Rozdział ♦ Dwudziesty Pierwszy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

UWAGA!

W rozdziale pojawi się długi opis pewnej osoby (będziecie wiedzieć o który chodzi). Tworząc go wzorowałam się na pewnej znanej osobie. Jestem ciekawa jak wy myślicie kto to może być albo  może mieliście jakieś od początku swoje wyobrażenie tej osoby. Jestem bardzo tego ciekawa, więc możecie pisać w komentarzu, a ja na końcu rozdziału dla ciekawskich napiszę kim był aktor (trochę już zdradzę), na którym się wzorowałam.  

Zaczarowana melodią zatrzymała się przed drewnianymi drzwiami. Przez niewielkie kwadratowe okienko powiodła wzrokiem po sali muzycznej, odnajdując poszukiwaną osobę.

Chłopak o włosach równie ciemnych co smoła siedział lekko zgarbiony na ławie do pianina. Na jego twarz padała smuga popołudniowego światła. Męskie palce tańczyły na klawiszach, wabiąc swoim koncertem naiwnych śmiałków, jak syreny pieśniami uwodziły marynarzy.

Muzyka również dosięgła Cynthię. Czuła się nią zwabiona i uwiedziona.

Zwabiona i uwiedziona przez Xandera. 

Ostrożnie otworzyła drzwi i wślizgnęła się do środka. Unikając instrumentów odłożonych na ziemi, przemknęła przez salę. Znieruchomiała za chłopakiem, nie za blisko, żeby go nie rozkojarzyć, ale też nie za daleko, aby móc podziwiać jego talent.

Była pozytywnie zaskoczona. Nawet nie podejrzewała, że Xander potrafił grać na pianinie. Zastanawiała się, czy istniała rzecz, z której nie byłby dobry. Sport stanowił jego drugie imię, pianino kolejne, do tego był lubiany i popularny. Prawdziwy ideał, oczywiście, kiedy nie brało się pod uwagę jego prawdziwego charakteru. Cynthii wydawało się, że Xander przy innych stwarzał iluzję przyjaznego, elokwentnego i kulturalnego chłopaka. Tak się też zaprezentował jej pierwszego dnia, jednak od początku czuła, że były to tylko pozory.

Xander przekrzywił głowę tak, że kątem oka dostrzegł Cynthię. Nie przestając grać, lekkim kiwnięciem głowy wskazał na miejsce koło siebie i wrócił spojrzeniem na swoje palce jeżdżące po klawiszach.

Dziewczyna, rozumiejąc niemy przekaz, usiadła na czarnej ławie. 

Na początku poobserwowała ruch jego rąk. Xander nie wydawał się nowicjuszem. Przyglądając się, z jaką lekkością przychodziło mu granie, wywnioskowała, że w życiorysie musiał mieć wpisane wiele lat nauki. Zamknęła oczy, nie chcąc przypadkowo rozproszyć się czymś nieistotnym. Chciała zostać tylko ona i muzyka. Utwór w pierwszej chwili wzbudzał uczucie spokoju i ukojenia. Dopiero po zagłębieniu się w dźwięki wyłaniał się nastrój dramatycznego romantyzmu i dzikiego pożądania.

Przed oczami zobaczyła spokojne morze, nad którym zalęgły się ciemne chmury.

Oddychała miarowo, czując wewnętrzne wyciszenie, mimo drażniącego jej skórę niepokoju, próbującego wywołać chaos w oazie. Grany utwór był piękny, a zarazem przerażający. 

Przerażająco piękny. 

Podniosła powieki, mając wrażenie bycia nawoływaną. Popatrzyła na Xandera, mylnie sądząc, że spojrzenie czarnych tęczówek było nakierowane na nią. Swoją uwagę w dalszym ciągu poświęcał instrumentowi.

Nie mogła oderwać od niego spojrzenia. Musiał rzucić na nią zaklęcie, innego wyjścia nie widziała. Wyglądał jak chłopak ze snów. Wymarzony partner, ulepiony z jej pragnień.  

Skórę miał delikatnie muśniętą przez słońce, o ton lub dwa ciemniejszą niż Cynthii. Pod ciemnymi, gęstymi brwiami znajdowały się dwie czarne otchłanie, od których nie było ucieczki. Nos lekko zadarty o zaokrąglonym koniuszku nie skupiał uwagi, idealnie współgrając z resztą elementów twarzy. Na usta nie musiała nawet spoglądać. To była cecha, która głęboko zakotwiczyła się w jej głowie, ale na pewno nie za sprawą ich rozmiaru, bo nie były zbyt duże, choć też nie tworzyły wąskiej linii. Dolna warga wyraźnie większa od górnej, a pod nimi zarysowany, lekko wysunięty podbródek. Jakby Cynthia miała opisać jego usta jednym słowem, niezaprzeczalnie padłoby na „idealne". Choć dla niej Xander cały kształtował się na idealnego. Począwszy od twarzy, a skończywszy na sportowej dobrze, ale też nieprzesadnie zbudowanej sylwetce. Całą jego idealność wieńczyły włosy. Zazdrościła mu ich. W czasie gdy na jej głowie była niesforna ruda masa pusząca się nieważne, co by zrobiła, jego średniej długości bujne czarne włosy opadały na boki i tworzyły naturalne, delikatne fale.

Tak, z całą pewnością Xander był idealny. 

Musiała w końcu to przyznać. Gdy nieraz z Winter rozmawiały o wymarzonym wyglądzie chłopaka, Cynthia opisywała Xandera, mimo że jeszcze nawet go nie znała. Podobała jej się delikatna, subtelna uroda. Nie lubiła mocnych i ostrych rysów twarzy oraz przesadnie zbudowanych mięśni.

– O czym myślisz? – Zadrżała od niskiego tonu głosu.

Zajęło jej chwilę, aby zorientować się, że Xander przestał grać i uważnie świdrował ją spojrzeniem.

Przełknęła ślinę, gdy z wrażenia głos ugrzązł w gardle. Dalej nie mogła uwierzyć, że spod palców chłopaka wychodziło coś tak urzekającego.

– Co to za utwór? – zadała pierwsze lepsze pytanie, które przyszło jej do głowy.

Było blisko. Na język już cisnęło jej się, aby odpowiedzieć: „Myślę o tobie".

– Podoba ci się?

– Bardzo.

Kącik ust Xandera drgnął, a jego oczy niebezpiecznie rozbłysły.

– To mój utwór.

– Ty to napisałeś? – Uniosła brwi, nie mogąc uwierzyć w taką opcję.

On naprawdę był ideałem.

– Chcesz wiedzieć, jak go nazwałem?

Cynthia kiwnęła głową. Niesforny rudy kosmyk wysunął się zza ucha i opadł na policzek. Xander jak zaalarmowany uniósł rękę i przyłożył ją do twarzy dziewczyny. Zadrżała od dotyku. Kiedy niespiesznie przejeżdżał po skórze, zahaczając kosmyk o palce, miała wrażenie, że jej serce pękło, a z jego wnętrza wydobyło się coś dzikiego i nieokiełznanego.

– Więc jak go nazwałeś? – przypomniała, mimo że w tej chwili była to ostatnia rzecz, która ją interesowała.

Gdy schował pasmo włosów i jego ręka zniknęła z jej skóry, wnętrze dziewczyny nieprzerwanie krzyczało: „Więcej! Więcej! Więcej!". Ona pragnęła więcej.

Przez twarz chłopaka przemknęło coś, czego Cynthia nie zdołała odczytać. Spojrzał na nią z lekko przymrużonymi powiekami i się przybliżył. 

– Nazwałem go... – Jego oddech drażnił jej skórę, wywołując przy tym szereg dreszczy przebiegających wzdłuż kręgosłupa. – Zwabiona lisica.

Zesztywniała, aczkolwiek na jej reakcje nie było trzeba długo czekać. Zadarła głowę i przeszyła twardym spojrzeniem chłopaka. Gdyby miodowe oczy mogły palić, Xander stałby już w ogniu. Policzki jej zapiekły trochę z zawstydzenia, trochę z wściekłości.

Właśnie w takich momentach bańka Xandera pękała. Mimo że był ideałem, nie był przeznaczony dla niej.

Wypełniała ją irytacja, wściekłość, ale też bolesny zawód. Denerwowało i zarazem raniło, że ona przez krótki cielesny kontakt traciła zdolność jasnego myślenia, kiedy dla niego cały czas była to nie więcej niż zabawa.

Łudziła samą siebie. Nie dał jej żadnego znaku, że mu się podobała. Ich relacja od początku była czysto biznesowa. Przecież wiedziała o tym, dlatego nie potrafiła zrozumieć, czemu jego zachowanie wywołało w niej obezwładniający żal.

– Dlaczego przy każdej wymianie zdań dążysz do obrażenia mnie? – zapytała głosem bez emocji, ukrywając swoje wewnętrzne rozterki. Próbowała przybrać postawę obojętności wobec słów chłopaka, choć nie miała pewności, czy jej się udało.

– Nie obrażam cię. – Wydawał się mówić szczerze.

Parsknęła gorzko. Nawet nie brała pod uwagę, aby choćby przemyśleć uwierzenie w jego prawdomówność. 

– To jak definiujesz nazywanie mnie lisem?

– Lisicą – poprawił ją.

Przymknęła na chwilę powieki, nie dając się wybić z równowagi.

– Lisicą – powtórzyła wolno. Zacisnęła wargi i uśmiechnęła się nieszczerze. – Jeżeli nazywanie mnie lisicą nie jest robieniem mi na złość, to powiedz, jaki ma to cel.

Wzruszył ramionami bez większego zaangażowania.

– To komplement.

Jej twarz zastygła w niedowierzaniu. Zmrużyła powieki, poszukując na jego twarzy oznak fałszu. Najgorsze w tym było to, że nie mogła nic takiego znaleźć.

– Uważam, że lisice są piękne – dodał pewny swoich słów.

Serce zabiło mocniej, jednak Cynthia szybko ostudziła w sobie ten żar, który na nowo zaczął się palić. Pochyliła głowę, gdy policzki nie różniły się zbytnio od barwy rudych włosów.

– Nie wiedziałam, że potrafisz grać – zmieniła gładko temat. Przejechała ręką po przedramieniu.

Miała ciarki.

– Wiele rzeczy o mnie nie wiesz – odpowiedział enigmatycznie.

– To, czym mnie jeszcze zaskoczysz?

Nie spodobał jej się jego uśmiech.

– Mogę ci pokazać, ale nie będzie od tego odwrotu.

Przewróciła oczami, bo spodziewała się, że zapewne chłopak miał na myśli coś bardzo sprośnego. Postanowiła sobie tego oszczędzić i jedynie rzuciła:

– Jesteś niemożliwy.

Niemożliwe przy tobie przestaje istnieć.

Westchnęła zrezygnowana.

– Mówił ci ktoś kiedyś, że granie wychodzi ci lepiej niż mówienie.

– O graniu nie wspominał, ale wiem, co jeszcze wychodzi mi lepiej niż mówienie...

– Nie kończ – zagrzmiała ostro. Rozejrzała się po sali i dostrzegając stojące koło wiolonczeli krzesło, postanowiła zmienić miejsce. Siedzenie tak blisko chłopaka, ciałem przy ciele, nie działało na jej korzyść.

Xander uśmiechnął się niejednoznacznie zadowolony. 

Nie wygrałeś – pomyślała, postanawiając nie wypowiadać tego na głos. To zaczęłoby tylko kolejną niepotrzebną wymianę zdań. Pytań w jej głowie było znacznie więcej niż pozostałego czasu. Tym bardziej jedno wysuwało się na przód, uformowane po środowym wyjściu z Gaelem.

– Mam pytanie dotyczące Czerwonych – zaczęła bezpośrednio. Dostrzegając, że wzbudziła zainteresowanie towarzysza, kontynuowała: – Czy wiedzą o istnieniu Miedzianych?

Zastanawiała się nad tym od przedwczoraj. W jej głowie zostały słowa Gaela, który wspominał, że jego ojciec doszukiwał się jakim sposobem jego twórca ukrył czerwone tęczówki. Najwyraźniej nie wiedział, że człowieka w wampira może przemienić jedynie Miedziany lub Złoty. Za to na podstawie opisu, jaki przedstawił jej Gael, Brooks miał barwę tęczówek w kolorze dębu, co znaczyło, że przynależał do Miedzianych. Zastanawiała się, czemu nie wiedział o ich istnieniu. Czy może zdawał sobie sprawę, ale zataił tę wiedzę przed synem?

– Mało który Czerwony wie o istnieniu Miedzianych, a Złotych to już w ogóle jedynie garstka – odpowiedział krótko Xander, obracając się na ławie, tak że znalazł się naprzeciwko Cynthii.

Zmarszczyła czoło, bo coś jej nie grało w tej odpowiedzi. 

– Niedawno mówiłeś, że twórca musi przypilnować nowo przemienionego. Więc pilnują ich z ukrycia czy jak?

Wzruszył ramionami.

– Najpewniej usuwają im wspomnienia o sobie lub wyznaczają Czerwonego do pilnowania. 

Pomyślała o Larze, pomagającej ojcu Gaela zaraz po jego przemianie.

– Czy to ma związek w zapobieganiu ujawnieniu innych klas?

– Właśnie tak. – Kiwnął głową, jakby było to takie proste. – Widzisz... Miedziany jest odpowiedzialny za wszystkie wampiry, które przemienił. Jeżeli któryś zrobi coś nieodpowiedniego, jak właśnie ujawnienie istnienia innych klas, czy coś innego, co zaszkodziłoby całej społeczności wampirów, nie tylko Czerwony ponosi odpowiedzialność, ale również jego twórca. Nieważne czy wampir był dopiero po przemianie, czy wiele lat po. Twórca jest odpowiedzialny za niego przez całe jego życie. Dlatego Miedziani służący Złotym rzadko przemieniają ludzi. Mają tak wysoką pozycję w społeczeństwie wampirów, że ryzyko, jakie to niesie, jest za duże, a korzyści za małe. Głównie Miedziani mieszkający wśród ludzi przemieniają ich.

– I co potem z tego mają? – wyrwała się. – Oprócz problemów w postaci nowo przemienionego wampira, któremu i tak po chwili wymarzą pamięć.

Zaśmiał się, choć Cynthia nie potrafiła stwierdzić, czy z rozbawienia, czy z drwiny.

– Gdybyś miała do czegoś znanego porównać społeczeństwo wampirów, co to by było? – zagadnął.

Zagryzła dolną wargę, zastanawiając się.

– Do... Dużej kupy gnoju.

Spoglądał na nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy, choć w jego oczach dostrzegła iskierki. Najwyraźniej nie chciał tego przyznać, ale rozbawiły go jej słowa. Mimo że ona nie żartowała.

– Ja bym porównał do organizacji przestępczej.

Zmarszczyła brwi. Pogubiła się.

– Jest boss, prawa ręka i podwładni – kontynuował niewzruszony stężoną w niezrozumieniu miną dziewczyny. – Najważniejszą osobą oczywiście jest boss, w tym przypadku Miedziany. Jego prawą ręką są najbardziej zaufani Czerwoni, którzy koordynują pracę podwładnych. Tylko oni wiedzą o istnieniu Miedzianych, choć niekoniecznie zawsze Złotych. Podwładni, też Czerwoni, oni nie wiedzą o innych klasach wampirów. Po przemianie pilnuje ich inny Czerwony albo Miedziany, który w odpowiednim czasie wymazuje mu z pamięci swoje istnienie. Dzięki temu taki Miedziany ma swoją mini armię i nie musi się bać, że któryś wampir kiedyś ujawni prawdę.

Skrzywiła się. Nie spodobało jej się określenie „mini armia". Od razu powiązała je z Amandą. Ona była bossem, a Zack i Jasper prawymi rękami. Musiała mieć również podwładnych gotowych do wykonania jej poleceń. Cynthia nie była zadowolona z faktu, że właśnie mini armia Amandy krążyła po Bar Harbor. Żaden człowiek w tym mieście nie był bezpieczny. 

– A co w przypadku Złotych? Oni często zmieniają człowieka?

– Rzadko kiedy... – zamyślił się. – Właściwie nigdy. Nie muszą tego robić. Mają pod sobą dworskich Miedzianych. Tylko jeżeli Miedziany ma swoją mini armię, to Złoty potężne wojsko.

Poczuła zimny powiew, mimo że wszystkie okna były zamknięte. Pomyślała, że Złoty z lasu również posiadał armie... wojsko. 

– Jakie to skomplikowane – skwitowała po chwili Cynthia, próbując zawiesić myśli na czymś innym.

– Wampiry lubią wszystko komplikować. Ale co się dziwić. Żyją tyle lat, że zanudziliby się na śmierć, gdyby trochę nie po utrudniali sobie życia.

Uśmiechnęła się niemrawo i zawtórowała kiwnięciem głowy.

– Dalej uważasz, że słabo wychodzi mi mówienie? – rzucił zaczepnie. Dziewczynie wydawało się, że po raz pierwszy swoimi słowami nie chciał ją zirytować, a rozładować napiętą atmosferę, która nagle zagościła między nimi.

Jej wargi zadrżały od powstrzymania się od zaśmiania.

– To zależy od twojej następnej odpowiedzi na moje pytanie – odparła zadziornie.

– Dawaj – przyjął wyzwanie.

– Moja znajoma... – Szukała odpowiednich słów. – Bardzo daleka znajoma... zakochała się w wampirze. Bardzo... ordynarnym i niebezpiecznym wampirze... Dosłownie świata poza nim nie widzi. Nawet gdyby zawisły nad nim dziesiątki znaków wskazujących, że to zła i parszywa osoba, ona i tak by w to nie uwierzyła. Moje pytanie brzmi... Co mogę z tym zrobić?

– W takiej sytuacji. – Zmrużył powieki podejrzliwie, ewidentnie nie wierząc w historię o dalekiej znajomej. Cmoknął i ponuro pokręcił głową, co nie spodobało się Cynthii. – Możesz tylko kupić trumnę i miejsce na cmentarzu.

Dla mnie czy dla niej? – pojawiło się w jej głowie, ale natychmiast zbeształa siebie za takie pytanie.

Chodziło o Winter. To nie było zabawne.

– Słucham? – Udała, że nie dosłyszała.

– Twoja znajoma padła ofiarą podchodów. Jeżeli faktycznie jest tak, jak mówisz, to już za późno, żeby cokolwiek zrobić. Teraz jedynie ten wampir może ją uwolnić ze swojego uroku.

– Podchodom? – Uniosła pytająco brwi.

Podchody jedynie z czym jej się kojarzyły to z dziecięcą zabawą w lesie.

– Podchody to u wampirów... Sposób zauroczenia swojej ofiary. Wyróżnia się w nim przyczajenie, odurzenie i atak. Jeżeli twoja znajoma nie widzi świata poza tym wampirem, to znaczy, że jest w końcowym etapie odurzenia. Teraz zostaje tylko atak.

– I co się stanie... gdy on już nastąpi? – Ledwo przeszło jej to przez gardło.

– Koniec podchodów.

– A co z tym się wiąże? – Podniosła głos, denerwując się. Ona umierała ze strachu, a ten rzucał półsłówkami.

Wzruszył beztrosko ramionami.

– To zależy...

– Od? – ciągnęła go za język.

Cmoknął, nie spiesząc się z odpowiedzią.

Nieważne czy robił to świadomie, czy autentycznie się zastanawiał, Cynthia miała ochotę podejść i potrząsnąć nim za opieszałość.

– Zazwyczaj wampir spożywa tyle krwi, aby poczuć zaspokojenie, pilnując się, żeby nie zabić ofiary, po czym zostawia ją w spokoju i skupia się na poszukiwaniu nowej. 

Odetchnęła. To nie było dobre zakończenie, ale i tak lepsze niż się spodziewała.

– Jednak – dodał po chwili. 

Spięła się, czując w kościach, że nie miał zamiaru dopowiedzieć niczego dobrego. 

– Problem pojawia się, gdy wampir nie potrafi się kontrolować. Wtedy, mimo że często nie chce, wysysa z ofiary całą krew, a to wiąże się... – Zamiast słownie dokończyć, zaprezentował, przekreślając palcem swoją szyję i na chwilę udał trupa. Cynthia spojrzała na niego z dezaprobatą, wyrażając, że nie podobało jej się, z jaką łatwością podchodził do tematu śmierci. Tym bardziej że tu chodziło o Winter. – Zdarza się też, nawet dość często, że wampir od początku dąży do zabicia swojej ofiary. – Cynthia chciała wtrącić parę słów, ale ten powstrzymał ją uniesionym palcem wskazującym. Gdyby znajdowali się bliżej, pewnie przyłożyłby go do jej ust. – Jest jeszcze opcja, że mimo napicia się krwi ofiary, nie zostawia jej. Wampir tygodniami, miesiącami, a czasami nawet latami spożywa krew tej samej osoby, nie czując potrzeby w odnalezieniu kolejnej. Nie zostawi jej ani nie zabije, a ofiara otumaniona złudną miłością będzie na wszystko pozwalać. Takim sposobem podchody jak korowód będą trwać... aż ktoś nie przestanie tańczyć.

– A co może zatrzymać ten korowód?

Jego wargi poszybowały nieznacznie w górę.

– Śmierć – oznajmił lekko. – Śmierć, którejś ze stron.

Zesztywniała. Miała nadzieję, może głupią i naiwną, ale tkwił w niej nikły optymizm, że jednak nie było za późno. Mogła jeszcze pomóc Winter.

– Jak można przerwać podchody?

– Pytasz, jak może zerwać je ofiara czy osoba postronna?

On wiedział.

– Znasz odpowiedź – rzuciła cicho.

Uśmiechnął się tajemniczo.

– Więc pytasz, jak osoba postronna może zerwać podchody – podsumował. – Zakładając, że to końcowy etap odurzenia, jest to teoretycznie niemożliwe. Praktycznie... Może gdyby pokazała coś bardzo wstrząsającego ofierze na temat tego wampira, to jest nikła szansa.

– Coś wstrząsającego?

– Zazwyczaj urok wampira kończy się w momencie, gdy zaatakuje swoją ofiarę. Wtedy cała jego otoczka znika i człowiek ponownie może myśleć racjonalnie. Jeżeli zatem ofierze pokaże się, że to, co czuje, nie jest miłością, a jedynie wytworem uroku wampira, wtedy można zerwać podchody. Choć to nie oznacza, że wampir się podda... Oni nienawidzą przegrywać.

Skrzywiła się. To, co powiedział Xander, wydawało się nie mieć sensu.

– A to nie od początku wiadomo, że wampir dąży tylko do jednego. Dlaczego ludzie dopiero po ugryzieniu zdają sobie z tego sprawę?! – sarknęła oburzona. 

Chłopak roześmiał się, z jakiegoś powodu uważając słowa Cynthii za bardzo zabawne. Spojrzała na niego dosadnie, doszukując się, co go tak rozbawiło.

– Wiesz co to wampirzy urok, prawda?

– Tak – zagrzmiała twardo, przewracając oczami. – Dzięki niemu dla ludzi wydają się trochę bardziej atrakcyjni...

– Nie trochę bardziej atrakcyjni – wtrącił, złośliwie naśladując tonację głosu Cynthii. – Wyobraź sobie najpiękniejszą osobę, jaka według ciebie istnieje.

Miała ochotę zdzielić samą siebie za pomyślenie, że właśnie znajdowała się z tą osobą w jednym pomieszczeniu. 

– I? – ponagliła go.

– I teraz wyobraź sobie, że każdy wampir przypomina ją.

– Ale tylko z wyglądu, tak? – wolała się upewnić.

Jeżeli po świecie chodziłoby tysiące Xanderów z tym jego złośliwym charakterem, bez zastanowienia zamieszkałaby na jakiejś odludnej wyspie. 

Spojrzał na nią jak na kretynkę.

– Tylko z wyglądu – potwierdził, o dziwo spokojnym głosem.

– Okej, wyobraziłam ją sobie. – Nie dodała, że nie było to takie trudne, bo właśnie patrzyła na najpiękniejszą osobę. 

– I teraz wyobraź sobie, że dla większości społeczeństwa właśnie tak jawią się wampiry. Dzięki urokowi są dla nich najpiękniejszymi osobami na świecie.

– Spotkałam kilku wampirów. I żaden nie przekracza ram mojego gustu.

W jej głowie pojawiła się obślizgła postać Zacka czy Jaspera. Nawet ochroniarz stojący na bramkach, również wampir, ją odpychał. Na myśl o jego przeszywającym niebezpiecznym spojrzeniu drżała do dzisiaj.

– A więc gratuluję. Należysz do małej garstki ludzi odpornych na wampirzy urok.

Duma rozparła ją od środka, aczkolwiek nie cieszyła się długo. Utrudniało jej to sprawę. Ona przejrzała Zacka już przy pierwszym spotkaniu. Od początku czuła, że był złą osobą, od której trzeba stronić. Problemem było spostrzeżenie Winter, dla której najwyraźniej wampir jawił się jako najpiękniejsza osoba na świecie. Był to dziwny kaprys losu, biorąc pod uwagę, że dla dziewczyny zawsze odniesieniem wymarzonego mężczyzny był Jason Momoa. Jeżeli ten chudzielec Zack przypominał jej go, to przed Cynthią było trudne zadanie.

– Od czego to zależy? Że ktoś jest odporny a ktoś nie?

Wzruszył ramionami.

– Od wielu czynników. Wampiry nie są cudotwórcami. Jeżeli ktoś ma głęboko zakorzenioną nienawiść do nich lub przeżył jakąś traumatyczną sytuację związaną z nimi... lub w ogóle ktoś bardzo mocno już kogoś kocha, to na takie osoby urok wampirów zazwyczaj nie działa albo działa z mniejszą intensywnością.

To wszystko było bardzo złożone, a ona czuła już pochłaniające zmęczenie. Uroki, podchody, klasy, nadprzyrodzone zdolności. Tego było już za dużo. Westchnęła głęboko, pozwalając głowie opaść bezwładnie do tyłu i wlepiła wzrok w sufit.

– A ty? – spytała, nie odrywając spojrzenia od białego kolorytu powierzchni. – Jesteś odporny?

Chwilowa cisza.

– Żadna wampirzyca jeszcze mnie nie zauroczyła. Więc chyba tak.

Jej wargi delikatnie poszybowały wyżej.

To dobrze – pomyślała i powróciła spojrzeniem do chłopaka.

– Po co w ogóle wampirom ten urok? Ponadprzeciętna siła i szybkość im nie wystarczą? – żachnęła się, gestykulując rękoma.

Prychnął, szczerząc wargi w uśmiechu.

– Nadzwyczajna siła i szybkość to zdolności sprzyjające w pozyskaniu krwi. Czy bez uroku i jedynie na podstawie tych umiejętności wampiry poradziłyby sobie z uzyskaniem pożywienia? Bez problemu – odpowiedział sam sobie. – Dlatego urok ma całkiem inne zadanie. Ludzie doprawiają jedzenie różnymi przyprawami, żeby lepiej smakowało. Powiedzmy, że wampiry robią to samo. Urok jest cechą umożliwiającą im podchody, a one zapewniają im spełnienie pierwotnych potrzeb. Jest dla nich... atrakcją. Niektóre drapieżniki lubią się bawić swoim jedzeniem przed konsumpcją. I to właśnie robią wampiry. Doprawiają, bawią się i w końcu konsumują.

Zapadła martwa cisza. Ich spojrzenia błądziły po twarzach. Xander ciemnymi oczami po zatrwożonej minie Cynthii, a dziewczyna po zobojętniałym wyrazie twarzy chłopaka. Wydawało się, że to wszystko nie robiło na nim żadnego wrażenia, kiedy dla niej było już za dużo.

Oderwała spojrzenie i bez słowa wstała. Na dzisiaj jej wystarczy. I tak jak na jeden dzień przyswoiła bardzo wiele informacji. Od zawsze czuła niechęć wobec wampirów, jednak po tej rozmowie spotęgowała się kilkukrotnie.

Tyle z tego dobrego, że chociaż jednego teraz mogła być pewna. Nie padnie ofiarą uroku żadnego wampira. Jej nienawiść do nich była wrząca i będzie parzyć każdego, kto odważy się do niej zbliżyć.

– Cynthia, jeszcze jedno.

Odwróciła głowę, będąc już przy drzwiach. Zawiesiła wzrok na chłopaku, nie puszczając klamki.

– To, co ci powiedziałem o uroku, dotyczy jedynie Czerwonych. W przypadku Miedzianych i Złotych... a szczególnie Złotych oni nie tyle jawią się, co SĄ najpiękniejszymi osobami na świecie. Ich urok nie jest sztucznym wytworem przemiany, tylko naturalną cechą. 

Nieświadomie wzmocniła uścisk na klamce.

Spytała samą siebie, czy na urok Złotego z lasu również była odporna?

Rozmyślała o tym przez resztę zajęć. Kilka razy przecież wpadła w jego szpony. Mimo że teraz myślała trzeźwo i zdawała sobie sprawę, kim był, kiedy spoglądała na złote tęczówki, zatracała się, jakby wpadała do głębokiego dołu, niemającej końca pustki.

Czy taką samą kontrolę traciła Winter, spoglądając na Zacka?

Nad tym też bardzo długo się zastanawiała. A jeszcze więcej o sposobie wyrwania przyjaciółki z objęcia uroku i przerwaniu podchodów. I czy w ogóle, jeżeli udałoby się jej, to rozwiąże sprawę? Istniała szansa, że Zack mimo to nie odpuści. Lub, co gorsza, posłuży się Amandą, która zmusi ponownie Winter do wielbienia go. Nieważne co postanowi Cynthia, istniało wiele odnóg wskazujących, co mogłoby pójść źle.

Po wszystkich zajęciach, kierując się już do wyjścia, napotkała osobę, wokół której jej myśli krążyły przez większość dnia.

Na początku poczuła szarpnięcie za ramię, następnie rozprzestrzeniający ból, gdy walnęła o szafki, wkrótce potem do jej nozdrzy dostał się przesłodzony zapach perfum, uwielbianych przez Winter. 

– Więc ty i Xander? – rzuciła nagle ciemnowłosa dziewczyna.

– Co? – Rozmasowała bark, gdy promieniujący ból nie znikał. Spojrzała na Winter na początku zaskoczona, potem jej wyraz zmienił się na obojętny. Przyjaciółka nie odzywała się do niej przez kilka dni. Była zła, że kiedy w końcu postanowiła podejść, to było pierwsze, o co pytała.

– Umawiacie się.

– Yyy... Cześć, tak w ogóle.

– Marisol powiedziała mi, że widziała dzisiaj ciebie i Xandera w sali muzycznej. Razem. A podobno nie jest w twoim typie... – ciągnęła, nieprzejęta postawą Cynthii. – Dlaczego mi nie powiedziałaś? – Wydała się urażona.

Spojrzała na przyjaciółkę spod półprzymkniętych powiek, jakby ta była co najmniej niespełna rozumu. Choć po jej słowach uważała, że było nawet gorzej.

– Powiedzieć komu? Tobie? – Jej pierś zatrzęsła się od śmiechu pozbawionego humoru. W ogóle nie przetworzyła reszty słów Winter, skupiając się jedynie na tym zdaniu. – Aby cokolwiek ci przekazać, musiałabym mieć jakieś zdolności magiczne lub pożyczyć Hedwige od Harry'ego Pottera. Choć nawet wtedy nie miałabym pewności, że odpiszesz.

Winter odsunęła się nieznacznie i badawczym wzrokiem przejechała po ciele Cynthii.

– Coś się stało? Uderzyłaś się w głowę? Czy znowu dostałaś okresu?

Ledwo powstrzymała się, żeby nie trzepnąć dziewczyny. Jej ręka nawet zadrżała, jednak nie posunęła się do tego. To byłaby przesada.

– Stało się – potwierdziła niepokojąco apatycznym tonem głosu. – Moja przyjaciółka jest tak skupiona na swoim „chłopaku", że teraz tylko on mu jej w głowie.

– To przecież mój chłopak. To oczywiste, że więcej czasu spędzam z nim.

– Więcej? – warknęła, strosząc brwi. – Ty wykreśliłaś mnie już ze swojego życia – wychrypiała zbolałym głosem. Oczy zaczęły ją piec, ale walczyła z całych sił, żeby ani mikrolitr cieczy z nich nie wypłynął.

– Nie przesadzaj. Jesteś moją przyjaciółką i zawsze nią będziesz, a chłopak... to chłopak. Zły ruch i może zniknąć.

– To niech znika. Wyślę mu pocztówkę na pożegnanie... Z wąglikiem w prezencie.

Winter zdębiała z szeroko otwartymi oczami.

– Jesteś chora – wysyczała. Jej twarz z każdą sekundą krzywiła się coraz bardziej. – Chcesz użyć przeciwko Zackowi broń biologiczną!?

Cynthia przewróciła oczami. Pierwotnie był to tylko złośliwy żart, ale jak o tym chwilę pomyślała, nie był to taki głupi pomysł.

– On stosuje na tobie znacznie gorszą broń niż wąglik – rzuciła w obronie rudowłosa dziewczyna.

– Jesteś chora – powtórzyła zrezygnowana.

– Swój urok – wyjaśniła szybko, mimo że Winter wydawała się w ogóle tym niezainteresowana.

– Idź się leczyć.

– Nie, nie, nie. Nie rozumiesz. – Pokręciła obsesyjnie głową. Jej oczy otwarły się szeroko, uwidoczniając czyste szaleństwo. Najwyraźniej przestraszyło ono Winter, bo zrobiła kolejny krok w tył. Cynthia dostrzegając to, przybliżyła się do przyjaciółki i złapała za jej ramiona, uniemożliwiając ewentualną ucieczkę. – Jesteś zauroczona jego wampirzym urokiem. Przez to wydaje ci się, że Zack jest najprzystojniejszym mężczyzną... Mężczyzną z twoich snów, marzeń... To za sprawą uroku. W rzeczywistości jest obłudnym, zaplutym wampirem, który się tobą bawi... Doprawia przyprawami. Upatrzył cię jako ofiarę i jest w trakcie podchodów. Jest już w końcowym etapie odurzenia, więc nie mamy zbyt wiele czasu. Chodź, pójdziemy gdzieś, wszystko na spokojnie ci wyjaśnię.

Nastała cisza. Fuller uśmiechnęła się pełna nadziei. Za to na twarzy Winter widniało niezrozumienie, zaskoczenie i trochę przejęcie. Wargi Cynthii powędrowały jeszcze wyżej, licząc, że będzie bardziej przekonująca.

– Jesteś obłąkana.

Zesztywniała. Znała Winter całe życie, ale jeszcze nigdy nie widziała w oczach przyjaciółki takiego mroku. Był zbity, mazisty i pochłaniał bezpowrotnie wszystko, co w niego wpadło.

– Zack miał rację. Już dawno powinnam zakończyć tę przyjaźń. Jesteś wariatką. 

Naparła na nią nieprzenikniona ciemność, mimo że światło na korytarzu pozostawało bez zmian. Słowa Winter uderzyły w nią tak mocno, że aż zatoczyła się do tyłu. Drżała, ostatkiem sił walcząc o niezaniesienie się szlochem. Z trudem udało jej się wyprzeć to uczucie, przekonując samą siebie, że to Zack mówił ustami Winter. Swoim urokiem zmącił jej umysł. Dlatego nie tracąc czasu, jak tylko zobaczyła oddalającą się sylwetkę dziewczyny, popędziła za nią. Udało jej się ją dogonić tuż po przekroczeniu głównych drzwi prowadzących na parking. Walnęła w nią fala zimnego październikowego powietrza, ale nawet jej nie poczuła.

– Winter! – krzyknęła i złapała przyjaciółkę za ramię, zatrzymując ją. 

Dziewczyna szybko otrzepała rękę Cynthii i przeszyła ją wrogim wzrokiem, wyginając wargi w zirytowaniu.

– Nie rozumiesz. Jesteś w niebezpieczeństwie – wybełkotała rozpaczliwie. – Zack jedynie chce twojej krwi. Jak już ją dostanie, zostawi cię... lub, co gorsza, zabije. On nie jest taki, jak go widzisz. To obłudna, kłamliwa istota, która manipuluje tobą dla własnych celów. To nie jest miłość. On każe ci tak myśleć... ale on cię nie kocha.

Z ust Winter wydarło się gorzkie prychnięcie. Przez jego brzmienie Cynthii zdawało się, że cały cukier w jej organizmie wyparował.

– Szkoda mi ciebie – powiedziała boleśnie łagodnym głosem, spoglądając na rudowłosą dziewczynę wzrokiem pełnym politowania. – Jest mi przykro, że osoba, którą uważałam za przyjaciółkę, życzy mi tak źle...

– Nie rozumiesz – wtrąciła porywczo, ale ostre spojrzenie ciemnych oczu momentalnie ją powstrzymało.

– I jeżeli musisz wiedzieć, on już to zrobił.

Cynthia skierowała wzrok na dłonie Winter, które rozkręcały beżowy szal owinięty wokół szyi. Zesztywniała, gdy ukazały się dwa, średniej wielkości i nieznacznie od siebie oddalone strupy.

Spóźniłam się – pomyślała. Zrobiło jej się słabo.

Było za późno.

– Widzisz? Zrobił już to i nie uciekł. – Dla potwierdzenia swoich słów podeszła bliżej dziewczyny i wskazała palcem na dwie rany. Cynthia odwróciła wzrok. Patrzenie na to sprawiało jej ból. – A wiesz, kiedy to zrobił? – Złapała trzema palcami za jej brodę, zmuszając do spojrzenia na siebie. – W czasie kiedy się kochaliśmy. Wypił moją krew, między zapewnianiem mnie o swojej miłości. Szeptał mi do ucha „kocham cię", przyjmując cząstkę mnie w sobie, tak jak ja przyjęłam cząstkę jego.

Cynthia nie mogła powstrzymać łez.

– Ty tego nie zrozumiesz. – Puściła z odrazą jej brodę, jakby brzydziła się dotykać ją dłużej. – Nigdy się z nikim nie umawiałaś. Nawet się nie całowałaś. Boisz się każdego faceta, który się tobą zainteresuje... Czekasz na księcia, którego tak wymarzyłaś, a gdy on pojawił się przed twoimi oczami, patrzy na ciebie jak na królową, wolisz udawać, że tego nie widzisz. Przyznaj w końcu, że boisz się uczuć... Boisz się, że twoja miłość będzie jednostronna. Ty oddasz mu serce,  a on je wyrzuci. Tak bardzo obawiasz się odrzucenia, że odgórnie własną decyzją... przez własny strach skazujesz siebie na samotność. Dlatego nie zaznałaś i nie będzie ci dane zaznać miłości. Jest mi ciebie szkoda... autentycznie szkoda, gdy na ciebie patrzę. A najgorsze w tym jest to, że swój chory sposób myślenia próbujesz przenieść na mnie. Nie dam ci się. Nie będę samotna tylko, dlatego że ty sobie coś ubzdurałaś. 

Cynthia się nie broniła. Jej usta co prawda były szeroko rozdziawione, ale z nich nie miało nic paść. Pozwoliła Winter wylać na siebie szambo, nie interesując się odorem. Te wszystkie słowa przeleciały przez jej głowę, nawet na chwilę się nie zatrzymując. Nie zważała na nie, tak samo, jak na spory tłum uczniów, którzy ciekawscy otoczyli dziewczyny. Spojrzenia przesiąknięte współczuciem i drwiną w obecnej chwili wydawały się igiełkami próbującymi uszkodzić skałę.

– A i jeszcze jedno – przypomniała sobie Winter, gdy już odchodziła. – Zack JEST najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego w życiu spotkałam.

Te słowa również nie zwróciły uwagi Cynthii.

W jej głowie jak robaki zalęgły się obrazy dwóch ukłuć na szyi Winter.

Spóźniła się.

Nastąpiła jedna z tych gorszych opcji, o których dzisiaj opowiadał Xander.

Ostatni etap, atak, został dokonany i tym samym podchody dopełniły się, a mimo to wampir nie zostawił swojej ofiary.

Teraz korowód musiał trwać... Dopóki jedna ze stron się nie podda.

Któreś z nich musiało umrzeć, aby zatrzymać taniec śmierci.


Tak więc kiedy wyobrażam sobie Xandera widzę za każdym razem Timothée Chalamet. Bardzo pasuje mi wyglądem do tej postaci, no i też mam do niego wielką słabość, więc może dlatego :D 

TikTok: julita.books

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro