Rozdział ♦ Dwudziesty Dziewiąty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Rękami zakrywała twarz. Choć Xander powiedział jej, żeby nie podglądała, nie mogła się powstrzymać. Była bardzo ciekawa, co zaplanował. Kazał jej zostać w samochodzie, a sam gdzieś ciągle znikał i po chwili wracał. Wyznacznikiem jego obecności był dźwięk otwieranego i zamykanego bagażnika.

Kiedy usłyszała, że znowu wrócił, nie mogła już wytrzymać. Ciekawość zżerała ją od środka.

Nic się nie stanie, jak tylko nieco zerknę – pomyślała, próbując siebie usprawiedliwić.

Lekko rozsunęła palce i spojrzała w boczne lusterko. Nie mogła powstrzymać uśmiechu, dostrzegając Xandera trzymającego wiklinowy kosz piknikowy z oplecioną wokół różową koronką.

– Pomóc, staruszku? – zapytała, na moment zapominając, że miała tego nie zobaczyć. Natychmiast ponownie zasłoniła oczy i w duchu liczyła, że był zatopiony we własnych myślach i jej nie usłyszał.

– Nieładnie, lisico. Miałaś nie podglądać – zagrzmiał, choć w jego tonie nie słyszała złości. Raczej rozbawienie, jakby zdawał sobie sprawę, że Cynthia w końcu to zrobi i tylko na to czekał.

– Nie podglądam – mruknęła jak dziecko nakryte na podjadaniu kuchennych ciasteczek, które broniło się, że ich nawet nie tknęło, choć jedno trzymało w dłoni.

– Cynthio...

Słysząc głos koło siebie, aż podskoczyła.

– Kiedy? – Serce zatrzepotało w jej piersi. Mimo że jeszcze chwilę temu słyszała i widziała, jak stał przy bagażniku, teraz siedział koło niej na fotelu kierowcy. – Jak? – zapytała bardziej siebie niż jego, krzywiąc twarz w zadumie. Wyciągnęła rękę i dźgnęła palcem ramię chłopaka.

– Ał? – Był skołowany.

– Myślałam, że to tylko złudzenie... No co? Nie słyszałam trzasku drzwi – broniła się pod naporem niedowierzającego spojrzenia wampira.

– Obiecałem więcej bez twojej zgody nie mieszać ci w głowie. – Słysząc powagę w jego głosie, od razu pożałowała, że tak pomyślała.

Przecież zaczęli od nowa. Musiała mu zaufać.

– Przepraszam...

Jego spojrzenie zmiękło. Nie był na nią zły, choć, mimo że tego nie pokazywał, wiedziała, że poczuł się zawiedziony.

– Zasłoń oczy i teraz nie podglądaj.

– A jesteś pewny, że nie potrzebujesz mojej pomocy? Dwieście lat na karku to nie mała liczba. Kości nie te same, a ten koszyk wygląda na bardzo ciężki. – Postanowiła nieco rozluźnić atmosferę.

– Moje kości i ja mamy się bardzo dobrze – oznajmił butnie, wysiadając z auta. Dostrzegła, jak jego wargi zadrżały. Zanim przymknął drzwiczki, spojrzał na dziewczynę. – Mogę ci potem pokazać, jak bardzo się dobrze mamy. Ja, kości... i pewna inna część mojego ciała.

Nie mogła powstrzymać parsknięcia, jakie wydostało się z jej ust. Było ono przejawem jej rozbawienia, ale i obiekcji, a może i kpiny.

Zanim się odwrócił, zauważyła, jak jego ciemne oczy zalśniły, jakby przyjął to zadanie do wykonania.

Machinalnie wydała z siebie kolejne parsknięcie, dostrzegając, jak wziął pod ramię koszyk.

– Nie podglądaj! – krzyknął, odchodząc od auta i zniknął między drzewami.

– No już, już, staruszku, bo serce ci wysiądzie...

– Moje serce ma się równie dobrze. Szczególnie teraz.

Ponownie podskoczyła, słysząc głos koło siebie.

– Jak to robisz?! – Podniosła głos nieco przestraszona, nieco zdenerwowana, znów spostrzegając wampira rozłożonego na siedzeniu.

– Uważaj, żeby ci serce zaraz nie wysiadło. – Jego białe zęby błysnęły w zuchwałym uśmiechu.

– To nie jest śmieszne. – Walnęła go lekko w ramię. – Musisz przestać tak robić.

– Wszystko gotowe – zignorował jej słowa i raptem w jedną sekundę znalazł się na zewnątrz i jak gentleman otworzył przed nią drzwiczki auta. – Zapraszam.

Jej ramiona opadły ze zrezygnowania. Jeszcze nie przyzwyczaiła się do tego, że Xander nie krył swoich umiejętności, które wiązały się z byciem wampirem.

Wysiadła z samochodu i rozprostowała kręgosłup, przy okazji postanawiając się nieco bardziej rozejrzeć. Po około godzinnej jeździe Xander zjechał z głównej drogi na dukt, gdzie zaparkował. Na początku Cynthia myślała, że znajdowali się w środku lasu, jednak zmieniła zdanie, zauważając migot światła przebijający się przez konary drzew. Za nimi musiała znajdować się otwarta przestrzeń. Przeczuwała, że mogli być gdzieś w okolicy wybrzeża.

– Co tutaj robimy? – zapytała, powracając spojrzeniem na Złotego.

Światła mignęły, kiedy zamknął samochód.

– Zabrałem cię tutaj z jednego bardzo ważnego powodu – zaczął z powagą, zatrzymując się krok przed nią.

Instynktownie się wyprostowała. Jej twarz zrobiła się bledsza. Ostatnim razem, gdy Xander mówił coś z taką ogładą, dowiedziała się o stanie Winter. Przez jej głowę od razu przeszły najgorsze myśli.

– Zabrałem cię tutaj, żebyś mogła w końcu pobiegać ze swoimi pobratymcami, lisico.

Na jej twarzy początkowo kamienie poważnej, przeszło zdezorientowanie, a kiedy w końcu zrozumiała znaczenie jego słów, jasny odcień skóry zalała czerwień.

– Nie cierpię cię – wysyczała.

Uśmiechnął się, jakby lała miód na jego serce.

– Kocham cię.

Spojrzała na niego zdziwiona. Choć nie było to pierwszy raz, kiedy usłyszała te dwa słowa z jego ust, w dalszym ciągu ją zaskakiwały.

– Jesteś nieznośny – bąknęła. 

Speszona pochyliła głowę, ukrywając się za rdzawą kotarą włosów. Gdyby jej twarz nie posiadała resztek czerwoni po chwilowym zdenerwowaniu, rumieńce zakwitłyby na jej policzkach.

Zobaczyła jego wystawioną dłoń, zanim usłyszała głos.

– Przygotowałem coś dla ciebie.

Nie zastanawiała się długo. Kiedy zanurzyła palce w męskiej dłoni, ciepło nie tylko objęło jej skórę, ale również jej wnętrze.

Poczuła słabe szarpnięcie, kiedy Xander zaczął iść. Szła za nim, wkraczając między drzewa. Nawet na chwilę nie puściła jego ręki, jak również spojrzenia z jego pleców, które nagle zadrgały, kiedy chłopak zaczął się śmiać.

– Musisz przyznać, że było to dość zabawne – odezwał się.

– Aż boki zrywać.

Cieszyła się, że był do niej tyłem, bo nie mógł zobaczyć jej uśmiechu.

Trochę śmieszne to było – przyznała w myślach.

Prawie uderzyła w klatkę piersiową wampira, gdy ten niespodziewanie stanął i się odwrócił. Przez jej głowę przeleciała podobna sytuacja z przeszłości. Choć kalendarzowo było to niedawno, jej wydawało się to lata temu.

Mimowolnie złapała się za nos, który niespodziewanie zaczął pulsować, jakby również sobie przypomniał ową sytuację.

– Zamknij oczy.

– Znowu?

– Ostatni raz.

Westchnęła głośno. Nigdy nie była cierpliwą osobą, a przy Xanderze jej zasoby cierpliwości wydawały się nie istnieć. Jednak postanowiła i tym razem posłuchać chłopaka. Gdy już przymknęła powieki, nagle szybko je otworzyła, gdy wpadła na pewien pomysł. Uśmiechnęła się na samą jej myśl.

– Nie jestem pewna czy nie będę podglądać. Dla pewności ty powinieneś zakryć mi oczy.

Zmrużył powieki, jeżdżąc przenikliwym spojrzeniem po jej twarzy. Cynthia nie rozumiała, czego tam szukał. Czy sądził, że żartowała? Najwyraźniej nie spodziewał się po niej takiej propozycji. Z ich dwojga to raczej on był inicjatorem.

– Staruszek nie usłyszał? Powtórzyć jeszcze raz, tym razem głośniej? – Próbowała go zachęcić.

Ten spojrzał głęboko w jej miodowe oczy i uśmiechnął się enigmatycznie.

– Jak sobie życzysz – odparł gardłowo, obchodząc dziewczynę.

Ta na moment przymknęła powieki, aby faktycznie nie podejrzeć, co dla niej przygotował. Jego dłonie spoczęły na jej twarzy, zakrywając oczy. Wtem niby specjalnie niby przypadkiem przysunęła się, przylegając plecami do jego klatki piersiowej i jeszcze bardziej zamykając się w kokonie jego rąk. Jego oddech owiał jej kark, a szereg dreszczy przebiegł wzdłuż kręgosłupa. Do jej nozdrzy oprócz jego zapachu dostała się woń solnego powietrza wymieszana z aromatycznym zapachem krzewów dzikiej róży.

Xander poinstruował ją, gdzie ma iść. Jej skórę musnął przyjemny zefir. Jeżeli szykował coś dla niej na zewnątrz, to nie mógł trafić na lepszą pogodę. Ten wieczór wydawał się najcieplejszy ze wszystkich dotychczasowych jesiennych dni.

Kiedy ręce Xandera zniknęły, natychmiast oblało ją zimno, jednak szybko ogrzało ciepło, kiedy zobaczyła, co dla niej przygotował.

Przed jej oczami rozpowszechniał się widok na skaliste wybrzeże. Woda oceanu zlewałaby się z ciemnym firmamentem, gdyby nie oddzielająca je pomarańczowoczerwona łuna zachodzącego słońca. Jedną półkę skalną przykrywał koc, na którym oprócz koszyka, który już znała, znajdowały się poduszki i zapalone świece umieszczone w białych lampionach. Oprócz tego światło dawały rozłożonego lampki na baterie.

– Wszystkiego najlepszego, lisico.

– Co? – Spojrzała na niego zaskoczona. – Mam dzisiaj urodziny... – zapytała, a zarazem stwierdziła, przetwarzając to zdanie.

Zapomniała. Wiedziała, że niedługo kończyła osiemnaście lat, ale przez ostatnie wydarzenia zeszło to na drugi plan. Poza tym nigdy nie była osobą, która wyczekiwała tego jednego dnia w roku. Zazwyczaj był jej obojętny. Niemniej, kiedy ponownie spojrzała, co dla niej przygotował, w myślach zażyczyła sobie, żeby każde jej urodziny tak właśnie wyglądały.

Kamyki pod jej nogami chrobotnęły, kiedy zbliżyła się do koca. Przyjrzała się wszystkiemu dokładniej: koszykowi, lampionom, a także stercie koców. Xander nie odczuwał niskiej temperatury, więc przypuszczała, że były one naszykowane dla niej.

– Ty to przygotowałeś? – palnęła, zanim pomyślała.

Oczywiście, że on. Przecież przy tobie nosił te rzeczy – zbeształa się.

Uśmiechnął się, jakby pomyślał podobnie.

– Podoba ci się?

– Bardzo... Nawet nie wiem co powiedzieć. – Z wrażenie głos uwiózł w jej gardle, a oczy zaszkliły.

– To nie wszystko. Mam coś dla ciebie. – Podszedł do niej i złączył ich dłonie, po czym wskazał, aby usiadła na jednej z poduszek. Następnie wziął jeden z koców i przykrył jej ciało.

– Nie jest mi zimno. – W tej chwili było jej nawet za gorąco.

Xander udając, że nie słyszał jej słów, przykrył ją kolejnym kocem.

– My wampiry – zaczął, siadając koło niej – nie dajemy sobie prezentów na urodziny. Właściwie nawet nie obchodzimy urodzin. Z wyjątkiem jednych, kiedy po raz pierwszy stajemy się pełnoletni i oficjalnie zostajemy członkami wampirzego społeczeństwa. Dlatego z racji, że nigdy wcześniej nie dawałem nikomu prezentu, miałem problem z wymyśleniem, co mogę ci dać.

– Nic nie musisz mi dawać. To, że tu jesteśmy, razem, już mi wystarczy – przyznała szczerze. Wyszukała jego dłoń i zatopiła w niej swoje palce.

Xander powiódł wzrokiem po ich złączonych rękach. Nachylił się i delikatnie złożył pocałunek na wierzchu jej dłoni.

Wciągnęła przez nos głośno powietrze. Jeżeli jakimś cudem tego nie usłyszał, to na pewno słyszał szybsze bicie jej serca. Wystarczyło tak niewiele, aby rozbudzić w niej tak wiele.

– Chcę ci coś dać. Taki mały drobiazg. – Wyjął i podał jej małe, ale ozdobne pudełeczko.

Rozwiązała wstążkę i uchyliła wieczko.

– Piękne – wypadło z jej ust, gdy zobaczyła, co było w środku.

Wykonana z żółtego złota bransoletka, która na połowie obwodu miała główkę lisa, połączoną z dalszą częścią biżuterii zawiniętym ogonkiem. Uszka i część czoła lisa pokrywały lśniące, oprawione brylanciki.

– Nie bez powodu wybrałem ten motyw – oznajmił, wyjmując bransoletkę i nakładając na nadgarstek dziewczyny.

Podniosła rękę i przyjrzała się przedmiotowi w świetle zachodzącego słońca. Przy lekkim ruchu nadgarstka kamienie na główne lisa dawały efekt wielobarwnego migotliwego refleksu.

Powróciła wzrokiem na ciemne tęczówki, tym samym wskazując, żeby kontynuował.

– Mam nadzieję, że dzięki temu zawsze będziesz pamiętała, kim jesteś.

Wtem magiczny moment wyparował.

– Jeżeli nawiążesz do moich pobratymców, wylądujesz w wodzie.

– Nie, nie. Tym razem nie o to mi chodzi... – Zaśmiał się, najwyraźniej przypominając sobie swój wcześniejszy żart, lecz po chwili dobry humor ustąpił powadze. Zanurzył dłoń we włosach i wypuścił głośno powietrze. – W tym wszystkim, co nadchodzi, pamiętaj, kim jesteś.

– A co nadchodzi? – Zmrużyła powieki, ciesząc się, że Xander jednak przykrył ją kocami, bo wydało jej się, że wraz z jego słowami temperatura znacznie spadła.

– Nie jestem pewien. – Wzruszył ramionami. – Po prostu... mogłabyś mi obiecać, że nie ważne co przyniesie przyszłość, będziesz pamiętała o tym, kim jesteś. Obiecasz mi to?

– Obiecuję – przyznała, rozumiejąc, że nie było to zwykłe słowo rzucone na wiatr. Była to przysięga. – Mógłbyś mi również coś obiecać?

– Co takiego?

– Nie ważne co się stanie, nie pozwolisz, abym została w tym sama.

– Nigdy nie będziesz sama. – Poruszył się niespokojnie, jakby sama myśl o tym była dla niego druzgocąca. – Obiecuję. Zawsze będę twoim cieniem tak jak ty mi słońcem.

Po jego słowach ciepło promieniście rozprzestrzeniło się po jej ciele. Zapragnęła go dotknąć i podzielić się tym kojącym uczuciem. Uniosła rękę, jednak zatrzymała ją centymetry przed jego twarzą, kiedy uderzyło ją zwątpienie, czy aby była na to już gotowa po ostatnich wydarzeniach. Nie miała czasu o tym pomyśleć, kiedy Xander przysunął się i przylgnął policzkiem do jej dłoni. Jego skóra była zadziwiająco miękka i przyjemna. Tonęła w jego ciemnych tęczówkach tak jak on w jej dotyku.

– Twoje oczy... – Przyłożyła palec pod dolną powiekę wampira. – Dlaczego je ukrywasz, kiedy jesteśmy sami?

Zauważyła, że jego ciało zesztywniało.

– Myślałem, że się ich boisz... że cię obrzydzają...

– Nieprawda – zagrzmiała ostro, mając nadzieję, że jej ton odwiedzie go od takiego myślenia. Koce zsunęły się z jej ramion, kiedy podniosła się na klęczki i zbliżyła do niego.

Zmienił pozycję, tak że mogła usiąść na jego kolanach. Oplotła go nogami w pasie, a obiema rękami ujęła twarz.

– Nie chowaj ich – wyszeptała wprost w jego usta. – Uważam, że są piękne.

Ciemne tęczówki pochłonęło płynne złoto. Zastąpiło jej blask słońca, które właśnie chowało się za horyzontem.

– Bardzo piękne – dodała, nie mogąc oderwać od nich oczu.

Poczuła jego ręce na talii. Przyciągnął ją, tak że jej ciało jeszcze bardziej przylegało do jego. Najwyraźniej nie chciał, aby dzieliło ich choćby powietrze.

Zagryzła dolną wargę, spoglądając na jego usta, po czym wróciła do oczu. Nie potrafiła stwierdzić, co bardziej ją kusiło. W to złoto mogłaby wpatrywać się godzinami, jak również godzinami smakować jego warg.

– Mogę? – zapytał, choć dla niej brzmiało to, jak błaganie.

Aż dreszcz przeszedł wzdłuż jej kręgosłupa na jego ochrypły od pożądania głos. Jego wzrok wpatrzony w jej wargi podpowiadał jej, jakie on miał pragnienie. Wiedziała też, czemu się pytał o pozwolenie. To byłby ich pierwszy pocałunek po ostatnich zdarzeniach.

Był ważny zarówno dla niej, jak i dla niego.

Tym pocałunkiem wracali do tego, co było przedtem... A może nawet budowali coś nowego.

Nie odpowiedziała. A przynajmniej nie słownie. Po prostu wbiła wargi w jego usta. Oboje byli wygłodniali. Oboje mieli przed sobą to, co mogło zaspokoić ten głód.

Odsunął się na moment i zawiesił wzrok na jej twarzy. Nie miała pojęcia, czego poszukiwał, ale była pewna, co widział. Przyćmione oczy z rozszerzonymi źrenicami, zaczerwieniona skóra, przyspieszony oddech wydostający się z lekko nabrzękniętych ust.

Za to ona spostrzegła, jak jego złote tęczówki płonęły jeszcze bardziej. Jakby jej dotyk był tlenem, który podsycał ogień.

Nabrał powietrza i powrócił do pieszczenia jej warg językiem. Fala wstydu przeszła przez jej ciało, kiedy z ust wydostało się przydługie jęknięcie. Szybko jednak została pochłonięta przez moc doznania. Przyjemność, jaką odczuwała, przytłumiła jej myślenie.

Xander oderwał usta, aby wargami prześledzić linie policzka. Czując, jak zjeżdża niżej, odchyliła głowę, dając mu lepszy dostęp. Zatrzymał się przed krawędzią wełnianego puloweru i tam skupił się na muskaniu wargami wrażliwej skóry. Mokre ścieżki sprawiły, że w niektórych miejscach pojawiły się ciarki spowodowane chłodem zawiewającym od oceanu.

Z jej ust wydostał się przytłumiony pisk, kiedy wampir podniósł się wraz z nią na rękach. Automatycznie mocniej oplotła go nogami. Położył ją na kocu, a sam, podpierając się na przedramionach, zawisł nad nią. Wrócił do pieszczenia jej ust.

Mimo że słońce zaszło, dzięki świecom w lampionach i rozłożonym lampkom nie otaczała ich ciemność.

Przejechał wargami po jej policzku, zostawiając mokre ślady aż do skóry za uchem. Drgnęła, bo ten obszar był niezwykle podatny na łaskotki. Drażnił to delikatne miejsce, a ona miała ochotę zarazem się roześmiać, jak i jęczeć z przyjemności.

Nagle poczuła pustkę, kiedy usta zniknęły. Usłyszała szybki oddech przy uchu, jednak wiedziała, że nie był on spowodowany zmęczeniem. Xander podniósł głowę i przyłożył swoje czoło do jej.

– Musimy przestać – wychrypiał, przymykając powieki. Słysząc barwę jego głosu, była pewna, że wcale tak nie myślał.

Również zamknęła oczy, pozwalając sobie na kilka dłuższych oddechów. Tkwili w bezruchu złączeni czołami przez dłuższy czas, kiedy niemrawym głosem stwierdziła:

– Nie chcę przestawać.

Z każdą sekundą pożądanie rosło w niej coraz bardziej i nawet ta relaksacyjna pozycja tego nie zatrzymała.

Chciała więcej.

– Musimy – wyszeptał.

– Nie podobało ci się? – Wiedziała, że tak nie było, ale nie potrafiła wymyślić niczego innego.

– Czy wyglądam, jakby mi się nie podobało?

Czując, jak się podnosi, otworzyła oczy. Jego złote tęczówki błyszczały pożądaniem, kiedy wpatrywał się w dziewczynę leżącą pod nim.

– Jeżeli teraz nie przestaniemy, nie będę wystarczająco silny, żeby zrobić to potem.

Zadrżała od wręcz warkliwego tonu. Słyszała w nim coś... prastarego. To nie Xander się do niej odzywał. Mówił do niej dwustuletni Złoty. Niezmiernie niebezpieczny, a mimo wszystko nie odczuwała strachu. 

Otworzyła usta, jednak od razu je zamknęła, chcąc dobrze przemyśleć swoją wypowiedź. Wiedziała, co miał na myśli, mówiąc, że jeśli teraz się nie zatrzymają, nie będzie w stanie zrobić tego potem. Jednak ona nie była pewna, czy była gotowa na ten krok. Czy był to już odpowiedni czas i miejsce do tego? Z drugiej strony... Jeżeli same pocałunki i dotyk pchał ją na skraj, była bardzo ciekawa, co będzie czuła podczas pierwszego razu.

– Masz rację. Powinniśmy przestać – oznajmiła w końcu, choć wiele ją to kosztowało. Miała wrażenie, że powiedziała to wbrew sobie.

Zagryzła dolną wargę w niepokoju, czekając na reakcję Xandera. Bała się, że poczuje się odtrącony, mimo że nie chciała, aby tak to zabrzmiało. Ku jej zaskoczeniu ten złapał za jej dłoń i ucałował każdy z palców, po czym pomógł jej się podnieść. Poprawił jej sweter, choć ona nawet nie zauważyła, jak bardzo się podwinął... albo ktoś go podwinął. Następnie zajął się jej włosami. Nie mogła powstrzymać uśmiechu, kiedy zbierał zabłąkane rude kosmyki z jej twarzy.

– Xander.

Mruknął, nadzwyczaj skupiony na swoim zadaniu. Oddzielał pasma od siebie i chował je za jej uszy.

– Kocham cię.

Znieruchomiał, jakby rzuciła na niego czar.

Wzrokiem wrócił do jej oczu i zamilkł. 

Nie wiedziała, na co czekał, więc po prostu powtórzyła te dwa słowa, chcąc mu udowodnić ich szczerość. Głośniej i bardziej pewnej siebie oznajmiła:

– Kocham cię, Xander.

Jego twarz zalało coś, co Cynthia nazwałaby miłością.

– Ja ciebie też, lisico. Moja lisico.

Choć nie spoglądała w lustro, wiedziała, że jej twarz również zalało to, co nazwałaby miłością.

– Mam dla ciebie jeszcze jedną rzecz – wypalił nagle, rozglądając się dookoła.

– Kolejny prezent? – Zmarszczyła brwi. Nie oczekiwała niczego więcej. Bransoletka była przepiękna, a to miejsce, które wybrał i przygotował dla niej, sprawiało, że ten dzień stał się dla niej bardzo wyjątkowy.

– Ten akurat nie jest ode mnie.

Spojrzała zmieszana na książkę, którą podał jej Xander.

– Więc od kogo? – zapytała, ostrożnie przyjmując wolumin. Krótkie spojrzenie wystarczyło jej, by określić, że miał już swoje lata.

– Od twojej cioci.

Uniosła spojrzenie, krzyżując je z chłopakiem. Szukała czegoś, co potwierdzi jej, że żartował. Z drugiej strony, dlaczego miałby?

Wróciła wzrokiem do prezentu. Książka była zaskakująco ciężka i tak jak sądziła – dość stara. Biblioteka była jej drugim domem, więc posiadała pewną podstawową wiedzę o bibliotekarstwie. Okładka składała się z dwóch warstw: wewnętrznej i zewnętrznej. W przypadku tego konkretnego egzemplarza tę pierwszą warstwę stanowiło drewno, za to drugą garbowana skóra zwierzęca. Zależnie od gatunku skóry można wyróżnić różnego typu oprawy. Jeżeli się nie myliła, w tym przypadku miała do czynienia z oprawą w safian lub w marokin, zatem była to barwiona skóra koźla lub barania. Oprawa skórzana była lekko wytarta w strategicznych miejscach, co świadczyło, że książka nie była tylko ozdobą kurząca się na półce.

Romeo og Julie – przeczytała tytuł, delikatnie przejeżdżając po nim palcem. – Zapewne znaczy Romeo i Julia, ale w jakim języku?

– Norweskim.

Zmarszczyła czoło.

– Dlaczego ciocia mi ją dała?

– Należała do twojej mamy.

Spojrzała na niego zdziwiona, otwierając szeroko oczy.

– Pochodziła z Norwegii?

– Mnie nie pytaj. – Wzruszył ramionami. – Miałem ci ją jedynie przekazać i życzyć wszystkiego najlepszego.

Nie potrzebowała słyszeć nic więcej. Zrozumiała.

– A więc ta książka ma mnie zachęcić do rozmowy z nią – skwitowała, kręcąc ponuro głową.

– Nie możesz tego odkładać w nieskończoność.

Czuła jak przyjemna atmosfera się ulotniła. A ona najchętniej zniknęłaby wraz z nią.

– Czy możemy o tym nie gadać? – Nie było to pytanie, na które oczekiwała odpowiedzi. Jej opryskliwy ton zniechęciłby niejedną osobę do kontynuowania. Nadymała usta i wbiła spojrzenie w okładkę książki.

– Cynthio... – Nie musiała wpatrywać się w jego oczy, aby wiedzieć, jak spojrzały na nią z przyganą. Nie lubiła, kiedy tak na nią patrzył. Wtedy to on był tym odpowiedzialnym, a ona czuła się jak głupiutka nastolatka.

– Mam urodziny. Proszę, zmieńmy temat. Wrócimy do tego jutro.

– To twoja ciocia. Nie możesz wiecznie jej unikać. Dobrze wiesz, że musisz w końcu z nią porozmawiać – pozostał nieugięty.

Nie odezwała się. Skupiła się na książce. Jeżeli był głuchy na jej prośbę, to ona również będzie udawać, że go nie słyszy. Przekartkowała pierwsze strony, do razu zauważając, że marginesy były popisane. Na niektórych kartkach obok kolumny tekstowej były dopisane dwa lub kilka, a czasami kilkanaście słów. Dodatkowo niektóre frazy były podkreślone, a od niektórych leciała strzałka w bok. Pismo było czytelne i jak na pierwszy rzut oka kobiece, co zgadzało się z tym, że właścicielką książki była jej mama. Miała ładny charakter pisma: litery stawiane równo, staranie kreślone, lekko pochylone na prawo. Choć tekst był w języku norweskim, dopiski na marginesach były już w języku angielskim.

– Uczyła się norweskiego – pomyślała na głos, dochodząc do tego. Książka służyła jej rodzicielce do nauki nowego języka. – Dlaczego właśnie tę książkę ciocia mi dała? – Zastanawiała się na głos.

Znała Bethany bardzo dobrze, dlatego wiedziała, że ten prezent miał jakieś głębsze znaczenie niż tylko zachęcenie ją do rozmowy z nią.

Zamknęła książkę i odłożyła ją koło siebie na koc. Spojrzała na ciemne niebo, na którym pojawiła się pierwsza ledwo widoczna gwiazda. Odetchnęła głęboko świeżym powietrzem i wróciła spojrzeniem do Xandera.

– Spotkam się z nią.

– Szybko zmieniłaś zdanie – prychnął zgryźliwie, co jej się nie spodobało.

Miała ochotę rzucić w niego książką. Nie zrobiła tego tylko, dlatego że ta mogłaby nie przetrwać spotkania z łepetyną wampira, która może i była pusta, ale również bardzo twarda. W zamian wzięła głęboki wdech, próbując się uspokoić i spokojnym głosem postarała mu wyjaśnić:

– Nie dlatego nie chcę się z nią spotkać, bo jej nie wybaczyłam. Zrobiłam to tego samego dnia co tobie. Nie chcę się z nią spotkać, bo się boję, Xander. Boję się, że po rozmowie z nią wszystko się zmieni i że się w tym nie odnajdę. – Oczy zaczęły ją piec, ale nie odwróciła wzroku. – Z dnia na dzień okazało się, że moje życie jest zbudowane z jednego wielkiego kłamstwa. I mimo że było ono nieprawdziwe, naprawdę je lubiłam. I choć mam prawdę na wyciągnięcie ręki, nie jestem pewna czy chcę po nią sięgnąć. Jeśli chcesz, możesz nazywać mnie tchórzem... i będziesz miał rację.

– Nie powinien tak mówić. – Usłyszała przy uchu. Nawet nie zauważyła, kiedy znalazł się tak blisko niej. Miała rozmyty obraz przez załzawione oczy. – W ogóle nie powinien cię do tego zmuszać. To twoja decyzja. – Położył rękę na jej plecach i delikatnie przyciągnął ją do swojej klatki piersiowej. Nie zaprotestowała. Wręcz wtuliła się, ukrywając mokrą twarz w jego bluzie. – I nie jesteś tchórzem. Masz prawo się bać...

– Mam prawo się bać, ale ważne jest, żeby ten strach pokonywać? – dokończyła za niego, kiedy ten nagle urwał. Uniosła głowę, napotykając jego spojrzenie.

Na jego twarzy pojawił się subtelny uśmiech.

– Chciałem powiedzieć, że masz prawo się bać, bo każdy się czegoś boi, ale twoja wersja brzmi bardziej motywująco.

Jej ciało zadrżało, gdy z ust wydostał się śmiech.

– Mógłbyś mi towarzyszyć przy spotkaniu z ciocią? – zapytała niepewnie.

– Oczywiście.

– Jutro?

Jego klatka piersiowa uniosła się, kiedy gwałtownie zassał powietrze.

– Nie mogę jutro. Planowałem ci dzisiaj o tym powiedzieć. Muszę wyjechać na parę dni.

– Poczekam jak tak. – Schowała twarz w jego bluzie, oplatając go rękoma.

Nie dopytywała, gdzie wyjeżdżał. Domyślała się, że ten, jak i wszystkie wcześniejsze wyjazdy, miały związek ze sprawami wampirów. Wiedziała, że któregoś dnia będzie musiała przeprowadzić z nim rozmowę o tym. Jednak i na to przyjdzie odpowiedni czas. Na początku musiała spotkać się z ciocią. Dopiero po tej rozmowie zdecyduje co dalej.

Dni po tym wieczorze bardzo jej się dłużyły. Szczególnie że była zdana jedynie na siebie w dużym domu Złotego. Nie chodziła do szkoły, a dni głównie spędzała na rozmyślaniu. Xander dzwonił do niej kilka razy dziennie, ale rozmowa z nim zazwyczaj trwała bardzo krótko. Pytał się jedynie czy wszystko było dobrze. Odpowiadała że tak, choć czuła przeciwnie. Wiedziała jednak, że było to spowodowane nudą i poczuciem osamotnienia, dlatego nie chciała go martwić. Jakoś udało jej się przetrwać te kilka dni i dzisiaj wracał Xander, za to jutro czekała ją rozmowa z Bethany. Na samą myśl czuła gule w gardle. Wiedziała, że tej nocy nie zaśnie.

Siedziała na jednym z dwóch stołków barowych w kuchni, przeglądając książkę podarowaną od cioci, kiedy usłyszała dzwonek. Najpierw sądziła, że jej się wydawało, bo kto mógłby przychodzić o szóstej wieczorem. Z Bethany byli umówieni na jutro, a Xander wszedłby bez dzwonienia. Dopiero kiedy dźwięk rozszedł się ponownie, upewniła się, że nie wymyśliła sobie tego.

Nie potrafiła tego wyjaśnić, ale poczuła dziwne uczucie w środku. Chyba budziła się w niej intuicja, która właśnie ostrzegała ją przed grożącym niebezpieczeństwem.

Dźwięk dzwonek ponownie zabębnił w jej uszach.

Zamknęła książkę i ostrożnie zeszła ze stołka. Starając się nie wydać żadnego dźwięku, na palcach podchodziła do drzwi.

Tym razem rozeszło się pukanie.

Podeszła do monitora zamontowanego w ścianie przy drzwiach i włączyła obraz z kamery. Na ekranie ukazał się mężczyzna. Głowę miał nieco pochyloną, więc nie dostrzegła twarzy. Ciemne blond włosy, w tym świetle wydające się nawet nieco brązowe, były lekko uniesione i zaczesane na bok. Zwróciła uwagę na elegancki ubiór i raptem całe napięcie opuściło jej ciało. Może był to właściciel domu albo sąsiad. Tę okolicę raczej uważano za bezpieczną. Zamieszkiwali tu głównie osoby z dość pokaźnie wypełnionym portfelem. Często też swoje posiadłości mieli turyści, którzy przyjeżdżali tutaj na wakacje cieszyć się atrakcjami, jakie serwowała miejscowość wypoczynkowa Bar Harbor.

Otworzyła drzwi, a jej wzrok poleciał na błyszczące loafersy nowoprzybyłego. Połysk wypolerowanych butów zwrócił jej uwagę. Jechała wzrokiem wyżej, zatrzymując się chwilę na bordowych spodniach oraz brązowo-granatowej marynarce w kratę, spod której wychodziła błękitna koszula. Jej dwa górne guziki przy szyi były rozpięte. Krój był dopasowany i przylegał blisko ciała. Garnitur wyglądał jak szyty na miarę.

Uniosła wzrok na jego twarz i wtem pożałowała, że zaczęła swoją wędrówkę od butów. Kto tak w ogóle robi? Gdyby jak normalna osoba najpierw spojrzała w oczy, od początku wiedziałaby, że miała do czynienia z wampirem.

– Dobry wieczór. Zastałem Alexandra? – zapytał wyjątkowo dystyngowany, lecz Cynthia wiedziała, że to tylko pozory.

Nawet nie ukrywał swojej tożsamości. Jego oczy mieniły się złotem.

Złotem wydającym się tak niebezpieczne, że samym spojrzeniem mogłoby zabijać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro