Rozdział ♦ Dwudziesty Czwarty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Wjeżdża długi rozdział. Wiele w nim przerywników, więc patrzcie uważnie, czy na pewno przeczytaliście do końca (jakby co rozdział kończy się na rozmowie z Bethany). 


Autor: Nieznany, dawna opowieść przekazywana z pokolenia na pokolenie

Tytuł: Dzieci Nocy

Był sobie książę. Przez swoją twarz, zdeformowaną i przypominającą lwom maskę, był głównym tematem żartów na dworze swego ojca. Przybrał przydomek Dziecka Nocy, bo według innych tylko ona mogła na świat wydać coś tak potwornego. Był wyszydzany, znieważany i opluwany. Aż w końcu jeden z dręczycieli zmarł. Zwał go ojcem. Gdy nałożył koronę, pierw zgładził cały dwór, nie istniała bowiem na nim ani jedna osoba, która widziała w nim człowieka. Potem zaczął pozbawiać życia tych, którzy poza murami źle o nim mówili. I tak oto ludność zaczęła go zwać Królem Nocy. Stał się potworem, mimo że się nim nie narodził.

Pewnego dnia pod jego rozkazem zabito dziecko, które niewinnie zażartowało z króla. Matka owego chłopca okazała się wiedźmą. W akcie rozpaczy i zemsty rzuciła klątwę na Króla Nocy, oddając własne życie. Umiłował śmierć i krew, a więc bez nich nie będzie mógł więcej żyć. Przed każdym zachodem słońca musiał uśmiercić choć jedną osobę i wypić jej szkarłatną ciecz, inaczej jego żywot zostanie zakończony. Acz znając smutną historię o mężczyźnie, który przez swój wygląd nienazywany był człowiekiem, dała mu szansę. Odczynić klątwę mogło dziecię ze znamieniem w kształcie ryby, bowiem i jej takie miało na klatce piersiowej. Aby klątwa została zdjęta, wystarczyło oszczędzić mu życie.

Król uwierzył kobiecie i w strachu każdego dnia zabijał jedną osobę, po czym spożywał jej krew. Najpierw z kielicha. Niechętnie, odczuwając obrzydzenie do własnej osoby. Wraz z mijanym czasem głód był zbyt duży, by powstrzymał się od picia bezpośrednio z żył. Następnie jedno życie zamieniło się w dwa, a potem w wiele. Z biegiem lat potrzebował więcej i więcej. Żądza przejęła nad nim kontrolę.

Pewnego dnia pozbawił życia brzemienną kobietę, a kiedy wypił jej krew, nie odczuł ulgi. Pragnienie paliło jego gardło i był bowiem gotów wypić własną, byle pozbyć się tego wiecznego głodu. Wbił palce w brzuch kobiety i rozerwał skórę oraz mięśnie. Wyjął z łona płaczące niemowlę i jak jego matkę pozbawił życia. Wypił krew, jednak i ta nie dała mu ukojenia.

Wtem zobaczył na piersi dziecka znamię. W kształcie ryby.

I tak oto do końca swych dni pozostał potworem, tworząc podobnych do siebie Dzieci Nocy.

Podniosła ręce i rozciągnęła się, a po pokoju rozeszło się jęknięcie, stłumione przez zamknięte usta. Przetarła leniwie oczy, po czym rozejrzała się dookoła. Wtem uderzyło w nią, gdzie się znajdowała.

Była u Xandera. Spała w jego łóżku... razem z nim.

Przerzuciła wzrok na miejsce koło siebie. Pusto.

Podgięła nogi i przycisnęła czoło do kolan, gdy przypomniała sobie wydarzenia z nocy. Nagle poczuła ciepło na ustach, jakby pocałunki Xandera pozostawiły po sobie niewidzialny ślad. Przejechała powoli opuszkiem palca po dolnej wardze, a następnie spojrzała na swoją dłoń. Od czubka palców wzdłuż ręki roznosiły się pulsacje, jakby nimi jej ciało chciało się upewnić, że dobrze zapamięta uczucie dotyku skóry chłopaka.

Czołem przyległa do kolan i ciężko sapnęła.

Nie wiedziała, co miała myśleć. Przecież chciała tego, bardzo, ale teraz... miała mieszane uczucia. Najbardziej bała się, że ona weźmie to na poważnie, w czasie gdy Xander uzna to za chwilową odskocznię.

Nie mogąc dłużej o tym myśleć, z szafki nocnej zgarnęła swój telefon i opadła na poduszkę. Poleżała raptem chwilę, gdy zerwała się na równe nogi, tak gwałtownie, że aż zakręciło jej się w głowie.

Dochodziła jedenasta. Już dawno nie spała do tak późnej godziny.

Nie miała żadnych nieodebranych połączeń od Bethany, mimo to napisała jej krótką wiadomość, że właśnie wstała i będzie się zbierać.

W ekspresowym tempie ogarnęła się w łazience. Przebrała się w swoje ubrania. Prawie wszystko wyschło oprócz bluzy, której rękawy były lekko wilgotne. Ze skrzywieniem bólu na twarzy ogarnęła włosy, przeczesując je palcami. W dalszym ciągu nigdzie nie widziała szczotki czy grzebienia, a też w ich poszukiwaniu nie chciała grzebać po szafkach bez pozwolenia właściciela.

Posłała po sobie łóżko i wyszła z pokoju, jednak nie zrobiła więcej niż trzy kroki i przystanęła. Powiadali, że po burzy zawsze wychodziło słońce. Najwyraźniej nie tylko kryło się w tym metaforyczne znaczenie. Korytarz był skąpany w słońcu. Promienie wdzierały się do środka przez okna ciągnące się wzdłuż pomieszczenia i tworzyły jasny most na ciemnych panelach. 

Jedna smuga oświetliła jej twarz. Przymknęła powieki, rozkoszując się w przyjemnym cieple.

Pogrążona w spokoju i ciszy, nie zauważyła zbliżającego się chłopaka. Jego ręce owinęły się wokół jej talii, a wilgotne wargi przywitały ją pocałunkiem w policzek.

Na początku spięła się, wystraszona nagłym dotykiem, lecz rozluźniła się przez składane pocałunki na szyi.

– Dobrze spałaś? – Jego oddech musnął wrażliwą skórę karku, gdzie po chwili złożył przydługi pocałunek. Nie powstrzymała się od jęknięcia. – Bo ja spałem bardzo dobrze...

Kiedy ręką wkradł się pod jej ubranie i zacisnął na brzuchu, gwałtownie wyswobodziła się z objęcia i odsunęła się na znaczną odległość. Chrząknęła i wygładziła ręką włosy, umykając spojrzeniem na ogród.

– Mógłbyś mnie już zawieść? – Skrzyżowała ręce na piersi. – Napisałam cioci, że niedługo będę.

– Jasne... – W jego głosie było słychać nutę skonsternowania. – Nie chcesz najpierw coś zjeść? Zrobiłem jajka z bekonem. – Spróbował podejść do niej, jednak gwałtowny ruch dziewczyny, zatrzymał go w miejscu.

– Nie jestem głodna.

Nie musiała spojrzeć na chłopaka, by wiedzieć, jak mierzył ją wzrokiem.

– Co się dzieje?

– Nic. – Zrobiła niejasne ruch: poruszyła lewym barkiem, kiwnęła głową i zagryzła dolną wargę.

– To dlaczego tak starannie unikasz spojrzenia na mnie?

– Nie wiem, o czym mówisz. – Próbując wydać się wiarygodna, wzrokiem powędrowała na chłopaka. I od razu tego pożałowała.

Co prawda był już ubrany w markowe ciemne spodnie dresowe i koszulkę podobną do tej, co spała, ale jego usta pozostawały tak samo kuszące, jak wcześniej. Nagle zaschło jej w gardle i zapragnęła znów poczuć ich smak.

Jak to możliwe, że tak na nią działał?

– To co? Odwieziesz mnie? Mam dzisiaj jeszcze parę spraw do załatwienia – rzuciła bezpośrednio i bojąc się reakcji chłopaka, a dokładnie tego, że wywoła w niej poczucie winy, odwróciła się i szybkim tempem ruszyła w stronę drzwi.

Usłyszała za sobą kroki i już po chwili męska dłoń zacisnęła się na jej nadgarstku, zatrzymując ją w miejscu.

– Żałujesz?

– Co? – Spojrzała na chłopaka.

– Żałujesz tego, co zaszło w nocy?

Wyrwała rękę i rozmasowała nadgarstek, choć raczej nie z bólu, lecz z nerwów.

Odwróciła wzrok i skrzywiła wargi z boleści, zdając sobie sprawę, że następne słowa nie przejdą łatwo przez gardło.

– Było fajnie... – Zmusiła się do spojrzenia mu w oczy. – Ale nie sądzę, że powinniśmy to kontynuować.

Coś na twarzy chłopaka mówiło jej, że tym zdaniem zadała mu duży cios. Miała nawet wrażenie, że nieznacznie zatoczył się do tyłu.

– Dlaczego? – Jego głos ociekał pustką. Nagle nawet jego twarz stała się zimna i surowa.

– Dlaczego? – prychnęła i wygięła wargi ponuro. – Raczej, dlaczego powinniśmy to kontynuować?

– Bo dobrze się dogadujemy, jest między nami chemia, co więcej potrzebujesz?

– Jesteśmy z dwóch różnych światów! – Wyrzuciła ręce w powietrze. – Mam spokojne, poukładane życie. Głównie uczę się, czytam książki, czasem obejrzę serial. A ty... – Wskazała na niego ręką, biorąc głęboki wdech.

– A ja to co? Meksykański baron narkotykowy? El Xander?

Dostrzegła, jak próbował się kontrolować, choć zdradzały go drgające mięśnie szczęki i napięte ciało.

– Przestań. Miałam na myśli, że chcesz się bawić, imprezować, spotykać z różnymi dziewczynami...

– Więc lepiej wiesz, czego JA chcę? – wszedł w słowo i skrzywił się, jakby co najmniej został spoliczkowany.

– Mam oczy, Xander. Widzę, z jakim trzymasz towarzystwem. Raczej nie spotykasz się z nimi na co piątkowe picie herbaty i wspólne czytanie książek. I wczorajsza sytuacja jedynie to potwierdza.

– Nie wytrzymam – parsknął śmiechem, choć w tym nie było nawet krzty wesołości. Zacisnął rękę na ciemnych pasmach i się odwrócił. Przeszedł się po pokoju, przy tym kręcąc obsesyjnie głową. Nagle zatrzymał się i wrócił spojrzeniem na dziewczynę. – Mam wrażenie, że na siłę doszukujesz się czegoś we mnie, a siebie idealizujesz. A więc tu chodzi o mnie czy o ciebie? Ja jestem tym złym, niedobrym, czy po prostu to ty się boisz i nie chcesz tego przyznać?

– Ja się boję? – zdziwiła się.

– Widzę, jak na mnie patrzysz... Jak na mnie reagujesz. A więc jedynym wytłumaczeniem, dlaczego nie chcesz spróbować, jest strach.

– Masz rację. Jesteś tak straszny, że aż się boję.

– Możesz drwić, ale to nie zmieni prawdy.

Pokręciła głową, umykając spojrzeniem na swoje ręce. Nagle z jej ust wydostało się ponure prychnięcie, które po chwili zamieniło się w cichy chichot wzbudzający uczucie grozy i niepokoju.

– Pierdol się, Xander.

Po swoich słowach jak gdyby nic skierowała się w stronę drzwi. Oddalając się, nie odważyła się spojrzeć za siebie.

Otworzyła drzwi i wtem uderzyła w nią fala zimnego powietrza, jednak wydawała się za słaba, żeby przebić się przez grubą powłokę emocji pokrywającą jej ciało jak zaschnięta glina.

Ruszyła zamaszystym krokiem przed siebie. Nie interesowało ją, że nie znała tej okolicy ani że jej bluza nie była wystarczającą na obecną pogodę. Teraz jedyne, co chodziło po jej głowie, to znaleźć się jak najdalej stąd.

Jak najdalej od Xandera.

– I to mnie nazywasz tchórzem?!

Przystanęła, słysząc rozchodzący się z oddali pełen wyrzutu głos.

Przekręciła głowę, ale nie obdarowała go spojrzeniem.

– Z naszej dwójki jedynym tchórzem jesteś ty! Więc nie waż się kiedykolwiek więcej mnie tak nazwać!

Skrzywiła się z konsternacji.

Nigdy nie nazwała go tchórzem.

Pokręciła głową, wyrzucając to z myśli i nie poświęcając chłopakowi już więcej czasu, ruszyła w nieznanym kierunku.

Szła przed siebie, mijając jedynie co jakiś czas piękne wille. W pewnym momencie nawet domyśliła się, gdzie była. Jeżeli nie myliła się, miała kawał drogi do domu i znacznie szybciej, choć też będzie musiała trochę przejść, znajdowała się posiadłość Marisol, koło której zostawiła swojego pick-upa.

Skrzyżowała ręce, wkładając dłonie pod pachy. Emocje już nieco opadły, a z nimi rozgrzewająca adrenalina i zaczęła odczuwać przeszywające zimno. Mimo że nad jej głową świeciło słońce, wydawało się ono w ogóle nie dzielić ciepłem. Chłodny wiatr chłostał jej twarz. Nie musiała nawet spojrzeć w lustro, by wiedzieć, że jej usta zsiniały, a policzki poczerwieniały.

Była już tak zdesperowana, że nawet chciała zadzwonić do cioci i poprosić, aby po nią przyjechała. Jednak, jak na złość, bateria w telefonie jej padła. Nie miała wyjścia. Musiała sama sobie poradzić.

Mijało ją kilka samochodów, ale tylko jeden się zatrzymał. Uderzyła w nią ulga, jednak tuż za nią cios zadało zmartwienie. 

– Cześć – rzuciła jako pierwsza, licząc, że dzięki temu przejmie kontrolę nad rozmową.

Policjant w międzyczasie opuszczania szyby, badawczo przyjrzał się dziewczynie. Ta w reakcji oparła się swobodnie ręką o karoserię radiowozu i uśmiechnęła się od ucha do ucha.

Gael otworzył usta, ale natychmiast je zamknął, jakby nie wiedział, co miałby powiedzieć. Robił miny, najwyraźniej prowadząc bardzo żywy wewnętrzny monolog.

– Idealna pogoda na spacer, nieprawdaż? – zagadała lekko. Przez chłostający wiatr coraz trudniej było jej utrzymać uśmiech.

– Twoja ciocia wie, że tutaj jesteś? – odezwał się w końcu mężczyzna.

– Jeżeli pytasz, czy w tym konkretnym miejscu. – Wskazała palcem pod siebie. – To nie. Jeżeli pytasz, czy w ogóle wie, że jestem poza domem. To tak. Została jej przekazana ta informacja.

Gael zmarszczył brwi, wydając się intensywnie analizować słowa Cynthii. Nagle pokręcił głową, jakby było to zbyt trudne.

– Podwieźć cię?

– Nie, nie trzeba. Nie chcę ci przeszkadzać w pracy.

– Jestem przed służbą. Zaczynam za godzinę.

– Jeśli tak... i tak nalegasz, to niech będzie. – Próbowała po sobie nie pokazać, jakim Gael okazał się zbawieniem. Ledwo powstrzymała się od podbiegnięcia do drzwiczek, idąc jedynie bardzo szybkim krokiem. A kiedy usiadła w ciepłym wnętrzu i zamknęła za sobą drzwi, miała wrażenie, że z jej ust mimowolnie wydostało się jęknięcie. Aczkolwiek tego nie była pewna, bo jak zwykle z głośników rozbrzmiewała głośna muzyka. Zastanawiała się, czy nie zagłuszała mu przekazywanych informacji na krótkofalówce.

Gael pobiegł spojrzeniem po dziewczynie, po czym przekręcił pokrętło i po chwili w jej zmarznięte ciało uderzyło jeszcze cieplejsze powietrze.

– Dziękuję.

Mężczyzny twarz rozświetlił lekki uśmiech.

– Jeśli dalej ci zimno, mogę jeszcze zwiększyć.

– Nie trzeba. Jest... idealnie. Dziękuję.

– Chcesz... pogadać? – Zapytał ostrożnie, zerkając na dziewczynę.

Złapała się za kark, rozluźniając napięte mięśnie.

– Nie obraź się... ale nie mam ochoty.

– Rozumiem. – Nie wydawał się zraniony słowami Cynthii. – Jeśli jednak zmienisz zdanie... to jestem.

Nikt nie odezwał się przez dużą część drogi. Ciepłe powietrze ogrzało już ciało Cynthii i jedynie stopy pozostawały jeszcze trochę chłodne. W pewnym momencie Gael ściszył też radio, może myśląc, że przeszkadzało ono Cynthii, co nie było prawdą. Zasłuchana w rockowej muzyce udało jej się trochę zrelaksować.

W pewnym momencie ciszę między nimi przerwał ryk niczym rozrywanego potwora. A był nim jedynie brzuch Cynthii.

– Jesteś głodna? – zapytał z grzeczności. Próbował ukryć uśmiech, choć wesołe oczy zdradzały jego rozbawienie.

– Nie. – Po raz kolejny jej pusty żołądek się odezwał, rozwiewając kłamstwo. Policzki ją zapiekły z zawstydzenia. – Może trochę – przyznała, poddając się. Potwór ponownie zaburczał tym razem aprobująco.

– Zanim cię zobaczyłem, jechałem akurat do Starego Bena. Miałem dla chłopaków kupić lunch i samemu też coś zjeść. Masz może ochotę dołączyć?

Przez chwilę wahała się, czy się zgodzić. Głównie ze względu na Xandera. Było jej dziwnie po tym, co zaszło, gdziekolwiek teraz z kimś innym iść. Jednak mimo bliskości, jaka nastąpiła między nimi, przecież nie byli w związku. Nie była mu niczego winna. A szczególnie po dzisiejszej burzliwej wymianie zdań, wątpiła, że kiedykolwiek coś jeszcze dojdzie między nimi. Choć ta myśl sprawiła jej ból, musiała się z tym pogodzić.

– Wiesz co... bardzo chętnie – zgodziła się. – Miałabym tylko malutką prośbę. Mogłabym napisać wiadomość z twojego telefonu do cioci?

– Lubię burzę, ale po dzisiejszej nocy... zmienię zdanie. Rano rozmawiałem z sąsiadem. Powiedział, że ostatnia taka w Bar Harbor była trzydzieści lat temu – oznajmił, kręcąc głową, po czym podniósł szklankę i popił swój truskawkowy koktajl.

– Wiadomo już czy komuś coś się stało?

– Z tego, co wiem, to na szczęście nie. Jedynymi poszkodowanymi są powalone drzewa i pozrywane dachy. – Zamilkł, biorąc duży gryz hamburgera. Wziął serwetkę i wytarł nią okolicę ust, po czym mówił dalej: – O świcie dostałem telefon, żeby pomóc chłopakom usunąć przewrócone drzewo. Z tego, co wiem, było jeszcze drugie gdzieś indziej, ale nim zajęła się inna grupa. Akurat drzewa i połamane gałęzie okazały się małym zmartwieniem, gorzej w przypadku dachów. Może zostanie zorganizowana zbiórka, bo bez niej niektórym rodziną może być ciężko pokryć koszty odbudowania.

Kiwnęła głową potwierdzająco i włożyła kolejną frytkę do ust. Nie było to najzdrowsze śniadanie, tym bardziej popijane słodkim gazowanym napojem.

– Jak coś więcej będziesz wiedział o zbiórce, to daj znać. Chętnie pomogę... Mogę w szkole pochodzić z puszką... lub porozmawiać z prowadzącą koła teatralnego, żeby zorganizować charytatywne przedstawienie. Lubi mnie, więc powinna się zgodzić.

– To dobry pomysł. – Spojrzał na dziewczynę z uznaniem.

Zapadła między nimi cisza, choć pomieszczenie pogrążone było w odgłosach rozmów i starych piosenek puszczanych przez małe głośniki zamontowane na ścianach. Akurat jeden wisiał koło nich, więc dobrze słyszała „House Of The Rising Sun". Co jakiś czas ktoś wchodził, ktoś inny wychodził, przy tym wpuszczając do środka zimne powietrze. Niekorzystnie usiedli akurat przy szklanych drzwiach, choć z braku miejsca nie mieli większego wyboru.

Zakończyła już swoje niezdrowe śniadanie, choć zważywszy na godzinę, powinnam nazwać to raczej lunchem. Cierpliwie czekając, aż Gael dokończy swojego burgera, bez większego celu wlepiła wzrok w krzątającego się syna właściciela. Akurat jakiś chłopiec przypadkowo przewrócił szklankę, wylewając cały jagodowy koktajl. Mężczyzna za ladą wycierał szybko niebieski napój owocowy i mówił coś do młodego człowieka, a biorąc pod uwagę jego postawę to raczej coś pocieszającego.

Nagle widok został jej zasłonięty przez czyjeś ciało. Nie musiała nawet unosić wzroku, by wiedzieć, kto właśnie przed nią ustał.

– Więc to ta ważna sprawa, którą musiałaś jeszcze dzisiaj załatwić.

Skrzyżowała spojrzenie z ciemnymi tęczówkami. Dostrzegła w nich mrok, który widziała po raz pierwszy u chłopaka. Jedzenie, które dopiero co spożyła, podeszło jej do gardła. Przełknęła ślinę, ale niewiele to pomogło.

– Co tutaj robisz? – Sama była zaskoczona słyszalnym spokojem w głosie.

– Szukałem cię.

– Niepotrzebnie.

– Znasz go? – wyszeptał Gael do dziewczyny. Jego twarz pokryły zmarszczki konsternacji.

Kiwnęła głową, jednak nie tylko ona zwróciła uwagę na policjanta. Xander przeszył go spojrzeniem, po czym prychnął i wykrzywił wargi w cierpki sposób. Pomachał głową i odwrócił się na chwilę, jakby nagle zdał sobie z czegoś sprawę.

– Nie sądziłem, że jesteś tak obłudną osobą.

Nie była pewna, co bardziej ją zakuło. Rozdzierający głos chłopaka czy widoczna boleść w jego oczach, kiedy spojrzał na Gaela.

Nie zdążyła nic powiedzieć, gdy chłopak przekroczył szklane drzwi, które akurat powoli się domykały po ostatniej wychodzącej osobie.

Nie myśląc za wiele, pobiegła za nim.

– Co masz na myśli? – krzyknęła, twardo się zatrzymując. Ruszyła za nim, kiedy chłopak nie poświęcił jej nawet spojrzenia i parł przed siebie, najpewniej do swojego samochodu, który Cynthia dostrzegła na parkingu. Wyprzedziła go i nie pozwoliła mu przejść, zasłaniając drogę własnymi uniesionymi rękoma. – O co ci chodzi, Xander?

– O co mi chodzi? Naprawdę o to pytasz? – Poruszony przejechał po włosach, zarzucając je do tyłu. – Jak szalony szukałem cię, przeklinając samego siebie, że pozwoliłem ci pójść i nie pobiegłem za tobą, a ty w tym czasie spędzasz czas z jakimś gościem, nawet nie racząc odebrać cholernego telefonu!

Impulsywnie cofnęła się. Palący jej ciało ogień rozgniewania nagle został ugaszony.

Jeszcze nie widziała Xandera w tym wydaniu. Musiała przyznać, że nieco ją przerażał.

– Rozładował się – mruknęła, odwracając wzrok, a jej cichy głos został zagłuszony przez przejeżdżający blisko nich samochód.

Mimo to Xander musiał dosłyszeć jej wytłumaczenie, bo wydawał się jeszcze bardziej przez nie zdenerwowany.

– Rozładował się, ale jakoś to nie przeszkodziło ci powiadomić twoją ciocię, gdzie jesteś.

– Skąd o tym wiesz? – Skrzywiła twarz zmieszana.

– Mówiłem, szukałem cię. A kiedy nie mogłem cię znaleźć, pomyślałem, że może już wróciłaś do domu, więc pojechałem to sprawdzić. Ciebie nie było, ale zastałem panią Fuller. Powiedziała mi, że napisałaś jej wiadomość, że jedziesz do Starego Bena. I jak widzę w bardzo przyjemnym towarzystwie – prychnął i na chwilę spojrzał w bok. – Wiesz co, policjant może być lepszy niż baron narkotykowy, ale ten drugi lepiej zarabia.

Zacisnęła szczękę, a jej usta uformowały się w wąską linię, gdy nie spodobał jej się ociekający drwiną głos chłopaka.

– Więc o to jesteś wkurzony? Że zajechałam z kolegą coś zjeść i cię nie poinformowałam.

– Jestem wkurzony o wiele rzeczy. O to, że niepotrzebnie martwiłem się i obwiniałem siebie, że coś mogło ci się stać. Jestem wkurzony, że mnie dzisiaj tak zmieszałaś z błotem, próbując mi wmówić, jaki jestem. A w tym wszystkim jestem najbardziej zawiedziony. Spodobałaś mi się, jak tylko pierwszy raz cię zobaczyłem. Pomimo tych naszych przekomarzań, pasujemy do siebie. Naprawdę liczyłem, że coś z tego wyjdzie... A po wczorajszym byłem pewnym, że oboje bierzemy to na poważnie. A nagle rano wyjeżdżasz z tekstem, że było fajnie, ale nie możemy tego kontynuować, bo niby ja chcę czegoś innego. Teraz przynajmniej wiem, że to nie ja, tylko ty nie wiesz, czego chcesz. Czuję się... zawiedziony. Miałem cię za inną osobę.

Jego słowa wbiły ją w ziemię. Nie spodziewała się po Xanderze tak szczerego wyznania.

Zrozumiała, że tak usilnie starała się nie zostać zraniona, że nieumyślnie zraniła jego.

Tak się bała, że Xander utnie jej różę rosnącą wraz z nasilającymi uczuciami wobec niego, że ze strachu ucięła jego.

Była tak zaskoczona, a tym samym pogrążona żalem, że nie zrobiła nic, gdy chłopak minął ją. Nie próbowała nawet go zatrzymać. Po chwili porsche przejechało obok niej i zniknęło z jej pola widzenia. I choć odjechał, jego słowa nieustanie przelatywały przez jej myśli.

– Oficjalnie, jesteś idiotką, Cynthio – oznajmiła na głos, mając ochotę już jedynie się śmiać z własnej głupoty.

– Ja tak nie uważam.

Podskoczyła i złapała się za serce.

– Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć. – Gael złapał się za kark, zniżając brodę i spojrzał na Cynthię ze skruchą.

– Nic się nie stało. – Potrząsnęła głową i zmusiła się do uśmiechu, jednak jej kąciki ust szybko opadły, jakby nie było żadnych fundamentów, które mogłyby je utrzymać.

– Wszystko dobrze? – zapytał kontrolnie, mimo że znał odpowiedź. Bacznie przyglądał się dziewczynie i na pewno zauważył walkę emocji na jej twarzy.

– Nie. Nic nie jest dobrze.

– W skali od jednego do dziesięciu, jak jest źle?

Nie była pewna czy tymi słowami próbował jej poprawić humor, czy naprawdę się martwił, jednak ona wzięła je na poważnie.

– Tysiąc.

– Więc bardzo źle – podsumował. – Chcesz o tym porozmawiać?

Nie zdążyła odpowiedzieć, kiedy mężczyzna po jej minie wywnioskował odpowiedź.

– Rozumiem – powiedział ostrożnie. Przejechał spojrzeniem po jej ciele, dłużej zatrzymując się na drżących rękach. – Chodź. Odwiozę cię.

Kiwnęła jedynie głową i bez jakikolwiek energii poszła za policjantem w kierunku samochodu.

Oparła głowę o zimną szybę i pusto obserwowała zmieniający się obraz. Czuła na sobie co chwilę kontrolne spojrzenie Gaela, ale nawet nie trudziła się, żeby ukrywać, jak się czuła. A, krótko mówiąc, czuła się beznadziejnie.

– To był twój chłopak?

Coś w jego głosie mówiło jej, że nie zadał to pytanie z ciekawości i może dlatego pierwszy raz odkąd ruszyli, opuściła wzrokiem widok za oknem i powoli przerzuciła go na kierowcę, choć w dalszym ciągu opiera się czołem o przezroczystą szklaną taflę.

– Nie – odpowiedziała.

Gael zerknął w bok i skrzyżował z nią spojrzenie, po czym wrócił wzrokiem na drogę. Cierpliwie czekała aż z jego ust wylecą słowa, z którymi wydawał się bezskutecznie walczyć. Jakby chciał coś powiedzieć, ale coś go blokowało.

Zainteresowało to na tyle dziewczynę, że aż podniosła się i przekręciła ciało w jego stronę, mając nadzieję, że to zachęci policjanta to wypowiedzenia tych słów.

Jednak nawet kiedy to nie podziałało, postanowiła zachęcić go słownie.

– Widzę, że chcesz mi coś powiedzieć. Śmiało.

Zerknął na nią kątem oka niepewnie.

– Szczerze?

– Tylko szczerze – potwierdziła.

– Podobasz mi się.

Przymknęła powieki, jakby za pomocą tego mogłaby zniknąć. Zagryzła wargę, potrzebując chwili na zastanowienie się. Już jedną osobę dzisiaj skrzywdziła, a więc tym razem chciała ważyć słowa. Choć zdawała sobie sprawę, że niestety jeszcze jedną różę będzie musiała dzisiaj uciąć.

– Gael, jesteś dobrą osobą...

– Jestem policjantem. Byłoby niepokojące, gdybym był zły – próbował zażartować, choć wyszło mu to bardzo sztucznie. Najwyraźniej spodziewał się odpowiedzi i sam postanowił ją oznajmić. – Wiem, co chcesz mi powiedzieć. Jestem dobry, ale nie jestem tym facetem, z którym chciałabyś się umawiać.

– Przepraszam. Jest mi tak bardzo przykro...

– A nie powinno. Uczuć ani nie zmienisz, ani nie wymusisz. Podejrzewałem, ale wolałem się upewnić. Najwyraźniej twoje uczucia są już przeznaczone komuś innemu.

– To skomplikowane – dodała szybko, domyślając się, że mówił o Xanderze. Odwróciła wzrok i strzepnęła niewidzialny pyłek ze spodni.

– Tak uważasz? Ja myślę, że jest to bardzo proste. Albo ktoś ci się podoba, albo nie. Tak jak ja wiem, że ty mi się podobasz, ale jak już ustaliliśmy, ja nie podobam się tobie.

– Przepraszam. – Spod pochylonej głowy zerknęła na niego skruszona.

– Źle mnie zrozumiałaś. Nie powiedziałem tego, żeby wzbudzić w tobie poczucie winy... Słyszałem kawałek waszej rozmowy. Nie, żebym podsłuchiwał... Po prostu akurat wychodziłem. – Jedną ręką zacisnął na karku, jednak drugą twardo trzymał na kierownicy. – Nie chcę wtrącać się w nie swoją sprawę...

– Nie mam nic przeciwko.

Zerknął na dziewczynę, jakby w jej postawie próbował doszukać się braku pozwolenia, ale najwyraźniej niczego nie dostrzegając, oznajmił:

– Mam wrażenie, że nie potrafisz przyznać się do uczuć. Choć nie rozumiem dlaczego. Lubienie kogoś... w sposób romantyczny nie jest powodem do wstydu.

– To nie tak... – Zagryzła dolną wargę, wahając się, czy powinna mówić dalej. Po krótkim namyśle stwierdziła, że jak rozmawiali już szczerze, to musiała to powiedzieć. – To nie wstyd... lecz strach. Boję się, że kiedy w końcu kogoś pokocham, ta osoba nie odwzajemni moich uczuć. I wtedy zostanę tylko ja i pokruszone serce na dłoni. – Czuła jak łzy zaczęły gromadzić się w jej kącikach oczu. – Gadam bez sensu, prawda? – Spojrzała na chłopaka, a z jej ust wydostało się ciche prychnięcie.

– Nie. Po prostu jesteś wrażliwą dziewczyną. I nie ma w tym nic złego.

– Wrażliwą, strachliwą. W moim przypadku to chyba to samo.

Na twarzy policjanta zakwitł delikatny uśmiech i pomachał głową, nie zgadzając się.

– Powiedziałaś mu, co czujesz?

– Nie.

– Więc dopóki mu nie powiesz, nie dowiesz się, co czuje wobec ciebie... Choć z tego, co słyszałem, to już częściowo wyznał.

Kiwnęła głową.

– Zaskoczył mnie tym. – Opuściła wzrok na swoje palce, które nagle wydały się bardzo ciekawe. – Nie sądziłam, że bierze to... na poważnie.

– Więc teraz pozostaje ci tylko powiedzieć mu, że czujesz to samo. I wtedy zniknie strachliwa, wrażliwa Cynthia i pozostanie wrażliwa Cynthia.

Jej kąciki ust powędrowały wyżej.

Naprawdę chciała wierzyć, że tak się stanie.

– Dziękuję.

– Nie dziękuj. Nie masz za co.

– Mam. I to za wiele. Za szczerą rozmowę... I za wszystko. Naprawdę dużo dla mnie zrobiłeś... Mam jeszcze jedną prośbę. Ostatnią. Mógłbyś podwieźć mnie w pewne miejsce?

I choć znajdowali się już u schyłku drogi, Gael nie pytał o nic więcej niż tylko nowy adres. Zawrócił i zawiózł ją we wskazane miejsce.

Entuzjazm nieco jej opadł, gdy przystanęła przed dębowymi drzwiami, ale nie miała już odwrotu. Gael wyjechał z posesji, pozostawiając ją samą. Choć gdyby został, nie była pewna czy omotana strachem nie zawróciłaby.

Zapukała w drewnianą powierzchnię.

Zawiesiła wzrok na porsche stojącym nieopodal. Xander powinien być w domu.

Zapukała jeszcze raz, tym razem wkładając w to więcej siły.

Stukała niespokojnie wskazującym palcem o płytę betonową próbując czymś zająć czas. Czekała, czekała aż w pewnym momencie pomyślała, jak wróci do domu. Xandera nie było, Gael pojechał do pracy, a przez rozładowany telefon nie mogła zadzwonić po ciocię. Zrezygnowana już chciała się odwrócić i udać się w kolejną podróż pieszo do posiadłości Marisol, gdzie zostawiła samochód, gdy nagle po drugiej stronie drzwi usłyszała szmer i tupot, a po chwili brzęk przekręcanego zamka.

Jej serce nigdy nie kołatało tak silnie, jak w tej chwili. Jakby właśnie starter miał zaraz nadać sygnał wskazujący rozpoczęcie zawodów.

A kiedy przed nią ukazał się Xander, wcale nie zeszło z niej napięcie, a nawet się nasiliło. Miała wrażenie, że ktoś walnął ją czymś ciężkim w potylicę. Albo był to tylko wytwór jej wyobraźni, albo naprawdę zaczęło jej się kręcić w głowie.

– Lubię cię – wypaliła bez namysłu, mając wrażenie, że jeszcze chwila i zemdleje... lub, co gorsza, padnie trupem, gdy jej serce wysiądzie z przeciążenia. – Nawet więcej niż lubię. Tak wiesz... Jak dziewczyna chłopaka... Choć dziewczyna dziewczynę też tak może lubić. No i chłopak chłopaka też. Nikogo nie wykluczam. No ale mi chodzi teraz o nas... – Zestresowana machała rękoma niczym dyrygent kierujący orkiestrą symfoniczną. Nagle zdała sobie sprawę ze swojego stanu i wylatujących z jej ust niemających sensu słów, wzięła głęboki oddech i ręce przycisnęła wzdłuż ciała jak na baczność. – Chcę spróbować. Nie wiem, co z tego wyjdzie. Sprzeczaliśmy się więcej razy, niż przeprowadziliśmy sensowną rozmowę, mimo to chcę spróbować. A że jestem, jak widać, beznadziejna w mówieniu o uczuciach... to po prostu się już się nie odzywam. I może zróbmy tak: zamknę oczy na dziesięć sekund i jeżeli również chcesz spróbować, to po prostu... pocałuj mnie.

Choć mogło się wydawać, że zaproponowała to, by nadać wyznaniu romantyczny charakter, prawda była taka, że za bardzo bała się odrzucenia.

I jak powiedziała, tak zrobiła.

Przymknęła powieki, czekając teraz na odpowiedź chłopaka.

W głowie odliczała czas, oczekując pocałunku... który nie nadszedł. Minęło dziesięć sekund, a jej usta ziały zimnem.

Poczuła ból w sercu i choć ciężko było jej się pogodzić ze smakiem goryczy, nie cofnęłaby swoich słów. Wolała poczuć smak odrzucenia, niż potem żałować, że nawet nie spróbowała.

Uniosła powieki i jedynie zdążyła zarejestrować zbliżającego się chłopaka, gdy poczuła ciepłe wargi na swoich ustach. Zmiękły jej nogi i gdyby nie jego dłonie, które otoczyły się wokół jej ciała, pewnie runęłaby jak kłoda.

Xander przerwał pocałunek i odchylił do tyłu głowę, jakby chciał mieć lepszy widok na twarz dziewczyny.

Poczuła, jak rumieńce zaatakowały jej policzki i to na pewno nie było spowodowane przeszywającym zimnem.

– Powiedz coś. – Drżący głos zdawał się błagać, gdy intensywnym spojrzeniem jeździł po jej twarzy.

– Jesteś tak cholernie słodka.

Nie była pewna czy miał na myśli jej zachowanie, czy smak jej ust, lecz nie zdążyła zapytać, gdy ponownie złączył ich wargi. Muskał je, jakby faktycznie ją smakował.

Tym razem to dziewczyna przerwała pocałunek, choć przyszło jej to z trudem.

– To znaczy, że również mnie lubisz? – Znała odpowiedź, ale potrzebowała ją usłyszeć.

Xander popatrzył na nią, jakby było to najgłupsze pytanie w historii. Równie idiotyczne co zapytanie osoby, która uderzyła się małym palcem w krawędź mebla czy boli.

– Moja decyzja co do tego jest niezmienna.

– Więc powiedz to – poprosiła niecierpliwie.

Uśmiechnął się, a jego oczy rozbłysły. Pożądaniem i czymś jeszcze czego nie potrafiła zidentyfikować.

– Tak, lisico. Lubię cię. Nawet bardzo.

– Więc... co teraz?

Dla chłopaka odpowiedź na to pytanie wydawała się bardzo prosta.

– Możemy zacząć planować ślub... – oznajmił. – Lub od razu pojechać do Las Vegas go wziąć... Albo pominąć wszelkie formalności i wyjechać na miesiąc miodowy. Co myślisz o Fidżi?

Walnęła go lekko w ramię, choć z jej ust wydostał się cichy chichot.

Chłopak w odpowiedzi przycisnął ją jeszcze bardziej do ciała i złożył pocałunek tuż nad łukiem brwiowym.

– Lub możemy skonsumować nasz związek długim, francuskim pocałunkiem.

– Francuskim? A jaki to jest?

– Pokażę ci... Ale wpierw wejdźmy.

– Czyżby boisz się, że nie rozpalisz mnie na tyle, żeby odgarnąć otaczające zimno.

Wystarczyło spojrzeć na jego oczy, by stwierdzić, że przyjął wyzwanie.

– Będziesz tak płonąć, że sąsiedzi pomyślą, że organizujemy ogromne ognisko.

Zanim się spostrzegła, z jej ust wyleciał śmiech.

Może ona była słodka, ale niezaprzeczalnie on również był.

Pisnęła zaskoczona, gdy chłopak bez uprzedzenia, owinął ręce pod jej biodrami i podniósł ją.

– Schyl głowę – zalecił, gdy ustali przed drzwiami.

Zrobiła, jak polecił i już po chwili stała w środku, a jej usta znowu zostały zaatakowane przez wargi chłopaka.

Nie potrzebowała wiele, by zapłonąć.

Zaparkowała pick-upa na wolnym miejscu tuż przy samochodzie cioci. Zanim jej oczy ujrzały domostwo, miała nadzieję, że Bethany odwiedziła Batesa, jak planowała.

Trochę zasiedziała się u Xandera, choć to było małe niedopowiedzenie. Był już wieczór, a obiecała przecież wrócić z samego rana. Co prawda napisała wiadomość do cioci, że jednak wróci nieco później. Jednak nie spodziewała się, że aż o tyle te „później" się przedłuży. Nie miała pojęcia, kiedy ten czas minął. Zanim się obejrzała, słońce schowało się za horyzontem. I to nie tak, że tak zatraciła się w pocałunkach z Xanderem. Także trochę rozmawiali, jak zwykle też poprzekomarzali się, choć faktycznie głównie całowali. Nie sądziła, że jest to aż tak przyjemne i... pochłaniające. Jednak zdawała sobie sprawę, że dużą rolę odgrywała tu osoba, z którą się całowała. I tu nie miała wcale na myśli, że Xander był w tym świetny, choć oczywiście tak było, ale to, że uczucia, jakie obaj do siebie czuli podwajały przyjemność.

Smętnym krokiem podreptała ku drzwiom. Nie śpieszyło się jej, a nawet chciała jak najbardziej opóźnić spotkanie z Bethany. Tym bardziej, kiedy zauważyła światło przebijające się przez zasłony zawieszone na karniszu nad kuchennym oknem. Ciotka musiała siedzieć przy okrągłym stole.

I miała rację.

Jak tylko otworzyła drzwi, skrzyżowała spojrzenie z Bethany. Zaniepokoił ją wyraz twarzy starszej kobiety, ale ku własnemu zaskoczeniu, z zadziwiającym spokojem weszła, zamykając za sobą drzwi. Zdjęła kurtkę pożyczoną od Xandera i ostrożnie powiesiła ją na wolny wieszak, jakby właśnie odkładała cenny skarb. Potarła ręce o spodnie, choć wcale nie było jej zimno. Wygrzała się w samochodzie czarnowłosego, gdy ten wiózł ją pod posiadłość Marisol, gdzie przesiadła się do swojego pick-upa.

Pod bacznym spojrzeniem ciotki zajęła miejsce naprzeciw niej, odkładając splecione dłonie na stole. Nastrój jak na rozmowie o pracę.

– Powinnam się bać? – odważyła się zapytać, czując, że dłużej nie zniesie tej niezręcznej ciszy.

Bethany głośno wypuściła powietrze, rozluźniając nieco ciało. Jej spojrzenie również stało się łagodniejsze, jakby również miała dość napiętej atmosfery.

– Jestem zdenerwowana – postawiła sprawę jasno. Choć jej słowa brzmiały jednoznacznie, postawa i ton wcale nie ukazywały jej odczuć. – Miałaś wrócić o wpół do dziesiątej. I faktycznie wróciłaś o wpół do dziesiątej, ale jeden dzień później.

Przewróciła oczami na to wyolbrzymienie. Dochodziła dopiero dziewiętnasta.

– Wiem, że wczoraj nie mogłaś wrócić o wyznaczonej godzinie – dodała. – Rozmawiałam z Alfredem i potwierdził mi twoją wersję zdarzeń. W dwóch miejscach zawaliły się drzewa, więc pewnie któreś z nich uniemożliwiło ci przejazd.

– Rozmawiałaś z Batesem... To znaczy, że nie wierzyłaś mi?

– W ostatnim czasie nadszarpnęłaś mojego zaufania, więc wolałam się upewnić. Zaznaczę, że mimo wszystko w tym przypadku zachowałaś się bardzo odpowiedzialnie. Dałaś mi znać o sytuacji. Dlatego tutaj za nic cię nie obwiniam. Jeszcze zrozumiem zajechanie rano do Starego Bena. Byłaś głodna, również dałaś mi znać. A potem... Gdzie zniknęłaś? – Podniosła głos, co było raczej niespotykane w przypadku Bethany. Rzadko dawała ponieść się tym negatywnym emocjom.

– Pisałam, że wrócę później. – Wiedziała, że było to słabe wytłumaczenie, ale lepszego nie miała.

– Dokładnie. Napisał jedynie: „wrócę później", ale co znaczy „później". Za godzinę, dwie, następnego dnia, czy za tydzień. Co więcej, dlaczego później. Gdzie byłaś, co robiłaś? Tego wszystkiego mi zabrakło.

– Przepraszam. – Nic więcej nie potrafiła wydusić. Nie było sensu się tłumaczyć, bo Bethany miała rację.

Kobieta westchnęła ciężko i zrezygnowana pokręciła głową.

– Byłaś u niego, prawda? U tego chłopaka? Xandera, dobrze pamiętam? Był dzisiaj tutaj. Pytał o ciebie.

– Byłam z nim... u niego.

– I co tam robiłaś?

Poczuła jak policzki ją zapiekły.

Gdyby Bethany wiedziała, co robili, wydałaby ją za księdza.

– To, co robi para – oznajmiła krótko. Speszona odwróciła wzrok i dłonią zakryła usta, gdy zaczął formować się delikatny uśmiech.

– Zabezpieczyliście się?

Spojrzała zszokowana na ciotkę, jednak zaskoczenie szybko zmieniło się w oburzenie.

– Nie uprawialiśmy seksu. – Uderzyła zaciśniętą dłonią w blat stołu i poderwała się na równe nogi, a krzesło niebezpiecznie się zakołysało.

Bethany nie przejęła się nagłą reakcją siostrzenicy i z zimną krwią przypomniała:

– Powiedziałaś, że robiliście to, co para.

– Para z jednodniowym stażem.

Bethany spod podniesionych brwi spojrzała nieufnie na siostrzenice.

– Wiesz, że ten temat nas nie ominie i najwyraźniej przyszedł czas o tym porozmawiać.

– Boże, ciociu. – Spojrzała stanowczo na opiekunkę. – Nie będę rozmawiać z tobą o seksie – wyszeptała i zasunęła za sobą krzesło. Przyszedł czas ewakuować się stąd.

– Słońce, ta rozmowa szybciej czy później musi zostać przeprowadzona. A że dałam ci pozwolenie na chłopaków, to niestety nieświadomie ją przyśpieszyłam. Uwierz mi, że ona również dla mnie nie jest łatwa. Nie wiem, kiedy tak szybko dorosłaś. Wydaje się, że jeszcze wczoraj po domu biegała mała dziewczynka, a nagle przede mną stoi panna.

Spojrzała na ciocię, gdy zrobiło jej się ciepło na sercu. Podeszła do Bethany i złożyła pocałunek na policzku, po czym powiedziała:

– Kocham cię.

Po tych słowach kobieta zmiękła. Wydawała się już nawet nie gniewać na siostrzenicę. Może dzięki temu ominie ją kara?

– Ja ciebie też, Słońce. Nie zapominaj o tym.

– Nigdy. –Uśmiechnęła się i prędko udała się w kierunku schodów.

Weszła już na kilka stopni, kiedy zatrzymał ją głos Bethany.

– Nie myśl, że obejdzie się bez kary.

– Za co? – jęknęła, choć dobrze znała odpowiedź. Po prostu myślała, że zamęczy ciotkę niepotrzebnymi pytaniami i ta zrezygnuje. Przekręciła głowę i zerknęła na kobietę, lecz ta nie poświęciła jej nawet jednego spojrzenia. W dalszym ciągu była odwrócona w kierunku drzwi, jak gdyby jeszcze na kogoś czekała.

– Za niesubordynację. Zakaz wychodzenia przez miesiąc. Po szkole od razu do domu.

– Nie... – zaskomlała.  

W innym przypadku raczej ten zakaz nie miałby dla niej większego znaczenia, jednak teraz, gdy zaczęła spotykać się z Xanderem, nie mogło być gorzej. Zdawała sobie sprawę, że nie był to przypadek, dlaczego tę karę otrzymała od Bethany.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro