Tom 2 ♦ Rozdział ♦ Dziesiąty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Autor: Nieznany

Książka: Dzieje Wampirów Tom 2

Dział 3: Przemiana

Rozdział 3: Przemiana wiedźmy w wampira

Dostępność: Dostępna, Złota Biblioteka Pałacowa

Słowem wstępu należy wspomnieć: przemiana wiedźmy w wampira odbiega od przemiany człowieka w wampira (przemiana człowieka stanowi pierwowzór, do którego porównuje się przemiany innych istot). Dokonano niezmiernie ważnej obserwacji, w której następstwie wysnuto konkluzje: Wstrzyknięcie jadu do ciała wiedźmy z rzadka nie prowadzi do narodzin wampira [...]

Przemiana wiedźmy w wampira jest żmudna i obarczona dużym niepowodzeniem. Prawie każda prowadzi do śmierci wiedźmy. Zazwyczaj następuje ona w pierwszym etapie przemiany: fazie granicznej (z chwilą dostania się jadu do krwiobiegu). Zakładając, że śmierć nie nadchodzi w pierwszym kontakcie organizmu z jadem, na ogół ma miejsce w fazie zmian (jak tylko jad dociera do komórek). Wyjątkowo następuje w trzeciej fazie, gdy przemieniający jest fałszywie przekonany o prawidłowym przebiegu przemiany [...] Powód trudności przemian wiedźm nie jest jasno określony. Uznaje się, że może to stanowić ewolucyjną ochronę przed przemianami istot innych niż człowiek.

Jak zostało wspomniane, nie każda przemiana wiedźmy kończy się narodzinami wampira. Wyjątkowo przemiana może nie doprowadzić do śmierci. Zasadniczo w konsekwencji tego wiedźma traci swoje zdolności i w zamian zyskuje wampirze, czego przejawem są czerwone oczy. Rzadko kiedy może narodzić się coś odmiennego od wampira. Powstałe istnienie określane jest mianem chimery WW (chimera wiedźma-wampir, nie mylić z jeszcze rzadziej występującą hybrydą WW powstałą przez skrzyżowanie się wampira z wiedźmą). Nie można wyróżnić jednoznacznych cech, każda bowiem chimera WW jest inna, wyjątkowa, wyróżniana przez odmienne zdolności. Według dokonanych obserwacji najczęściej ich zdolności są uwarunkowane przez te, które miały za życia jako wiedźmy. Jednakowoż odkryto przypadki, w których po przemianie, wiedźmy jako chimery WW zyskiwały dodatkowe nowe zdolności [...]

Xander nie czekał na ławce, tak jak przedtem poinformował. Nie wiedziała, czy znalazł się tutaj przywołany jej wcześniejszym krzykiem, czy po prostu znudziło mu się wielogodzinne grzęźnięcie w jednym miejscu. Tyle właśnie Cynthia wyliczyła, że jej nie było, sugerując się ciemnym bezgwiezdnym firmamentem. Miała wrażenie, że zniknęła na maksymalnie godzinę, a jak się okazało, na dole przebywała znacznie dłużej. Wieczór niespodziewanie zamienił się w noc.

Złoty nie skomentował jej rozmazanego makijażu ani sposobu, w jaki opuściła jaskinię. Ostatnie schody pokonała biegiem, jakby za nią przesuwała się ta sama niewidzialna ściana, która na dole miażdżyła ciało. W jej oczach nietrudno było nie zauważyć obłędu, który aż wylewał się z nich jak za duża ilość wody wypełniająca szklankę. Nie próbowała tego ukryć. Nawet gdyby chciała, nie potrafiłaby uspokoić drżenia nóg, przyspieszonego oddechu, czy przybrać na twarz swobodny wyraz. To przekraczało jej aktualne możliwości, choć w tej chwili nie interesowało ją, że Xander był świadkiem jej aktualnego stanu. Nawet kiedy ona sama nie potrafiła nic wyczytać z jego twarzy. Stał oparty o pień starej pinii. Chociaż nie potrafiła stwierdzić, o czym myślał, wiedziała, że jej nie ignorował. Dostrzegła jego intensywne spojrzenie. Czuła się naga, kiedy badał tymi swoimi czarnymi tęczówkami każdy element jej ciała. I tak stała w lekkim rozkroku, dalej w jednej ręce trzymając lampę naftową, drugą mając luźno puszczoną wzdłuż ciała jakby była w czasie badania lekarskiego, w którym to lekarz posiadał w oczach rentgen. Jego mina nie zdradzała wiele, lecz na pewno nie niosła śladów niepokoju. Było to dla niej potwierdzeniem: to, co wydarzyło się tam na dole, miało miejsce tylko w jej głowie. Żyła. Nie została zmiażdżona na papkę.

Wolną ręką przejechała po ramieniu. Z całą pewnością żyła. To było tylko w jej głowie... nawet jeśli ból był tak realny, że ślady po nim stale odczuwała w kościach.

Kiedy Xander zakończył swoje badanie, bez słowa czy jakiejkolwiek reakcji widocznej na twarzy, podszedł do niej. Wzdrygnęła się, myśląc, że będzie chciał ją dotknąć. Jednak on tylko przejął od niej lampę, zgasił ją i zawiesił na haczyku przybitym do ściany. Drzwi zaskrzypiały jak stara sowa, kiedy je zamykał. Po czym odwrócił się i ruszył przed siebie. Była mu wdzięczna, że wysnuty komentarz zostawił dla siebie. W tej chwili nie miała siły na słowną sprzeczkę.

Bez zastanowienia podążyła za nim, nawet nie analizując czy kierowali się w dobrą stronę. To nie tak, że mu ufała, choć też wątpiła, że zawlókłby ją gdzieś indziej niż do pałacu. Mimo wszystko był podległy radzie. Po prostu w tej chwili nie była na siłach, aby chociaż rozejrzeć się po otoczeniu.

Nie zaprotestowała, gdy Xander nagle się zatrzymał i rzucił prostą komendę, aby usiadła. Początkowo się zmieszała, dziwiąc się, że miała siadać na środku ścieżki, gdy zauważyła znajdującą się opodal zwykłą białą ławkę. Najwyraźniej o niej mówił wcześniej Złoty. Gdy już raz tędy przechodzili, nie uchwyciła wtedy siedzenia.

Usiadła bez żadnego protestu, który byłby dla niej nawet nie na rękę, bo ledwo stała na miękkich nogach. Pewnie jeszcze chwila a po prostu runęłaby na równo przycięty trawnik, gdyby mogła pozostając na nim przynajmniej do rana.

Nie wpatrywała się w wampira, mimo to czuła jego palące spojrzenie na sobie. Już i tak było jej gorąco. Nie potrzebowała dorzucać kolejnego drewna do ognia. Starając się nie myśleć o tym, choć łatwe to nie było, bo jego wzrok palił jej skórę, jak w jaskini naszyjnik, spojrzenie skupiła na swoich dłoniach. Dopiero teraz zauważyła, jak bardzo się trzęsły. Podobny, choć mniejszy efekt wystąpił u niej tylko raz w życiu, gdy wypiła jednego wieczoru pięć szklanek mocnej kawy. Miała wtedy do przygotowania ważny projekt, a że dość zwlekała z jego zrobieniem, w ostateczności został jej jeden dzień do jego wykonania. To był pierwszy i ostatni raz, kiedy nie rozłożyła pracy w czasie.

Przymknęła powieki i schowała twarz między rękoma, dłońmi zasłaniając uszy, mimo że wokół nich panowała nienaturalna cisza. Było w tym coś lekko strasznego, że zwierzęta, wiatr i wszystko inne w tym momencie zamarło. Nawet pałac, który, mimo że emitował światłem jak latarnia nawigująca zbłąkanych marynarzy, w tym momencie wyglądał na opustoszały. Choć po krótkim namyśle uznała, że cały czas jawił się bez życia. Kiedy przemierzała jego korytarze, nie spotykała żywej duszy. Było to zaskakujące, bo dobrze pamiętała, jak w pierwszych dwóch dniach co chwilę ktoś chylił przed nią głowę, odpowiednio ją witając. Zastanawiała się, czemu teraz pałac ział pustkami.

Siedziała w takiej pozycji, bez żadnego celu. Po prostu tego teraz potrzebowała. I choć dookoła panowała cisza, do uszu Cynthii dochodziło echo jej własnego krzyku. Nie chciała płakać. Odkąd tu przyjechała, tylko to robiła. Miała już tego dość. Miała dość, że wszystko ją tutaj przerastało. To miejsce było przeznaczone dla wampirów, podczas gdy ona była jeszcze człowiekiem.

Jeszcze... Może już zawsze będzie.

– Potrzebujesz czegoś?

Powoli podniosła się, prostując kręgosłup i wydając przy tym cichy jęk. Nie wiedziała, ile spędziła czasu w zgarbionej pozycji, ale musiało to być znacznie dłużej, niż sądziła, bo teraz odczuwała tego efekty. Spojrzała na Xandera, mrużąc powieki. Nie zarejestrowała momentu, w którym również usiadł na ławce, do tego tak blisko niej, że ich ramiona niemal się stykały. Nie chciała przebywać koło niego, a mimo to się nie odsunęła. W tym momencie potrzebowała nieznacznej bliskości. Nawet jeśli ta bliskość miała pochodzić od Xandera. 

Czy potrzebowała czegoś? 

Zastanawiała się, na moment wracając wzrokiem do swoich rąk. Trzęsły się lekko, w naturalny występujący u niej sposób. 

Z całą pewnością. Potrzebowała cofnąć się do czasów, gdzie jej największym problemem było czy pick-up nagle nie zatrzyma się na środku drogi, nie chcąc później ruszyć, co parę razy mu się zdarzyło. Winter nieraz się śmiała, że był jak kobieta i miał swoje humorki. 

– Chcesz wody? – dopytał, nie usłyszawszy odpowiedzi na swoje wcześniejsze pytanie.

Przyjrzała się mu uważnie, szukając butelki z przezroczystą cieczą. Nie przypominała sobie, żeby jakąś niósł. Może schował ją w połach tego ciężkiego płaszcza?

– Nie mam przy sobie – powiedział, najwyraźniej domyślając się, w jakim kierunku szły jej myśli lub po prostu bez zaproszenia wparował do jej głowy. – Mogą po nią pobiec. Zajmie mi to mniej niż pół minuty.

Fakt, zapomniała, jak wampiry potrafiły być szybkie.

Pokręciła głową. Może napiłaby się czegoś, ale myśl o zostaniu tu samą, nawet na pół minuty, była gorsza niż suchość w gardle. Wolała mieć towarzystwo. Nawet jeśli w tym przypadku była zdana na Xandera.

Ku jej zaskoczeniu i małemu przerażeniu, wstał. Myślała, że zostawi ją i już szykowała się na najgorsze, jednak czego nie przewidziała, tylko zdjął swój płaszcz, zostając w czarnym golfie. Kiedy jego wzrok padł na nią, wiedziała, co planował zrobić. Mimo to nie zaprotestowała i pozwoliła mu okryć ją płaszczem. Tak jak myślała, wierzchnie okrycie było ciężkie i grube. Mimo że nie było jej zimno, wręcz gorąco i duszno, złapała za jego poły i bardziej owinęła nimi swoje ciało.

W tej chwili potrzeba poczucia obecności czegoś znajomego była silniejsza niż wszystko inne. Pamiętała o zakładzie z Xanderem, jednak na te parę minut postanowiła odpuścić. To, że chwilę posiedzi w jego płaszczu i powdycha ten dobrze znany zapach, o niczym nie decyduje. A ta miła woń docierająca do jej nozdrzy była tego warta.

Zapach był silniejszy od aromatu jaśminu unoszącego się w powietrzu i wypełniającego ogród. Był mocny, ale nie drażniący. Wręcz przyjemny, może lekko oszałamiający, przynajmniej potrafił zawrócić w jej głowie. Choć wszystko, co było związane z tym Złotym, powodowało u niej mętlik, prowadząc do zachowań, których normalnie by się nie dopuściła. Jak wtedy gdy po odkryciu, że Xander nie był zwykłym nastolatkiem, a dwustuletnim wampirem, Złotym, przebywała w jego domu, śpiąc wraz z nim w jednym łóżku. Przed poznaniem go w ogóle nie było mowy, aby choćby przebywała nocą sam na sam w pokoju z chłopakiem. Ciocia bardzo szybko pozbyłaby się delikwenta, a ją wysłałaby do klasztoru. Bethany nie była zbytnio surowa, jednak przeradzała się w prawdziwą wiedźmę, jeśli chodziło o kontakt jej siostrzenicy z płcią przeciwną. Od zawsze panowała jedna zasada: zero chłopaków. Nigdy jej jakoś to nie przeszkadzało, bo też żadnym się nie interesowała. Uważała, że jak wyjedzie na studia, tam uda jej się kogoś poznać. 

Przed spotkaniem Xandera nie sądziła, że znając kogoś tak krótko, było możliwe czuć się na tyle komfortowo i zwłaszcza bezpiecznie, że będzie mogła przy takiej osobie zasnąć. I wtem zjawił się Xander i zburzył jej cały sposób myślenia.

Cząstki zapachu wplecione między włóknami płaszcza przypomniało jej te kilka nocy, kiedy spali razem. Wtedy chowała się w objęciu męskich ramion i otulana jego zapachem i ciepłem ciała, zasypiała.

Mimowolnie uśmiechnęła się na te wspomnienia, jednak szybko uniesione wargi nabrały melancholijnego wyrazu. To była przeszłość, po której pozostało jej jedynie tańczące cienie wspomnień wspólnie spędzonych chwil.

Między nimi zaległa cisza. Zdała sobie sprawę, że w zamyśleniu ściskała w dłoni wisior naszyjnika. Nie palił skóry ani nie drażnił jak wcześniej. Znów stał się zwyczajną, niewyczuwalną ozdobą zarzuconą na szyję.

– Kim jest Bahati? – Tym razem to ona przerwała ciszę. Nie patrzyła na Złotego. Nie mogła. Nie po tym, jakie w roli głównej z nim obrazy jeszcze przewijały się w jej głowie.

– Ona... – zaczął, jednak szybko zamilkł. 

Rzuciła mu krótkie spojrzenie, po czym szybko przekręciła głowę w drugą stronę. Nie chciała, aby ujrzał rumieńce tlące się na jej policzkach. Naprawdę próbowała nie myśleć o nim, ale jak na złość odtwarzała w wyobraźni wspólne noce. Nie doszli do niczego więcej niż pocałunków, a jednak one wystarczały, aby wywołać w niej emocje tak silne, że później nawet w snach śniła o Xanderze. Jego pocałunki były jak aktywny wulkan: gorące i niebezpieczne. Bardzo łatwo się w nich zatracała. Do tego dochodziły sunące po jej ciele ciepłe dłonie. Ponownie poczuła je na sobie, mimo że ich właściciel siedział teraz koło niej z ramionami podpartymi na oparciu. 

– Nie jest wampirem, prawda? – doprecyzowała pytanie, chcąc zachęcić wampira do poruszenia tego tematu. Dostrzegła, że się wahał. Tym samym sama chciała też nakierować swoje myśli na inny tor. Pomyślenie o Bahati było dobrą decyzją. Ciepło, które rozlewało się po jej ciele, z wolna ulatniało pod naporem zimnych oczu pokrytych bielmem.

– Nie do końca – wyznał. – Jest... a raczej była wiedźmą, którą próbowano przemienić w wampira. Nie można jednak powiedzieć, że teraz jest wampirem... ale też nie jest już wiedźmą. Raczej jest czymś pomiędzy i zarazem czymś znacznie innym.

Zmarszczki na czole uwydatniły się, kiedy obniżyła brwi i przymknęła powieki w geście niezrozumienia.

Kąciki ust Xandera uniosły się, kiedy dostrzegł jej minę. Nie wiedziała, o czym pomyślał, ale najwyraźniej na tyle poruszyło to jego serce, że uśmiechnął się szczerze, lekko w nostalgiczny sposób. Odwróciła wzrok, bo budzące się uczucie, było jak gorąca herbata w mroźny dzień. I choć pragnęło się wypić ją duszkiem, aby się ogrzać, łatwo było też się oparzyć.

– Co masz na myśli? – dopytała, chcąc zwrócić uwagę na pierwotny temat. Mimo że wzrok miała skierowany gdzieś indziej, przed oczami ciągle widziała ten uśmiech.

Ten znajomy, piękny i urzekający uśmiech.

Ten zwodniczy uśmiech.

Myśl o Bahati – nakazała sobie twardo z nutą wyrzutu. Ten wampir ponownie za łatwo mieszał w jej głowie. Musiała uspokoić te szaleńcze myśli, w których znów była z Xanderem. – Zakład, pamiętaj – przypomniała samej sobie. – Uspokój się i myśl o Bahati!

– Aby to zrozumieć, musiałabyś poznać jej historię – oznajmił wampir, nie zdając sobie sprawę, jaka walka właśnie rozgrywała się w jej głowie. – Choć i ona nie wyjaśnia wszystkiego. Jest jedynie zlepkiem nigdy niezapisanych opowieści, które zna każdy, mimo że nikt nie wie, od kogo się zaczęły. Według nich Bahati jest jak zjawa... a raczej zjawy zamknięte w jednym ciele.

Z każdym jego słowem była coraz bardziej zdezorientowana. Xander wybrał sobie nieodpowiedni moment na mówienie szyfrem. Rozumiała, że Bahati związana była z pewną niewiadomą, jednak ona potrzebowała kogoś, kto odsłoni rąbek tajemnicy, a nie jeszcze bardziej ją zatai.

– Konkrety – zaznaczyła twardo, wysyłając mu krótkie i stanowcze spojrzenie. W jej miodowych tęczówkach było można dostrzec iskierki irytacji. Postanowiła dłużej, niż było potrzeba, na niego nie patrzeć, bo dzisiaj działał na nią wyjątkowo niepokojąco.

Tłumaczyła sobie, że Xander był jak książka, która została już przez nią przeczytana. Nie było potrzeby ponownie po nią sięgać. Jednak jakaś część niej, ewidentnie ta bezmyślna i krótko pamięciowa, uznała dzisiejszą noc za perfekcyjną do sięgnięcia ponownie po tę książkę.

Xander zanurzył dłoń we włosach, niszcząc przy tym ułożoną fryzurę i westchnął głęboko. Po jego zachowaniu dało się zauważyć, że w jego głowie teraz też musiał być pewien mętlik. Na pewno nie był on związany z Cynthią, a raczej pewną kobietą młodą i starą zarazem.

– Miałaś już lekcje z Kalliasem o wiedźmach? – zapytał w końcu. To jedno imię łatwo przeszło mu przez gardło, bez brzmienia drwiny czy nienawiści. Był to odmienny sposób wypowiedzi niż ten przez Kalliasa, kiedy wypowiadał się o „Alexandrze".

Była to pewna wskazówka dla Cynthii. Początkowo myślała, że ta nienawiść była dwukierunkowa, jednak teraz nie miała już tej pewności. Faktycznie Xander w obecności przedstawiciela rodu Caius przybierał obronną postawę. Gdyby miał pióra, wtedy pewnie najeżyłyby się gotowe na atak. Aczkolwiek w takich chwilach jak te, gdy nie było wśród nich Kalliasa, Xander nie wydawał się pałać nienawiścią do Złotego. 

– Niewiele. Napomknął jedynie, że istnieją – odpowiedziała. – I powiedział też kilka słów o „polowaniu na czarownice" – uzupełniła, kiedy przypomniała sobie o tym. Nie dodała, że wtedy zdziesiątkowano sabat Hel, którego członka Xander miał za zadanie przyprowadzić przed oblicze rady, a który jak na razie znajdował się w rękach jego ojca.

– Czyli prawie nic – skwitował, na chwilę wykrzywiając twarz w lekkim grymasie. Najwyraźniej zdał sobie sprawę, jak dużo będzie musiał wyjaśnić. – Rozpoczęcie historii Bahati miało miejsce wiele lat przed „polowaniem na czarownice" – poinformował. Oparł się plecami o oparcie, rozsiadając się wygodnie. Bez wątpienia czekała ją długa opowieść. – Choć u nas przyjął się termin „proces o czary" lub „proces ostateczny". Poetycko mówiąc, miał on zdecydować, kto zostanie władcą, a kto będzie poddanym. Jak wiesz, Złoci wygrali i od tego czasu sabaty drżą na samo nasze imię. Jednak zanim to nastąpiło, to właśnie wiedźmy były tymi, które podporządkowywały innych. W tamtym okresie raczej unikaliśmy ich. Aczkolwiek znalazło się niewielu śmiałków, którzy na nie polowali. Nie w celach pozbawienia ich życia. Gdy masz nieśmiertelność, wszelkie dostępne materialne zasoby tego świata, kobiety, mężczyzn na każde skinienie palca, zaczyna się pragnąć jeszcze więcej. Potęgi, władzy nieskończonej, tego smaku chce się spróbować. – Kiedy zawiesił głos, na moment spojrzała na niego. Siedział w niezmiennej pozycji wpatrzony przed siebie. Kiedy wyczuł jej spojrzenie, zerknął na nią, lecz ta szybko przekręciła głowę w drugą stronę. Nie chciała, aby doszło do kontaktu wzrokowego.

Obawiała się, że wtedy może zatracić się w jego czarnych tęczówkach tak łatwo, jak szło zatracić się w tym ciemnym pięknym niebie.

– Jak mogłoby się wydawać, nawet z wampirzymi zdolnościami władza nie jest łatwa do zdobycia – wznowił opowieść, kiedy nie doczekał się ujrzenia miodowych tęczówek. Nieco się rozluźniła, gdy wyczuła, że odwrócił wzrok. – Wielu szukało narzędzi, które ułatwiłyby zdobycie władzy. Niektórzy uważali, że jedynie posiadanie sprzymierzeńców w postaci wiedźm to umożliwia. A że nie łatwo jest zachęcić wiedźmy do współpracy, a tym bardziej zmusić do posłuszeństwa, szukano sposobu, który umożliwiłby ich zniewolenie. Uznano, że najlepszym rozwiązaniem jest przemiana ich w wampiry. I tutaj wracamy do historii Bahati. Nie wiadomo, kiedy ją przemieniono, ani kto to zrobił. W żadnej książce nie ma nawet wzmianki o tym. Wiadomo jedynie, że było to dawno temu. Zanim wybudowano ten pałac i zanim wampiry zamieszkały te tereny. Bahati urodziła się w Afryce. Była głową sabatu należącego do tak zwanego Paktu Ośmiu Sióstr. Jak sama nazwa wskazuje składał się z ośmiu sabatów. Po dziś dzień uważa się, że były najpotężniejszymi sabatami, jakiekolwiek istniały. Nic dziwnego, że wygłodniałe oczy pewnych wampirów padły właśnie na nie. Pewnego zjazdu, gdy osiem głów ośmiu sabatów się spotkało, niespodziewanie zjawił się jeszcze jeden gość. Złoty, który zażądał od nich posłuszeństwa albo w przeciwnym razie wymorduje każde dziecko z ich sabatów. A jeśli on nie zdoła tego zrobić, przyjdą jego potomkowie, którzy dokończą dzieło. – Na moment przerwał wypowiedź.

Tym razem Cynthia nie spojrzała na Xandera, nie chcąc go rozpraszać. W zamian bardziej opatuliła się płaszczem. Zrobiło jej się chłodno, lecz wątpiła, że było to spowodowane pogodą.

– I tu właśnie pojawia się pewna niejasność – zauważył. W jego głosie uchwyciła, że sam miał zagwozdkę co do tego. – Członkinie ośmiu najsilniejszych sabatów, jakiekolwiek istniały, najsilniejsze też pośród swych sióstr, poddały się bez walki. Podejrzewa się, że gdyby chciały, pozbyłyby się go i jego dzieci, choćby zanim mogliby mrugnąć. – Zaśmiał się krótko i nienaturalnie. Walczyła ze sobą, żeby na niego nie spojrzeć. – Gdyby chciały, mogłyby zlikwidować całe rody Złotych, tak potężne były. Wszystkie po kolei wyrżnęłyby w pień, nie pozostawiając choćby ani jednego Złotego przy życiu. – Cynthia uchwyciła w jego słowach pewną nutę ekscytacji, wręcz niezdrowej fascynacji.

Teraz jeszcze bardziej chciała otulić się płaszczem, mimo że bardziej wydawało się już niemożliwe. Zaczęła odczuwać niepokój, przebywając sama z Xanderem tak daleko od pałacu. Wiedziała, że by jej nie skrzywdził, przynajmniej nie fizycznie. To, co czuła było można porównać do przebywania nocą na cmentarzu. Mimo że wiedziało się, że martwi nie wstaną z grobu, to jednak nie chciało się tam znajdować po zmroku.

– Mimo dzierżonej w ich dłoniach potęgi, poddały się. O tak, jakby było to nic ważnego. – Pstryknął palcami, podkreślając swoje słowa. – Złoty zyskał, to co pragnął. Zaczął po kolei przemieniać wiedźmy w wampiry, a te po kolei umierały. Jedynie jedna, ostatnia, najmłodsza przeszła przemianę. Jak się domyślasz, była to Bahati. Przeżyła przemianę, lecz nie przemieniła się w wampira, co zresztą oczekiwał. Całkowita przemiana zabiłaby w niej zdolności. Wiedźmą też przestała być. Stała się nowym bytem. Bahati przeżyła, lecz zarazem tego dnia umarła. Zauważyłaś może naprzeciwko wejścia wyryty w ścianie znak w kształcie litery „I"?

Pokręciła przecząco głową. Nie wiedziała, o którym konkretnie wejściu mówił, czy tym przy schodach, tym na dole, czy może jeszcze innym, lecz nie miało to znaczenia. Żaden znak nie rzucił jej się w oczy. 

– Mówi się, że Złoty, który ją przemienił, zamknął ją tam na dole i przypieczętował to swoją własną krwią, która wsiąknęła w ściany jaskini, kiedy wyrył własnymi dłońmi ten znak – wyjaśnił tajemniczym, wprost mrocznym tonem jak narrator w jakimś przeciętnym horrorze. Umniejszało to całej opowieści.

Jakby wcale jakiś Złoty nie zamordował siedmiu osób jedynie przez żądze władzy, a ósmą uwięził.

– Podobno miało być to „J" od pierwszej litery jego imienia – kontynuował – jednak to, co planował zrobić, przerosło go i kosztowało życie, uniemożliwiając dokończenia dzieła. Mimo to wystarczyło, aby nieodwracalnie związać Bahati z jaskinią. Wielu próbowało zniszczyć znak. Nikomu się nie udało. I tak oto Bahati od setek, może nawet tysięcy lat jest zamknięta w jednym miejscu, lecz nie sama. Oprócz niej przez przypadek zostały zniewolone również dusze głów siedmiu pozostałych sabatów, które tamtego dnia nie przeszły przemiany. Jak się okazało, pakt polegał na połączeniu dusz i przyrzeczeniu pomocy nawet po śmierci, dopóki żyje choć jedna przedstawicielka Paktu Ośmiu Sióstr. Dopóki żyje Bahati, one również nie mogą odejść, za to Bahati nie może umrzeć, dopóki istnieje znak. I tak oto ona i jej siostry muszą służyć dzieciom tych, którzy ją zniewolili, pokazując im to, co niewidzialne – podsumował.

– To jest jej zdolność? Pokazywanie to, co niewidzialne?

– Raczej ona sama potrafi widzieć to, co niewidzialne, ale za sprawą swoich sióstr pokazuje to również nam.

Przypomniała sobie siedem drewnianych rzeźb. A więc przedstawiały siostry Bahati. Pomyślała, że kiedy oczy figur po kolei jaśniały, może wtedy zamknięte w jaskini dusze wchodziły w nie, umożliwiając pokazanie innym, to co widziała Bahati. Mogło być też tak, że przemieniona wiedźma wyrzeźbiła je, żeby na stałe jej siostry miały ciała, nawet jeśli drewniane.

Nastała cisza. Cynthia skuliła się nieznacznie, czując przeszywające zimno. W tym momencie nawet dziesięć płaszczów Xandera by ją nie ogrzało.

– To straszne, co jej zrobiono – oznajmiła po chwili, lecz nie głosem wyrażającym oburzenie, mimo że i je również odczuwała. Jednak znacznie zostało zasłonięte przez żałość taką, że miała ochotę płakać. Ubolewała nad losem Bahati. Bycie zamkniętą od tylu lat w jednym miejscu, w jaskini, bez słońca i do tego wykorzystywana przez tych, którzy zabili jej siostry i zgotowali ten los.

Spojrzała na Xandera. Musiała wiedzieć, co on o tym myślał. W czasie opowieści jego głos przybierał różnych barw wyrażających odmienne emocje, dlatego nie mogła jednocześnie stwierdzić, czy był temu przeciwny, choć jej ciężko było sobie wyobrazić, że mogłoby tak nie być.

– Co wielokrotnie mówiłem ci o wampirach? – zapytał niespodziewanie, w dalszym ciągu nieustannie wpatrując się w jakiś punkt przed sobą. Z jego profilu twarzy nie potrafiła nic wyczytać, a ton głosu również niczego nie zdradzał.

Co mówił jej o wampirach? Cóż, było tego wiele, lecz wiedziała, że pytał o jedną konkretną rzecz, którą akurat właśnie miała w głowie.

– Wampiry to bezwzględne istoty. Destrukcyjne. Niszczą wszystko, co dostanie się w ich ręce – odpowiedziała.

Niszcz, Deyanira, Niszcz. To twoje przeznaczenie. – W jej głowie rozbrzmiały słowa Bahati. Może nimi właśnie chciała udowodnić jej, że niewiele różniła się od wampirów, nawet w tej ludzkiej powłoce.

Dopiero teraz spojrzał na nią. Na jego twarzy zarysowywał się uśmiech. Nie był on wyrazem radości czy zadowolenia. Raczej smutku. Wydawał się wręcz przepraszający, jakby winił sam siebie za destrukcyjną naturę wampirów.

– Bingo – potwierdził, a jego wargi powędrowały jeszcze wyżej. Tak, z całą pewnością było w tym coś smutnego. To samo zauważyła w jego oczach.

Właśnie, te oczy. Te świdrujące ją oczy, na które tak bardzo spojrzenia chciała uniknąć. Tonęła w bezkresie czarnych tęczówek. Były jak głębiny oceanu. Niezmierzone oraz niezmiernie niebezpieczne. A mimo to pragnęła je zgłębić, nawet jeśli oznaczało to utonięcie.

Jej kąciki ust również się uniosły. Delikatnie, wręcz ledwo widocznie. Można było tego nie zauważyć, uznając, że to jej naturalny wyraz twarzy. Jednak wiedziała, że Xander dostrzegł różnicę. Również była pewna, że zauważył tę nostalgię, ten ból, który chował się w tym słabym uśmiechu.

Może było to naiwne, lecz cofnęłaby się do czasu, kiedy jeszcze nie wiedziała o prawdziwej naturze Xandera. Zanim dowiedziała się, że był Złotym. Podobno mieli z jej ciocią układ, w którym jeszcze długi czas planowali zatajać jej pochodzenie. Teraz żałowała, że nie wyszedł. Żałowała, że poznała prawdę. Chciała jeszcze choć trochę pożyć w tej bańce.

Nawet jeśli owa bańka zrobiona była z płynu kłamstw.


Zapraszam do komentowania i dzielenia się przemyśleniami :D 

TikTok: julita.books



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro