Tom 2 ♦ Rozdział ♦ Dwunasty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Dom z cegieł

Dom z marmuru

Dom z betonu

Śpiew rozbrzmiał, zanim podeszła do uchylonych drzwi.

Myślałeś, że uda ci się je wszystkie ochronić

Myślałeś, że wszystkie ukryjesz

Ukryjesz przed tym, co nadchodzi

Lecz to byłeś ty, który zniszczył je wszystkie

Ledwo parła do przodu, choć nie było to spowodowane zgarbioną postawą, którą musiała przyjąć, przemierzając niski korytarz. Głos Bahati uderzał w nią jak huraganowa wichura, przy której stawianie kolejnych kroków było wyzwaniem.

Dom z cegieł przepadł

Dom z marmuru odrzuciłeś

Dom z betonu sam opuściłeś

Spotkanie z Bahati miało mieć miejsce znacznie szybciej, niż by pragnęła. Trzy dni po rozmowie z Kalliasem dostała informację od Clémence. Przedtem Miedziana weszła do apartamentu jak królowa, na włosach mając srebrną opaskę, która nawet nieco przypominało koronę. Niby powinna unikać spojrzenia na Cynthię, bo przecież ta uchodziła za Złotą, jednak jawnie, z pewną niejednoznaczną nonszalancją spojrzała na nią tym swoim ostrym i przeszywającym wzrokiem. Cynthia zawsze, kiedy to spojrzenie padało na nią, miała wrażenie, że jeszcze chwila i wampirzyca wbije swoje długie, spiczaste paznokcie w jej szyję. Na szczęście i tym razem to nie miało miejsca. Miedziana jedynie poinformowała ją o wyznaczonym przez członka rady dniu, w którym odbędzie się druga lekcja z Bahati.

Ta nieoczekiwana informacja nałożyła się z zamartwianiem się o ciocię. Efekt tego był taki, że nie dała rady zasnąć. W ogóle ostatnimi czasy mało spała, lecz o dziwo tylko rano odczuwała tego skutki. Zaraz potem, po wypiciu kawy, a później w ciągu dnia kolejnej i jeszcze jednej, mogła jakoś funkcjonować.

Odłożyła lampę naftową przed drzwiami. Tym razem to Zale musiał ją zapalić. Poszło mu znacznie gorzej niż Xanderowi. Długo dochodził, jak to zrobić. Wyglądał, jakby pierwszy raz w życiu trzymał ten rodzaj źródła światła, co później również niechętnie potwierdził, gdy się o to zapytała. Powiedział też, że rzadko Miedziany miał możliwość odbycia lekcji u Bahati. W historii było tylko kilku, którzy dostąpili tego zaszczytu. Zazwyczaj jedynie Złoci dostawali pozwolenie na lekcje.

Jest jeszcze jedno miejsce na dom

Nie wszystko stracone

Możesz go jeszcze zbudować

Jeśli zdolny będziesz do poświęceń

Oddaj jedno życie, a drzwi domu otworzą się przed tobą

Xander nie wrócił jeszcze ze swojej „wyprawy" po potomkinię Hel. Rozmawiała o tym z Epione. Miedziana zgodziła się dyskretnie przekazać wiadomość Złotemu o chęci spotkania się z nim.

Pozostaw

Dom z cegieł

Dom z marmuru

Dom z betonu

Straciłeś je wszystkie

lecz zyskać możesz nowy

Nie odbudujesz już ich

Zbuduj nowy

Chodź, zaprowadzę cię

w miejsce, gdzie zbudujesz dom

Chodź, zaprowadzę cię

Czy sięgniesz po moją dłoń?

Otworzyła drzwi. Po jej wcześniejszej wizycie niewiele się zmieniło. Miała wrażenie, że pojawiła się nowa rzeźba przy kandelabrze, choć mogła się mylić. Było ich tak wiele, że nawet gdyby chciała, nie spamiętałaby wszystkich.

Bahati siedziała na zydlu, a między jej nogami znajdował się dość spory kawał drewna. Widać było, że dopiero zaczynała w nim rzeźbić.

Pozostaw

Dom z cegieł

Dom z marmuru

Dom z betonu

Nie odzyskasz ich

Chodź, zaprowadzę cię

w miejsce, gdzie zbudujesz dom

Chodź, zaprowadzę cię

Czy sięgniesz po moją dłoń?

Bahati zaprzestała śpiewać, jak tylko jedna noga przybyłej znalazła się w środku, a drewniana podłoga zaskrzypiała pod naciskiem. Już na schodach zaczynała odczuwać delikatne pieczenie skóry w miejscu, w którym znajdował się wisior, a teraz jedynie się nasiliło.

– Deyanira – odezwała się dawna wiedźma nadludzkim głosem: starym i młodym zarazem. Pokryte oczy bielmem skierowała na Cynthię, w jednej sekundzie zyskując lat. To było zaledwie mrugnięcie, w którego czasie włosy kobiety koloru głębokiej czerni stały się siwe.

– To ja – oznajmiła dźwięcznie, rozkładając ręce, jakby właśnie jak magik wyczarowała siebie tutaj. Jej zewnętrzny pokaz świetnego humoru był tylko pozorem. Za uśmiechem kryła się panika.

W dalszym ciągu nie wiedziała, co znaczyło słowo „Deyanira". Może było to imię lub wyraz w nieznanym języku. Miała to sprawdzić, jednak po drodze pojawiły się ważniejsze sprawy, którymi zaprzątała sobie głowę.

Bahati wstała dość sprawnie jak na staruszkę i ruszyła w kierunku drugiego pomieszczenia.

Cynthia westchnęła głęboko, a twarz wykrzywiła w niezadowolonym grymasie. Naprawdę bardzo nie chciała przechodzić tego po raz drugi.

Idąc krętym korytarzem, zastanawiała się, czy istniała możliwość dogadania się ze starą–młodą kobietą. Może szło ją przekonać o bezsensowności poświęcania jej czasu. Ewidentnie wampirze umiejętności nie chciały z nią współpracować to może chociaż Bahati będzie.

– Rozumiem, że chcesz mi coś pokazać. – Przystąpiła do realizacji swojego planu, zanim się rozmyśli. Spojrzenie stojącej kobiety przed wyrytym na skalnej posadzce okręgiem, nieco ją zniechęciło. Spoglądając w jej oczy, miało się wrażenie, że wpadało się w pustkę, w nicość. Wszystko przestawało istnieć. Zostawało się samemu w próżni niczego. – Ale nie rozumiem co – dodała, choć wydawało jej się, że od wcześniejszych słów a do tych minęły lata. Jakby faktycznie została wciągnięta przez tę pustkę. – Jestem teraz człowiekiem. – Wskazała na swoje ciało, na wszelki wypadek, gdyby wiedźma jeszcze tego nie zauważyła. – Nie jestem w stanie zrobić to, co wampiry... – zawahała się przed powiedzeniem następnych słów, lecz i one w końcu padły z jej ust. – Nie będę niszczyć. Przykro mi, ale nie pozwolę zrobić z siebie tego, czym oni są.

Miała wrażenie, że Bahati analizowała usłyszane słowa, choć mogła być to jej nadinterpretacja, bo wyraz twarzy pozostał bez zmian. A może to tylko zaległa cisza taką myśl jej wyszeptała.

Wszelkie nadzieje zniknęły, gdy przemieniona wiedźma przesunęła się, odsłaniając okrąg.

A więc taka była jej odpowiedź.

Minęła kobietę i zajęła miejsce w samym środku okręgu. Kręciła głową, choć bardziej robiła to bezwiednie niż z zamiarem. Powietrze ogólnie było tu gęste i nieprzyjemne do oddychania, a kiedy obserwowała, jak Bahati zajmuje miejsce pomiędzy rzeźbami, nie mogła wręcz złapać tchu. Wiedziała, co zaraz nastąpi. Najgorsze było czekanie i odliczanie wraz z jaśnieniem po kolei oczu razem z gaśnięciem trzymanych świec przez drewniane siostry.

Siedem, osiem – pomyślała, kiedy świeca Bahati również rozbłysła intensywnym światłem, po czym zgasła, a to, co nieuniknione, właśnie nadeszło.

Zniknęła Bahati, rzeźby i jama. Nastąpił mrok.

Nauczona co się stanie, od razu zerwała jednym sprawnym ruchem naszyjnik i rzuciła przed siebie, kiedy zaczynał palić jej skórę. Użyła trochę za dużo siły i przedmiot poleciał daleko, niknąć w ciemności. Zaskoczyło ją to, bo sądziła, że niewidzialna ściana wyznaczona przez okrąg, zatrzyma go w środku. A ten poleciał tak daleko, że aż zniknął jej z oczu.

Rozejrzała się dookoła, nie widząc nigdzie wyrytego okręgu. Ostatnio był dobrze widoczny. Ostrożnie zrobiła krok do przodu, po czym następny i kolejny. Tym razem nie została zamknięta.

Czyżby Bahati wysłuchała jej prośby?

Nie, niemożliwe – zaprzeczyła tej myśli. Gdyby tak było, nie zesłałaby na nią ponownie tego mroku. 

Niepewnie szła przed siebie, co chwilę oglądając się na boki i za siebie, jakby lada moment coś miało wyskoczyć z ciemności. Naszyjnik faktycznie poleciał bardzo daleko, bo dopiero co go minęła.

Zwolniła, dostrzegając coś więcej. Miała już odpowiedź na swoje pytanie. Bahati nie wysłuchała jej prośby, o czym świadczyła wyryta w ziemi linia przesuwająca się ku niej. Tym razem nie tworzyła okręgu, lecz jak mur ciągnęła się w prawo i w lewo. Jej końce znikały w gęstej czerni.

Wiedziała już, że było to nadaremne, mimo to odwróciła się i tym razem nie powoli, lecz biegiem udała się tą samą drogą, którą wcześniej przemierzyła. Po drugiej stronie też mogła natrafić na niewidzialną ścianę, niemniej zamierzała spróbować uciec z tej pułapki. Nie zwalniając tempa, parła przed siebie.

Wydało jej się, że minęła właśnie miejsce, z którego zaczynała, choć mogło jej się tylko wydawać, bo niczym się nie wyróżniało.

Zobaczyła pojawiający się odległy obszar inny od reszty. Z daleka wyglądał jak morze, tylko że czarne i takie bez wody. Była to również czerń, lecz ciemniejsza, o głębszym kolorycie.

Zbliżała się do tego, dalej nie potrafiąc określić, czym to było.

Może było to wyjście z pułapki?

W ostatnim momencie zdążyła zrozumieć, jak bardzo się myliła.

Gdyby nie udało jej się zatrzymać, wiele by ją to kosztowało. Wyróżniająca się czerń okazała się przepaścią. Bezkresem ciemności.

Zachwiała się, tracąc równowagę i prawie wpadając w otchłań. Nie pomagał hulający wiatr, przypominający ten szalejący na szczytach gór.

To wszystko wydawało się tak realne. Zaczynała nawet odczuwać objawy lęku wysokości. Trudno było uwierzyć, że miało to miejsce w głowie: jej albo Bahati. Nie wiedziała, gdzie dokładnie została zabrana, lecz nie wierzyła, że działo się to naprawdę, nawet jeśli ten wiatr, ciarki, przyspieszony oddech od wysiłku nie różniły się niczym od prawdziwych. Nie mogło dziać się to naprawdę. Jeśli wskoczy teraz w tę przepaść, nic nie powinno jej się stać.

Była to tylko fikcja, a więc bez problemu przeżyje ten skok albo jak w śnie się obudzi... prawda?

Nieco pochyliła się do przodu, bardzo uważając przy tym, by nie stracić równowagi. Zaglądnęła w mrok przepaści. Nawet jeśli chciałaby się teraz ruszyć, nie mogła. Sparaliżowało ją. Tak jak wtedy na ścianie wspinaczkowej z Gaelem. 

– Nie wskoczę tam – oznajmiła panicznie, kierując swoje słowa do nikogo szczególnego. Po prostu wypłynęły z jej ust na podstawie myśli pojawiających się w głowie.

Nie było łatwe zmuszenie odmawiających współpracy dolnych kończyn do poruszenia się. Musiała odsunąć się od przepaści. Nawet jeśli z własnej woli nie zamierzała tam wskoczyć, nogi miała miękkie. Jeszcze chwila i jak kłoda runęłaby w głębię ciemności.

Cofała, mając problem z oddychaniem. Nie nadawała się do tego typu lekcji. Ostatnio nazwała Kalliasa najgorszym nauczycielem. Myliła się. On przynajmniej nie próbował jej zabić.

Naprawdę próbowała być wyrozumiała dla Bahati. Dawna wiedźma próbowała jej coś przekazać, ale sposób, jaki wybrała, był najgorszy z możliwych. W czasie silnego stresu przestawała myśleć. Włączał jej się nie zawsze sprawdzający się instynkt uciekania. Przestawała analizować, nie szukała rozwiązań i po prostu uciekała. Tak jak teraz.

Uznała, że odsunęła się wystarczająco od przepaści i nawet jak jakimś nieszczęsnym cudem się potknie, nie było mowy, aby wpadła w dół. Ruszyła biegiem wzdłuż niewidzialnego muru... który nagle pojawił się w zasięgu jej wzroku.

Czy aż tyle czasu straciła, wpatrując się bez celu w przepaść?

Na to wyglądało, bo linia znajdowała się już bardzo blisko. Za blisko. 

Nie miała innego wyjścia niż przybliżyć się do otchłani. Jeszcze chwila a jedynym rozwiązaniem stanie się skok w nieprzeniknioną ciemność.

– Niszcz, Deyaniro, niszcz.

Zignorowała rozbrzmiewający głos Bahati. Ciężko było określić jego źródło. Jakby pochodził ze wszystkich stron. 

– Niby jak? Jak mam zniszczyć coś, co nie istnieje?! – Ton głosu biegnącej rudowłosej niebezpiecznie wzrósł. W tym momencie przerażenie zamieniało się w lodowatą złość. Już nawet nie bała się, że spadnie w przepaść. Była zirytowana, że w ogóle może to nastąpić. Nie pisała się na to. Zamierzała po prostu jakoś przeżyć w tym miejscu, jednak Bahati bardzo jej to utrudniała.

Biegła już wręcz na granicy przepaści. Nie uda jej się ją ani przeskoczyć, ani ominąć. Nie miała już innego wyjścia niż zatrzymać się i fizycznie spróbować zastopować niewidzialny mur.

Rozległ się dźwięk przypominający uderzenie w szybę, kiedy zamachnęła się i kopnęła w ścianę.

– Niszcz, Deyaniro, niszcz.

Słowa Bahati wywołały w niej szał. Jak szalona uderzała już nie tylko nogami, lecz także rękoma, próbując przebić się przez niewidzialną powierzchnię.

– Tego ode mnie chcesz? – Ryk wydostał się z jej ust, kiedy raz po raz waliła w mur. – Chcesz, żebym stała się jednym z nich? – Desperacja, poczucie porażki, rozczarowanie: to było słychać w jej krzyku. – Czy chcesz mi pokazać, że wcale nie różnię się wampirów? Tego chcesz?!

Opadała z sił. Uderzała coraz wolniej i słabiej. Aż w końcu poddała się i po prostu przyparła plecami do ściany. Zaparła się nogami, mimo to niewidzialny mur pchał ją coraz bliżej przepaści. Była już na wyciągnięcie ręki.

– Nie zgadzam się – odparła zrezygnowana już nie krzykiem, lecz jednostajnym, cichym głosem. – Nie pozwolę, aby moim przeznaczeniem była destrukcja.

To był jej wybór. 

Została wepchnięta w przepaść. Jej ciało spadało z niewiarygodną prędkością, przeszywając powietrze. Nabierało coraz większej prędkości, a opór powietrza coraz bardziej rósł. Było to tak realne... aż w końcu uwierzyła, że działo się to naprawdę.

Zobaczyła dno przepaści. Zdążyła wydać z siebie jedynie krótki przeraźliwy pisk.

Kiedy jej ciało zetknęło się z dnem, na chwilę wszystko zniknęło. Nie było już ciemności, nie było jej. Pojawiła się biel, a po niej rozmyty obraz.

Z jej ust nie wydostał się nawet najcichszy dźwięk, mimo że wargi rozwarte miała szeroko. Twarz była wykrzywiona, a ciało wygięte na skutek ostrego promieniującego od kręgosłupa bólu. Miała trudności z oddychaniem. Powietrze nie chciało opuścić płuc.

Żyła, choć nie wiedziała jak długo.

Ledwo zdołała poruszyć palcem. Ta ściana i przepaść mogły być jedynie wytworem wyobraźni, jednak z całą pewnością ból był prawdziwy. Kręciło jej się w głowie, a obraz przed oczami falował. Czuła się jak na statku... lub na haju, jak to może powiedziałaby Winter. Nie potrafiła stwierdzić, ile czasu minęło, choć dla niej była to niekończąca się męka, zanim wzrok się wyostrzył i zdołała ujrzeć wyraźnie wysokie drewniane rzeźby.

Leżała na zimnej skalnej posadzce, czując piasek pod cienkim materiałem czarnej, zwiewnej sukienki.

W końcu z trudem złapała oddech. Ból z każdą sekundą malał, ale nieszybko udało jej się choćby podnieść rękę.

Nigdy nie brała udziału w maratonie, ale teraz uważała, że tak właśnie by się czuła. Miała wrażenie, że każdy mięsień w jej ciele pulsował boleśnie. Po chwili i te nieprzyjemne uczucie zelżało. Został tylko ból w okolicach dolnych partii ciała.

W końcu udało jej się chociaż podnieść plecy z podłogi i usiąść. Na wstanie uważała, że było jeszcze za wcześnie. Potrzebowała najpierw przyzwyczaić ciało do tego wysiłku, jakiego wymagała ta niepozorna pozycja, jakim był siad prosty.

– Jesteście zadowolone? – powiedziała bez żadnego większego celu, mierząc ponurym spojrzeniem jedną z drewnianych sióstr. Jej młode i kobiece rysy twarzy uwydatniały się przez bardzo krótkie i kręcone czarne włosy niemal przystrzyżone przy samej głowie. Było to zadziwiające, z jaką łatwością szło Bahati odwzorować nawet najmniejsze szczegóły. Kiedy Cynthia przesuwała wzrokiem po rzeźbach, przypominały bardziej zaklętych ludzi w drzewach niż własnoręcznie wykonane dzieła.

Bahati nie było w pomieszczeniu, dlatego pozwoliła sobie trochę dłużej posiedzieć i pooglądać rzeźby. Jedna rzuciła jej się najbardziej w oczy, lecz nie dlatego, że wydawała się przedstawiać najstarszą kobietę z całej tej siódemki. Jako jedyna z pozostałych nie przylegała do skały. Za rzeźbą na ścianie coś widniało. Zaciekawiona tym, w końcu się podniosła, choć nie obyło się bez dramatycznego jęku.

Wiedziała już, o jakim znaku Xander mówił. Znajdował się on właśnie za tą rzeźbą. Faktycznie przypominał niedokończone „J". Dolny ogonek był tylko lekko zaznaczony, jakby osoba go robiąca nie zdołała go dokończyć, co zgadzało się z tym, co powiedział Xander. Jednak sam znak nieco różnił się od jej wyobrażeń. Spodziewała się po prostu równo wyrytej linii. A ta była koślawa, w jednym miejscu wgłębienie było większe, w innym ściana została tylko lekko naruszona. Jednak nie było się co dziwić, bo podobno Złoty własnymi rękoma trudził się, aby wyryć ten niewielki znak, nie większy od jej przedramienia.

Sam znak nie wyglądał nieludzko. Zwykłe wgłębienie w ścianie. Jednak już takie nie zwykłe, a wprost nierealne były odchodzące od znaku ciemnoczerwone, wręcz bordowe linie. Przypominały żyły rozchodzące się po ścianie i niknące w skalnych powierzchniach. Xander powiedział, że w czasie tworzenia znaku krew Złotego wsiąknęła w jaskinię i to właśnie ona związała Bahati z tym miejscem. 

Kiedy podeszła nieco bliżej, nawet wydało jej się, że wewnątrz skały płynęła krew jak w krwiobiegu u żywej osoby. Nie rozumiała, jak dokładnie to działało. Niewiedza jeszcze bardziej ją przerażała. To pokazywało, że jeszcze niewiele wiedziała o Złotych. 

Przestraszyła się, kiedy do jej uszu doszedł dźwięk. Początkowo myślała, że pochodził ze znaku, jednak kiedy skupiła się na nim, zidentyfikowała jego źródło. To Bahati rozpoczęła swój pokaz.

Powoli wycofywała się, nie spuszczając spojrzenia z wyrytego znaku, jakby z niego, jak tylko odwróci wzrok, miały uwolnić się ręce tego, który go stworzył, po czym wciągnąć ją do środka. 

Odwróciła się, dopiero kiedy znalazła się w korytarzu, a rzeźba zasłoniła znak.

Dom z cegieł przepadł

Dom z marmuru odrzuciłeś

Dom z betonu sam opuściłeś

Uchwyciła słowa, kiedy przemierzała pełen zakrętów wąski korytarz.

Bahati prawą ręką trzymała za trzonek, lewą z wierzchu na klindze. Jej ruchy były powolne, każdy wydawał się dokładnie przemyślany. Czas dla niej nie grał roli. Zamknięta na wieczność, nie musiała się śpieszyć.

Charakterystyczny dźwięk cięcia drewna zmieszał się z dwoistym głosem.

Jest jeszcze jedno miejsce na dom

Nie wszystko stracone

Możesz go jeszcze zbudować

Jeśli zdolny będziesz do poświęceń

Oddaj jedno życie, a drzwi domu otworzą się przed tobą

Przemierzając jamę, rzuciła spojrzeniem na ukryty pokój, w którym mieściły się rzeźby przedstawiające między innymi ją lub Xandera. Było ciemno, ciemniej niż ostatnio. Zastanawiała się, czy doszła kolejna postać. Miała również dowiedzieć się, na jakiej podstawie wybierała osoby do wyrzeźbienia. Czy byli to tylko jej uczniowie, czy ci, których zobaczyła za pomocą swoich zdolności?

Pozostaw

Dom z cegieł

Dom z marmuru

Dom z betonu

Była już przy drzwiach, kiedy zaskakując samą siebie, odwróciła się w stronę Bahati.

Straciłeś je wszystkie

lecz zyskać możesz nowy

Nie odbudujesz już ich

Jej śpiew wywoływał uczucie niezrozumiałej tęsknoty za czymś, czego się nawet jeszcze nie poznało.

Xander powiedział jej, że nie potrafi zrozumieć, dlatego najpotężniejsze wiedźmy tak po prostu się poddały. Nie mógł zrozumieć, bo nigdy nie zależało mu tak bardzo na kimś, że gotów był poświęcić własne życie dla tej osoby. Gotów nawet spędzić wieczność w samotności, uwięziony pod ziemią, byle tylko mieć pewność, że bliskim nie stanie się żadna krzywda. Było to poświęcenie, którego Xander nie rozumiał.

To właśnie przedstawiało obraz tego miejsca, wampirów zamieszkujących pałac.

Żyli razem, lecz byli dla siebie obcy. Nie zdolni do poświęceń dla drugiej osoby. 

Zbuduj nowy

Chodź, zaprowadzę cię

w miejsce, gdzie zbudujesz dom

Chodź, zaprowadzę cię

Czy sięgniesz po moją dłoń?

***

Przebudziła się po zachodzie słońca. Nie byłoby w tym nic zaskakującego, bo odkąd zamieszkała w pałacu nie potrafiła sobie przypomnieć, czy przespała choć jedną całą noc. Problemy ze snem nasiliły się, odkąd dowiedziała się o przetrzymywaniu jej cioci. Jednak aktualne przebudzenie się było inne. Nie potrafiła tego wyjaśnić, ale podświadomie czuła, że coś było nie tak. W czasie jej krótkiego snu zaszła jakaś zmiana. Nie wiedziała jeszcze, jaka ani gdzie.

Rozejrzała się po pokoju. Panująca ciemność była trudna do przejrzenia. Mimo to udało jej się ustalić, że jeśli w ogóle jakaś zmiana zaszła, to nie w sypialni. Przez chwilę zastanawiała się, czy powinna sprawdzić również salon, czy po prostu przekręcić się na drugi bok i spróbować zasnąć. Ciekawość zwyciężyła, choć niewykluczone, że była w tym też lekka bezmyślność. Jeśli faktycznie coś się stało podczas jej snu, może lepiej było to zostawić do rana, aż w apartamencie zjawi się Epione.

Panele cicho zaskrzypiały, kiedy obciążyła je swoim ciężarem. Ruszyła w kierunku salonu, po drodze zerkając na szczelinę powstałą między zasłonami sypialnych okien. Nieboskłon pokrywał czerń, równie nieprzejrzysta co w pokoju. Musiał być środek nocy.

Nie przestraszyła się, kiedy go zobaczyła. Może jej mózg jeszcze nie wiedział, lecz ewidentnie podświadomość już tak, że to Xander był tym niepasującym elementem w apartamencie.

Spowity ciemnością wyglądał jak zwierze polujące nocą, czające się na zdobycz w zaroślach i cierpliwie czekające na dogodny moment do ataku. Jedynym zdradzającym elementem były rażące złocistym światłem tęczówki. Zazwyczaj, gdy przebywali sami, wracał do swoich ludzkich. Cynthia odnosiła wrażenie, że tym razem specjalnie zostawił wampirze. Może, aby mogła w ogóle zauważyć jego obecność, a może miało to od początku wskazywać, w jakim celu przyszedł.

– Cynthio – odezwał się mroczny pan, bo tak właśnie zaczął jawić jej się Xander, kiedy światło księżyca przedostało się przez niezasłonięte okna w salonie i na krótko rozświetliło wampira siedzącego na fotelu. Było coś mrocznego i upiornego w jego wyglądzie. Szczególnie teraz, kiedy włosy czarne jak smoła, ciemny ubiór i do tego krucze tęczówki, kiedy niespodziewanie przybrał ludzkich oczu, zlały się z panującym mrokiem, stanowiąc jedność. Za dnia znajdujący się za nim fresk przywoływał ponure myśli, lecz nocą zyskiwał większą władzę nad mózgiem. Ciała powyginane w bolesnych konwulsjach spowodowanych zamianą w zwierzęta wydawały się wychodzić ze ściany. A gęsty i ciężki mrok okupujący las ściennego malowidła pełzał pod fotelem Złotego.

Ponury żniwiarz, który przyszedł po życie Cynthii.

Było to zaskakujące, jak jedna osoba potrafiła wywołać w niej tak wiele sprzecznych emocji. Jeszcze niedawno w jego objęciach czuła się, jakby trafiała w najbezpieczniejsze miejsce na ziemi. Teraz przebywając blisko niego, stawała u bram piekieł. Najgorsze było w tym, że to Xander miał zadecydować o jej losie, czy zakończy żywot w buchającym ogniu.

– Xander – wydusiła w końcu z siebie. Zmusiła swoje ciało do podejścia bliżej. Najchętniej zostałaby na drugim końcu salonu, jednak rezultat rozmowy, którą mieli przeprowadzić, był zbyt ważny na wygłupy.

Krok Cynthii nie można było nazwać nawet powolnym, bliżej temu było do skradania się. Sama siebie w myślach zbeształa za to zachowanie. Może teraz Xander prezentował się jak król piekieł, to przecież poznała go na tyle, aby wiedzieć, że nie skrzywdzi ją tak, jak przygotowuje się na to jej ciało. W tej chwili Xander wzbudzał w niej stan gotowości... przerażał ją.

– Jak poszukiwania potomkini Hel? – zapytała chyba tylko po to, aby udowodnić swojemu ciału, że wampir siedzący z rozstawionymi szeroko nogami na zdobionym fotelu jak król na tronie był tylko Xanderem.

Czarne tęczówki obserwowały jej ruch, jak ostrożnie siadała na końcu znajdującej się prostopadle do fotela bankiety z tapiserią przedstawiającą aniołki w gaju oliwnym. Nawet one w obecnych okolicznościach zaczęły jawić jej się jak wysłannicy demona. Dopiero kiedy zajęła miejsce, odpowiedział:

– Udane. – Wzniósł rękę do góry, jakby chciał wznieść toast, mimo że między palcami nic nie trzymał. – Udało mi się wyrwać biedną księżniczkę ze wstrętnych rąk obrzydliwe starego i despotycznego czarnoksiężnika... – zawiesił głos i teatralnie cmoknął, udając zamyślenie. – Nie, czekaj. Pomyliły mi się bajki. – Jego zęby błysnęły w uśmiechu, niepasującym do zimnego głębokiego spojrzenie, jakim ją uraczył.

Nie wiedząc jak to skomentować, postanowiła po prostu tego nie robić. Poprawiła długie rękawy, kiedy zimno przedarło się przez jedwabny materiał. Cieszyła się, że tej nocy Epione przygotowała  dla niej zestaw piżamowy składający się ze zwykłej koszuli i spodni, a nie halkę ze wstawkami z koronki, którą nieraz jej przynosiła. 

Przechodząc do konkretu, bez bawienia się w podchody powiedziała:

– Pewnie słyszałeś, że moja ciocia jest więziona przez radę. 

Postawa Xandera w jednej chwili diametralnie się zmieniła. Spoważniał, napinając ciało.

– Słyszałem – potwierdził twardo, głosem znacznie różniącym się od tego ironicznego przed chwilą. – Jak się czujesz? – Miała wrażenie, że w jego oczach pojawiło się coś na kształt troski.

Prychnęła gorzko.

– Zachowaj to dla kogoś innego – warknęła kpiąco.

Przez twarz Xandera przeszło zmieszanie. Wydawał się naprawdę nie wiedzieć, o co jej chodziło, dlatego dodała:

– Nie musisz udawać, że się przejmujesz moim samopoczuciem. Jakoś przez ten cały czas, kiedy była zamknięta, nie przyszło ci do głowy, żeby mnie o tym poinformować.

Zaskoczenie zniknęło, zrozumiał już, co miała na myśli. Twarz stężała w złym grymasie, jakby wypowiedziane słowa w jego kierunku potraktował jak obrazę.

– Myślisz, że o tym wiedziałem. – Było to stwierdzenie bardziej kierowane do samego siebie niż do rudowłosej, kiedy na moment odwrócił wzrok, a na twarzy pojawiły się ślady konsternacji. 

– Trudno mi uwierzyć, że tak nie było – sarknęła z przekonaniem, choć gdzieś z tyłu głowy pojawiła się myśl, że może faktycznie nie zdawał sobie sprawy. Została jednak szybko zagłuszona przez inne argumenty. Jeśli Kallias wiedział, nie było możliwości, że syn członka rady nie miał o tym pojęcia.

Parsknął i uśmiechnął się bez krzty wesołości. Albo bardzo dobrze udawał, albo autentycznie zraniły go słowa Cynthii. Przekręcił głowę w drugą stronę, przerzucając ciemne spojrzenie na drzwi prowadzące do jadalni. Wyglądało to tak, że jeszcze chwila i wstanie, wyżyje się na nich, wyrywając je z zawiasów i wyrzucając przez okno, które pewnie też ucierpiałoby. Nie wszystkie można było otworzyć, więc musiałby je wybić. Ten jednak tylko zagryzł wewnętrzną stronę policzka, krzywiąc twarz w ponurym wyrazie.

– Ty naprawdę widzisz we mnie najgorszą szumowinę.

Poczuła gorzki smak uchwyciwszy gorycz w jego tonie. Najgorszy jednak był ten niewyjaśniony ból, który nagle z Xandera przeszedł na nią. 

Nie tylko ciebie. Widzę tak każdego wampira – pomyślała, jednak nie odważyła się powiedzieć tego na głos. Ewidentnie Xander od początku rozmowy nie był w wyśmienitym humorze, a pogarszanie czegoś, co było już w nie najlepszym stanie, nie było dobrą opcją, zwłaszcza kiedy przecież miała do niego sprawę. Na razie nie zapowiadało się, że uda jej się przekonać Złotego, aby pomógł spotkać się z ciocią.

– Masz w ojca radzie – zauważyła ze słyszalnym zarzutem w głosie, jakby była to zbrodnia. Musiała przyznać, że miał na to swój wpływ Kallias. Wypowiadał się w jednoznaczny sposób o rządzących wampirach, powodując, że jego zdanie o nich częściowo przeszło na nią. Było to aż dziwne, że rada jeszcze nie zareagowała na to, jak skutecznie wampir nastawiał ją przeciwko nich.

– Ach, no tak. Przecież każdy wie, że przy porannej kawie i croissancie zwierza mi się ze swoich wszystkich poczynań. – Teatralnie uderzył ręką w czoło. – Jak mogłem o tym zapomnieć. – Przemawiały przez niego już nie tylko żal i rozczarowanie, ale i złość.

Coraz bardziej mogła jedynie pomarzyć o spotkaniu z ciocią. Ewidentnie ta rozmowa poszła w złym kierunku.

– Ojciec nie poinformował mnie o tym. On ani nikt inny – zaznaczył stanowczo, najwyraźniej chcąc mieć pewność, że jego słowa brzmią odpowiednio. – Mogłem sam się domyślić, ale... moje myśli przez ostatni czas krążyły wokół pewnej rudowłosej lisicy. W mojej głowie nie było miejsca na inną kobietę.

To było niesamowite, a w tym momencie bardziej niebezpieczne, jak bardzo ten wampir działał na nią. W jednej chwili naprawdę uwierzyła mu, będąc gotowa przeprosić za fałszywe oskarżenia. Jeśli grał... był naprawdę dobrym aktorem.

Nie odpowiedziała, swoją całą uwagę skupiając na uspokojeniu rozszalałego serca.

Nie, nie, nie – odezwał się w jej głowie głos, paniczny krzyk. – To tylko gra.

Jeśli była to tylko gra... zaskakując samą siebie, postanowiła w nią zagrać.

– Ile jesteś w stanie zrobić dla tej rudowłosej lisicy? – Nie poznała swojego głosu. Nawet kiedy byli jeszcze razem nie wydawało jej się, że odważyła się mówić z takim uwodzicielskim brzmieniem. 

– Wszystko – odpowiedział bez namysłu, wpatrując się głęboko w miodowe tęczówki.

Wszystko. Miała ochotę się gorzko zaśmiać. To tylko ładnie brzmiało.

Przesunęła się, zmniejszając odległość między nimi. Usiadła na brzeżku siedzenia i nachyliła się w kierunku Złotego. Już dawno z własnej woli nie znalazła się tak blisko Xandera.

– Zorganizuj moje spotkanie z ciocią. – To nie była prośba.

– Dobrze – odpowiedział od razu. 

Miała wrażenie, że w tej chwili zgodziłby się na wszystko. Nawet jeśli powiedziałaby mu, że ma uwolnić Bethany, zrobiłby to nawet teraz.

Uzyskała to, co chciała, a mimo to nie odsunęła się od wampira. Nie mogła. Zaczarowana czarnymi tęczówkami, po prostu siedziała i wpatrywała się w nie, jakby oglądała nocne niebo.

A kiedy podniósł rękę i zbliżył ją do niej, jakby zamierzał dotknąć policzka, jeszcze bardziej nachyliła się w jego stronę, niemal nie spadając z bankiety.

Ciało było szybsze od umysłu.

Zaraz sama przegra przez swoją własną broń.

Na jej szczęście umysł też jako tako działał. Odchyliła nagle głowę, zapobiegając bliskości.

Zapobiegając tragedii, jaka mogłaby się po tym wydarzyć.

Jego ręka wróciła na podłokietnik, mimo to skutki tego, do czego prawie doprowadził wampir, były dalej obecne. Jej serce biło jak szalone. Uchwyciła to ona, więc była pewna, że słyszał to również Xander.

– Powinieneś już iść – poinformowała, starając się brzmieć na przekonaną co do swoich słów, ale wyszło jej to marnie. Dałaby sobie za to, co najwyżej ocenę D. Ledwo zdane. Za chwilę mogła zrobić coś bardzo głupiego, czego później by żałowała.

– Powinienem – potwierdził cicho, lecz nie zrobił nic, żeby to uczynić.

– Dlaczego więc jeszcze tu jesteś?

– Ponieważ nie dajesz mi odejść... Ponieważ nie chcę odejść – wyszeptał, jakby bał się, że zbyt głośny ton zniszczy wszystko.

Zniszczy tę więź. Zniszczy cienką nić przywianą przez podmuchy wiatru jak w czasie babiego lata. Zniszczy spojrzenia, za pomocą których zaglądali w swoje dusze. Zniszczy muzykę tworzoną przez jej bicie serca.

Jednak to wszystko nie mogło długo przetrwać. Któreś z nich i tak musiało to zniszczyć.

Dwa razy zrobił to Xander. Za pierwszym, kiedy oszukiwał ją o swojej naturze, udając nastolatka. Za drugim, kiedy ukrywał przed nią jej prawdziwe pochodzenie.

I choć mówi się: do trzech razy sztuka, nie zapowiadało się, aby po raz kolejny zrobił to Xander. Przyszedł więc czas na nią.

Niespodziewanie wstała, wiedząc, że plastra należy pozbyć się jednym sprawnym ruchem. Ruszyła w kierunku sypialni, choć wiedziała, że za nim zaszyje się w niej, musiała poruszyć jeszcze jedną kwestię. Jednak chciała odsunąć się od wampira, bojąc się, że samo wstanie, będzie niewystarczające i zaraz powrócą do tej więzi.

Do więzi, która w rzeczywistości była ostra i kłująca jak ciernie.

Jak złote ciernie. 

– Kiedy mogę się spodziewać spotkania z ciocią?

Xander nie odpowiedział, choć po jego nieprzejrzystym wzroku wbitym w nią, wiedziała, że ją usłyszał. Wyglądał dalej na zaskoczonego, jakby nie mógł uwierzyć, że Cynthia po prostu wstała i odeszła.

Król, któremu właśnie zabrano koronę. – Tak teraz jawił się Xander.

– Nie wiem – odpowiedział w końcu, choć oczy dalej wydawały się zagubione, jakby czegoś szukał, choć ciągle wzrok wlepiony miał w Cynthię.

Ta odpowiedź ją nie zadowoliła, jednak wiedziała, że w tej chwili nic więcej od niego nie usłyszy. Kiwnęła więc tylko głową na znak, że przyjęła jego słowa.

Cofała się w kierunku pokoju, będąc cały czas przodem do Xandera. Chyba chciała jeszcze chwilę popatrzyć w jego oczy, w te bezgwiezdne ciemne piękne niebo. Wiedziała, że jak za chwilę wejdzie do sypialni i zamknie drzwi, wszystko wróci do normalności.

Znów pojawi się Cynthia, która szybciej sama wyrwie sobie serce i przebije je kilka razy, byle nie pozwolić Xanderowi je przejąć ponownie. A ona z całą pewnością wolała tę wersję siebie. Ta teraz była zbyt łatwowierna, krótko pamięciowa i zbyt szybko się zakochująca.

– Dobranoc, Xander – powiedziała, będąc już przy drzwiach. Bardzo długo zajęło jej dojście do nich.

– Dobranoc – odpowiedział niemrawo. Przymykała już drzwi, kiedy ujrzała na jego twarzy ten znany jej uśmiech. Wiedziała, że jeszcze ma coś do powiedzenia, więc pozwoliła mu to zrobić, nie ukrywając się jeszcze za drewnianą powierzchnią. – Coś czuję, lisico, że tej nocy będę bohaterem twoich snów. – Nie było to przewidywanie, lecz zapewnienie. Nie spodobała jej się arogancja w jego oczach pokazująca, że wszystko szło zgodnie z planem. 

No tak, zakład. Zacisnęła zęby, bo w tej chwili, nawet jeśli chciałaby mu na ten temat coś powiedzieć, była na jego łasce. Spotkanie z ciocią stanowiło dla niej priorytet. 

Żałowała, że pozwoliła mu to powiedzieć. Zanim zatrzasnęła głośno drzwi, wysyłała mu uprzednio nienawistne spojrzenie.

Cóż, Xander nie był prorokiem. Nie śnił się jej. Tak właściwie o niczym nie śniła, lecz to tylko dlatego, że po ich rozmowie nie położyła się spać. Rozmyślała o wszystkim: o cioci, o Bahati, o tym, co zdążył dotychczas przekazać jej Kallias.

Rozmyślała o wszystkim, byle tylko nie zasnąć.

Bała się, że będzie śnić o wampirze o oczach piękniejszych niż nocne niebo.


Zapraszam do komentowania i dzielenia się przemyśleniami :D

TikTok: julita.books


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro