Tom 2 ♦ Rozdział ♦ Dwudziesty Drugi

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wróciłam! 

Zdałam to, co powinnam zdać, obroniłam, co powinnam obronić i znowu mogę skupić się na pisaniu. Będzie mi bardzo miło, jakby każda osoba czytająca zostawiła nawet krótki komentarz w stylu: "Czytam". Powiem szczerze, że też ostatnimi czasy brakuję mi motywacji do pisania, więc Wasze wsparcie bardzo by mi pomogło <3 

Szmer wyciągnął ją z krainy snu. Nie wydał jej się jednak na tyle niepokojący, by rozejrzała się za jego źródłem. Potrzeba snu zwyciężyła. Przewróciła się na plecy, próbując ponownie zasnąć.

Była pewna, że już zasnęła, gdy ponownie uchwyciła szmer. Tym razem inny od poprzedniego. Głośniejszy. Otwarła oczy, natrafiając na złote tęczówki wypalające ciemność wokół nich.

Wróciła wspomnieniami do pierwszego zetknięcia się z tym rodzajem złota. Wtedy pomyślała, że było przerażająco piękne. Tym razem również jej głowę zalała ta myśl.

Xandera oczy wzbudzały w niej nieodzowną chęć patrzenia się w nie w nieskończoność.

– Co robisz w moim pokoju? – zapytała sennie. Ciężko było jej utrzymać klejące się powieki.

– Czekam, aż się obudzisz.

Cynthia skrzywiła się na dziarski, głośny głos Xandera. W tej chwili jakiekolwiek przejawy energii ją odrzucały.

– Jak widzisz: obudziłam się. – Jej tępy głos, usposabiający do spania nie stanowił potwierdzenia wypowiedzianych słów. Prawda była taka, że jeszcze jedną nogą znajdowała się we śnie.

– Chciałem się ciebie o coś zapytać – zaczął, przylegając plecami do oparcia.

Dopiero teraz zauważyła, że nie siedział na łóżku, lecz na fotelu. Powoli powiodła wzrokiem w kierunku toaletki. Tam nadal stało krzesło, a więc te, które zajął Złoty, musiało pochodzić z salonu.

– W środku nocy? – Wróciła spojrzeniem do postaci niknącej w ciemności. Dużo od niej wymagało utrzymać uniesione powieki.

Wyprostował się, a otwarte ręce odłożył na udach. Wydawało jej się, że zauważyła u niego oznaki stresu, ale nie przywiązała temu dłuższej uwagi.

– Jestem wampirem – powiedział to takim tonem, jakby tego nie wiedziała.

– A ja Śpiącą Królewną. Możesz pozwolić mi odegrać moją rolę i dać mi spać?

Uchwyciła jego śmiech, ale nawet on nie dał rady oderwać od niej rąk ciągnących w krainę snu. Od paru dni miała problemy z zaśnięciem. Ciągle rozmyślała o rozmowie z Kalliasem. Żal przygniatający jej serce nie pozwalał odpocząć. Zrozumiała, że słowa, które padły z jej ust w jego stronę były nie na miejscu. Nie znała rodziców Kalliasa i choć jej nie sprawdzili się jako opiekunowie, nie powinna z góry uznawać, że jego również. Chciała przeprosić, ale każda próba kończyła się tak samo: brakło jej odwagi.

Dzisiaj była pierwsza noc, w której udało jej się zasnąć. Parę godzin snu stanowiły jednak za mało, aby odrobiły te wszystkie nieprzespane noce.

– Możesz przyjść rano? Obiecuję, że wtedy cię nie wyrzucę – oznajmiła z przymkniętymi powiekami, przewracając się na bok.

– Jesteśmy królami nocy, lisico. Dla nas nie ma lepszej pory niż po zachodzie słońca. – Energia, jaka z niego wychodziła, powodowała u niej zawroty, jakby kręciła się na karuzeli, a przecież nawet nie podniosła głowy z poduszki.

– A dzień? – wymamrotała niewyraźnie. – Dzień brzmi lepiej niż noc.

– Wampiry wolą polować nocą. Dzień nie jest dla każdego osiągalny.

Uniosła jedną powiekę i lekko przekręciła głowę, aby spojrzeć na Złotego.

– Obudziłeś mnie w środku nocy, aby zapytać mnie, czy możesz na mnie zapolować?

Zwątpiła, że to wszystko działo się naprawdę. Może był to tylko kolejny sen. Rozmowa z Xanderem była tak abstrakcyjna, że nie zdziwiłaby się, gdyby została wykreowana przez jej wyobraźnię.

– Może...

Westchnęła i ponownie przekręciła głowę, wracając do spania.

– Dobranoc, Xander. Jeśli jeszcze raz mnie obudzisz, to... – Żadna niebezpiecznie brzmiąca groźba nie przychodziła jej aktualnie do głowy, więc postanowiła powiedzieć już cokolwiek: – Wtedy to ja zapoluję na ciebie.

Złoty zagwizdał z ekscytacji.

– Takimi słowami tylko kusisz mnie, aby to zrobić – drażnił się z nią. Nie musiała nawet unieść powiek i spojrzeć na niego, by wiedzieć, że uśmiechał się kusicielsko. Jego ton wystarczył, aby się tego domyśliła.

Gdyby miała trochę więcej siły, rzuciłaby w niego poduszką. A że nie miała i poduszkę też posiadała tylko jedną, musiało wystarczyć jej wyobrażenie, że to zrobiła. A że działo się to w jej głowie, pozwoliła sobie dodać scenę przedstawiającą jego upadek z krzesła i wylecenie przez drzwi niczym w filmie akcji z małym budżetem.

– I zamknę cię w pokoju z Kalliasem, gdzie będziesz musiał słuchać o potyczkach rodów w dziesiątym wieku – dodała, choć jej głos nie brzmiał tak groźnie, jak oczekiwała. 

Po sypialni rozniósł się męski śmiech. I choć zwykle lubiła słuchać tę melodyjną oznakę rozweselenia, teraz przykryła głowę nakryciem.

– I nie otworzę nawet, gdy będziesz błagać o uwolnienie – fuknęła.

Nastała cisza. I choć nie uchwyciła kroków Xandera, uznała, że ją posłuchał i zostawił w spokoju. Zdziwiła się więc, słysząc nagle jego głos. A jeszcze bardziej zaskoczył ją sens wypowiedzianych słów.

– Chodź ze mną na randkę.

W jednym momencie ochota snu odeszła. Wyskoczyła przez lekko uchylone okno i pobiegła pałacowym ogrodem, jak jej zdrowy rozsądek, bo ten niezdrowy, niezważający na nic, natychmiast chciał się zgodzić. Jednak w tym wszystkim nie pasował jej jeden element.

– To nie było pytanie – stwierdziła na głos, odrzucając kołdrę i podnosząc się do pozycji siedzącej. Skołowana nie wiedziała, na czym miała zatrzymać wzrok, dlatego przeskakiwała spojrzeniem z oczu Xandera na brwi, po czym na usta, ręce, dłonie. I tak w kółko. Nie panowała nad tym. – Ponoć miałeś do mnie pytanie – przypomniała, od czego w ogóle zaczęła się ta rozmowa. Xander chciał zapytać ją o coś. Jednak jak już oznajmiła, jego słowa ciężko było zakwalifikować jako pytanie.

Uśmiechnął się, choć nie potrafiła stwierdzić, co było tego powodem.

– Czy pójdziesz ze mną na randkę? – poprawił się, tym razem właściwe formułując słowa.

– Obudziłeś mnie tylko po to, aby zadać to jedno pytanie?

– Zgadza się. – W jego głosie nie było słyszalnej krzty poczucia winy z tego powodu, a mimo to nie potrafiła się gniewać.

– Zadaj mi je jeszcze raz.

– Cynthio Fuller, czy pójdziesz ze mną na randkę? – Spełnił jej prośbę bez żadnego wyrazu sprzeciwu.

– Xanderze z rodu Khaos, pójdę z tobą na randkę.

Uśmiech, który zagościł na jego twarzy, przywiódł ją wspomnieniami do czasu, gdy jeszcze nie zdawała sobie sprawy o jego wampirzej naturze. Przez chwilę zapomniała o pałacu, teście, o zadaniu, którym została obciążona. W jej sercu zagościł spokój, którego nie czuła już od dawna. Nie trwał on jednak długo, raptem parę sekund, gdy przypomniała sobie o realiach. I choć Xander zaprosił ją na randkę, w tym miejscu nie mogła być ona normalna.

– To się ubieraj. Ja załatwię sprawy formalne.

Chwilę zajęło jej przetworzenie jego słów i to już nie było spowodowane senną mgłą przysłaniającą myślenie.

Szybko zrzuciła z siebie nakrycie i pobiegła za Xanderem, który, jak się okazało, już był w trakcie opuszczania apartamentu. Zamyślona, nie zarejestrowała nawet momentu, kiedy wstał.

– Masz na myśli teraz? – zapytała zdyszana, mimo pokonania bardzo krótkiego dystansu: z łóżka do salonu.

Xander znajdował się już przy drzwiach prowadzących na korytarz.

– Oszalałeś? – wyrwało jej się, gdy nie dostała słownej odpowiedzi na wcześniejsze pytanie. Jedynie patrzył się na nią zdziwiony. – Jest noc.

Ponownie nie odpowiedział, a na jego twarzy narosło niezrozumienie.

Żuchwa jej opadła, lecz żadne słowo nie opuściło krtani. Stali tak patrząc się na siebie, ona nie wiedząc, co powiedzieć, mu najwyraźniej również nie nasuwały się żadne słowa.

Przerzuciła wzrok na okna, jednak nie dostrzegła nic poza masywnymi kotarami zasłaniającymi doszczętnie widok. Podeszła więc do jednej z nich i odsłoniła kawałek, by sprawdzić, czy może to ona nie zwariowała.

Całkowita ciemność panująca w ogrodzie potwierdziła jej, że sobie niczego nie wymyśliła.

– Jest noc – powiedziała tym razem z większym przekonaniem i skierowała wzrok na Xandera. – Jest noc – powtórzyła na wszelki wypadek, gdyby za pierwszym razem jakimś cudem tego nie usłyszał. – Nie możemy iść teraz na randkę. Mam rano lekcję z Kalliasem... Do tego nie spałam parę nocy. Nie dam rady. Muszę iść spać. – Słowa wylewały się z jej gardła. Nie kontrolowała tego. Zestresowała się, choć w żaden racjonalny sposób nie potrafiła zrozumieć dlaczego.

Ostatnimi dniami zauważyła, że wszystko wokół wzbudzało w niej większy niepokój niż zazwyczaj. Może już niedobór snu powodował jej przewrażliwienie... albo zbliżający się termin testu. Już niedługo miał nadejść dzień, który zadecyduje o wszystkim. Całe jej życie było zależne od jednego krótkiego momentu. Jeżeli zostanie przemieniona w Złotą, jej długie życie będzie składać się z wielu momentów, które w większości znikną w nadmiarze. A jednak ten jeden moment, kiedy stanie przed radą, zadecyduje o wszystkim. Tliła się w niej coraz większa obawa, że nie poradzi. Nie zda testu i zgnije w pałacu, jak wszystko, co zapuściło tu korzenie.

– Oszalałeś? – zapytała, próbując odwrócić myśli od takiej przyszłości.

Xander w czasie jej rozmyślań nie wyszedł z pokoju, choć przez chwilę sądziła, że wykorzystał moment nie uwagi. Opleciony cieniami mroku taił się oparty o ścianę pokrytą freskami. W nocy prezentowały się jeszcze mroczniej niż za dnia.

Nie powiedziała tego na głos, choć pojawiła się w jej głowie myśl, że Xander nie został tu bez przyczyny. Widziała to w jego oczach. Ten błysk mówiący, że zdawał sobie sprawę o jej obawach. Nie chciała jednak poruszać tego tematu na głos. Nawet jeśli Xander słyszał jej myśli, dopóki nie padły one na głos, nie musieli ich poruszać.

Dostrzegła unoszące się kąciki ust wampira.

– Czy oszalałem? – prychnął. Cynthia miała wrażenie, że był blisko roześmiania się. – Już dawno. – Jego słowa nie zdążyły uderzyć o ścianę pokoju i zniknąć w plecionej w nich magii, kiedy ruszył w stronę drzwi. – Szykuj się, ja załatwię resztę – oznajmił, nie obdarzając ją spojrzeniem.

Gdy wyszedł, nie ruszyła się choćby o milimetr. Nawet powieka jej nie drgnęła. W dalszym ciągu odnosiła wrażenie, że był to nie więcej niż tylko sen.

Jakimś sposobem zdołała się ubrać, pokonać pałac i znaleźć się w samochodzie czekającym na placu. Musiała przyznać, że dużą zasługę należało przypisać Xanderowi. Gdy wrócił do apartamentu, zastał ją siedzącą na łóżku i w dalszym ciągu ubraną w piżamę. Zaczynała się zastanawiać, czy członkowie rodu Khaos oprócz czytania w myślach, także nie opanowali umiejętności pozwalającej im sięgać oczami w przyszłość, bo na każde jej wątpliwości Złoty natychmiast miał odpowiedź. Gdy stwierdziła, że nie ma w co się ubrać, co nie było do końca kłamstwem, bo pod łóżkiem chowała już tylko stare ubranie nienadające się na randkę, wampir zza swoich pleców jak magik wyjął nagle spodnie i bluzę. Już dawno nie chodziła w zwykłych jeansach. Była ciekawa, komu je podkradł, aby mogły wylądować na jej ciele.

– Możemy tak po prostu opuścić pałac? – zapytała, kiedy wyjeżdżali przez główną bramę. Nawet pałacowe korytarze pokonywali normalnie, bez krycia się. Kiedy chciała spotkać się z ciocią, musieli przemieszczać się ciszej niż pałacowe szczury. Nikt nie mógł dowiedzieć się o spotkaniu z Bethany. Natomiast teraz wyjeżdżali sportowym autem przez główną bramę jak królowie.

– Dostaliśmy zgodę członka rady – odpowiedział Xander, patrząc w lusterko boczne. Od tafli szkła odbijali się Synowie Rady zamykający za nimi bramę.

To naprawdę się działo. Skinieniem głowy oddali im szacunek i wypuścili ich bez żadnego pytania.

– Którego? – dopytała, przeczuwając, że kryło się w tym drugie dno. Nie wierzyła, że mogła ot tak opuścić pałac. Gdzieś musiał być haczyk.

– Ulyssesa.

– Tego z rodu Atius? – Wolała się upewnić, zanim wyrazi swoje niezadowolenie. Jeśli Xander naprawdę zwrócił się do niego o zgodę, to nie mogło się skończyć dobrze.

– Zgadza się – potwierdził z uśmiechem na ustach, jakby ktoś wręczył mu bardzo duży prezent.

Zacisnęła palce na kolanach, a nozdrze rozszerzyły się od niespokojnego oddechu. Nie mogła uwierzyć, że Xander tak perfidnie ją wykorzystał.

– Zaprosiłeś mnie na randkę, tylko po to, aby zrobić na złość swojemu ojcu.

Nie dała się zwieść spojrzeniu czarnych oczu, nawet gdy zauważyła w nich zaskoczenie. 

Miała już za sobą lekcje o członkach rady. Kallias oprócz przekazania podstawowej wiedzy, opowiedział jej to, czego nie przeczytałaby w żadnej książce. Rada Najwyższych składała się z pięciu członków, z czego jeden, Deimos z rodu Khaos, miał zawsze poparcie dwóch innych członków z rodów: Ambrose i Evander. Natomiast przedstawiciel rodu Kyree uznawano za neutralnego. Mówiono, że w czasie obrad głosował dla dobra ogółu. Za to piąty członek rady, Ulysses z rodu Atius zawsze opowiadał się po przeciwnej stronie, niż życzyłby sobie tego ojciec Xandera. Nawet jeśli wiązało się to z niekorzyścią dla niego samego. Kallias nie wyjaśnił dokładnie, skąd wynikała ta złośliwość, lecz jedynie, że miała swoje źródło w dalekiej przeszłości.

Xander pokręcił głową, wyraźnie nie zgadzając się z jej oskarżeniem.

– Zaprosiłem cię na randkę, bo to możliwe, że jedyna okazja, abyśmy mogli spędzić razem czas poza pałacem – wyjaśnił, zerkając na nią ostrożnie.

Wyraz twarzy Cynthii nie zmienił się nawet po jego słowach. Dalej wyrażał gniew. Już nawet ją to nie bolało. Zbyt wiele razy ją zranił. Najwyraźniej w końcu przestała odczuwać te ciosy.

– Ojciec wyjechał i wróci dopiero za parę dni. Aktualnie jedynym przebywającym w pałacu przedstawicielem rady jest Ulysses. Wydanie zgody na twój wyjazd nie przekroczyło jego kompetencji.

– Więc wcale nie chciałeś zdenerwować swojego ojca? – zapytała jednoznacznie, bojowo unosząc brwi. Jej srogie spojrzenie przenikało go na wskroś.

– Jest to niezamierzona korzyść z naszego wyjazdu – odpowiedział wymijająco, czujnie obserwując drogę. Palcami zaczął wystukiwać o kierownicę jakiś rytm, jakby liczył, że to zwróci uwagę Cynthii i zapomni o całej sprawie. 

– Chciałeś mu po prostu zrobić na złość – skwitowała z pretensją, odwracając wzrok. Nawet rozpościerający się krajobraz włoskiej przyrody w tej chwili wydawał się taki nijaki... wręcz odpychający.

– Przy okazji, tak – przyznał w końcu. – Mogłabyś na mnie spojrzeć?

– A co? Znowu planujesz mnie do czegoś wykorzystać?

Przeciwnie do jego prośby, nawet na niego nie zerknęła. Szczególnie kiedy poczuła, jak oczy zachodzą łzami. Smak goryczy palił usta. Obiecała sobie, że już nigdy nie zaufa Xanderowi.

– Lisico, to nie tak...

– Kto następny? Kallias czy twój brat? Komu chcesz zrobić na złość? – wysyczała przez zaciśnięte zęby.

Szarpnęło ją do przodu, po czym głowa uderzyła o zagłówek, a pasy zacisnęły się wokół jej ciała, gdy Złoty gwałtownie zahamował. W szoku spojrzała na niego, natrafiając błyszczące czarne tęczówki.

– Potrzebuję odpocząć od tego miejsca – wypalił podniesionym, zdenerwowanym głosem. – Duszę się tutaj. A ty jesteś jedyną osobą, której towarzystwo mi nie przeszkadza... Więc nie zabrałem cię ze sobą, żeby dopiec ojcu. Zabrałem cię, bo cię potrzebuję.

I choć między nimi było wiele kłamstw, wiedziała, że akurat jego słowa do nich nie należały. Szybko negatywne emocje skierowały się przeciw niej samej. Przecież widziała, że ostatnio Xander nie był sobą. Wolała przepisać to temu, że taki właśnie był w rzeczywistości. To było łatwiejsze.

Gdy ciszę zakłócił ryk silnika, złapała go za przedramię, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę.

– Xander... Przepraszam.

Zacisnął mocno palce na kierownicy. Była pewna, że zaraz ją po prostu wyrwie, lecz poluźnił dłonie i spojrzał na nią.

– Też przepraszam.

To były ostatnie słowa, jakie spodziewała się usłyszeć. Nie zdołała ukryć zaskoczenia.

– Powinienem wcześniej powiedzieć prawdę.

Cofnęła rękę i pokręciła delikatnie głową, bo to nie chodziło tylko o to.

– Nie umiemy ze sobą rozmawiać – przyznała. – Potrafimy się wygłupiać, dokuczać, czy okazywać uczucia, ale nie potrafimy ze sobą rozmawiać.

Zauważyła mieszane emocje na jego twarzy. Jakby chciał temu zaprzeczyć, ale wewnętrznie dobrze wiedział, że tak właśnie było. W końcu poddał się temu i niechętnie kiwnął głową, zgadzając się z tym stwierdzeniem.

– Nauczymy się tego – zapewnił, wydając się utwierdzony, że tak na pewno będzie. Złapał ją za rękę, jakby chciał złożyć obietnicę.

– Wiem – odpowiedziała, wpatrując się w ich złączone dłonie.

Jeżeli on wierzył, że tak będzie, nie pozostawało jej nic innego, jak również dać wiarę w to.

Delikatny uśmiech ozdobił jej twarz. Uczucie, jakie ją zalało, było ciche, nieporywcze, nieproszące o uwagę. Było jak miłość, a może tak właśnie się zwało. Nic nie mogło go zakłócić. Konsekwencje ich wyjazdu wydawały się niknąć w jego cieniu. Było jak oaza, jak raj.

Zrozumiała, jak ważną osobą była dla Xandera.

Chciał odpocząć od wszystkiego, lecz nie od niej.


***

Nie potrafiła stwierdzić, kiedy zasnęła, choć wydawało jej się, że chwilę po przekroczeniu trzeciej bramy. Przy Xanderze zawsze tak było. Działał na nią lepiej niż leki na sen. Pewnie spałaby nawet dłużej, gdyby nie poczuła powiewu muskającego jej skórę porannymi pocałunkami. Kiedy podniosła powieki, oślepiły ją promienie słońca wpadające przez przednią szybę. Dzień zapowiadał się na ciepły, inny od swoich poprzedników, zimnych i deszczowych.

– Dojechaliśmy w pierwsze miejsce.

Zmarszczyła brwi, słysząc komunikat Xandera.

W pierwsze? Więc mogła spodziewać się kolejnych.

Korzystając z wyciągniętej w jej stronę ręki, wysiadła z samochodu. Xander, gdy zatrzasnął za nią drzwiczki, dał jej minutkę, aby się w pełni wybudziła. Potrzebowała rozciągnąć kręgosłup, który od wielogodzinnej jazdy prosił o uwagę. Przetarła oczy i westchnęła głęboko. Przydałby jej się zimny prysznic.

– Co to za miejsce? – zapytała, rozglądając się dookoła.

Typowy włoski stary dom: kamienny, na planie prostokąta. Niepozorny schowany wysoko w górach i zatopiony od niechcianych spojrzeń w oliwnym gaju.

Złoty, nawet jeśli zamierzał jej odpowiedzieć, nie zdążył, gdy z małej willi wyszła domowniczka. Aczkolwiek po jego tajemniczym uśmiechu raczej uznała, że nie zamierzał dzielić się informacji i do końca planował trzymać je w tajemnicy.

Kobieta w wieku średniej dorosłości, o pięknej skórze muśniętej słońcem uśmiechnęła się serdecznie na widok Xandera. Już nawet w sporej odległości od niego, podniosła ręce, aby go wyściskać. Powiedziała coś po włosku, na co wampir odpowiedział w tym samym języku. Cynthia nie mogła wyjść z podziwu, jak płynie się nim posługiwał. A jeszcze bardziej była pod wrażeniem, jak bardzo ten język do niego pasował.

Xander mówiący po włosku stawał się jeszcze bardziej pociągający. Zagryzła z zawstydzenia wargi, kiedy pewne niestosowne myśli pojawiły się w głowie. Rozpuściła też włosy i pozwoliła im opaść wzdłuż twarzy, zasłaniając pokryte różem policzki. Chciała ukryć wszelki oznaki jej myśli, aby przypadkiem nie podkusiły Xandera do zapoznania się z nimi.

Kiedy czarne i brązowe tęczówki spoczęły na rudowłosej dziewczynie, domyśliła się, że mówili o niej. Starała się zachowywać normalnie, ale jak to ona, w takich momentach włączał jej się tryb dziwnej Cynthii. Kiwnęła głową na przywitanie i podniosła rękę, choć nie wiedziała po co. Zamierzała pomachać? Podrapać się po głowie? Zapytać o coś? W poczuciu niezręczności od spojrzeń i śmiechów, choć miała nadzieję, że nie ona je wywołała, schowała ręce za plecami i uśmiechnęła się szeroko, licząc, że wcale nie wyglądało to podejrzanie.

Zachowanie Cynthii nie odstraszyło jednak kobiety, bo ruszyła w jej stronę, a uśmiech na twarzy jeszcze się poszerzył. Kiedy złapała ją w swoich ramionach, dziewczyna poczuła uczucie bliskie temu, które pojawiało się przy cioci. Odnosiła wrażenie, że Włoszka i Bethany miały wiele wspólnego. Im dwóm towarzyszyło uczucie życzliwości i dobroci.

Włoszka powiedziała coś do niej, lecz ta nie potrafiła zrozumieć, ani odpowiedzieć. W wolnym czasie Epione uczyła ją włoskiego, jednak z tym językiem jak dotąd zetknęła się zbyt mało razy, aby cokolwiek zrozumieć. Umiała jedynie pojedyncze słówka, lecz żadne z nich nie łączyło się w zdanie: „Nie mówię po włosku".

Mimo to kobiecie nie przeszkodziła cisza ze strony dziewczyny i biorąc ją pod ramię, pociągnęła w kierunku domu. Cynthia spojrzała na Xandera, szukając pomocy, lecz ten jedynie zaśmiał się i ruszył za nimi. Jakoś też nie mogła powstrzymać uśmiechu, zobaczywszy szczery uśmiech na twarzy Złotego.

– Nazywa się Ginevra – poinformował, kiedy kobieta posadziła ich do stołu i sama skierowała się do pomieszczenia, które musiało być kuchnią. Po chwili stamtąd przyniosła jedzenie. – Opiekuje się domem – dodał, kiedy Włoszka ponownie ich opuściła. Złapał za koszyk z rogalikami. Najpierw nałożył na talerz Cynthii i dopiero sobie.

Nie dopytywała nic więcej, choć pytań miała wiele. Należała do niecierpliwych osób, chcących usłyszeć natychmiast odpowiedź na wszystko, jednak tym razem postanowiła na nią poczekać. Czuła, że jego małomówność miała swoje źródło. Domyśliła się, że zabrał ją w to miejsce z jakiegoś powodu, który na razie postanowił nie ujawniać.

Złapała za rogalika, pozytywnie zaskakując się, że był jeszcze gorący. I choć stół nie uginał się od ilości jedzenia jak w pałacu, to było o wiele lepsze śniadanie od wszystkich, jakie dotychczas miała we Włoszech. Główną zasługą było towarzystwo. Ginevra dołączyła do nich. Z jej twarzy nie znikał uśmiech, kiedy co chwilę rzucała jakimiś włoskimi ciekawostkami, które Xander dzielnie tłumaczył. Cynthię zaskoczyła opowieść o La polacca di Ancona, czyli rogalikach zawdzięczającą swoją nazwę polskim żołnierzom kiedyś stacjonujących w Ankonie. Pokryte lekką polewą cukrową, natomiast w środku znajdowała się warstwa pasty migdałowej. Musiała przyznać, że smakował jej najbardziej.

Po śniadaniu udała się z Xanderem na taras, natomiast Ginevra zniknęła w głębi domu.

– Jak tu pięknie – wyszeptała zaczarowana widokiem. Oparła ręce o balustradę, za którą znajdował się stromy spadek. Drzewa oliwne pokrywały całe góry. Nawet o tej porze roku wzbudzały zachwyt.

– Jest pięknie – przyznał Złoty, choć Cynthia miała wątpliwości, czy również mówił o krajobrazie.

Szczególnie kiedy podszedł do niej i oparł dłonie o barierkę po obu jej stronach, zamykając ją w swoich ramionach. Przybliżył usta do szyi dziewczyny i złożył tam bardzo długi pocałunek. Przymknęła powieki i odchyliła głowę, dając mu lepszy dostęp do tego czułego miejsca.

– W pewnym momencie zacząłem wątpić, że uda mi się kiedyś ciebie tutaj zabrać. – Cofnął ręce z balustrady, by następnie przenieść je na jej ciało. Przycisnął ją do siebie z czułością. – Bardzo mi zależało, abyś kogoś poznała.

Niechętnie uniosła powieki i zmarszczyła z konsternacji brwi, kiedy ręce Xandera opuściły jej ciało. Odwróciła się, lecz nie napotkała spojrzenia czarnych tęczówek. Wampir stał koło niej i wpatrywał się w wejście do domu.

Jej serce ze zestresowania zaczęło bić szybciej. Zastanawiała się, kto to może być. Jeśli Xanderowi tak bardzo zależało na zapoznaniu ich, musiał być to dla niego ktoś ważny. Rzadko kiedy przejmowała się swoim wyglądem, lecz teraz uznała, że nie był odpowiedni. Włosy miała rozczochrane, ubranie nieadekwatne, a do tego przez podróż nie pachniała najlepiej.

Jak się okazało, niepotrzebnie się stresowała. Kobieta wprowadzona na wózku przez Ginevrę nawet nie obdarzyła krótkim spojrzeniem rudowłosą, podobnie co Xandera.

Złota. Kobieta była Złotą. Jej złote tęczówki przyblakłe już od ilości przeżytych lat, wydawały się puste. Brakowało w nich majestatu cechującego Złotych. Jawiło się jak Słońce, które zaraz miało wygasnąć.

Cynthii nawet ciężko było wyobrazić, ile Złota mogła mieć lat. Obwisła skóra na podłużnej twarzy i liczne, głębokie zmarszczki sprawiały, że kobiecie przypisałaby okres późnej starości. Jednak wampiry starzały się inaczej niż ludzie. Czerwoni żyli cztery razy dłużej, Miedziani dziesięć, a w przypadku Złotych przybliżony żywot nie został określony. Wiadomo było, że mogli przeżyć o wiele więcej lat niż wampiry z innych klas, lecz nikt nigdy nie określił, jaki był limit. Głównie dlatego, że żaden przedstawiciel z klasy najwyższej nie przeżył tak długo. Liczne spory i wojny doprowadzały do śmierci w młodym jak dla Złotych wieku około po dwustu wiosnach.

Nie potrafiła określić wieku Złotej, lecz uważała, że można było go liczyć w tysiącach.

– Cześć – przywitał się z kobietą Xander. Podszedł i kucnął obok wózka.

Cynthia powiodła wzrokiem za Ginevrą opuszczającą taras. Dotąd wydawało jej się, że Włoszka była człowiekiem, lecz teraz już zwątpiła. Jeśli zajmowała się Złotą, musiała być wampirem. Choć istniała też opcja, że Xander używając wampirzej hipnozy, zakazał jej ujawnienia istnienia innych klas.

– To ja, Xander. Przyprowadziłem ci kogoś.

Kiedy czarne tęczówki spoczęły na niej, zrozumiała, że powinna podejść. Tak jak Złoty kucnęła z drugiej strony wózka. Wampirzyca nawet na nią nie spojrzała, nieprzerwanie wzrok mając skierowany na góry.

– Dzień dobry. Nazywam się Cynthia.

– Opowiadałam ci o niej, pamiętasz? To ona. Kobieta, którą kocham.

I choć nawet te słowa nie przykuły uwagi starszej Złotej, przywiodły spojrzenie miedzianych tęczówek. Wszystkie wcześniejsze „kocham" wydawały się nabrać nowego znaczenia. Chyba w końcu zaczęła naprawdę wierzyć, że tak właśnie było.

– Prawdziwa z niej lisica – mówił dalej Xander, odwzajemniając spojrzenie dziewczyny. – Jest piękna. Jej włosy, oczy, charakter, wszystko w niej jest idealne. Mogłaby tylko czasami być mniej zgryźliwa.

Zaśmiała się, wiedząc, że takie było zamierzenie Xandera. Jego twarz również rozświetlił uśmiech.

– Choć nawet to w niej uwielbiam. Jest perfekcyjna. A ja przez swoją głupotę mogłem stracić coś tak idealnego. Dalej nie mogę uwierzyć, że mi wybaczyła. Wydaje się to być snem... jedynie marzeniem.

Wiedziona instynktem wstała i podeszła do niego. Wampir możliwe, że przeczuwając, co zamierzała, wstał i pozwolił jej siebie objąć. Nie sądziła, że jakiekolwiek słowa mogły wyrazić, co czuła, więc postanowiła to pokazać. Wtuliła się w niego, co jej ułatwił, podnosząc ręce i również otaczając ją nimi.

– Nie słyszy nas.

Zadarła podróbek i z pytającym wyrazem twarzy zamierzała spojrzeć w ciemne tęczówki. Jednak wpatrzone w starszą Złotą, nie napotkała ich.

– Jest zamknięta w swoim umyśle. Otoczyła go murem nie do przejścia. Nie słyszy, nie mówi, nie rejestruje, co dzieje się wokół. – W końcu zwrócił wzrok na rudowłosą. – Jest jak lalka. Ciało bez duszy.

Otwarła usta, jednak powstrzymała się od zadania jakiegokolwiek pytania.

– Możesz mówić. Jak powiedziałem: nie słyszy nas.

Przełknęła ślinę i spróbowała jeszcze raz, choć było trudne rozmawiać o Złotej, kiedy ta znajdowała się dosłownie koło niej. Niewiele brakowało, aby nogą stykała się z jej wózkiem.

– Kim ona jest? Jest z twojego rodu? Rodziną? Daleką praprababką?

– Nie – zaprzeczył od razu. – Ona... – Wzrok skierował na kobietę. – Właściwie sam nie wiem, kim jest. Dawno temu została znaleziona w posiadłości wymarłego już rodu. Mój ojciec kazał mi ją zabić... – Wrócił spojrzeniem do trzymanej dziewczyny. – Ale nie mogłem. Nawet jeśli jej życie polega na niczym więcej niż wegetacji, nie mogłem tego zrobić.

Kojąco przejechała dłońmi po jego ramionach, tak jak robiła to zawsze Bethany. Cynthię zawsze nieco to uspokajało i zapewniało poczucie wsparcia. 

– Dlaczego kazano ci ją zabić? W takim stanie nie stanowi żadnego zagrożenia.

– Jest niepotrzebna. Ze względu na swój wiek, nie może już pełnić obowiązków jako Złota. – Skrzywił się, jakby same wypowiadane słowa wprawiały go w obrzydzenie. – Nie może rodzić dzieci, więc rada uznała ją za zbędną.

Cynthia również nie dała rady utrzymać neutralny wyraz i twarz przykryła odraza wobec Rady Najwyższych.

– Przecież mogła być czyjąś matką. Należy jej się szacunek.

– Mogła... Ale jej dzieci, wnuki czy prawnuki nie żyją. Nie został nikt, kto mógłby o nią walczyć. Nawet nie wiadomo, z jakiego rodu pochodzi. Ród, w którym została znaleziona, również znalazł ją u innego rodu. Ukrył ją tak samo, jak ja, obawiając się, że rada wyda na nią wyrok śmierci. Przeszukałem wiele ksiąg. – Pokręcił głową z rezygnacją. – W żadnej nie było informacji o Złotej mającej tyle lat. Więc...

– W księgach została uśmiercona.

– Albo w żadnej nawet się nie znalazła. Jest stara. Nie zdziwiłbym się, jeśli urodziła się, zanim zostały spisane jakiekolwiek zbiory dostępne w pałacu.

– Więc nawet nie znasz jej imienia.

– Niestety. Raz próbowałem sam się dowiedzieć i zajrzałem do jej głowy, ale... nic tam nie zastałem. Dosłownie. Bezdenna pustka. Nie wiem, co dokładnie zrobiła, ale doprowadziła się do stanu, w którym zamknęła się w swoim umyśle. Żyje, ale tylko tam.

– To straszne.

– Może. – Bez emocji wzruszył ramionami. – Wolę myśleć, że stworzyła tam miejsce, w którym jest szczęśliwa. Świat wampirów nigdy nie sprzyjał kobietom. Może wykreowała taki, w którym miała wszystko, co zostało jej odebrane.

– Czego mi nie mówisz, Xander?

Miała wrażenie, że w jego słowach kryło się coś więcej, niż tylko prawdopodobieństwo, że tak mogło być.

W odpowiedzi Złoty uśmiechnął się niepozornie i skupił uwagę na rudych włosach. Założył delikatnie kolorowy pukiel za ucho dziewczyny.

– Też bym tak zrobił, gdybym cię stracił.

– Nawet tak nie mów – oburzyła się.

– Zamknąłbym się we własnym umyśle i stworzył świat, w którym nikt nas by nie rozdzielił.

Miała ochotę płakać, gdy wyobraziła sobie Xandera w takim samym stanie, jakim była Złota. Siedzącego na wózku, bez tego błysku w oczach. Czy rada wtedy też skazałaby go na śmierć? Czy własny ojciec uznałby go za zbędnego i pozbawił życia?

Reszta dnia przebiegła dość smętnie. Choć trafił się dość ciepły dzień, promienie słońca nie mogły dotrzeć do jej serca, które jak nigdy wcześniej potrzebowało rozjaśnienia. Często zerkała w stronę bezimiennej Złotej. Wyobrażała sobie Xandera na jej miejscu... a później siebie. Czy też tak skończy, jeśli nie zda testu? Czy w ogóle dożyje tylu lat? Nie potrafiła sobie tego nawet wyobrazić. Jej ludzki umysł nie mógł przetworzyć takiego okresu.

W małej willi zostali do następnego dnia, by ranem wyruszyć w kolejne miejsce.

Planowali się znaleźć tam po południu, a zawitali wieczorem. Pewne problemy na drodze w postaci wypadków wydłużyły im podróż. Xander po drodze nieco opowiedział o Ginevrie. Jak podejrzewała była człowiekiem. Jej daleka krewna zakochała się w Miedzianym, który zdradził wiele sekretów dotyczących wampirów. Od tamtej pory wiedza o nich była przekazywana z pokolenia na pokolenie. Nigdy nie wyszła poza kręgi rodzinne, dlatego też, gdy jakimś sposobem wampiry dowiedzieli się o ich wiedzy, pozwoliły im żyć. Jak powiedział Xander, ludzie także służyli Złotym. Głównie w prywatnych posiadłościach, jako że teoretycznie istniał zakaz przebywania człowieka w pałacu. Również dodał, że zmierzali do miejsca, w którym także pracowali ludzie posiadający wiedzę o istnieniu innych klas wampirów. Podobnie jak Ginevria zdobyli ją od poprzednich członków rodziny.

Posiadłość, do której zawitali po zachodzie słońca, była o wiele większa i imponująca od wcześniejszej małej willi. Był to budynek przypominający zamek, wzniesiony na szczycie góry i otoczony murem.

Nikłe światło nie zdołało oświetlić ogromnej przestrzeni otoczonej ścianami. Posiadłość jawiła się na opustoszałą. Nikt nie pojawił się po ich wejściu do środka. Nawet nie miała na myśli przywitania równie serdecznego, co zapewniła im Ginevria, ale sądziła, że ktoś chociaż wyściubi głowę, aby sprawdzić, kto przyjechał. Drzwi były tak po prostu otwarte, podobnie jak brama wjazdowa. Albo nikt nie martwił się złodziejami, albo nie było tutaj co kraść. Chociaż stary budynek wydawał się mieścić w swoim wnętrzu wiele wartościowych przedmiotów.

Xander najwyraźniej myślał podobnie. Nietrudno było zauważyć jego niepokoju. Napiął ciało i stanął przed nią, zasłaniając ją, jakby z panującego półmroku miało coś zaraz wyskoczyć. Nawet w to uwierzyła, widząc, jak przygotowywał się na ewentualne stracie. Rozglądał się i wydawał się nasłuchiwać zagrożenia. W pewnym momencie, gdy twarz miał skierowaną profilem, zauważyła jaśniejące złote tęczówki.

W tym miejscu było coś nie tak.

Zdenerwowanie Xandera szybko przeszło na nią. Niby powinna czuć się bezpieczna w obecności Złotego, ale w tej chwili jak najszybciej opuściłaby to miejsce. Ciemność i niewiedza co nadchodziło, rodziły zgubne myśli.

A kiedy ciszę przeszył huk, niemal po prostu nie wybiegła z budynku, zostawiając Xandera samego. Sama nie wiedziała, co ją powstrzymało od tego. Na pewno nie zdrowy rozsądek, który krzyczał do niej, aby uciekała w tym momencie.

Dźwięk szybko zidentyfikowała jako echo kroków. Szpilek uderzających o posadzkę. Natężyła słuch i skupiła się na hałasie do takiego stopnia, że zdołała określić, skąd osoba nadchodziła. Skierowała wzrok na wyższe piętro, do którego prowadziły szerokie schody zlokalizowane centralnie przed nimi.

Pojawiła się tam kobieta, Miedziana, sugerując się kolorem świecących tęczówek. Na widok Xandera wykrzywiła pomalowane krwistą czerwienią usta w przebiegły uśmiech.

– Alexandrze, chłopcze, co za miłe spotkanie.

Cynthii nie spodobał się sposób, jakim mówiła kobieta. Zwracała się do niego bezpośrednim, wabiącym głosem. Poruszała się podobnie: kusząco, zalotnie kręcąc biodrami. Wysokie szpilki i długa, przylegająca sukienka nie były dla niej żadną przeszkodą, kiedy z wdziękiem pokonywała schody. Nawet nie zerkała na stopnie, patrząc natarczywie na Złotego. 

Stanowczo zbyt blisko podeszła do Xandera. Dzięki wysokim szpilkom kobieta dorównywała mu wzrostowi, więc bez problemu złożyła pocałunek na jego policzku.

– Lyra. – Imię opuściło gardło Złotego, wypowiedziane jak najgorszą obelgę.

Dopiero teraz zauważyła, że nie tylko Cynthii nie podobała się obecność kobiety. Xander nie rozluźnił mięśni po jej pojawieniu się. W dalszym ciągu stał napięty, gotowy na atak.

– Słyszałem, że polecieliście do Anglii.

– Zaszła drobna zmiana planów. – Spojrzenie miedzianych tęczówek jak ostrze przebiło rudowłosą. Nawet Xander zasłaniając dziewczynę swoim ciałem, nie zdołał ją od tego uratować. – A więc to ona. – Jej głos był znacząco różny od tego, który prezentowała Xanderowi. Cynthia mogłaby być głucha, a i tak uchwyciłaby to szydercze brzmienie. – Sądziłam, że będzie nieco wyższa. Ewidentnie urodę odziedziczyła po ojcu. Szkoda. Jej matka uchodziła za piękną kobietę.

– Lyra. Na twoim miejscu uważałbym, co mówię.

Kobieta nic sobie nie zdała z ostrzeżenia Złotego. Uśmiechnęła się do niego zuchwale i położyła dłoń na jego policzku. Cynthia zdziwiła się, że jej z siebie nie zrzucił.

– Poczekam na zewnątrz. Miłej rozmowy.

Powiodła tęczówkami za mijającą ich Miedzianą. Cynthia miała nieodzowne wrażenie, że skądś ją kojarzyła. Wydawało jej się, że ich ewentualne spotkanie w przeszłości było czymś większym niż minięciem się na pałacowym korytarzu. Nie tylko sposób zachowania był znajomy, lecz i wygląd. Wydawało się, że nie po raz pierwszy widziała tę twarz z uwidocznionymi kośćmi policzkowymi, z dużymi, okrągłymi oczami i pełnymi ustami. Ostre spojrzenie same w sobie wydawało się móc zabić niczym wzrok bazyliszka.

Dopiero kiedy ponownie powędrowała wzrokiem przed siebie, zauważyła, że po wyjściu kobiety nie zostali sami. Nie uchwyciła kroków tego wampira. Pojawił się na szczycie schodów jak duch. I takie też wzbudzał wrażenie.

Samo spojrzenie na niego wywołało w niej ciarki. Serce zaczęło kołatać tak szybko, że zdawało jej się, że nawet ściany zaczęły wybijać ten sam rytm. A przecież wampir nawet nie patrzył na nią. Przeszywał Xandera surowym i gniewnym spojrzeniem.

Nikt nie musiał podać jej informacji o tożsamości schodzącego wampira. Chyba że Xander miał jeszcze jednego starszego brata, o którym nie wiedziała. Tak właśnie prezentował się Deimos. Jak brat Alexandera i Aamona.

Właśnie w ich stronę zmierzał Złoty, o którym słyszała wiele złego. Który zniechęci do rodu, wydał rozkaz egzekucji czwórki niewinnych dzieci. Który wstrząsał całym pałacem i układał go wedle własnej woli.

Oto był ojciec Xandera, o którym na samą myśl robiło jej się niedobrze.

Po opowieściach spodziewała się starszego mężczyzny o włosach przyprószonych siwizną. W żadnym swoim wyobrażeniu nie sądziła, że będzie wyglądać tak młodo. Na ludzki wiek jawił się na trzydzieści lat. Był mieszanką swoich synów. Xander z całą pewnością odziedziczył po nim wzrost oraz gęste, czarne włosy i brwi. Natomiast Aamon od ojca dostał typowe męskie rysy twarzy.

– Trafił mi się bezmyślny syn.

Mimo że jego głos pozostawał bez emocji, nie musiał się nawet starać, aby wywołać chęć ukorzenia się. W Złotym kryło się coś niebezpiecznego i dzikiego, co nakazywało jej paść na kolana i z nich nie stawać, dopóki na to nie pozwoli.

– Ojcze...

– Milcz – przerwał mu, nie musząc nawet podnosić głosu, aby wywrzeć wpływ na syna.

Zauważyła zaciskające się dłonie Xandera. Sądziła, że zaraz nawet poleje się krew, kiedy paznokciami przebije skórę.

– Co w zdaniu: Nie rób niczego głupiego pod moją nieobecność, nie zrozumiałeś?

I choć to pytanie nie było skierowane do niej, miała ochotę przepraszać za błąd, byle tylko Złoty szybciej ich opuścił. Odnosiła wrażenie, że jego pojawienie się zabrało całe powietrze z budynku. 

– Porozmawiamy po moim powrocie. Dla twojego dobra lepiej, żebyś miał przekonywujące wyjaśnienie.

Na samo brzmienie jego głosu miała ochotę zwymiotować. Wywoływał coś więcej niż strach. Było to jak rujnowanie wszystkiego. Wydawało jej się, że w jej umyśle po spotkaniu zostaną same zgliszcza. A mimo to nie pochyliła głowy. Stała wyprostowana, nawet kiedy złote tęczówki członka rady spoczęły na niej. Miała chwilę zawahania, kiedy niewyjaśnione uczucie ciągnęło ją na dół. Jednak przetrwała je. Złote tęczówki ponownie zgromiły syna.

– I naucz ją, jak należy przyzwoicie witać członków rady. Jeśli ty tego nie zrobisz, zrobi to twój brat.

Gdy mijał ją, przestała oddychać. Jakby za pomocą tego mogła stać się niewidzialna. Jak zwykle wszystko musiało działać przeciw niej, nawet jej własny umysł. Do głowy właśnie przychodziły wszystkie tajemnice. A o nich szczególnie nie powinien wiedzieć przedstawiciel rodu Khaos. Pojawiły się wspomnienia rozmów z Xanderem, myśli o głębokiej pogardzie Kalliasa wobec rady, moment spotkania z ciocią. Najgorszy obraz przedstawiał wczorajsze spotkanie z bezimienną Złotą. Jej postać wychodziła naprzód, machając rękoma i krzycząc: „Tutaj jestem".

A kiedy złote tęczówki Deimosa spoczęły na nią, sądziła, że już zajrzał do jej umysłu i poznał wszystkie sekrety. Zepsuła wszystko. Z jej winy inni poniosą konsekwencje.

Gdy już sądziła, że miało to miejsce, usłyszała wołające ją spojrzenie. Xander wpatrywał się w nią nieprzeniknionym spojrzeniem, a jego złote tęczówki świeciły bezmiernie jasno. Wtedy też to poczuła. Niewidzialną ochronę otaczającą jej umysł. Wampir chronił ją przed umiejętnościami ojca.

Nawet kiedy usłyszała hałas kół sunących po dróżce i była pewna, że członek rady opuścił mury zamku, nie mogła odetchnąć. Wydawało jej się, że powietrze nie chciało tutaj wrócić. Jakby już zawsze to miejsce miało zostać bez tlenu, a wszelką roślinność wokół zamku czekało zeschnięcie, nie pozwalając rozwinąć się tutaj żadnemu życiu.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro