Rozdział ♦ Piąty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Autor: Nieznany

Książka: Dzieje Wampirów Tom 2

Dział 3: Przemiana

Rozdział 5: Jad

Dostępność: Brak, książka zakazana

[...] Czerwonoocy przemienieni przez słabych Miedzianych są podatni na promienie słoneczne. Powodują one osłabienie ich ciała, a w najgorszych przypadkach prowadzą do śmierci. Dzieje się to za sprawą jadu krążącego w ich krwiobiegu, który zanika przy natężeniu intensywnego słońca. Mimo że człowiek z jadem w ciele staje się wampirem, wampir bez niego umiera [...] Jak dotąd nie zbadano, dlaczego jad silniejszych Miedzianych w większym stopniu uodparnia nowo przemienionych na słońce [...]

Obudziła się z ogromnym bólem głowy oraz wyschniętym do cna gardłem. Pierwsze, za co złapała była szklanka wody. W parę sekund ją opróżniła. Nie wystarczyło, aby zaspokoić jej pragnienie. Z westchnieniem przeturlała się po materacu i zanurzyła gołe stopy w puszystym dywaniku. Niechętnie wstała. Z jej ust wydostał się przydługi jęk, gdy rozprostowała ramiona, wydłużając kręgosłup. Złapała się za głowę pochłoniętą rozsadzającym bólem. Czuła się jak na kacu, a to, w jej alkoholowej karierze, zdarzyło się tylko raz – po osiemnastych urodzinach Winter. Impreza i ostatnia noc wydawały się mieć wspólną cechę – z obu niewiele pamiętała. Jej umysł pozostawał zamglony, jakby gęsta mgła zasłoniła wszystkie wspomnienia z ostatnich paru godzin. Pamiętała dobrze wszystko do parkingu, a potem, jak już wsiadły w samochód, skrawki zapamiętanych wydarzeń jawiły się jedynie jako sen. Wydawało jej się, że nic z tych rzeczy nie miało miejsca. Kierując się tą myślą, jeżeli to wszystko było jedynie imaginacją, jaka była prawda? Co wydarzyło się rzeczywiście, a co było tylko wytworem jej wyobraźni?

Poczuła nagły przypływ determinacji, który nieco zasłonił promieniujący ból głowy oraz pragnienie. Musiała dowiedzieć się, co tak naprawdę miało miejsce tej nocy. A pierwszą osobą, która mogłaby te informacje ujawnić, była jej ciotka. Dlatego nie tracąc czasu na dalsze insynuacje, wybiegła z pokoju i skierowała się na niższe piętro.

Oczy Cynthii napotkały kobietę krzątającą się po kuchni i podśpiewującą stary hit lecący z radia.

– Pretty woman, Won't you pardon me? Pretty woman, I couldn't help but see... – śpiewała piosenkę Roya Orbisona, wywijając przy tym roztańczona. Prezentowała się znacznie w lepszym humorze niż dziewczyna. Widząc radosny stan ducha ciotki, poczuła się jeszcze bardziej zagubiona.

– Witaj, Słoneczko – zaświegotała wesoło, zauważając Cynthię. Jej oczy jak zwykle patrzyły na siostrzenicę w sposób ciepły i czuły. I właśnie używając tych dwóch słów, Cynthia mogła opisać swoją ciotkę.

Bethany Fuller było to imię i nazwisko znane przez każdego w mieście. Sprzątając domy, kobieta poznała wiele osób, ale zostawała zapamiętywana za sprawą  wesołego usposobienia do życia, które było wyczuwalne wszędzie, gdzie pojawiła się ta miła staruszka – jak to niektórzy na nią mówili, mimo że wcale nie posiadała tyle wiosen. Chociaż jawiła się na siedemdziesiąt, skończone miała dopiero pięćdziesiąt. Mylić mogły osiwiałe włosy przypominające nitki pajęczyny oraz liczne zmarszczki na twarzy od uśmiechów cieplejszych niż słońce.  

– Nie zrobiłam jeszcze śniadania. Nie sądziłam, że tak wcześnie wstaniesz...

– To nic – wtrąciła, siadając na jednym z krzeseł okrągłego stolika stojącego na granicy kuchni i salonu. – I tak nie jestem głodna.

Ciotka jedynie kiwnęła głową i cmoknęła niezadowolona. Wyjęła garnek z szafki pod zlewem, zalała mlekiem i wstawiła na ogień. U Bethany Fuller nie istniało stwierdzenie: „Nie jestem głodna".

– To opowiadaj. Jak było wczoraj u Winter? – zapytała, uśmiechając się szeroko. Usiadła przy wolnym krześle koło Cynthii i założyła ręce wyczekująco.

– Fajnie – mruknęła jedynie, starając się nie pokazać na twarzy niczego niepokojącego. Cynthia nie powiedziała ciotce, że wybiera się do klubu. Była pewna, że kobieta nie zgodzi się na takie wyjście. 

– Co robiłyście? – dopytywała uparcie, niewzruszona małomównością dziewczyny.

– To, co zawsze – oznajmiła wymijająco. – Głównie oglądałyśmy serial – napomknęła, uciekając wzrokiem od intensywnego spojrzenia kobiety.

Nie lubiła okłamywać ciotki. Nie lubiła ani nie potrafiła kłamać. Jej ciało bardzo zdradzało ją w takich momentach. Dlatego zazwyczaj wolała zmienić temat, niż narazić się na ujawnienie prawdy.

– Mam nadzieję, że nie było żadnych chłopaków – podkreśliła Bethany, poważniejąc, ale również starając się intonować to jako żart.

– Jedynie dwóch. – Widząc, jak kobieta poruszyła się niespokojnie, szybko dodała: – I to załatwiających się do pieluch.

Bethany roześmiała się szczerze, od razu wyraźnie uspokajając. Zrozumiała, że chodziło o dziadka oraz młodszego brata Winter. Kobieta uśmiechnęła się radośnie do siostrzenicy, delikatnie pogłaskała ją po policzku ciepłą dłonią i zadowolona skierowała do kuchni, przy tym luźno rzucając:

– Zaraz będzie gotowa owsianka.

– Dziękuję – powiedziała jedynie, będąc już myślami w swojej głowie.

Zastanawiała się, jak powinna zacząć temat. Raczej rzucenie tekstu typu „Czy to prawda, że w nocy tak źle się czułam, że chciałaś wezwać karetkę, potem uciekać, a na końcu ktoś włamał się nam do domu?" nie było dobrym pomysłem. Bezpośredniość nie jawiła się jako najlepsza opcja.

– Soczek pomarańczowy. – Na niespodziewany głos Bethany, Cynthia podskoczyła w panice. 

Spojrzała na postawioną szklankę. Jej wysuszone gardło dało o sobie znać. Złapała gwałtownie za szklankę i wypiła na raz całą zawartość. 

– Mogę jeszcze?

Ciotka uśmiechnęła się uradowana. Zabrała z kuchennego blatu butelkę i podeszła do stolika.

– Ciociu – zaczęła Cynthia niepewnie, obserwując kobietę uzupełniającą szklankę.

– Tak, Słońce?

– Czy w nocy coś się wydarzyło? – rzuciła niepewnie, nie będąc przekonana, czy dobrze rozpoczęła.

– Co masz na myśli? – Bethany nie robiła wrażenia zaciekawionej. Cynthii wydawało się, że pytanie ciotki było zadane w oznace grzeczności. Kobieta jakby nigdy nic postawiła butelkę na stole i wróciła do mieszania owsianki w garnku.

– No wiesz... – mruknęła, zastanawiając się. – Po tym, jak zadzwoniłam do ciebie, co się stało później? Zeszłyśmy na dół i...

– Dzwoniłaś do mnie? – wtrąciła i zaskoczona spojrzała na siostrzenice. Na jej czole oraz pod oczami pogłębiły się i tak zazwyczaj bardzo wyraźne zmarszczki. – Kiedy? – dopytała, od razu sprawdzając swój telefon, który wyjęła z kieszeni fartuszka w kolorze kości słoniowej podszyty wzorami pelargonii.

– W nocy... albo nad ranem. – Skrzywiła się, nie pamiętając, którą godzinę wyświetlał elektryczny zegarek stojącym na biurku. Przypomniała sobie jedynie, że las zasłany był ciemnością, więc raczej była to jeszcze noc.

– Zobacz, nie wyświetla się nic. – Wystawiła telefon w stronę Cynthii. Dziewczyna pospiesznie wstała i przejęła przedmiot.

Wytrzeszczyła oczy, widząc, że faktycznie nie było żadnej rozmowy. Ostatnią osobą na liście była przyjaciółka ciotki, z którą zdzwoniła się o osiemnastej godzinie.

– Dziwne – mruknęła, oddając telefon kobiecie. – To jak zawołałam cię do pokoju?

– Do pokoju? Nie pamiętam, żebyś mnie wołała. – Bethany wydawała się szczerze zaskoczona.

 Cynthia osłupiała, przez moment nie wiedząc, co powinna odpowiedzieć. A więc wszystko było snem?

– Ciociu, kiedy ostatnio mnie widziałaś? – To pytanie wydało się absurdalne nawet dla Cynthii. Pewnie, gdyby nie była sparaliżowana powagą sytuacji, zaśmiałaby się głośno.

Na szczęście Bethany Fuller nie wydało się to śmieszne. Spoważniała, widząc, że ta rozmowa nie była żartem siostrzenicy.

– Wczoraj wieczorem. Przyszłaś do pokoju powiedzieć, że jedziesz już do Winter.

– Czyli po tym, jak wróciłam, już mnie nie widziałaś?

– Nie... – zawahała się. – Dopiero teraz.

– Oh. – To była jedyna odpowiedź, na którą zdała się wysilić Cynthia. Była zagubiona. Poczuła nieco ulgę, że to wszystko było snem, ale jak tak, jaka była prawda? Czy złote tęczówki z lasu również były imaginacją... Nie. To akurat nie było jej wyobraźnią. Razem z Winter je widziały. Dotąd czuła ciarki na samo wspomnienie. Ciężar sytuacji musiał spowodować późniejszy koszmar z przydzieloną im rolą główną.

– Owsianka! – krzyknęła Bethany poruszona, odwracając wzrok od siostrzenicy i przywracając go na garnek. Cynthii twarz wykrzywiła się w niesmacznym grymasie, gdy do jej nozdrzy doszedł zapach przypalonego mleka.

Chwilę popatrzyła na ciotkę próbującą ratować kuchnię od kipiącego mleka, po czym bez żadnego słowa, przybitym krokiem skierowała się w stronę swojego pokoju. Będąc już na schodach, usłyszała słowa Bethany:

– Zrobię ci drugą.

Huk po zamknięciu drzwi zagłuszył jej przydługi wdech. Dziewczyna oparła się o drewnianą powierzchnię i zjechała, siadając na podłogę. Rozejrzała się po pokoju. Jej wzrok najdłużej skupił się na nocnej lampce. Nie pamiętała, kiedy ją zgasiła, a była pewna, że zasypiała z zapaloną. Wygięła usta i wstała gwałtownie. Zrobiła parę kroków i wychyliła się za łóżku. W śnie w tym miejscu zwymiotowała kolejne litry krwi. Teraz nic tam nie było. Panele były nieskazitelnie czyste... nawet za bardzo jak dla Cynthii.

Pokręciła gwałtownie głową i przymknęła powieki na dłużej, niż było trzeba. Szukała dziury w całym. Miała ochotę krzyknąć na siebie. Rozmowa z ciotką potwierdziła ją w przekonaniu, że był to jedynie sen. Powinna zostawić już temat i zająć się czymś ważniejszym... I mimo że tak pomyślała, jak tylko zauważyła swój telefon, złapała za niego i odblokowała, wpisując kod. Pusto. Również nie było rozmowy z ciotką.

Rzuciła telefon na łóżko, po czym jej ciało poszło w jego ślad. Spojrzała na sufit, łącząc ręce i opierając je na brzuchu. Westchnęła głęboko. Gdy znalazła wygodne ułożenie, jak na złość przypomniała sobie, że obiecała zadzwonić do Winter. Późno, ale wcześniej nie miała do tego głowy. Złapała za swój telefon i z listy kontaktów nacisnęła ikonkę ze zdjęciem przyjaciółki. Palcami uderzała niecierpliwie o materac, słuchając niekończącej się melodyjki dzwonienia. Nie odebrała. Nieco odetchnęła z tego powodu. Nie miała ochoty rozmawiać z Winter, gdy jej głowę zalały wspomnienia rozmowy z samochodu. Cynthia zwierzyła się, co chciał zrobić Jasper. Nie uwierzyła jej. Nie uwierzyła, mimo że znały się tyle lat.

Ponownie rzuciła telefon na materac, mając nadzieje, że tym ruchem odgoni tę myśl. Nie podziałało. Jej umysł pochłonęły koszmary z ostatnich godzin. Najbardziej utkwił incydent z Jasperem. Już wcześniej zdawała sobie sprawę z powagi sytuacji, jednak teraz przybrało to na mocy. W kilku stanach, w których za picie krwi bez zgody człowieka nie istniał oddzielny paragraf, uważano to za gwałt. I mimo że Jasper nie zdołał dokończyć swoich zamiarów, czuła się brudna. 

Zaprzeczyła gwałtownym ruchem głowy, starając się tak o tym nie myśleć. W samą porę zareagowała. Jasper nie zdołał jej skrzywdzić. A same jego zamiary były zbyt słabe, żeby wpłynąć na nią. Była skałą, którą nie da się zniszczyć zwykłym dotykiem – tak próbowała myśleć, choć z każdą chwilą wydawało się to coraz trudniejsze. Przytłaczały ją własne myśli. Zalewały z każdej strony. Topiły.

Wstała gwałtownie z łóżka, jakby było zatapiającą się łodzią. Wyjęła z szafy jakiekolwiek rzeczy do przebrania i udała się do łazienki połączonej z pokojem. Miała nadzieję, że ciepła kąpiel pomoże jej wygrać z własnym umysłem.

W łazience siedziała parę godzin. Skóra na palcach rąk pomarszczyła się, a na plecach zaczerwieniła od gorącego strumienia wody, który dolewała co jakiś czas do wanny, gdy ta w niej stawała się zastraszająco zimna. Mimo że parę razy wyszorowała ciało, nieprzerwanie czuła się brudna. Długo wpatrywała się w kremowe kafelki ułożone na ścianie, starając się na ich wzór poukładać swoje myśli. To wszystko, co miało miejsce po jej powrocie do domu, było jedynie snem. To, co widziała wcześniej, naprawdę się wydarzyło. Jej oczy lśniące złotem przewijały się w głowie. Później widziała niemal identyczne wśród zarośli leśnych. Nie potrafiła w żaden racjonalny sposób sobie to wyjaśnić. Niezaprzeczanie nie był to człowiek. Wampir – pomyślała, przypominając sobie blask jego oczu. Podobnie świeciły tęczówki wcześniej poznanych w klubie wampirów. Jednak ich były czerwone, a istoty z lasu złote. Nie mogła sobie przypomnieć czy kiedykolwiek słyszała o wampirze z taką barwą ślepi. W telewizji, filmach, czy książkach były opisywane za sprawą czerwonokrwistych oczu. A więc czy istniała możliwość, że przez tyle lat na światło dzienne nie wyszłaby informacja o wampirze z inną barwą tęczówek?

Ściekająca w odmęty rury woda nie zabrała ze sobą jej wątpliwości. Jednakże postanowiła na razie odpuścić ten temat i zająć się tym w czym była najlepsza – nauką.

Weszła do pokoju, pocierając ręcznikiem ociekające wodą włosy. Zerknęła przelotnie na miskę z owsianką stojącą na dębowym biurku, którego blat posiadał liczne ślady przetarć i plam w kolorze tęczy od dziecięcych kredek. W czasie kąpieli usłyszała skrzypnięcie otwieranych drzwi, więc zapewne wtedy Bethany przyniosła śniadanie. Jej brzuch zaburczał na sam widok jedzenia, jednakże gardło zacisnęło, odmawiając przełknięcia czegokolwiek. Postanowiła posłuchać tego drugiego i przesunęła owsiankę, za jej miejsce kładąc książkę z biologii. Pojutrze miała test. Mimo że już parę dni temu nauczyła się na niego, postanowiła poukładać zebraną wiedzę.

Liczby na wyświetlaczu zegara zmieniały się, a dziewczyna nie oderwała nawet na chwilę wzroku z książek. Jedynie dźwięk przewracanych stron rozdzielał panującą ciszę. Pochłonięta nauką odłożyła myśli o wampirach. Trwała w tym stanie, dopóki z telefonu nie dobyła się melodia. Sama się zdziwiła, jak szybko jej ciało poleciało w stronę urządzenia. Nie zdążyła pomyśleć, a już kliknęła zieloną ikonkę.

– Dzwoniłaś. Co jest?

Zmieszała się, słysząc ton przyjaciółki. Promieniował radością.

– Winter? – zapytała głupio, sprawdzając ekran, czy aby na pewno to z nią rozmawiała.

– Nie, Wróżka zębuszka. Dzwonię, powiadomić cię, że stan twojego uzębienia jest tak tragiczny, że to ty musisz mi płacić, abym się zjawiła po twoje zęby.

Cynthia przewróciła oczami, słysząc drwiącą odpowiedź. Przynajmniej miała już pewność, że rozmawiała z Winter.

– Wydajesz się w świetnym humorze – rzuciła wymownie.

– Bo jestem w świetnym humorze – potwierdziła Winter wesoło. – Wstałam rano i nawet nie miałam kaca. Chyba mogę się już nazwać profesjonalnym degustatorem napojów wysokoprocentowych.

Mimo że Cynthia nie widziała przyjaciółki, przed oczami wyobraziła sobie, jak pręży się dumnie.

– A ty co taka przygnębiona? – zapytała po dłuższym milczeniu rozmówczyni.

Na usta Cynthii cisnęła się bardzo nieprzyjemna riposta. Postanowiła zachować ją dla siebie, nie mając ochoty na ewentualną niemiłą wymianę zdań. Zamierzała podejść do sprawy z opanowaniem, co w jej przypadku było czymś zaskakującym. Zazwyczaj szybko traciła nerwy i mówiła dużo – często za dużo – nieodpowiednich słów w czyimś kierunku.

– Cały czas myślę o sytuacji z lasu – przyznała prosto z serca.

Cisza, jaka zapadła po drugiej stronie słuchawki zdawała się ciągnąć w nieskończoność.

– O matko, zapomniałam – rzuciła jękliwym głosem. – Mocno ucierpiał samochód? Od razu mówię, że mam kuzyna w Ellsworth, który wyklepie każde wgniecenie. Zobaczysz, autko będzie jak nowe...

– Nie o tym mówię – przerwała, podnosząc głos. Ostudziła swoje nerwy, biorąc głęboki wdech. Z opanowaniem wyjaśniła: – Myślę o tym, co tam zobaczyłyśmy.

Cisza.

– Pamiętam – potwierdziła Winter po niepokojącym milczeniu. Cynthia nieświadomie odetchnęła, czując się nieco lepiej. Nie była w tym sama. – Już dawno z tak bliska nie widziałam wilka.

– Co? – palnęła natychmiast, krzywiąc się.

– Potężne bydle. Mogłam zrobić zdjęcie.

– Nie chodzi mi o to, w co uderzyłyśmy...

– Mi też nie – wtrąciła oburzona. – Mówię o tym wilku z lasu.

– Wilku? – zdziwiła się, popadając nieco w poirytowanie. – W tych rejonach nawet nie ma wilków.

– To musiał zawędrować skądś... Może z Idaho.

– I przeszedłby trzy tysiące mil?

– Czemu nie.

– Daj spokój, sama w to nie wierzysz – prychnęła, nerwowo zaciskając rękę na karku. – Powiedzmy to na głos. To nie było zwierzę.

– A co? Kosmita?

– Nie. To był... – zwątpiła, nie będąc do końca pewną.

– To był?

– Wampir. To był wampir.

Cisza... Śmiech. Z głośnika rozbrzmiewał grubiański chichot Winter.

– To musiała być jakaś nowa odmiana. Wampir z sierścią. Gdyby takie były w Pamiętnikach Wampirów, to może bym je w końcu obejrzała. – Winter wydawała się świetnie bawić, co jeszcze bardziej podburzyło Cynthię. Obudziła się w niej wrodzona impulsywność.

– Byłabym wdzięczna, gdybyś chociaż na chwilę przestała być taką ignorantką!

– Ja? – Oziębły ton Winter nie dał rady ochłodzić rozpalonej bojowości Cynthii. – To ty mogłabyś przestać wszędzie wtykać swoje paranoje. Okej, rozumiem. Nie lubisz wampirów, ale nie możesz tą nienawiścią tłumaczyć wszystkiego.

– Tu wcale nie chodzi o to!

– Nie, nie o to, a jednak wszędzie wtykasz wampiry. Coraz bardziej myślę, że masz na ich punkcie obsesję.

– Teraz to przesadzasz... Jestem pewna, że miało to ludzką postać. I te oczy... Były wampirze... I szybkość. W jednej chwili był między drzewami, w drugiej już za nami. Zwierzę nie porusza się z taką prędkością.

Z głośnika telefonu wydostało się długie wzdychnięcie powietrza ze zmęczonym sykiem.

– Nie poruszało się wcale tak szybko – nie zgodziła się Winter. – Widziałam, jak skacze przez zarośla i wbiega na drogę. To był wilk. Dam sobie za to rękę uciąć. W samochodzie sama przyznałaś mi rację.

– Nie. Nie. Nie. – Kręciła gwałtownie głową. – Nie było czegoś takiego. – Jej głos zadrżał, gdy ciało objęła panika.

– Słuchaj. Wierzę ci, że naprawdę tak myślisz – zaczęła opanowanym tonem, przejawiającym przebłyski troski. – Ale jestem przekonana, że był to wilk. Było ciemno, byłaś zmęczona. Musiało ci się przewidzieć.

Cynthia cmoknęła z żalem po usłyszeniu słów przyjaciółki. Jej twarz skrzywiła się, jakby zjadła bardzo kwaśną cytrynę. Nie zdążyła jednak wyrazić słownie swego rozczarowania, gdy z głośnika wydostał się przytłumiony głos. Od razu rozpoznała, do kogo należał.

– Jesteś z Zackiem – stwierdziła, kręcąc z niedowierzania głową.

– Nie – odpowiedziała Winter, mimo że nie zostało zadane jej pytanie. – Zgadamy się jutro w szkole – rzuciła szybko.

– Winter... – Nie zdążyła dokończyć, gdy rozmowa została zakończona.

Szybko wykręciła numer przyjaciółki. Poczta głosowa.

Impulsywnie rzuciła telefon na łóżko, chcąc wyładować napad gniewu. Zaciśnięte usta nieco zdusiły jęk. Nie mogła uwierzyć. Wyszło na to, że wszystko sobie wyobraziła... Nie, to nie może być prawda. Dotąd czuła palące spojrzenie oczu z lasu. Nie były wilcze. Nieraz widziała to zwierzę, czy to na kartkach książek, zdjęciach krążących w Internecie, czy nawet na żywo w zoo. Żadne z nich nie miało oczu o takiej barwie. Winter musiało się coś przewidzieć... albo jej – podpowiadał bardzo cichy głosik, który jednak szybko został zagłuszony przez ten mocniejszy mówiący, że to Cynthia miała rację. To był wampir.

Wstała pełna zaciekłości do odkrycia prawdy. Zrobiła kilka kółek po pokoju, układając swoje myśli. Wszystko to, co wiedziała i usłyszała od innych, poukładała w wyimaginowanych szafeczkach w swojej głowie. Według niej wśród drzew chował się wampir, według Winter wilk. Żadna z nich nie miała materialnego potwierdzenia swoich słów, więc na tym najpierw postanowiła się skupić. Znajdzie dowód potwierdzający jej rację. Zatrzymała się przy oknie. Spojrzała na osadzone w ziemi świerki i jodły. W nocy między nimi spostrzegła złote tęczówki. To był sen... co potwierdziły słowa ciotki. Tutaj sprawa wyglądała nieco inaczej. Bethany miała dowód – brak zapisu rozmowy.

Zmrużyła powieki, dostrzegając wjeżdżający samochód na posesję. Radiowóz. Na sam jego widok poczuła ciarki, mimo że przez całe swoje życie nie popełniła żadnego przestępstwa. Oczywiście nie liczyła tych drobnych, jak obrzucenie papierem domu sąsiada Winter, który kiedyś przebił im piłkę, gdy ta wleciała na jego posesję.

Nie zastawiając się, wybiegła z pokoju. Mało zabrakło, aby przewróciła się na schodach. Zatrzymała się na parterze i rozglądnęła dookoła w poszukiwaniu ciotki. Ani w kuchni, ani w salonie nie dostrzegła siwej czupryny kobiety. Jej spojrzenie padło na drzwi, gdy usłyszała rozmyte głosy, a następnie dźwięk kroków. Speszona chciała się wycofać. Było za późno. Drzwi zostały otwarte. Wzrok Bethany natychmiast padł na Cynthię.

– Jak dobrze, że jesteś. Właśnie chciałam po ciebie iść – oznajmiła kobieta tonem neutralnym, niepasującym do intensywnego spojrzenia, które wbiła w siostrzenice.

– Coś się stało? – zapytała, starając się zabrzmieć swobodnie. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego zaczęła się pocić. Przecież nic złego nie zrobiła, prawda?

– Szef policji chce z tobą porozmawiać. Poprosił, żebyś wyszła do niego.

– Pan Bates?

Skinęła raz potwierdzająco głową.

– Tylko coś na siebie narzuć – nakazała, wskazując na metalowy stojak z ubraniami stojący przy drzwiach.

Cynthia podeszła do niego i złapała za pierwszą lepszą rzecz, którą okazała się pomarańczowa kurtka Bethany. Niechlujnie narzuciła ją na siebie, nawet nie poświęcając czasu na włożenie rąk do rękawów. Minęła w drzwiach ciotkę. Kobieta weszła do domu i zamknęła za sobą drzwi.

Dziewczyna spojrzała na stojącego przy furgonetce umundurowanego starszego mężczyznę. Jego ostre rysy twarzy odstraszały ludzi, którzy nie mieli okazji poznać tego człowieka. Jak tylko jego oczy noszące ślady ukrytego ciepła spojrzały na nią, na powitanie krzyknęła:

– Pan Bates, dawno pana nie widziałam.

– Szkoda, że po takim czasie widzimy się w takiej sprawie.

Jej serce zabiło mocno. Starała się udawać, że nie zrozumiała słów mężczyzny. Skrzywiła się ze zdziwienia i zeszła po schodach, podchodząc bliżej niego. Idąc, w jej głowie pojawiła się pewna myśl: A co jeśli to Jasper zgłosił się na policję? Był to absurdalny pomysł. To ona była tą pokrzywdzoną. Jednak bała się, że wampir mógł wszystko opowiedzieć na swoją korzyść i wyszła na oprawce.

Stając przed mężczyzną, Cynthia zauważyła, jak jego tęczówki w kolorze nieba wydawały się przykryte burzowymi chmurami. Rytm bicia jej serca odliczał sekundy, które dłużyły się w nieskończoność.

– Zawiodłem się.

– Wszystko mogę wyjaśnić... – zaczęła się bronić odruchowo, bez wysłuchania mężczyzny do końca.

Policjant potrząsnął przecząco głową, jakby już było za późno.

– Panie Bates, obiecuję, że to nie tak – kontynuowała histerycznie. – Wszystko opowiem...

– Ale ja już wszystko wiem – wtrącił, jedną ręką pokazując, aby przestała na chwilę mówić.

Była stracona – ta myśl opanowała jej umysł. Chłodny powiew rozbijał się o bladą skórę dziewczyny.

– Czy to należy do ciebie?

Otępiała, gdy mężczyzna pokazał jej rejestrację samochodową. Nie zwróciła wcześniej uwagi, mimo że cały czas trzymał ją w ręku.

– Tak – potwierdziła z ulgą, przyglądając się dobrze znanemu numerowi. Złapała się za bluzkę w miejscu serca, czując, jak napięcie opuszczało jej ciało.

Nie pomyślała o wypadku, który wydarzył się w nocy. Uderzyła w zwierzę... i uciekła. Była tak zaaferowana innymi sprawami, że nawet nie przeszło jej to przez głowę.

– Chcesz mi coś powiedzieć?

– W tej chwili mogę jedynie przeprosić – powiedziała otwarcie. – Zrobiłam źle, popełniłam przestępstwo, więc poniosę tego konsekwencje.

Twarde spojrzenie Batesa jeździło po twarzy dziewczyny. Po chwili złagodniało, a ciało mężczyzny rozluźniło.

– Dobra z ciebie dziewczyna – przyznał, targając rdzawe włosy Cynthii. Dziewczyna nie ukrywała zaskoczenia. – Nie jestem tutaj, żeby cię ukarać – dodał. – Przyjechałem wyjaśnić tę sytuację.

– Oh. – To było jedyna odpowiedź, którą jej zszokowanie pozwalało wypowiedzieć.

– Znalazłem na drodze rejestrację tuż przy martwym zwierzęciu.

Martwym. Zabiła go. Poczuła się źle na tę wiadomość, co dała po sobie poznać w postaci zaciśnięcia mocno szczęki.

– Byłem bardzo zdziwiony, gdy okazała się twoja. Zawsze wydawałaś mi się odpowiedzialną dziewczyną, która wie, co w takich wypadkach robić... a czego nie robić. Ucieczka to najgłupsza opcja.

– Wiem, przepraszam – przyznała szczerze, przygnębione spojrzenie wlepiając w swoje buty. Zrobiło jej się nagle zimno.

– Ale stało się, więc przynajmniej zapamiętaj na przyszłość. W takich sytuacjach na początku trzeba zadbać o własne bezpieczeństwo: należy upewnić się, czy wszyscy są cali. Jak nie, to od razu telefon na pogotowie. Jeżeli nikomu nic się nie stało, należy zadzwonić na policję. Czego TY nie zrobiłaś. – Zagryzła wewnętrzną stronę policzka, czując zakłopotanie swoją nieodpowiedzialnością. Nawet gdy wróciła do domu, nie pomyślała o powiadomieniu służb. – Ten schemat również obowiązuje w sytuacjach, gdy zwierzę jest martwe.

Wymowne spojrzenie mężczyzny dało dziewczynie do myślenia i skłoniło do wypowiedzenia następnych słów:

– Zwierzę było martwe?

Mężczyzna spojrzał oczami przepełnionymi troską i poklepał ją pocieszająco po ramieniu.

– Pewnie się martwiłaś, naprawdę dobra z ciebie dziewczyna – przyznał drugi raz. – W chwili uderzenia zwierzę było już martwe.

– Ach tak?

– I na następny raz zapamiętaj: jak widzisz coś na drodze, nie taranuj tego. Zatrzymaj się lub objedź.

Nie odważyła się wyprowadzić mężczyznę z błędu. Z tego, co pamiętała, zwierzę wyskoczyło z lasu.

– Skąd pewność, że było już martwe? – postanowiła dopytać, gdy ciekawość przezwyciężyła.

Mężczyzna zamyślił się, wzrok kierując na dachówki domu. Wydawał się dobierać odpowiednie słowa do rozmówczyni.

– Posiadał rany, których samochód nie mógł wyrządzić.

– Jakiego rodzaju rany? – drążyła.

– Trudno to określić... Przypominały rozszarpania przez pazury.

– Wilka? – palnęła.

– Nie – zagrzmiał natychmiast, odrzucając taką możliwość. Jego jasne oczy spojrzały czujnie na dziewczynę. – Przez trzydzieści osiem lat pracowania jako policjant w Bar Harbor, nigdy nie widziałem tego rodzaju obrażeń. A uwierz, widziałem już wiele.

– A istnieje możliwość, że mógłby je zrobić.... Człowiek? – W ostatnim momencie ugryzła się w język, zadając inne pytanie, niż miała zamiar. Wampir. O niego chciała zapytać.

– Mhm... – zastanawiał się na głos. – Tak i nie. Nie były to rany cięte. Przypominało to bardziej... rozerwania tkanki. Choć gdy tak o tym myślę... jeżeli jakiś człowiek miałby na tyle dużo siły, żeby wbić palce i rozerwać skórę lisa gołymi rękoma, to nie wykluczam tej opcji.

– A kiedy zostanie przeprowadzona sekcja?

Policjant Bates zaśmiał się, jakby dziewczyna opowiedziała dobry żart, i potargał jej włosy.

– Nie zostanie. W takich sprawach w raportach piszemy, że nie udało się zidentyfikować zwierzęcia.

– Nie możecie tego zrobić! – oburzyła się Cynthia. – Lekceważąc tego rodzaje sprawy, nie sprawicie, że Bar Harbor stanie się bezpiecznym miejscem.

Mężczyzna nie wydał się podrażniony zachowaniem dziewczyny. Spojrzał na nią wyrozumiale i... z podziwem.

– Zazwyczaj tego typu sprawy tak kończymy – sprecyzował. – Jeżeli kazałbym funkcjonariuszom skupiać się na każdym martwym lisie, nie miałbym ludzi do pracy.

Cynthia nie była usatysfakcjonowana tą odpowiedzią, co dała po sobie znać. Z założonymi na piersi rękoma, spojrzała butnie na szefa policji. Dostrzegając bojowość dziewczyny, Bates szybko dodał:

– Jesteś przejęta tą sytuacją, bo czujesz się winna. To normalna reakcja. Musisz do tego podejść na spokojnie. Gdy uderzyłaś w lisa, on był już martwy. Nie spowodowałaś ani nie przyczyniłaś się do jego śmieci. Tak to działa w przyrodzie... silniejszy zabija słabszego. Najwyraźniej ten lis spotkał innego drapieżnika, który okazał się silniejszy.

Dziewczyna kiwnęła jedynie głową, uciekając wzrokiem w bok. Zwierzę było już martwe, mimo że widziała jego ciało lecące na samochód... To nie miało sensu. Czy istniała szansa, że ktoś zabił je wcześniej, a następnie rzucił ciało, żeby zatrzymać ich samochód? Po jej plecach przeszły ciarki na samą tę sugestię.

– Twoja rejestracja – przypomniał Bates, podając dziewczynie przedmiot.

Podziękowała kiwnięciem głowy. Zagryzła dolną wargę, zdając sobie sprawę, że musi poruszyć jeden temat.

– Panie Bates – zaczęła cicho, spoglądając dużymi oczami na mężczyznę.

– Tak?

– A powie pan cioci?

Wziął głęboki wdech, a następnie głośno westchnął. Z jego miny nie mogła nic rozczytać.

– Zanim przyszłaś, rozmawiałem trochę z nią. – Przestała oddychać. – Powiedziała, że ostatniej nocy spałaś u Winter. Jednak droga gdzie znalazłem twoją rejestrację, nie zgadza się z miejscem, gdzie podobno byłaś.

– Zostałam przyłapana – skwitowała mało profesjonalnie i cmoknęła posępnie. Nawet przez chwilę nie pomyślała o rzuceniu żadnego kłamstwa.

– Zostałaś przyłapana – potwierdził, klepiąc ją krzepiąco po plecach. – Masz szczęście, że trafiłaś na mnie. Też byłem młody i robiłem nieodpowiedzialne rzeczy. Gdyby rodzice wtedy wiedzieli... – Wybuchł gromkim śmiechem. – Do dziś chodziłbym ze spuchniętym tyłkiem.

– Czyli nie powie pan ciotce? – upewniła się, czując, jak zaciśnięte płuca znów przyjmują niezbędny tlen.

– A myślisz, czemu przeprowadzamy tę rozmowę na dworze? – Mrugnął do niej jednym okiem.

– Jest pan najlepszy – oznajmiła z uznaniem i przytuliła się do mężczyzny.

– No już, już – zaśmiał się, choć odwzajemnił uścisk. Jego kąciki ust zadrżały. – Ale pamiętaj – rzekł, gdy dziewczyna oderwała się od policjanta. – Zabawa zabawą, ale zawsze należy uważać. Tym bardziej teraz. Nad Bar Harbor zawitały ciemne chmury.

Możliwe, że Cynthii tylko się zdawało, ale po słowach szefa policji zawiał mocniejszy wiatr, jakby jego słowa dostały aprobatę samej przyrody.

– Będę – odparła ledwo słyszalnie. Jej wzrok instynktownie poleciał w odmęty lasu.

– Mogę wam przeszkodzić?

Cynthia odwróciła się, napotykając jeżdżące między nimi dwoma spojrzenie ciotki. Impulsywnie schowała rejestrację między płat kurtki.

– Właściwie już skończyliśmy i będę jechać...

– Jak to? – przerwała Bethany zaskoczona. – Właśnie chciałam zaprosić cię na obiad. Zrobiłam lasagne.

Mężczyzna jęknął ciężko.

– Wiesz, że kocham twoje jedzenie, ale dopiero co jadłem. Nic więcej nie zmieszczę. – Na potwierdzenie swoich słów, klepnął się po brzuchu.

– To chociaż wejdź na ciasto.

– A jakie?

– Jabłecznik.

– A to jak jabłecznik, to nie mogę odmówić. – Zaśmiał się donośnie i skierował w stronę domu. Przechodząc koło Cynthii, dyskretnie puścił jej oczko. Było to potwierdzenie o zachowania tajemnicy.

– Cynthia, ty też chodź. Widziałam, że nie zjadłaś owsianki.

– Zaraz przyjdę ciociu – rzuciła jedynie.

– Nałożę ci już lasagne.

– Dziękuję.

Dziewczyna poczekała na trzask drzwi. Uprzejmość z jej twarzy zniknęła, a pojawiła się zimna obojętność. Podeszła do swojego samochodu, krocząc ostrożnie. Mimo że wiedziała czego się spodziewać, bała się to ujrzeć.

Skrzywiła się i zassała powietrze, zauważając wgłębienie na przodzie. Opryski krwi były ledwo zauważalne na samochodzie w kolorze sepii. Niewykluczone, że to dzięki barwie auta ciotka nic nie zauważyła. Cynthia nie wyglądała na przejętą stanem środka transportu. Cały ten samochód był tworzony przez pagórki i wzniesienia. I to nie tak, że Cynthia była złym kierowcą. Pickup został zakupiony w takim złym stanie. W tamtym okresie był to jedyny samochód, na jaki mogli sobie pozwolić. Zarobki Bethany w usłudze sprzątającej domy nigdy nie były za duże. Z odkładanych pieniędzy wystarczyło jedynie na ten zakup.

Cynthia kucnęła przed maską samochodu i przejechała ręką po wgłębieniu. Nie przejęła się zaschniętą krwią. Obiecała sobie odkryć dowód, który dowiedzie jej rację.


Zapraszam do komentowania, snucia teorii i dzielenia się przemyśleniami :D 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro