Tom 2 ♦ Rozdział ♦ Czternasty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Podczas reszty dnia trudno jej było wysiedzieć. Lekcja z Kalliasem dłużyła się w nieskończoność. Nie łatwo jej było ukryć zniecierpliwienie, tak aby Złoty niczego nie zauważył. Mimo starań nie powiodło jej się to. Sposób, w jaki wpatrywał się w nią, uległ zmianie w połowie lekcji. Jego spojrzenie stało się wyjątkowo przenikliwe i czujne. Nawet jeśli domyślał się czegoś, nie przedstawił swoich myśli na głos. Nie sądziła i tak, że miało to jakiekolwiek większe znaczenie, bo przecież on sam podsunął pomysł, aby zgłosiła się do Xandera. Uznała, że jeśli zapyta ją o to, powie prawdę, ale sama nie zamierzała wychodzić z tą inicjatywą. Do końca czekała na ruch Kalliasa, ale ten zwyczajnie zakończył lekcję i jak zwykle odprowadził do zajmowanego przez nią apartamentu.

Godziny dłużyły się, a noc jak na złość nie nadchodziła. Aż w końcu słońce zniknęło z firmamentu, a w zamian zaświeciły gwiazdy.

Xander nie doprecyzował, o której dokładnie godzinie odbędzie się spotkanie, dlatego w ogóle nie zasnęła. Co prawda leżała w łóżku, gdyby Epione z niewyjaśnionego powodu postanowiła ją odwiedzić, choć nie potrafiła wymyślić, dlaczego miałaby to zrobić w środku nocy. Na wszelki wypadek przykryła się nakryciem. Miedziana mogłaby się zdziwić, dostrzegając ją w jej starych ubraniach: przetartych jeansach i pożółkłym swetrze zamiast długiej koszuli z falbaną i bufiastymi rękawami. Cieszyła się, że pierwszego dnia postanowiła schować stare rzeczy pod łóżkiem. Co prawda nie pachniały zbyt dobrze, ale przynajmniej nie będzie musiała paradować w piżamie. Nie miała dostępu do garderoby. Co ranek i wieczór Epione przynosiła jej strój na dzień lub do spania, rzadziej robiła to Clémence. Ona sama nie miała wpływu na to, co założy.

Przykryła się pod samą szyję i przymknęła powieki, dostrzegając postać w drzwiach. Szybko dotarło do niej, kto musiał znajdować się w pokoju. Epione nigdy nie przemieszczała się z wampirzą szybkością. Odkryła się i wlepiła spojrzenie w zarysy ciemnej postaci. Gdyby nie złote tęczówki, Xander znikłyby w ciemności. Zastanawiała się jedynie, jak to zrobił, że nawet nie usłyszała skrzypienia otwieranych drzwi. Nie zapytała jednak o to, tylko fuknęła:

– W końcu. – Wstała z łóżka i podeszła do wampira. Po drodze nie mogła powstrzymać się od głośnego i dość dramatycznego westchnienia.

Kiedy zbliżyła się do niego, złote tęczówki pokryła czerń. 

– Ja też się cieszę na twój widok – rzucił z uśmiechem, będąc najwyraźniej w lepszym humorze niż ona.

– Co robisz? – zapytała podniesionym głosem, marszcząc gniewnie brwi. Odepchnęła wampira, gdy ten próbował objąć ją rękoma.

Jeśli sądził, że w zamian za pomoc wrócą do dawnej relacji, to grubo się pomylił.

– Próbuję wziąć cię na ręce – odpowiedział, jakby była to oczywistość oczywistości.

– Do reszty postradałeś zmysły – odpysknęła od razu, patrząc na niego spojrzeniem sugerującym, że był niespełna rozumu. – Nie dotykaj mnie – dodała szybko i klepnęła go w dłoń, kiedy ponownie wystawił w jej stronę ręce. Efekt uzyskała inny od zamierzonego i to jej dłoń ucierpiała.

Tym razem to Złoty westchnął dramatycznie i spojrzał w sufit.

Nie wiedziała, czego tam szukał, ale jeśli ratunku, to tam go nie znajdzie. Próbowała wiele razy.

– Pójdę sama – dodała stanowczo, rozmasowując zbolałą dłoń. 

Tylko delikatnie go uderzyła. A bolało tak, jakby co najmniej walnęła w mur. Przez chwilę przeszła jej myśl czy jeśli byłaby w pełni Złotą, czy odczuwałaby teraz ból z tą samą intensywnością. I jak się nią stanie, czy jej ciało nagle zyska na sile. Nie potrafiła tego sobie wyobrazić. Być tak silnym, żeby na przykład bez problemu podnieść samochód. Z opowieści Xandera, jeszcze tych usłyszanych w Bar Harbor, wynikało, że Złoci mogli to zrobić. Czy ona również będzie w stanie? Czy może przez przemianę w człowieka jakaś wampirza cząstka została nieodwracalnie jej zabrana?

– Chodzisz jak troll – wypalił bez skrępowania, chowając ręce do kieszeni garniturowych spodni. Dzisiaj również każdy element jego garderoby stanowiła czerń: golf, marynarka, spodnie, buty, a nawet pasek. – Wszyscy w pałacu będą słyszeć, jak człapiesz.

Z oburzoną miną przesunęła wzrokiem po Złotym, nie mogą uwierzyć, że powiedział jej coś takiego.

– Chciałeś powiedzieć, że chodzę jak sarenka – poprawiła go, w dalszym ciągu nie mogąc wyjść z osłupienia. – Moje kroki są lekki, skoczne i pełne gracji.

Oparł się o framugę drzwi i zagryzł wargę, żeby się nie roześmiać.

– Nie wydaje mi się, że mamy teraz czas na przekomarzanie się – zagrzmiała. Jego bezczelna aparycja wyprowadzała ją z równowagi.

Co to w ogóle był za tekst? Przecież nie chodziła jak troll. A przynajmniej zawsze żyła w przeświadczeniu, że chód miała nie najgorszy. Może jedynie jak się stresowała, to plątały jej się nogi. Jednak nie wydawało jej się, że Xander był świadkiem sytuacji, kiedy pod wpływem silnych emocji wylądowała na ziemi, jak wtedy kiedy za dziecka odbierała nagrodę w konkursie organizowanym w bibliotece. Może straciła dwa mleczaki, ale zyskała czekoladę i kolejną książkę do kolekcji. 

– Nie mamy – zawtórował, choć już nie mógł powstrzymać śmiechu, który wydostawał się co chwila z jego krtani. Odbił się od framugi i zrobił krok w jej stronę, w międzyczasie rozłożył ręce. Ciemne tęczówki zabłyszczały. Wiedziała już, że za chwilę rzuci coś bardzo głupiego. – Dlatego wskakuj w ramiona, lisico.

Potrzebowała zamknąć powieki, bo jeszcze chwila patrzenia na tego wampira i wyskoczy przez okno... Albo wyrzuci jego. Aż ręka jej zadrżała na myśl, żeby to zrobić. Może gdyby dobrze to rozegrała...

– Dobra, na poważnie. – Uspokoił się, może wyczytując z jej myśli plany wobec niego. Cofnął się, wracając do beztroskiego opierania się o framugę. Cynthia za to skrzyżowała ręce i z bojową miną wyczekiwała na wyjaśnienia. – Byłoby problematyczne mieszać w głowie każdemu w pałacu, kto usłyszy twoje kroki. Choć jest to kuszące, to mógłbym nie zdążyć przed przyjazdem ojca.

Po jego wypowiedzi miała tyle pytań, że nie wiedziała, od czego zacząć. Dlatego jedynie spojrzała na niego spod półprzymkniętych powiek i obniżonych brwi, zastanawiając się, czy jednak przypadkiem nie zasnęła i to teraz jedynie jej się śniło.

Czujnie obserwował, jak podchodzi do niego. Nie zrobił nic, może oprócz podniesienia brwi, kiedy wystawiła rękę w jego stronę i uszczypnęła go w przegub dłoni. Po czym zdała sobie sprawę, że jeśli byłby to sen, to musiałaby uszczypnąć siebie, co również zrobiła. Tym samym wprawiła wampira w niemałe zmieszanie.

Nie, niestety to nie był sen.

Odsunęła się na bezpieczną odległość, wiedząc dobrze, jak bliskość tego Złotego działała na nią. Nie ufała sobie wystarczająco, zwłaszcza widząc go w takiej odsłonie: elegancko ubranego z zaczesanymi do tyłu czarnymi włosami. Styl ubrania Xandera diametralnie zmienił się od tego w Bar Harbor. Tam był chłopcem ubierającym się w bluzy, dresy czy dżinsowe spodnie. Tu był mężczyzną, Złotym, synem człowieka zasiadającego w radzie. Miał na sobie garnitur, lecz nie taki w stylu Kalliasa. Wampir z rodu Caius dużą uwagę przykładał na estetyczność. Mimo bawienia się kolorami, wzorami, materiałami, wszystko zawsze do siebie pasowało. Kallias prezentował się po prostu elegancko i schludnie. Za to u Xandera wychodziła na wierzch ekscentryczność. Luźna, niezapięta marynarka, golf z jednej strony bardziej włożony w spodnie niż z drugiej. I wszystko w kolorze czerni, nawet jeśli nie zawsze dobrze to wyglądało. Czasami chciałoby się, aby choć jeden element wyróżniał się na tle innych. Jednak u Xandera wszystko zlewało się, lecz o dziwo Cynthii to właśnie się podobało. O wiele bardziej przypadły jej do gustu jego jednolite ubrania niż te barwne, które przynosiła Epione. Stanowczo wybrany przez niego kolor był obecnie bliższy jej duszy.

– Więc... Chcesz mi powiedzieć, że nikt nie wie o moim spotkaniu z ciocią? – dopytała nad wyraz spokojnym głosem. Przed wydaniem na Xandera wyroku, wolała się upewnić czy faktycznie był winny.

Winny bycia nieodpowiedzialnym, niegrzeszącym mądrością wampirkiem.

– Ja wiem. Ty wiesz. – Wyliczał na palcach, jakby faktycznie była to ogromna problematyczna liczba.– Czyli to już dwie osoby i lepiej, żeby na tym pozostało.

– Nie wierzę – rzuciła, odwracając się od Xandera i przetarła ręką czoło. Jej wzrok padł na łóżko. Przez głowę przeszła myśl, czy nie lepiej będzie jednak do niego wrócić. – Zwróciłam się do ciebie o pomoc, bo chciałam, żeby było to zrobione legalnie – wyjaśniła, szczególną uwagę zwracając na ostatnie słowo. Odwróciła się w jego stronę, nie kryjąc niezadowolenia zmieszanego z rozczarowaniem. – Nie mogę sobie pozwolić na działania wbrew radzie.

– Jeżeli chciałaś zrobić to legalnie, było zgłosić się do Kalliasa – odparł bez skruchy. Najwyraźniej nie widział żadnego problemu. – Każdy wie, że ja właśnie działam wbrew radzie.

Zostawiła to dla siebie, że to wpierw właśnie do Kalliasa się zgłosiła.

– Masz ojca w radzie – przypomniała mu, bo najwyraźniej on aktualnie o tym zapomniał. Jako syn członka rady czy nie powinien prezentować swoją postawą choćby minimalnej odpowiedzialności?

– Właśnie dlatego mogę działać wbrew radzie – wytłumaczył klarownie.

Jej twarzy skrzywiła się jeszcze bardziej. Coś czuła, że zwrócenie się do Xandera o pomoc było najgorszą opcją. A nawet przez chwilę cieszyła się, jak ograła wampira. Udało jej się go przekonać, aby zrealizował spotkanie bez wymagania niczego w zamian. Nawet jeśli teraz ją to nic nie kosztowało, jeśli rada się dowie... wtedy może ją to wiele kosztować. Zbyt wiele. Cenę, którą nie będzie w stanie zapłacić. 

– Dlaczego po prostu nie spytałeś go o pozwolenie? – zapytała. Była przekonana, że tak to będzie wyglądać: Xander zwróci się do ojca, ten wyda zgodę i Cynthia spotka się z ciocią. Proste. Najwyraźniej jednak nie dla Xandera.

– No tak, jak mogłem na to nie wpaść. Poczekaj tu chwilę, pójdę go o to zapytać. Na pewno chętnie się zgodzi, a nawet sam nas zaprowadzi, a potem razem pozwiedzamy ogród, bo jest tak wspaniałomyślny. – Jego ton głosu z każdym słowem wzrastał. Mieszanka irytacji ze złością musiała z Cynthii przejść na niego, bo była słyszalna nie tylko w głosie, ale również widoczna w postawie ciała. Po stoickiej obojętności nie został ślad. Dalej opierał się o framugę, ale nagle wydawał się większy. Dobrze, że dzisiaj jego wybór padł na luźną marynarkę, bo w innym przypadku napięte mięśni mogłyby ją rozerwać.

Dostrzegając jego zdenerwowanie, nieco się opamiętała. Oboje byli impulsywni i łatwo dawali się ponieść emocjom. W tej chwili jednak wiedziała, że nieważne co powie, to ona byłaby przegraną potyczki. Miała więcej do stracenia. Im dłużej gadali, tym tylko traciła czas, który mogłaby poświęcić cioci.

– Co, jeśli się dowie? – zapytała, dużą uwagę zwracając na utrzymanie spokojnej tonacji głosu. – Ty nie poniesiesz konsekwencji, ale co ze mną... co z moją ciocią?

– Przez ostatnie dni przygotowywałem wszystko na tę noc. Wywabiłem go z pałacu – wyjaśnił, też będąc już nieco spokojniejszy, choć pełna napięcia postawa ciała nie uległa zmianie. Może nawet nie zdawał sobie sprawy, że wyglądał jak sfrustrowany buldog.

– Jak to wywabiłeś? – dopytała. Jeszcze nie wiedziała czemu, ale miała złe przeczucie. 

– Powiedzmy, że zrobiłem zamieszanie w jednej z naszej posiadłości.

– Rozwiń.

– Akcja o kryptonimie: zjazd.

– Rozwiń – powtórzyła z coraz mniejszym spokojem. Powieka jej zadrżała. Bardzo nie spodobał jej się triumfalny uśmiech malujący się na twarzy Złotego. Napięcie powoli uciekało z niego. Nie wiedziała, co takiego zrobił, ale najwyraźniej sama myśl o tym wprawiała go w lepszy nastrój.

– Kilka autobusów z turystami wjechało na teren posiadłości – wyjaśnił w końcu, nie kryjąc zadowolenia ze swojego pomysłu. Wydawał się nawet czekać na pochwałę.

– Muszę usiąść – wyszeptała sama do siebie, od razu realizując swoje słowa. Zrobiło jej się słabo.

– Mamy parę godzin, zanim mój ojciec sprawdzi, czy nic z posiadłości nie zginęło – kontynuował, kiedy rudowłosa usiadła. Mimo że nawet nie drgnął, wiedziała, że był gotowy zareagować, gdyby zasłabła. Dostrzegł przecież, jak blada się zrobiła. – Myśli, że turyści to tylko przykrywka.

Pokręciła z niedowierzaniem głową.

– Wysłałeś niewinnych ludzi na śmierć. – Spojrzenie, które mu wysłała, było ciężkie, przygniatające.

Najwyraźniej nawet na nim zrobiło wrażenie. Wyprostował się, a ręce wyjął z kieszeni.

– Nie zabije ich. To byłoby dopiero nieodpowiedzialne.

Prychnęła. I on miał czelność mówić coś o odpowiedzialności.

– Za dużo ludzi, za dużo ciał do ukrycia – dodał, choć tymi słowami wcale nie polepszył atmosfery. – Mój ojciec jest bezwzględny, ale nie głupi. Ci ludzie mają rodziny, znajomych, którzy szukaliby ich po zniknięciu. Dlatego o wiele prościej i bezpieczniej będzie wymazać im pamięć, jeżeli w ogóle postanowi to zrobić. Kilkadziesiąt turystów poszwendało się po posiadłości, nic wielkiego. – Wzruszył ramionami. – Cyknęli parę fotek nic nieznaczących obrazów i rzeźb. Wszystko, co istotne zostało dobrze ukryte. Mój ojciec co najwyżej skupi się na poszukiwaniu osoby odpowiedzialnej za to zamieszanie, sądząc, że była to tylko zasłona do sięgnięcia po to, co ukrywał.

– I w końcu dojdzie, że byłeś to ty i zacznie szukać dlaczego. A wtedy dowie się o moim spotkaniu z ciocią. No, wspaniały plan. – Ledwo powstrzymała się, żeby mu nie zaklaskać. 

– Nie sądzę, że akurat mnie o to posądzi. Jest ostatnio przewrażliwiony na punkcie wiedźm – zapewnił, tym razem nie dając się wzburzyć słowami rudowłosej. – Uważa, że coś szykują.

Nie odpowiedziała. Powstrzymywała przemożną chęć wrócenia do łóżka i ukrycia się pod pościelą. Nie zrobiła tego jedynie przez myśl o spotkaniu z ciocią. Bardzo tego chciała i nawet nie chodziło o dowiedzenie się prawdy. Tęskniła za nią i o niczym tak bardzo nie marzyła, jak znów ją zobaczyć. Może w początkowych dniach mieszkania w pałacu zrobiłaby to bez namysłu. Teraz jednak wiedząc jakie prawa tu funkcjonowały, bała się ponieść ryzyko. Najpewniej Xander uniknąłby konsekwencji, ale co z nią, co z Bethany?

Zwróciła uwagę na Xandera, kiedy ruszył w jej stronę. Kucnął między jej nogami, dłonie odkładając na jej kolanach. Zwróciła szczególną uwagę na ten dotyk, jednak w tej chwili przeszkadzał mniej niż myśl zrobienia czegoś bez zgody rady.

Nie lubiła działać wbrew zasadom. Wolała być właśnie tą grzeczną, ułożoną dziewczyną powodującą zdziwienie u każdego, kto ją znał, kiedy przechodziła przez ulicę w miejscu innym niż dozwolonym. Taka właśnie była.

– Chcesz się spotkać z ciocią? – zapytał łagodnym tonem. Nie wydawał się zniecierpliwiony. Patrzył na Cynthię z mieszanką wyrozumiałości i zmartwienia.

– Chcę, ale... Co z innymi członkami rady?

– Nie ma ich. Obecnie jedynie mój ojciec przebywał w pałacu.

– Boję się, że kiedy dowiedzą się o tym, skrzywdzą ciocię – wypaliła bezpośrednio to, co leżało jej na sercu.

– Wiem. – Dopiero teraz zwróciła uwagę, że jedną dłonią gładził ją uspokajająco po udzie. – Mogę jedynie obiecać, że dołożyłem wszelkich starań, aby nikt się nie dowiedział – zaznaczył. – Jeżeli chcesz spotkać się z ciocią, to twoja jedyna szansa. Drugiej nie będzie.

– Drugi raz akcja o kryptonimie: zjazd, nie przejdzie? – zapytała, nieco rozluźniając napiętą atmosferę, do której sama przecież doprowadziła.

Uśmiechnął się po jej słowach tak, że również nie mogła powstrzymać malującego się uśmiechu na twarzy.

– Ufasz mi?

Po jego pytaniu lekko się skrzywiła. Doszli do pewnego kompromisu i nie chciała go zniszczyć odpowiedzią, jednak nie chciała też kłamać.

– Nie do końca. – Postawiła na tę pośrednią odpowiedź, zamiast rzucać nieprzyjemne, choć prawdziwe: „Nie"

– Dobra, zmieniam pytanie. Czy kiedykolwiek mi ufałaś?

– Kiedyś, tak – przytaknęła.

– Więc przypomnij sobie, jakie było to uczucie i przez chwilę poudawaj, że jest aktualne.

– Xander... – zaczęła, choć sama nie wiedziała, co do końca zamierzała powiedzieć. Pokręciła głową, dając mu choć niewerbalnie znać, że to nie wyjdzie.

Zobaczyła, jak jego wyraz twarzy zmienił się na rozczarowany.

– Czas zmienić taktykę.

Zdążyła jedynie zmarszczyć brwi z konsternacji, kiedy Xander niespodziewanie wstał i wziął ją tak szybko na ręce, że nie zdążyła nawet zareagować.

– Trzymaj się mocno – powiedział, choć nawet nie zdążyła tego zrobić. 

Przymknęła powieki, czując silny ruch powietrza piekący w oczy. Nie trwał długo, bo bardzo szybko nieprzyjemne uczucie spowodowane przemieszczaniem się wampirzym tempem zniknęło.

– Jesteśmy. – Usłyszała jego głos. 

Do jej nozdrzy dostał się ten charakterystyczny dla niego zapach, po czym woń lasu.

Uniosła najpierw jedną powiekę. Pierwsze co napotkała to jego rozbawiony wyraz twarzy. Od razu podskoczyło jej ciśnienie, wiedząc, że źródłem uśmiechu na twarzy Złotego, była jej strachliwa reakcja. Mógł, chociaż ostrzec co zamierza, a nie brać na ręce jak worek ziemniaków.

Zaczęła się kręcić, dając mu znać, aby ją puścił. Trzymał tak mocno, że samodzielnie miałaby problem z wyrwaniem się z jego rąk. 

Wargi mu drżały, ale nie powiedział nic, tylko pozwolił jej ustać, choć ręce zostawił na talii. Wątpiła jednak, że martwił się, aby nie rąbnęła twarzą o ziemię, a raczej chciał skorzystać z okazji i zbliżyć się do niej. 

Odsunęła się, robiąc dość porządny krok do tyłu. Mruknęła coś pod nosem, sama nie wiedząc co dokładnie, po prostu chciała pokazać swoje niezadowolenie z obecnej sytuacji. Strzepała niewidzialny pyłek z ubrań i dopiero wtedy zwróciła się do Złotego. Była tak rozpalona ze złości, że nawet panujące na zewnątrz zimno nie potrafiło tego zgasić. 

– Nie rób tego więcej. – Miała na myśli wszystko. Aby nie brał ją w ramiona bez jej zgody, aby nie przemieszczał się z wampirzą prędkością bez ostrzeżenia, a co więcej nie trzymał tak dłoni na jej talii, jakby była jego dziewczyną.

Kiwnął głową ze zrozumieniem, nieprzejęty srogością w jej oczach.

Westchnęła zrezygnowana, znając go na tyle, aby wiedzieć, że jeśli będzie chciał, zrobi to wszystko jeszcze wielokrotnie. Skupiła uwagę na miejscu, w które ją zabrał. Stali na delikatnym wzniesieniu, więc widziała w oddali skrawek pałacu wyłaniający się zza koron drzew. Aż ciężko było uwierzyć, że w parę sekund pokonali taką odległość. Byli w lesie, a więc przypuszczała, że musieli minąć choć jedno ogrodzenie, lecz nie wiedziała, jak Xander to zrobił. Przeskoczył je? Wydawało jej się to mało prawdopodobne. Może gdzieś oprócz głównej bramy były jeszcze poboczne albo otwarte furtki. Odwróciła się w drugą stronę, zauważając w oddali typową włoską willę. Znacznie większą i ładniejszą niż ta, w której spotkała Zefiryna. Wyróżniała się rozległym tarasem oraz dużymi przeszkleniami.

Światło zarówno w środku, jak i na zewnątrz było zapalone. Pewnie tylko dlatego dostrzegła dwóch Miedzianych. Jeden stał bezpośrednio przed drzwiami, drugi w niewielkiej odległości przed domem.

Niby z Xanderem znajdowali się w lesie, więc może sądziłaby, że Miedziani ich nie zauważyli, gdyby nie przypomniała sobie, jak głośno z nim gadała. Na pewno Synowie Rady uchwycili ich wymianę zdań. 

Na wszelki wypadek schowała się za drzewem, ciągnąc Xandera ze sobą. Ten beż żadnego protestu pozwolił jej to zrobić, wydając się nawet zadowolony z rozwoju sytuacji.

– Będziesz musiał wymazać im pamięć – wyszeptała najciszej, jak potrafiła. Jeśli Miedziani jeszcze ich nie zauważyli, nie chciała, aby kiedy zdali sobie sprawę o ich obecności, powiadomili więcej Synów Rady, zanim Xander zareaguje. Wiedziała, że ona w takim przypadku byłaby bezużyteczna.

– Mhm... – mruknął jedynie przytakująco, mając uwagę zwróconą na coś znacznie innego, niż w tej chwili było potrzeba. Złapał między palce rudy kosmyk, który oddzielił się od reszty. Cynthia czujnie obserwowała ruch Xandera, jak na złość nagle nie mogąc wydusić z siebie żadnego słowa. Włożył pasmo za jej ucho, robiąc to szczególnie powoli i delikatnie. Dopiero wtedy spojrzał w miodowe tęczówki, lecz nie oderwał dłoni od boku jej głowy.

I tak stali wpatrując się w swoje oczy, choć ona przez panującą ciemność niewiele widziała.

Zanim w ogóle zdała sobie sprawę, co się dzieje, zimno nadeszło z miejsca, które jeszcze chwilę temu Xander trzymał. Odszedł, swoje kroki kierując w stronę posiadłości.

Nie ruszała się, nie potrafiąc zrozumieć, co właśnie się stało. Pewnie, gdyby nie głos Xandera, stałaby tu nawet i całą noc. Choć pewnie prędzej zamarzłaby. Ta noc w porównaniu z innymi była naprawdę chłodna. 

– Chodź, lisico, zanim ktoś na ciebie zapoluje.

– Byle nie byłbyś to ty – rzuciła uszczypliwie, odzyskując świadomość. Ruszyła jego śladem, slalomem omijając rzędy drzew.

– Akurat mi już dawno się to udało – oznajmił z zuchwałym uśmiechem, przesuwając powoli wzrokiem po jej ciele. Szedł tyłem, przodem do niej. Obserwowała go, ze zniecierpliwieniem czekając, aż wpadnie na któreś drzewo. Nie wiedziała, jak to robił, ale bez spojrzenia sprawnie balansował między nimi.

Czekała jeszcze na jakiś niedorzeczny komentarz w stylu: „Ja mam już futro z lisa", ale gdy żaden nie opuścił jego ust, postanowiła przypomnieć mu, jak naprawdę to było. 

– No tak. W Bar Harbor udało ci się zapolować na jedną lisicę. – Najwyraźniej myśląc, że mówiła o sobie, po jej słowach uśmiechnął się jeszcze szerzej, co zrobiła również ona, wiedząc, do czego zmierzała. – I następnie rozszarpać ją gołymi rękami i rzucić pod koła mojego samochodu.

U ich obojga uśmiech przygasł tak szybko, jak się pojawił. Zloty zatrzymał się, możliwe oczekując tego samego przez rudowłosą, jednak ta z zaciśniętymi wargami go minęła.

– Nie panowałem nad sobą. – Usłyszała za sobą. Jego głos był cichy, choć wątpiła, że z uwagi na obecność Miedzianych.

Zacisnęła ręce w pięści, kiedy poczuła potrzebę przytulenia go.

Głupie serce – pomyślała, żałując, że nie było z kamienia. Wtedy wszystko byłoby prostsze. 

Brzmiał, jakby faktycznie tego żałował. W jednym momencie poczuła ciężar na sercu. Po co w ogóle to powiedziała. To było niepotrzebne. 

Zatrzymała się, ukrywając się za konarem. Zostało kilka drzew i wyjdzie na pustą przestrzeń, ujawniając się Miedzianym.

Odwróciła się, zauważając, że Xander znajdował się ciągle w tym samym miejscu. Niemo spytała go, co on robił. Złoty tylko wpatrywał się w nią, wydając się nad czymś rozmyślać.

A może i on czekał, aż podejdzie do niego i go przytuli.

W końcu postanowił się ruszyć. Nie powiedział nic, gdy ją minął. Obserwowała go wychodzącego zza osłony drzew jak osobę, która zgłosiła się do przejścia przez pole minowe.

Zdała sobie sprawę, że Xander musiał już wpłynąć na umysły Miedzianych, bo oni, mimo że był już doskonale widoczny, nawet na niego nie spojrzeli. Postanowiła również wyjść z ukrycia i już po chwili szła otwartym teren, w niedalekiej odległości za Złotym.

Zwolniła kroku, kiedy Xander tak po prostu przeszedł koło Miedzianego, a ten nawet nie mrugnął. Czujnie obserwowała twarz wampira, kiedy również go mijała. Zero reakcji.

– Zaczarowałeś ich – stwierdziła bez namysłu, będąc nieznacznie tym zaciekawiona.

– Zaczarowałem? – powtórzył, jakby nie mógł uwierzyć, że to powiedziała. – Nie jestem magikiem.

W myślach przyznała mu rację. To było złe określenie na to, co zrobił. 

– Więc jak można to nazwać? – zapytała, kiedy minęli drugiego Miedzianego i znaleźli się przed drzwiami do willi. Sądziła, że może istniał w wampirzym słowniku jakiś termin na jego umiejętność. 

Xander złapał za klamkę, jednak zanim otworzył drzwi, odwrócił się w stronę Cynthii.

– Po prostu wpłynięcie na umysł. Skupiłem ich myśli na czymś innym i powiedzmy, że nas nie widzą, nie słyszą, ani w ogóle nie zdają sobie sprawy z naszej obecności... jakby nas tutaj nie było.

Zaciekawiło ją, jak dokładnie to działa. Jak to robił. Ona też raz wpłynęła na umysł... a nawet dwa, gdy przypomniała sobie, że zrobiła to również Winter. Aczkolwiek u niej wyglądało to raczej na rzucanie komend, które usłyszawszy, osoba wykonywała. Jednak Xander potrafił to robić ze znacznej odległości, w ciszy, bez słów. Była ciekawa, jak wyglądało to z jego strony.

Nie dopytała o to, uznając ów czas za nieodpowiedni. Wolała go spędzić z ciocią.

Weszła do środka, kiedy Xander otworzył przed nią drzwi. Instynktownie skierowała się na schody prowadzące na niższe piętro, uznając, że to tam musiały mieścić się lochy.

– Jest na pierwszym piętrze – poinformował, zatrzymując ją w pół kroku.

Przekręciła głowę w jego stronę, lecz została w miejscu, tuż przed pierwszym stopniem.

– A lochy zazwyczaj nie są w podziemiach? – zapytała, uznając, że może za wiele fantastyki się naczytała.

– Lochy... – zmieszał się. – Nie jest w lochach... Nie mamy nawet lochów – dodał po zastanowieniu się. – Były tak rzadko używane, że zawaliły się w poprzednim wieku.

Teraz to ona nie kryła zdziwienia. Była przekonana, że Epione mówiła coś o lochach.

– Tak rzadko wampiry mają więźniów? – zagadnęła, kiedy przemierzała już odpowiednie schody, prowadzące na wyższe piętro. Rzuciła krótkie spojrzenie idącemu za nią Xanderowi.

– Tak rzadko wampiry od razu nie zabijają swoich więźniów.

Jak tak cieszyła się, że rada do czegoś potrzebowała Bethany. Zapewne dzięki temu jeszcze żyła.

– Ostatnie drzwi – poinstruował, wskazując ręką na pokój na końcu korytarza. – Poczekam na zewnątrz. Możecie rozmawiać swobodnie. Synowie Rady was nie słyszą, a ja... postaram skupić się na czymś innym.

Kiwnęła głową. Kiedy schodził już ze schodów, zawołała go.

– Xander.

Odwrócił się w jej stronę, krzyżując z nią spojrzenie.

– Dziękuję.

Uśmiechnął się.

– Do usług – odpowiedział i ukłonił się jak aktor, który skończył przedstawienie. 

Odwróciła się w stronę drzwi. Dość energicznym krokiem przemierzyła korytarz. Nie chciała tracić więcej czasu, którego już i tak za wiele zmarnowała.

Złapała za klamkę, jednak zanim za nią pociągnęła, wzięła głęboki oddech, jakby właśnie miała zmierzyć się z ostatecznym bossem, a nie spotkać się z bliską osobą.

Kiedy zobaczyła Bethany siedzącą na bujanym krześle przy zasłoniętym oknie i czytającą książkę, łzy samoistnie popłynęły z jej oczu.

– Ciocia.

Dopiero po jej słowach kobieta zwróciła uwagę na nowoprzybyłą. Początkowo była tak zaskoczona, że jedynie milcząco wpatrywała się w siostrzenicę. A kiedy najwyraźniej zdała sobie sprawę, kto właśnie stał w progu i że nie był to tylko wymysł, z błękitnych oczu poleciały łzy.

Cynthia szybko znalazła się przy cioci, która tak właściwie już stała i czekała z szeroko otwartymi ramionami. Przytuliła się do niej, nieświadomie wycierając łzy z policzka o sweter kobiety.

– Ciociu... Tęskniłam.

– Słońce, ja też. – Złożyła pocałunek na rudych włosach. – Bardzo tęskniłam i się martwiłam. Jak u ciebie? Jak cię traktują? – Oderwała się od siostrzenicy, aby spojrzeniem omieść jej ciało. Cynthia również wykorzystała ten moment i powiodła wzrokiem po kobiecie.

Choć obraz miała zamazany od łez, potrafiła stwierdzić, że Bethany wyglądała... dobrze. Nie było śladów po złym traktowaniu, głodzeniu czy innych torturach tych, które przez ostatnie dni nieustannie sobie wyobrażała.

– Mnie dobrze – stwierdziła rudowłosa. – A jak ciebie... Skrzywdzili cię? – Wolała się upewnić.

– Nie, Słońce. – Przejechała ręką po twarzy siostrzenicy i starła łzy, choć sama miała ich mnóstwo. – Schudłaś – zauważyła, szczypiąc delikatnie policzki dziewczyny, jakby samym tym mogła dokładnie stwierdzić, ile obecnie ważyła. – Nie karmią cię tu chyba dobrze.

Nie mogła powstrzymać śmiechu, który zmieszał się ze szlochem.

– Karmią mnie tu truflami, uwierzysz? Białymi truflami.

Tym razem i Bethany się zaśmiała.

– Gotują lepiej ode mnie? – zapytała, poważniejąc. Jednak Cynthia wiedziała, że Bethany tylko się wygłupiała.

Pokręciła szybko głową jak dziecko.

– Twoje jedzenie jest najlepsze, ciociu.

– Oh, Słońce. – Zmów przytuliła siostrzenicę. – Tak bardzo za tobą tęskniłam.

Oplotła ręce wokół ciała ciotki. Była wyższa od niej, więc mogła położyć brodę na jej barku.

– Przepraszam... – zaczęła, czując przypływ winy. – Gdyby nie ja...

– Ciii... – Uciszyła ją. – Słoneczko. Tak musiało być... Tak po prostu musiało być.

Stały tak przez dłuższą chwilę, po prostu ciesząc się swoją bliskością.

– Jak dużo mamy czasu? – zapytała Bethany.

– Niewiele. Xander sprawił, że pilnujący ciebie Miedziani nie będą słyszeć naszej rozmowy.

– Dobrze. Więc chyba musimy przejść do konkretów, Słońce. Czas, abyś poznała prawdę.

Oderwała się od ciotki i spojrzała w błękitne tęczówki, które, choć zazwyczaj wyglądały jak spokojne niebo, teraz zdawały się zasłonięte ciemnymi chmurami. Dostrzegła to. Bethany się bała. Może nawet bardziej niż Cynthia, a to przecież ona miała zanurzyć się w zimnej wodzie prawdy.

– Musisz opowiedzieć mi o tym – zauważyła, wyjmując spod swetra naszyjnik.

Ciotka wzięła go w palce i przejechała kciukiem po pokrytej rysami powierzchni.

– O nim, o mnie i o twojej mamie. – Nie odrywała spojrzenia od wisiora. – Może zacznijmy od początku. Od mojego prawdziwego imienia. – Uniosła wzrok na miodowe tęczówki. Uśmiechnęła się do siostrzenicy wspierająco, choć Cynthia nie wiedziała, czy tym chciała dodać otuchy sobie, czy jej. – Bethany nie jest moim prawdziwym imieniem. Przyjęłam je, bo widniało w paszporcie, który otrzymałam w dniu powierzenia mi opieki nad tobą. Diana... to moje prawdziwe imię.


Zapraszam do komentowania i dzielenia się przemyśleniami :D

Ja od siebie tylko dodam, że bardzo długo myślałam nad prawdziwym imieniem Bethany i co do "Diany" również nie jestem przekonana, więc możliwe, że jeszcze do następnego rozdziału je zmienię. A wy jak sądzicie? Jakie Wam pasuje dla niej imię? 

TikTok: julita.books



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro