchórzem.

Jego wargi ledwo widocznie się uniosły.

– Nie jesteś. Weszłaś na samą górę i to za pierwszym razem. Nie każdemu się to udaje. – Brzmiał szczerze. 

Szukała na jego twarzy oznak ironii. Nie znajdując ich, poczuła ulgę.

– Następnym razem będzie lepiej – obiecała bez przekonania.

– Jeżeli chcesz następny raz, to znaczy, że zaraziłem cię pasją wspinaczkową? – Obszedł ją i wystawił w jej stronę rękę.

– Miałam na myśli ten następny raz, który nigdy nie nadejdzie – rzuciła wpół żartobliwie, wpół poważnie, gdy z pomocą Gaela podniosła się i wstała na proste nogi.

– Przepraszam, nie zabrałbym cię tutaj, gdybym wiedział, że masz lęk wysokości. – Jego twarz pokryły oznaki zmartwienia i poczucia winy.

Machnęła ręką, pokazując, że nic się nie stało. Przecież ledwie się znali. Nie wiedział o niej jeszcze wielu rzeczy.

– Początkowo planowałem pokazać ci mój ulubiony szlak turystyczny, ale nie spodziewałem się, że pogoda zmieni się tak diametralnie. Jeszcze wczoraj zapowiadali słońce i pięćdziesiąt osiem stopni Fahrenheita.

– Przestań, przecież nie mogłeś tego przewidzieć – oznajmiła wyrozumiale.

Skinął głową, zgadzając się, aczkolwiek na jego twarzy w dalszym ciągu było dostrzegalne strapienie.

– Nie sądziłem, że powiedzenie: „Jeśli nie podoba ci się pogoda, poczekaj chwilę" również sprawdza się w Bar Harbor.

– Co prawda pogoda w Maine nie zmienia się tak szybko, jak w Teksasie, ale nieraz może zaskoczyć.

– Zapamiętam na przyszłość. – Cmoknął, kiwając głową. – To, co powiesz na kolejną atrakcję? Z mniejszą dozą adrenaliny, ale równie dobrą.

– Czy kolejną atrakcją będzie mielenie mięsa maszynką? – Poruszyła wymownie brwiami.

Jego białe zęby błysnęły w kolejnym uśmiechu.

– Również coś związanego z jedzeniem. Planowałem zajechać do Starego Bena. Chyba że wolisz atrakcję z maszynką do mięsa. Ty już pokonałaś swój lęk, teraz moja kolej.

– Tym razem zadowolę się hamburgerem z wołowiny.

***

– Zapomniałabym. Ciocia kazała mi jeszcze raz podziękować za miód. Jest przepyszny.

– Jak się skończy, to chętnie przyniosę nowy. – Zerknął na Cynthię i następnie wzrokiem powrócił na rozchodzącą się drogę za przednią szybą samochodu.

– Również spróbowałam i... nie mogłam się oderwać – powiedziała, nie mijając się z prawdą.

– Moja mama wkłada całe serce w pasiekę, więc pewnie dlatego. – Jego twarz rozświetlił śnieżnobiały uśmiech. – Nie wiem, czy słyszałaś o drzewie popcornowym? – Chwilowa cisza, jaka nastała była odpowiedzią. – Kiedy strąki nasion wyschną i otworzą się, nasiona w środku są mlecznobiałe i wyglądają jak popcorn, stąd właśnie nazwa drzewo popcornowe. Naukowo nazywany jest smokrzynem łojodajnym. Od lat z niego robimy miód. Stąd właśnie jego słodkawy, lekki i delikatny smak.

Cynthia słuchała z ciekawością. Nigdy nie słyszała o tym drzewie. Obiecała sobie, że jak tylko wróci do domu, poczyta o nim więcej.

Gaelowi udało się znaleźć parking przylegający do restauracji Stary Ben, co o tej godzinie graniczyło z cudem. Panował półmrok rozjaśniany fioletowymi i niebieskimi jaskrawymi światłami neonów. Do ich nozdrzy wkradła się upajająca woń jedzenia.

Rodriguez otworzył drzwi restauracji przed Cynthią, po czym wszedł po niej do środka. Dziewczyna rozglądała się w poszukiwaniu wolnego stolika, gdy nagle zatoczyła się do tyłu i poczuła promieniujący ból rozchodzący się od barku. Ktoś porządnie w nią uderzył.

– Przepraszam – wybąkała osoba. Ten głos rozpoznała natychmiast.

Prędko się odwróciła, ale nie zdążyła złapać winowajcy. Ogrodziły ich szklane dwuczęściowe drzwi.

– Zajmij stolik. Zaraz przyjdę – rzuciła w pośpiechu w stronę Gaela i nie czekając na jego odpowiedź, wybiegła z budynku.

– Winter! – zawołała głośno, dostrzegając jej postać kroczącą środkiem parkingu. – Winter! – Ponowiła krzyk, jeszcze bardziej zwiększając ton głosu i potoczyła się parę kroków w przód.

Ciemnowłosa dziewczyna zatrzymała się przy żółtym Dodge Challengerze. Cynthia znała chuderlawą, lekko zgarbioną postać opierającą się o maskę. Poznała go, nawet nie musząc spoglądać na czerwone oczy.

Winter rzuciła się w ramiona Zacka i złożyła na ustach długi pocałunek.

Twarz Cynthii niepokojąco się wykrzywiła. Wyglądała, jakby zaraz miała zwymiotować, choć nie mogła obiecać, że tego nie zrobi, jeżeli dłużej będzie musiała patrzeć na obściskującą się parę.

Zack oderwał się od warg dziewczyny, by odprowadzić ją na tylne siedzenia. Zamknął za nią drzwi, a sam skierował się w stronę miejsca kierowcy. Zanim wsiadł, uniósł wzrok.

Krwawe ślepia przeszyły Cynthię.

Skóra jej ścierpła i stwardniała. Nieświadomie zacisnęła ręce w pięści.

Mimo sporej dzielącej ich odległości i utrudniającego widoczność zmroku, dostrzegła, jak lewy kącik ust wampira uniósł się protekcjonalnie. Nie odrywając czerwonych tęczówek od dziewczyny, powoli, jakby bezczelnie rozkoszował się swoim triumfem, wsiadł do samochodu. Dopiero przednia szyba auta oddzieliła ich i zerwała walczące ze sobą spojrzenia.

Lampy samochodowe rozświetliły przestrzeń i po chwili auto ruszyło. Mimo że wyjazd znajdował się z drugiej strony, Dodge Challenger objechał parking i zatrzymał się bokiem przed wejściem do restauracji.

Dziewczyna omiotła wzrokiem tylną część samochodu w poszukiwaniu Winter. Przyciemniane szyby uniemożliwiły odnaleźć przyjaciółkę.

Poczuła wzrok na sobie. Wiedziała, kto ją obserwował, nawet bez zerknięcia na przednie siedzenie, gdzie akurat zjechała szyba. Tylko on wywoływał w niej takie odrzucające obrzydzenie.

Zacisnęła szczękę, gdy ponownie skrzyżowała spojrzenie z Zackiem.

Poczuła niespodziewany przypływ odwagi, która jak silna fala wiatru popchnęła ją w stronę samochodu. Zdecydowanym krokiem, w którym nie było miejsca na niepewność, szła do Dodge Challengera.

Mając już drzwiczki samochodowe na wyciągnięcie ręki, przez jej ciało przeszedł chłodny dreszcz. Zatoczyła się do tyłu, a rude włosy zatańczyły od powiewu powstałego za pomocą szybkiego tempa osoby przechodzącej koło niej.

Wystarczyło jedno spojrzenie na falujące długie blond włosy, aby pojęła, kto właśnie ją wyminął.

Amanda, ubiegając Cynthię, wsiadła do żółtego Dodge Challengera. Jej oczy nie wyglądały jak tamtej nocy u Winter. Znów były ludzkie.

Nie odrywała wzroku od odjeżdżającego samochodu. Kiedy zniknął z pola widzenia, przyszła jej do głowy jedna myśl.

Zack był demonem nocy, który wychodził z gęstej mgły mroku opadającej wraz z jaśniejącym księżycem, natomiast Amanda jako demon dnia kroczyła między ludźmi, lśniąc w świetle wschodzącego słońca.

Pozostała w bezruchu, nie interesując się, że jej ciało drżało od przeszywającego chłodu. Powietrze zrobiło się znacznie zimniejsze, a ostatnie promienie słońca już dawno zniknęły. Została tylko ona i intensywne kolorowe smugi neonów jaśniejące tuż za nią.

Kiedy ponownie weszła do budynku, nie miała chęci na żaden posiłek. Tym razem unoszący się zapach jedynie ją drażnił.

– Wszystko gra? – zapytał kontrolnie Gael, kiedy Cynthia pojawiła się przy stoliku. Jego twarz pokryły ślady zaniepokojenia, powstałe podczas bacznego przyglądania się dziewczynie.

Wykonała nieczytelny gest głową – z jednej strony pokazała, że było dobrze, z drugiej zaprzeczyła. Nie miała ochoty odkrywać myśli przed mężczyzną, dlatego bez większych emocji poprosiła:

– Możemy wracać?

Między nimi zapadła chwilowa cisza, mimo że pomieszczenie było pochłonięte zgiełkiem ożywionych rozmów. Młody mężczyzna wydawał się zagubiony i ewidentnie zaciekawiony nagłą zmianą w zachowaniu Cynthii, jednak postanowił być na tyle rozważny, by nie ciągnąć dziewczyny za język.

– Jasne, nie ma problemu – zgodził się krótko.

Przez większą część drogi jechali w absolutnej ciszy. Gael nie włączył radia, ani samemu nie podśpiewywał, jak to miał zwyczaju. Skupił się na prowadzeniu, tym bardziej, kiedy wjechali na drogę okalaną gęstymi drzewami i nieprzeniknionym mrokiem.

Cynthia sądziła, że żaden z nich nie przerwie milczenia i duszna atmosfera zostanie z nimi do końca. Była zła, że jedno głupie spotkanie zaprzepaściło dzisiejszy wspólnie spędzony czas. Mimo że na początku była dość krytycznie nastawiona do wypadu, mile się zaskoczyła. Gael był świetnym towarzyszem. Nawet czas spędzony na tej nieszczęsnej ścianie wspinaczkowej mimo wszystko jej się podobał. Choć momentami myślała o uduszeniu funkcjonariusza za wpadnięcie na ten pomysł, to jednak cieszyła się, że mogła spróbować czegoś nowego.

Podczas wypadu z Gaelem, mogła, choć na chwilę odetchnąć. Nie myślała o złotookiej istocie, o tym, kim była i o wszystkim, co ostatnio bezustannie zalegało w jej umyśle i jak nowotwór niszczyło od środka. Powróciła do bycia zwykłą nastolatką sprzed kilku tygodniu. Stając się nią ponownie, zauważyła, jak bardzo brakowało jej dawnego życia. Dałaby wszystko, żeby wrócić do tamtego wieczoru i za wszelką cenę nie pozwolić wejść sobie i Winter do klubu. To właśnie tam wszystko się zaczęło. Gdyby była bardziej stanowcza, przekonałaby Winter do zastania w domu, tym samym również nie znalazłaby się tam.

Dyskretnie spojrzała na Gaela. Momentalnie poczuła się jak kretynka. Żałowała, że ich spotkanie miało się skończyć w nieprzyjemnej atmosferze. Mogła zagryźć zęby i zostać u Starego Bena. Może nawet w czasie rozmowy zapomniałaby o ignorancji Winter. Nie uwierzyłaby, że przyjaciółka jej nie usłyszała. Jej imię padło dwa razy, dodatkowo przecież mijały się w restauracji. 

Westchnęła bezradnie i zatopiła ręce we włosach, spuszczając głowę. Wlepiła wzrok w swoje zielone spodnie, będąc bezsilna jak nigdy.

– Źle się czujesz? – Do jej uszu doszedł zatroskany głos. – Mogę gdzieś się zatrzymać.

– Nic mi nie jest – poinformowała natychmiast, podnosząc głowę. Po spojrzeniu w lusterko zorientowała się, że wyglądała, jakby zaraz miała zemdleć. – Po prostu... – zaczęła, wykorzystując przerwanie ciszy przez mężczyznę. – Przepraszam, nie zachowałam się w porządku. Bez żadnych wyjaśnień oznajmiłam, że chcę wracać. Powiedzmy krótko, że spotkała mnie niemiła sytuacja.

Gael zerknął na dziewczynę oczami przepełnionymi troską.

– Czy ta niemiła sytuacja była związana z dziewczyną, za którą wybiegłaś? – zapytał ostrożnie, starając się nie brzmieć nachalnie. Cynthia miała wrażenie, że Rodriguez nie naciskał, tylko otworzył furtkę, gdyby chciała się zwierzyć.

W innej sytuacji raczej nie miałaby ochotę o tym rozmawiać. Aczkolwiek teraz czuła palącą złość i rozczarowanie, którego przygaszenie szukała w szczerej rozmowie. Mimo to nie chciała całkowicie otwierać się przed mężczyzną, dlatego jedynie dość tajemniczo wyjaśniła:

– Do niedawna miałam zwyczaj nazywać ją przyjaciółką, ale teraz... – Pokręciła ponuro głową, a jej twarz stężała w boleściwym grymasie. – Mam wrażenie, że stałyśmy się dla siebie obce.

– Więc to twoja... znajoma trzyma z tymi nowymi wampirami – skwitował subtelnie, czujnym wzrokiem co chwilę zerkając na Cynthię.

– Nigdy nie była za inteligentna. – Słysząc nasiąknięty jadem głos, od razu pożałowała swoich słów. Jakkolwiek bardzo byłaby zła, to chodziło o Winter. Jej Winter.

– Dopóki nie łamią prawa, nie mam nic do wampirów.

– A to nie jest tak, że samą swoją egzystencją go łamią? – Zauważając pytający wzrok na sobie, szybko dodała: – No bo wiesz, wampiry łamią prawo w Maine, każdorazowo żywiąc się na ludziach. Więc jeżeli krew jest warunkiem ich życia, to łamią prawo samym swoim byciem.

– Nie muszą żywić się na ludziach. Dostają comiesięczną porcję zwierzęcej krwi.

Z wygiętych cynicznie ust dziewczyny wydostało się gorzkie prychnięcie.

– Tylko łatwowierni lub głupcy wierzą, że powstrzymają się od ludzkiej krwi. Proszę, tylko nie mów, Gael, że należysz do któryś z nich – podsumowała wyjątkowo złośliwie.

Mężczyzna nie odpowiedział. Cynthia nie mogła odczytać nic z jego twarzy. Napięta cisza dała do namysłu, czy aby nie przesadziła. Nie tolerowała wampirów, ale to nie znaczyło, że musiała tak ostro reagować.

Przekręciła głowę i wlepiła pusty wzrok na zmieniający się krajobraz za oknem, chcąc ukryć oznaki zażenowania swoim zachowaniem. 

– Mój tata był wampirem.

Spięła się. Powoli powróciła spojrzeniem w kierunku mężczyzny, choć jej ciało dalej było wygięte w drugą stronę, jakby nie nadążało z przebiegiem rozmowy. 

– Co powiedziałeś? – dopytała cienkim i łagodnym głosem, w ogóle nieprzypominającym śmiałego wcześniejszego tonu.

– Mój tata był wampirem.

Zassała powietrze i zasłoniła twarz rękoma. Teraz jeszcze bardziej poczuła się jak kretynka.

– Przepraszam. Nie wiedziałam. Jestem taka głupia. Nie powinnam tak mówić. – Z jej ust bez namysłu wypadały słowa. Nerwowo kręciła głową i gestykulowała rękami.

Wargi mężczyzny poszybowały w górę i po chwili wydostał się z nich melodyjny śmiech.

– Nie powiedziałem tego, żeby wzbudzić w tobie poczucie winy. Bardziej chodziło mi... – Ucichł, szukając odpowiednich słów. Nagle cmoknął, jakby sobie o czymś przypomniał i zjechał na mijane pobocze. Kiedy zatrzymał samochód, odwrócił się w stronę Cynthii, skupiając całą uwagę na niej. – Z wampirami jest jak z ludźmi... Właściwie nimi byli, a więc dziwne, by było inaczej. Zarówno ludzie, jak i wampiry dzielą się na dobrych i złych. Przykro mi, że ty na swojej drodze spotkałaś akurat tych złych. Ja miałem to szczęście, że natrafiłem na mojego tatę. Był wampirem, ale był... normalny. Nie wiem, jak mam to wyjaśnić. – Zamyślił się. – Po prostu zachowywał się jak człowiek, tylko raz na jakiś czas zamiast piwa chlusnął sobie krew. – Oderwał wzrok od Cynthii, biorąc głęboki wdech i przerzucił go na swoje ręce. Przejechał powoli palcami po materiale kierownicy.

Dziewczyna dostrzegła, jak bardzo trudny był to dla niego temat. To jeszcze bardziej spotęgowało kłujące uczucie skruchy. Była na siebie zła, że akurat przy nim wyleciała z takim tekstem o wampirach. Pośrednio uderzyła także w jego ojca. Dziwiła się, że zachował po tym spokój. Gdyby ktoś obraził jej ciocię, nie ręczyłaby za siebie. 

– Przepraszam, to nie było konieczne, abyś wysłuchiwał mojego wywodu. Powinnam ugryźć się w język. I tak jak powiedziałeś... – Odwróciła wzrok, gdy oczy zaczęły ją piec. – Miałam tę nieprzyjemną okazję spotkać tych złych wampirów.

– Przykro mi – wyszeptał zbolałym głosem, brzmiąc na faktycznie przejętego wyznaniem dziewczyny.

Wzruszyła beztrosko ramionami, jakby ów przeżycie nie miało dla niej większego znaczenia. I choć Gaela mogła oszukać, to samej siebie nie szło już tak łatwo. Nieważne, jakby się starała, to co się stało, zawsze będzie siedziało w jej głowie.

Wróciła spojrzeniem do mężczyzny, nie napotykając jego oczu. Wzrok miał wlepiony w przednią szybę, o którą odbijały się duże krople deszczu. Cynthia nie potrafiła stwierdzić, kiedy się rozpadało.

– Jak to możliwe, że twój tata był wampirem? – Nie wydał się tym pytaniem urażony, mimo to od razu dodała: – Nie powinnam była pytać. To prywatna sprawa. 

– Chętnie odpowiem. Właściwie bardzo lubię tę historię... – zawiesił głos. Mimo radosnego brzmienia delikatny uśmiech był pełen nostalgii. – Mój tata urodził się w tysiąc osiemset dziewięćdziesiątym piątym roku. Kiedy miał piętnaście lat, wstąpił do wojska. Jego dwudzieste drugie urodziny akurat przypadły w dzień, w którym dołączył do Amerykańskiego Korpusu Ekspedycyjnego. W domu w Teksasie wisi czarno-białe zdjęcie taty, wtedy jeszcze młodzieńca, z dowodzącym korpusem generałem Johnem Pershingiem. Niemal od razu po dołączeniu do korpusu został przerzucony do Francji, gdzie brał udział w bitwie pod Saint-Mihiel, a następnie w słynnej ofensywie Meuse-Argonne. Dzieliły go dwa dni od zakończenia ofensywy, choć wtedy oczywiście tego nie wiedział. On i jego przyjaciel Brooks oraz garstka innych żołnierzy dostali rozkaz, aby naprzeć na wroga. Jak zawsze opowiadał, kule świstały wokół niego, lecz ten parł naprzód. Aż któreś go w końcu dosięgły. Ostatnie, co zapamiętał, to biegnącego na ratunek Brooksa.

Kiedy na chwilę przerwał opowieść, by przetrzeć oczy, pożałowała poruszenia tematu. Mówienie o tym przychodziło mu z trudem, co nasunęło jej myśl, że zgodził się odpowiedzieć na pytanie tylko z uprzejmości. 

– Obudził się zdrowy i bez śladów po kulach. Sądził, że był to sen... Aż spojrzał na swój mundur wiszący przy łóżku. Podziurawiony jak ser szwajcarski. Nie powinien tego przeżyć. Stał już jedną nogą w świecie zmarłych. Nie miał pojęcia, jak z niego wyszedł. Z odpowiedzią przyszła dziewczynka... Jej tęczówki jak zmory świeciły na czerwono. Był pewien, że przyszła po jego życie. Ku jego zdziwieniu przyniosła mu lustro. Taty tęczówki były równie krwawe co jej. Był przerażony. Lara, kobieta, nie dziewczynka, bo jak później się dowiedział, była starsza od niego, wyjaśniła mu wszystko. Brooks wprowadził w jego ciało jad i tym samym przemienił go w wampira. Na tamten czas to pojęcie było dla niego obce. Słyszał o wampirach w mitach, w opowieściach, lecz nigdy nie sądził, że naprawdę istnieją. Z Larą spędził wiele lat, ucząc się żyć w nowym ciele. Nigdy nie dostał od niej informacji o swoim przyjacielu, a ten sam ani razu się nie pojawił. Kiedy zapanował nad nowym wcieleniem, opuścił kobietę i wybrał się w podróż, licząc, że może jakimś przypadkiem na swojej drodze ponownie spotka Brooksa. Chciał mu podziękować za uratowanie życia. Szybko zrozumiał, że przebywanie wśród ludzi nie było łatwe. Przez kolor tęczówek musiał trzymać się na uboczu, każdego dnia bojąc się, że jak odkryją prawdę, nazwą go potworem. 

Trudno jej było nawet sobie wyobrazić, jak ciężko musiało być Czerwonemu przed oficjalnym ujawnieniem się wampirów. Zastanawiała się, jak zdobywał krew. Czy już od tamtego czasu wybierał zwierzęcą, czy zanim państwo zaczęło ją oferować, pijał ludzką. Powstrzymała siebie od zapytania o to, nie chcąc już więcej wykorzystywać otwartości Gaela. Już i tak opowiadał rodzinną historię osobie, którą znał od niedawna. 

– Nigdy nie potrafił zrozumieć, jak Brooks ukrywał przez tyle lat swoje czerwone tęczówki... Jego były ciemnobrązowe, koloru dębu jak to nazwał mój ojciec. Mijały lata, tatę coraz bardziej przygnębiała samotność. Aż pewnego dnia zupełnie przypadkowo wiatr zawiał pod jego nogi gazetę. Przeczytał, że ujawniły się wampiry. Zawsze sądził, że tylko on, Lara i Brooks byli przemienieni. I nagle okazało się, że było ich więcej. Mógł w końcu bez strachu wyjść do ludzi. Wiele lat później przyjechał do Bar Harbor. Już w pierwszej odwiedzonej restauracji zaczepił go starszy mężczyzna. Zawołał po imieniu, którego nie słyszał od wielu, wielu lat. W rozmowie wyszło, że byli razem w wojsku, zanim dołączył do korpusu. Jego kolega zestarzał się, gdy on pozostał młody, wyglądem przypominając maksymalnie trzydziestolatka. Porozmawiali trochę i jakoś tak wyszło, że za pomocą starego znajomego zaczął pracę w policji. I ten kawałek historii poznałaś ostatnio. – Spojrzał znacząco na dziewczynę. – Tata spotkał mamę, zakochali się, wzięli ślub i przeprowadzili się w jej rodzinne strony do Teksasu. Mama zaczęła pracę w szpitalu jako położna, a tata w tamtejszej policji. Ponad dwadzieścia lat potem przyszedłem na świat... Niechciany i porzucony przez biologiczną matkę. Opuściła szpital od razu po porodzie, zostawiając mnie w nim samego. I wyszło tak, że trafiłem w ręce państwa Rodriguez. Po paru latach mama rzuciła pracę położnej, decydując się przejąć rodzinną pasiekę. A tata pozostał funkcjonariuszem... I był nim już do końca. – Jego głos przycichł z ostatnim zdaniem.

Śmierć ojca była dla niego otwartą raną. Zrozumiała, że on był dla Gaela, jak ciocia dla niej. 

– Wiesz... – odezwał się po dłuższej chwili osowiałym głosem. – Pamiętam, jak tata raz opowiedział mi, co się dzieje w głowie człowieka w czasie przemiany... Jaka walka tam zachodzi. Mój tata co prawda tego nie przeżył, a przynajmniej nie pamięta nic takiego, a o tym opowiedziała mu Lara. Porównała to do walki pomiędzy człowieczeństwem a złem. Wybrana strona warunkuje, kim się będzie po przemianie. Bardzo możliwe, że człowieczeństwo było tak głęboko zakorzenione w tacie, że w czasie przemiany automatycznie wybrał tę dobrą stronę... – zawahał się, jakby nie do końca był pewien swoich następnych słów. – Może wampiry, które spotkałaś, miały tak głęboko zakorzenione w sobie zło, że już jako ludzi byli okrutnymi osobami. – Cofnął barki, prostując się i z poważnym wyrazem twarzy dodał: – Pamiętaj, że jestem funkcjonariuszem. Możesz do mnie przyjść i zawsze ci pomogę.

Jej twarz rozświetlił delikatny, choć dość smętny uśmiech.

To, co rozlało się we wnętrzu dziewczyny, było miłe i ciepłe, aczkolwiek wiedziała, że z tym, czym się mierzyła, nie mógł pomóc jej Gael. To przewyższało ich wszystkich.


Ostatnio, jak się pytałam o Gaela, to pisaliście, że na razie było zbyt mało o nim, żeby cokolwiek stwierdzić. Teraz jest już więcej, więc jestem ciekawa waszych opinii :D 

Zapraszam do komentowania, snucia teorii i dzielenia się przemyśleniami :D 

TikTok: julita.books

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro