Rozdział ♦ Siódmy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Źródło: Fragment wiadomości radiowych z dnia 19 lipca 1981

Tutaj Philip Wilson z US News. 

18 lipca 1981 roku na terenie Stanów Zjednoczonych została zakazana literatura naukowa poświęcona wampirom. Powodem jest narastająca nienawiść ze strony społeczeństwa i liczne poszukiwania metod ich zabicia na skutek drastycznego wzrostu śmierci ludzi. Jedynie przedwczoraj wykryto sto trzydzieści dwa morderstwa spowodowane wykrwawieniem. Podejrzewa się, że za każde odpowiada wampir. Do strajku dołączają kolejne setki ludzi. Jeżeli na dniach sytuacja nie ulegnie polepszeniu, zostanie wprowadzony stan wyjątkowy [...]. Za posiadanie artykułu, gazety, książki czy innego rodzaju tekstu w postaci druku w głównej mierze opierającego się na wampirach, grożą wysokie kary, a nawet osiem lat pozbawienia wolności.

Poprawiła czapkę w kolorze perłowym, którą wiatr ściągnął z jej głowy. Rdzawe włosy tańczyły pod jego siłą. Dzisiejszy poranek był wyjątkowo zimny i wietrzny, nawet jak na jesień w Bar Harbor.

Cynthia przystała przed ceglastym budynkiem i owinęła się szczelniej chustką o identycznym kolorze co okrycie głowy. Lokalna biblioteka zawsze budziła w niej duże wrażenie. Może ze względu na ilość wspomnień, które posiadała z tego miejsca. Od dziecka brała udział w różnych organizowanych tu wydarzeniach, także poświęciła niezliczoną ilość godzin na naukę oraz na swoim koncie miała wiele wypożyczonych książek.

Z kieszeni kurtki wyjęła telefon i sprawdziła godzinę. Zostało jeszcze parę minut do otwarcia, ale nie przejęła się tym. Nie było dla niej nowością zjawianie się tu o tak wczesnej porze. Cynthia najefektywniej uczyła się z samego rana, dlatego Madison – bibliotekarka i szwagierka Winter – była przyzwyczajona do tak porannych wizyt dziewczyny.

Przekroczyła skocznie schody, jakby wchodziła do raju – choć biblioteka tym mogła dla niej być – i przekręciła klamkę brunatnych drzwi. Weszła do środka, właśnie gdy zawiał silny wiatr. Drzwi trzasnęły, robiąc przy tym niemało hałasu. Huk natychmiast zwrócił uwagę i już po chwili rozchodził się tupot kroków.

Zza progu wyłoniła się zielona czupryna, której właścicielka od razu oznajmiła:

– Tak właśnie myślałam, że to ty, Rudzielcu. Słaby z ciebie byłby złodziej. – Jej usta pomalowane jaskrawym różowym błyszczykiem błysnęły w uśmiechu.

Wesoły humor kobiety od razu przeszedł na Cynthię. Poczuła się jak w domu.

– A co miałabym tu kraść? Książki, które można legalnie wypożyczyć? – zripostowała dziewczyna z uniesioną sugestywnie jedną brwią.

– To nie jest zabawne – upomniała, bez specjalnie wybrzmiewającej nagany w głosie. – Na przestrzeni lat mieliśmy tu parę włamań.

– I co wam skradli? Romea i Julie?

– Raczej kto...

Złodziejka książek? – wtrąciła Cynthia.

Madison cmoknęła niezadowolona i tupnęła mocno turkusowym butkiem.

– Ukradłaś mi żart – sarknęła, krzyżując z niezadowolenia ręce na piersi.

– Jednak nie taki słaby ze mnie złodziej – wyszczerzyła wargi w uśmiechu i wyprostowała się butnie.

Obie zapatrzyły się na siebie i wybuchnęły niekontrolowanym śmiechem.

Lubiła Madison. Jak tylko pierwszy raz ją spotkała pięć lat temu, wiedziała, że się dogadają. Nie potrafiła przywołać z odmętów swojej pamięci, jak to się konkretnie zaczęło. Pamiętała jedynie, że wpadły na siebie i zaczęły gadać, jak dobre stare przyjaciółki. Głównie o książkach, a że był to temat niekończący się, rozmawiały wiele godzin, a później widziały się codziennie. Pewnego dnia spotkała ją na rodzinnym grillu Winter – na który Cynthia została zaproszona, nie tylko ze względu na przyjaźń z dziewczyną, ale również na bliskie relacje z jej rodzicami, którzy nieraz nazywali ją drugą córką. Okazało się, że Madison była narzeczoną brata Winter. Pół roku później wzięli ślub, a po kolejnych paru miesiącach kobieta zaczęła pracować w tutejszej bibliotece.

Madison odbiegała od stereotypu o nudnych bibliotekarkach w prostokątnych okularach zawieszonych na nosie, ubranych w smętną długą spódnicę oraz drażniący w dotyku sweter. Oceniając jedynie jej wygląd, można stwierdzić, że była przeciwieństwem nudy. Miała włosy w barwie mchu, których kolor z każdym myciem stawał się coraz bardziej wypłowiały. Do tego jej ubiór jawił się ekstrawagancko. Kochała kolory, co było można zaobserwować po dzisiejszym stroju – miała na sobie koszulę w odcieniu fuksji, cytrynowe skórzane spodnie oraz turkusowe botki. I chociaż to nie był styl Cynthii – ona wolała bardziej neutralne i bledsze kolory – przyznała w myślach, że dzisiejsza stylizacja Madison przypadła jej do gustu.

– Przyszła pani w konkretnym celu, czy mogłabym zaoferować ciekawą propozycję? – zapytała Madison dźwięcznie, recytując regułkę. Ugięła plecy i  jedną rękę odłożyła na brzuchu, drugą wyprostowała wzdłuż ciała.

Cynthia powstrzymała uśmiech, który chciał wpłynąć na jej twarz, i przybrała minę poważnej damulki. Z teatralnie wyniosłym głosem i wysoko uniesioną głową, oznajmiła:

– Przechodziłam koło tego jakże przykuwającego uwagę budynku i akurat przypomniałam sobie o temacie, który chciałabym zgłębić. Czy jest mi pani w stanie pomóc znaleźć odpowiednią pozycję w literaturze do poszerzenia mojej wiedzy?

– Dołożę wszelkich starań. Zapraszam za mną.

Cynthia nie mogła powstrzymać śmiechu, który przedarł się przez usta. Ruszyła za Madison, wkraczając do atrium z rozmieszczonymi dwoma kondygnacjami. W smudze porannego światła, wpadającego przez prostokątne okno na ścianie naprzeciw wejścia, które witało nowoprzybyłych, pokonywała pomieszczenie. Wypełniła płuca powietrzem, zaciągając się zapachem – starych ksiąg oraz drewnianych regałów i półek, na których stały tysiące różnych tytułów. Wnętrze biblioteki w całości prezentowało się przytulnie, a pieczę nad nią czuwała głównie Madison oraz pani Miller – starsza kobieta po siedemdziesiątce.

– Miałam dzisiaj do ciebie dzwonić – podjęła rozmowę Madison, podchodząc już do swojego głównego miejsca pracy – masywnego biurka zawalonego stosem książek i kartek. – Mamy nowe książki Stephena Kinga i Dana Browna.

– Chętnie rzucę okiem... Ale to później. Czas mnie goni, a chciałabym skupić się na czymś innym.

Kobieta kiwnęła energicznie głową ze zrozumieniem i rzuciła:

– Coś do szkoły?

– Nie – zaprzeczyła natychmiast. – Chciałabym poczytać więcej o wampirach.

Nie bała się wprost o tym powiedzieć. Wiedziała bowiem, że Madison nie będzie się dopytywać więcej, niż było potrzeba. Jednak gdyby Cynthia zdecydowała się jej zwierzyć, ta chętnie by ją wysłuchała, pozostawiając później to dla siebie.

– Zaraz mi powiesz o tym więcej, tylko włączę komputer – oznajmiła, siadając na krześle i skupiając swoją uwagę na monitorze.

Cynthia w międzyczasie przerzuciła wzrok na książki leżące na blacie. Kilka tytułów ją zainteresowało i obiecała sobie je przeczytać, jak tylko znajdzie więcej czasu. Na razie miała do dokończenia książki Sarah J. Maas, które odłożone czekały na półce w pokoju.

– To, co konkretnie cię interesuje. Jakieś zagadnienie o wampirach, fantasy, romans? – zapytała. Klawiatura skrzypiała pod siłą jej palców.

Cynthia wygięła usta, zastanawiając się jak ubrać myśli w słowa. Interesowało ją... wszystko. Wszystko o wampirach.

– Poszukuję coś na temat historii, faktów...

– Czyli wampirologia... Już się robi.

Cynthia stanęła na palcach i wychyliła niecierpliwie, by dojrzeć, co wyświetlało się na monitorze.

– Dziwne – zdumiała Madison, błądząc zmrużonymi oczami po ekranie. – Pusto. Pokazuje mi, że nic nie mamy na ten temat.

– Nic? – Cynthia nie kryła zdziwienia. Zdjęła czapkę, gdy wysoka temperatura w pomieszczeniu ogrzała już jej zmarznięte ciało. Dłonią przetarła czoło oraz ściągnięte brwi.

– O tym temacie mam książki młodzieżowe, dla dzieci, baśnie, ale nie mam stricte bazujących na wampirach – wytłumaczyła. – Potrzebujesz tego na teraz? – zapytała, przerzucając wzrok na dziewczynę.

– Właściwie to nie.

– To przyjdź później. W południe przychodzi pani Miller. Poproszę ją o pomoc. Może to jakiś błąd w systemie... albo książki nie zostały wprowadzone, bo nie wierzę, że żadnych nie mamy na ten temat. O antropologii widziałam dziesiątki, jak nie setki odłożone na półkach, więc o wampirach również coś powinno się znaleźć.

Na twarz dziewczyny wpłynął grymas. Zagryzła wewnętrzną stronę dołu policzka i wlepiła wzrok pusto w ścianę, popadając w zadumę. Wolała teraz już zacząć poszukiwania. Nie była cierpliwa i wiedziała, że parę godzin niewiedzy będzie ciągnąć się jak kilka dni.

– To może być na razie cokolwiek na ten temat – odpowiedziała w końcu po westchnieniu o wiele za bardzo dramatycznie, niż było potrzeba. Co było zbyteczne, bo nawet bez tego można było wyczuć nagłe pogorszenie humoru i pochłaniającą jej ciało posępność.

Madison wysłała jej uśmiech, który zapewne miał choć trochę ją pocieszyć. Cynthia w odpowiedzi uśmiechnęła się słabo, nie kryjąc rozczarowania. Jeżeli wśród tylu zbiorów książek nie było niczego o wampirach, to gdzie indziej miała szukać informacji.

– Wcześniej przeleciał mi przed oczami ciekawy tytuł – poinformowała, zbliżając twarz do ekranu monitora. – Mam – krzyknęła uradowana, prostując się nagle. – Własny zbiór istot. Zawiera przykłady różnych stworzeń. Może tam coś znajdziesz ciekawego.

– Niech będzie. – Cynthia nie wydała się tak podekscytowana co kobieta. Z dystansem podeszła do tej propozycji, nie oczekując zbyt wiele.

Po dostaniu od Madison książki, dziewczyna podziękowała za pomoc i skierowała się na swoje ulubione miejsce. Przekraczając lekko zawinięte schody, wkroczyła na wyższą kondygnację. Zajęła biurko w kącie po drugiej stronie. Lubiła lekko przytłumione światło tego miejsca oraz zacisze i przytulność, jakie ją tu otulało.

Odłożyła książkę i torbę, do której wcześniej schowała czapkę, na dębowe biurko, a kurtkę i szalik rzuciła na oparcie krzesła, które zajęła. 

Przeciągnęła palcem po ciemnej, przetartej okładce. Ślady pozostawione na niej ukazywały, jak dużo przeżyła i jak wielu osobom służyła swoją wiedzą. Przejechała delikatnie po wyrytym tytule: Własny zbiór istot. Na samym dole okładki była zapisana data wydania książki  – tysiąc dziewięćset dziewiąty. Napisana była jeszcze przed ujawnieniem wampirów.

Cynthia westchnęła na tę informację, mimo że już po zobaczeniu okładki, spodziewała się tego. Wiązało się to z tym, że raczej nie przeczyta nic, co miałoby przekład na rzeczywistość. Wtedy krążyło wiele mitów o wampirach. Ludzie uważali je albo za postacie wykorzystywane w książkach, albo jako przestarzałe legendy.

Otworzyła książkę na spisie i pobieżnie przejechała wzrokiem. Własny zbiór istot zawierał opisy słowiańskich istot takich jak utopiec, rusałka wodna, Dobrochoczy, Baba Jaga, czart. Nie była zaznajomiona z tego rodzaju wierzeniem, więc wszystkie te nazwy były dla niej nowością. W spisie nie znalazła wzmianki o wampirach, choć domyśliła się, że zapewne tkwił tutaj pod inną postacią. Jej uwagę zwrócił wąpierz, znajdujący się na końcu listy. Było zaledwie kilka stron o nim, na które natychmiast przewróciła.

Wąpierz, upiór, martwiec, wieszczy – znajdowało się na początku rozdziału.

Szybko zaznajomiła się z dwoma pierwszy stronami. Nie było to, czego szukała. Był to opis słowiańskiego wampira – demonicznej istoty, o której wyobrażenie było dalekie od współczesnych potwierdzonych informacji. Wiadomo bowiem, że to nie przez przekleństwo, czary, czy samobójstwo następuje przemiana człowieka w wampira. Nie wystarczy być rudym, wiedźmą, czy mieć zrośniętą brew, żeby przemienić się w upiora.

Westchnęła ciężko i oparła głowę o rękę, przy tym przewracając kartkę. Na całej następnej stronie znajdował się rysunek... Nie, nie rysunek. Obraz. Czarnobiały wydruk obrazu przedstawiający piękną, młodą kobietę odzianą jedynie w cienką szatę, która i tak nie zakrywała jej lewej piersi i długich nóg. Na początku myślała, że jej ciągnące się włosy opadały na ziemię, dopiero po dłuższym zwróceniu na to uwagi zauważyła, że podłoże tworzyły ciała. Stos ciał znajdujący się pod gołymi stopami kobiety wyginającej kręgosłup i ręce ku niebu. Jakby były one nie więcej jak tylko złożeniem ofiary... Złożeniem ofiary dla niej.

Pod obrazem zawarty był tytuł: Piękne demony.

Cynthia bez namysłu wyszukała dzieło w telefonie. Kliknęła pierwszy link, który przeniósł ją od razu do pełnego widoku obrazu. Teraz mogła mu się dokładnie przyjrzeć i uwzględnić przygnębiające kolory w interpretacji. Jej spojrzenie natychmiast skupiło się na jednym punkcie – oczach. Nie były one ludzkie... Teraz cały wygląd kobiety nie prezentował się przyziemnie. Był wampirzy – idealna cera, nieskazitelne piękno i świecące oczy.

Oczy świecące złotem.

Była pewna, że nie był to przypadek – dobór barwy tęczówek przez malarza. Wybrał właśnie takie, bo widział je na własne oczy... Tak samo, jak Cynthia.

Natychmiast zrobiła parę zrzutów ekranu, a także zdjęć obrazu w książce.

Miała wrażenie, że napięcie opinające jej ciało zniknęło. Nie wymyśliła tego. Nie wariowała. Wampiry o złotych oczach istniały.

– Cześć.

Podskoczyła na niespodziewany głos. Przestraszona zamknęła nerwowo książkę, jakby została przyłapana na przeglądaniu nieodpowiednich treści.

Nabrała do płuc więcej powietrza, kiedy jej wzrok padł na Xandera. Stał po drugiej stronie biurka z wklejonym, jak dla Cynthii, zbyt szerokim uśmiechem. Jego ciemne włosy były w nieładzie, zapewne rozwiane przez porywisty wiatr. Spod niedopiętej beżowej kurtki wystawała czarna bluza.

Nie odpowiedziała mu. Zmrużyła podejrzliwie oczy, mrożąc go wzrokiem. Zastanawiała się, co on tu robił. Nie wydawał się osobą, która witała poranek w bibliotece.

– Wolne? – Wskazał na krzesło znajdujące się naprzeciwko dziewczyny i zabujał ledwo widocznie na nogach. Nie wydawał się przejęty aż nadto widoczną nieufnością koleżanki ze szkoły.

– A widzisz tu kogoś? – sarknęła.

– Dobra uwaga – zauważył. – A nie masz nic przeciwko, jeżeli tu usiądę?

– To biblioteka. Przestrzeń publiczna. Nawet jakbym chciała, nie mogę zabronić ci tu siedzieć – rzuciła od niechcenia, wznosząc oczy do góry, jakby nawet krótka wymiana zdań z chłopakiem była dla niej katorgą.

– A chcesz?

Nie musiała odpowiadać, aby jej wzrok wyrażał wszystko.

Chłopak parsknął melodyjnym śmiechem. Cynthia spoglądała na niego ze skrzywionymi ustami i zmarszczonymi brwiami.

– Jak to możliwe, że przy tobie zachowuję się jak totalna suka – pomyślała na głos. Jej ton nie pokazywał, żeby czuła z tego powodu poczucie winny. Mimo że Xander wyglądał na miłego chłopaka, nie potrafiła zachowywać się wobec niego inaczej.

– Nawet nie zauważyłem – skwitował. Po jego błysku w kruczych oczach było można stwierdzić, że jednak prawda jawiła się inaczej.

Po kręgosłupie Cynthii przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Starała się udawać, że intensywne spojrzenie chłopaka nie robiło na niej żadnego wrażenia. Beznamiętnie wzruszyła ramionami, jakby ją nic nie obchodziło i przerzuciła wzrok na telefon, udając, że czytała tam coś ciekawego, mimo że miała go odblokowanego na tapecie.

Zdjął kurtkę i odłożył ją na krześle koło siebie, po czym  usiadł na wcześniej wskazanym miejscu. Starała zachowywać się naturalnie, ale obecność chłopaka ją krępowała. Nagle w jej gardle nazbierało się multum śliny, której przełknięcie było głośniejsze niż bicie dzwonów kościelnych – a przynajmniej takie miała wrażenie.

– Interesujesz się słowiańskimi wierzeniami?

– Co? – odparła bez zastanowienia, podnosząc wzrok na Xandera. Na swoje pytające spojrzenie odpowiedź znalazła w ciemnych oczach chłopaka wlepionych w przeglądaną wcześniej przez nią książkę. – Czytałeś ją? – zdziwiła się, domyślając, o czym mówił. Fakt, książka była o wierzeniach słowiańskich, jednak sam tytuł: Własny zbiór istot, nie zdradzał tych informacji. Znaczyło to, że musiał być zaznajomiony z tą twórczością.

– Kojarzę. – Nie włożył w to słowo tyle energii, co przedtem. Jego nieodgadniony wyraz twarzy nie przypominał chłopaka sprzed chwili. Jego wargi, które odkąd Cynthia go poznała, zawsze były wyszczerzone, teraz tworzyły wąską linię.

Przeniósł spojrzenie na dziewczynę, która natychmiast poczuła się przytłoczona mocą świdrujących ją tęczówek. Walczyła sama ze sobą, żeby nie odwrócić wzroku. Jednak ciekawość okazała się górą i nieprzerwanie oczekiwała na dalsze wyjaśnienie chłopaka.

– Mój tata miał taką na półce – oznajmił. – Jest etnologiem, a swoją pracę doktorancką poparł na słowiańskich wierzeniach.

Cynthia nie kryła zaskoczenia. Jej brwi poleciały wysoko, a ciemno miodowe oczy otwarły szeroko. Zaciekawiona nie przerywała i wciągnięta słuchała głosu Xandera.

– Co prawda nigdy nie były to tematy, które mnie interesowały, ale z racji tego, że przez całe życie musiałem o nich słuchać, co nieco kojarzę. Własny zbiór istot tata czytał mi na dobranoc.

Cynthia nie mogła powstrzymać prychnięcia śmiechem.

– To był koszmar dla dziesięciolatka słuchać o tych wszystkich istotach – zabrzmiał twardo, ale jego kąciki ust uniosły się delikatnie. – Później przez wiele lat nie mogłem zasnąć, będąc pewny, że strzyga mieszka pod moim łóżkiem, a do lasu tata musiał mnie zaciągnąć siłą, bo zapierałem się rękami i nogami, krzycząc, że zje mnie Baba Jaga.

Teraz dziewczyna nawet nie tłumiła śmiechu, który niekontrolowanie wydostał się z jej ust. Co prawda nie miała pojęcia, o czym konkretnie mówił, ale ton i mina chłopaka wzbudziły w niej pozytywne odczucia.

– Na szczęście, później przerzucił się na inne tematy – kontynuował. – Teraz bada wampiry.

– Słowiańskie wampiry, czy...

– Nie. Te współczesne – przerwał jej, przewidując, co chciała zapytać.

Dziewczyna kiwnęła delikatnie głową, właśnie to mając na myśli.

– Co dokładnie bada? – zainteresowała się, modelując głosem, aby brzmiał naturalnie. Przybrała postawę, jakby pytała z czystej ciekawości, a nie własnych pobudek, które jakby nie patrzeć, posiadała.

– Ich pochodzenie, genealogię, kulturę, udział w historycznych wydarzeniach. Tak naprawdę wszystko, co jest z nimi związane. Odszedł już od mitów i skupił się na realnych i do udowodnienia faktach.

– I jak rozumiem, tej pasji ojca również nie podzielasz? – rzuciła bez większego zaangażowania i oparła głowę o zgiętą dłoń.

Wzruszył ramionami i zamyślił się, zastanawiając nad odpowiedzią.

– Trudno powiedzieć... – zaczął powoli. – Często dowiaduję się różnych ciekawych informacji, których nie wyczytam w Internecie. No wiesz, ze względu na ustawę...

– Ustawę?

Nie miała pojęcia, o czym mówił.

– O, czyli nie wiesz. – Wydawał się zaskoczony niewiedzą dziewczyny. – Naukowe książki o wampirach są zakazane do ogólnego wglądu. Trzeba dostać zgodę odpowiednich organów, do których najpierw trzeba napisać wnioski... Wiele wniosków. Pamiętam, ile mój tata musiał się z tym bawić. Dopiero po uzyskaniu zgody skany książek są wysyłane elektronicznie, jednak dalej trzeba liczyć się ze ścisłym kontrolowaniem, mającym zapobiegać upublicznieniu.

– Pierwszy raz o tym słyszę – przyznała Cynthia szczerze, ze ściągniętymi brwiami. – Czemu jest to tak utrudnione?

Chłopak westchnął, choć nie wydawało się dziewczynie, że był zmęczony czy nie chętny do odpowiedzi.

– Zacznijmy od tego, że wampiry się ujawniły, a nie otworzyły. Od dziesiątek lat wiemy, że istnieją, ale tak naprawdę wiedza przeciętnego Smitha o nich jest bardzo mała. Jest to zamknięte społeczeństwo, któremu na rękę jest niewiedza ludzi. Po ich ujawnieniu wiele książek, napisanych głównie przez nich w ciągu setek lat, wypłynęło do ludzi. Wtedy wiedza o nich, a najbardziej o ich możliwościach... umiejętnościach wyszła na światło dzienne. Nie spodobało się to ludziom, czemu jak mam być szczery się nie dziwię. Nagle dowiedzieli się, że wśród nich istnieją istoty, które mogą zabić w ułamku sekundy, a zwykła broń nie działa na nich tak efektywnie. Przez wiele lat ludzie burzyli się i doprowadziło to do strajków w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym pierwszym roku. Wtedy władza naczelna wampirów skomunikowała się z ludzką i wspólnie podjęto decyzję o wycofaniu dostępności naukowych książek o wampirach. Wszelkie badania, artykuły, a także książki napisane przez ludzi również zostały utajnione. Chociaż... – przerwał. Rozejrzał się dookoła, mimo że tylko ich dwójka oraz Madison przybywali o tej godzinie w bibliotece. Pochylił się, co również instynktownie zrobiła dziewczyna. Resztę wyjaśnień dokończył ściszonym głosem. – Według mnie od początku ich ujawnienia mieli wszystko pod kontrolą. A książki, które wypłynęły do ludzi, były pod ścisłą ich cenzurą. Chcieli po prostu dać ludziom złudne nadzieje, że mają jakąkolwiek przewagę nad nimi.

– Bardzo dużo o nich wiesz – zaznaczyła Cynthia od razu po skończeniu opowieści chłopaka. Wycofała się, prostując plecy. W głowie przetwarzała słowa chłopaka. Z każdą sekundą spoglądała na niego z coraz to większą nieufnością.

Xander wzruszył ramionami, jakby ta wiedza była czymś zwyczajnym.

– Przez ostatnie pięć lat słyszę tylko o nich. Nawet musiałem przeprowadzić się ze względu na nie.

Cynthia osłupiała. A co jeśli Xander miał coś wspólnego z Zackiem i Jasperem? Ścisnął się jej żołądek na samą myśl. Postarała się zapanować nad ciałem. Przybrała luźną postawę, która i tak wyszła jej bardzo sztucznie. Położyła prawą rękę na blacie, opierając o nią ciężar ciała i starając się brzmieć beznamiętnie, zapytała:

– Co masz na myśli?

– Niedaleko Bar Harbor odkryto coś, czego sprawdzenie zostało zlecone mojemu tacie – wyjaśnił otwarcie.

– Nie słyszałam o żadnym odkryciu. – Zmarszczyła brwi.

– Bo jest to ściśle tajne. Bardzo pilnują, żeby żadna wiadomość nie dostała się do mediów. Sam niewiele wiem, ale wnioskuję, jeżeli mój tata w tym pomaga, to na pewno ma to związek z wampirami.

Przez myśl przeszło jej, czy nowym odkryciem mógł być złotooki wampir. Jeżeli nie mogła znaleźć żadnych informacji o nim w Internecie, znaczyło, że nie była to wiedza ogólnodostępna. A więc albo została utajniona, jak powiedział Xander, albo nie zostało to jeszcze odkryte.

– Szukasz informacji o wampirach. – Dźwięczny głos raczej stwierdził, niż zapytał.

– Nie. –  Podniosła ramiona, pokręciła głową i wydęła wargi jednocześnie, mając nadzieje, że umocni to jej odpowiedź.

– Miałaś książkę otwartą na tak zwanych słowiańskich wampirach.

– Nie – zaparła się, robiąc minę, jakby nie miała pojęcia, o czym mówił.

– A na telefonie wyświetlał się obraz wampira. Piękne demony widziałem na żywo kilka lat temu.

– Spostrzegawczy z ciebie chłopak, Xander – odparła bez namysłu zirytowana, nacisk kładąc na jego imię. Impulsywność gotowała się w niej, gotowa do wystrzelenia. Cynthia była jak suchy las, do którego wystarczyło rzucić zapaloną zapałkę, aby pochłonął go ogień. Tą zapałką tym razem była dociekliwość chłopaka.

– To prawda – odparł powściągliwie. Uniósł przebiegle lewy kącik ust, czym jeszcze bardziej podburzył dziewczynę.

– Śledzisz mnie? – wypaliła, uderzając nagle rękoma o stół i pochylając się jeszcze bliżej chłopaka. Miała nadzieję, że doda to więcej dramaturgii.

Chłopak jedynie pytająco podniósł brwi. Wydawał się bardziej rozbawiony całą sytuacją niż przestraszony.

– Nie. Przyszedłem nadrobić pracę z angielskiego. Jesteście nieco do przodu z materiałem, niż byłem w mojej poprzedniej szkole – odparł lakonicznie i na potwierdzenie swoich słów, wskazał kciukiem na książki leżące na blacie.

Cynthia poznała wszystkie z nich. Nie kłamał, omawiali je przez ostatnie parę tygodni. Mimo to pozostała czujna i postanowiła dalej drążyć temat.

– I z wszystkich miejsc, wybrałeś właśnie to. Koło mnie?

Z bezwstydnie obojętnym westchnieniem, pochylił się, przybliżając do dziewczyny. Wzdrygnęła się na taką bliską odległość chłopaka – była pewna, że czuła jego oddech na swojej twarzy, chociaż dzieliło ich jeszcze parę centymetrów – mimo to nie odsunęła się, nie chcąc dawać mu satysfakcji. Wpatrując się butnie w jej oczy, zagadnął:

– Byłem na dole i zobaczyłem coś czerwonego. Pomyślałem, że to ptak wleciał do budynku i chciałem mu pomóc... Ale okazało się, że to tylko ty. 

Osłupiała z opadniętą szczęką. Czy on właśnie ją obraził?

– Wiedziałaś, że z daleka twoje włosy wyglądają jak pióra papugi? 

Tak, obraził. I zrobił to z premedytacją, co potwierdziły jego usta wygięte w cyniczny uśmiech.

– Więc również masz pazurki... Równie ostre co wróbli – skwitowała, zmuszając wargi do wygięcia się w identyczny sztuczny uśmiech co chłopaka. 

Najwyraźniej spodobała mu się odzywka dziewczyny, bo jego ciemny oczy błysnęły. 

Miała wrażenie, że znów wpatrywało się w nią stado kruków.

Odsunęła się gwałtownie od niego, niemal nie spadając z krzesła. Chłopak, dostrzegając to, prychnął szyderczo.

Wypuściła głośno powietrze z ust jak wściekły byk i odwróciła głowę, udając, że to wszystko było zaplanowane i pod jej kontrolą. Wstała i jakby nigdy nic, zaczęła nakładać wcześniej zdjęte części odzieży.

– Mogę ci sprzedać informacje, które poszukujesz.

Zaprzestała swoich czynności i powoli spojrzała na Xandera. Jej oczy szeroko otwarte uwidoczniły świecące miodowe tęczówki.

– Sprzedać? – zapytała, niemal wypluwając to słowo.

– Nie jestem biblioteką publiczną. Moja wiedza akurat kosztuje.

Dziewczyna pokręciła przecząco głową i prychnęła gorzko. Czując narastające zdenerwowanie z każdym kolejnym wypowiedzianym przez chłopaka słowem, postanowiła jak najszybciej opuścić to miejsce. Od początku nie ufała Xanderowi, mając zastrzeżenia co do jego idealnej postawy księcia. Coś jej w nim nie grało i po niedługim czasie wyszło szydło z worka.

– Jestem spłukana – rzuciła jedynie, zarzucając na siebie niechlujnie szalik.

– Nie chodzi mi o pieniądze.

Nie poświęcając mu więcej ani jednego spojrzenia, rzuciła:

– Mi też nie.

Bez dalszej wymiany zdań zabrała torbę i książkę z blatu, ruszając ku schodom prowadzącym na niższe piętro.

Dopiero kiedy wyszła z biblioteki i walnął w nią mrożący wiatr, poczuła, jak napięcie opuszcza jej ciało. Samo zachowanie chłopaka nie denerwowało ją tak bardzo, jak zdanie sobie sprawy, że go potrzebowała. Potrzebowała jego wiedzy do odkrycia, ile ciemnych chmur spowiło Bar Harbor... I jak daleko będzie musiała uciec, aby nie została przez nie pochłonięta.


Początkowo ten rozdział wyglądał całkowicie inaczej, ale gdy zaczęłam go poprawiać, zmieniłam niemal wszystko. Co o nim sądzicie? Zapraszam do komentowania :D 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro