Tom 2 ♦ Rozdział ♦ Dziewiętnasty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Autor: Nieznany

Książka: Dzieje wampirów Tom 3

Dział 3: Prawa Synów Rady

Rozdział 1: Wprowadzenie

Dostępność: Dostępna, Złota Biblioteka Pałacowa

Powołanym na Syna Rady może zostać wyłącznie dworski Miedziany, który jest wzorem nienagannej postawy, tudzież jego rodzina. Nie może być mężem ani ojcem, choć bezdzietnym wdowcem już tak. W czasie aktu ślubowania przysięga służyć wiernie Radzie Najwyższych oraz wyrzeka się swojego rodu, aby ten nie przysłonił mu oczu ani uszu, które odtąd należeć mają do Rady Najwyższych. Jeśliby któregoś dnia postanowiłby założyć rodzinę, nieodłączona będzie rezygnacja z pełnionej funkcji. Tego dnia również musi wrócić do swego rodu, jako że Miedziany bez rodu nie może przebywać w pałacu [...]

Tradycyjnie w tym miejscu otaczał ją mrok i szeptał zgubne zapowiedzi do jej uszu. Nawet tarcza grubych, rudych włosów nie potrafiła zatrzymać szumiącego głosu ciemności. Przebijał się przez nią jak strzała. Szybko i celnie trafiając w czuły punkt: w jej głowę. Mieszał w myślach, jak zwykle doprowadzając ją do granicy obłędu.

Biegła. Uciekała, a mimo to strzały słów trafiały ją doskonale. Nie przestając szybko poruszać się do przodu, odwróciła na chwilę głowę.

Za nią rozpościerała się mgła. To właśnie przed nią próbowała umknąć. Wyglądała jak dym pozostawiony po ogniu ziejącego smoka. Nie musiała się nawet zbliżać do zawieszonej w powietrzu opary, aby wiedzieć, że gdy zanurzy się w niej, ta przedrze się do gardła i płuc, w końcu ją dusząc. To był już kolejny typ śmierci, który przygotowała dla niej Bahati.

Cynthia zaczynała się nawet zastanawiać, czy dawna wiedźma była tu na pewno po to, aby ją uczyć, czy może dręczyć na różne sposoby. 

Biegła tak długo, aż nie wpadła na niewidzialną ścianę. Szepcząca ciemnica kazała jej dalej uciekać teraz wzdłuż bariery, tak więc zrobiła, do czasu kiedy przez otumaniony umysł przedarła się jedna myśl. Była jak rycerz niosący wiadomość o nadchodzącej pomocy dla oblężonego przez wroga miasta.

Jeśli zamierzała zdać test, musiała przestać uciekać.

Musiała przestać się bać swojej wampirzej natury.

Odsunęła się od posuwającej się w jej stronę niewidzialnej ściany. Wyryta linia mówiła o położeniu bariery. Wysunęła lewą nogę do przodu i zaparła się, natomiast barki nieco zgarbiła. Nie wiedziała, czy postawa typu: „gotowa do walki", coś da, ale na pewno dodała jej odwagi. I choć wyglądała, jakby znów próbowała siłą zatrzymać ścianę, tym razem jej plany były dalekie od tego.

Zamierzała ją zniszczyć.

Wzięła głęboki wdech.

Sama nie była pewna, jak miała przywołać swoją wampirzą stronę. W takich momentach jak teraz Bahati bardzo by się przydała. To ona ją tu zsyłała, więc jej pomoc byłaby bardzo wskazana. Jednak jej głos zawsze obwieszczał jedno: „Niszcz, Deyanira, niszcz". Cóż, zamierzała w końcu wykonać polecenie, choć przydałoby się parę słów wyjaśnienia, od czego miała zacząć.

Miała po prostu pomyśleć o wampirzej naturze i ona sama się pojawi? Już kiedyś to próbowała i nie wyszło. Złość również nie zawsze przynosiła ze sobą nadprzyrodzoną siłę. Jak dotąd pojawiała się sama, w najmniej oczekiwanych momentach. Była jak niespodziewany gość, który bez zaproszenia wpraszał się do domu, kiedy gospodarz nie był przygotowany na tę wizytę.

Powoli wypuściła powietrze z płuc. 

Przywołała w myślach sytuację z dzisiaj. Wampirzyca moc sama opuściła jej ciało i rozpostarła się po pokoju. Kiedy się uwolniła, odniosła wrażenie, że pewna zapomniana i nieudolnie uśpiona w niej nadprzyrodzona część krzyczała. Chciała się uwolnić. Wręcz błagała o to. Tym razem to Cynthia zwróciła się do niej.

Jeśli tam jesteś, to czas, kiedy możesz wyjść – pomyślała, kierując słowa do czegoś, co niby było jej częścią, ale czuła wobec niej obcość.

Może na tym polegał problem. Nie akceptowała wampirzej strony. I dopóki tego nie zrobi, ona nie zamierzała skorzystać z zaproszenia.

Przymknęła powieki.

Nadszedł czas, aby się scalić.

Zanurzyła się w obcym, a  jednocześnie znanym uczuciu. Było ciepłe, lecz też niebezpiecznie kuszące i mroczne. Obawiała się jego, a zarazem pragnęła być jak najbliżej.

Kiedy uniosła powieki, dostrzegła jarzące się złotem oczy. Znajdowały się za niewidzialną taflą. Nieważne jak próbowała, nie mogła ujrzeć twarzy ani ciała ich właściciela. Wszystko oprócz wyłaniających się z ciemności tęczówek było rozmazane. Złoty wpatrywał się wprost na nią. Nie drgnęła, choć miała ochotę uciec. Nawet jeśli ucieczka oznaczałaby wskoczenie we mgłę. Wpatrywała się w nie, mając wrażenie, jakby oglądała wodospad spadającego gorącego złota. 

– Niszcz, Deyanira, niszcz.

Wraz z głosem Bahati przyszło zrozumienie. Spostrzegła, kim był właściciel owych tęczówek.

To ona nim była. Należały do niej.

To jej oczy przybrały kolor złota i świeciły jak latarnie morskie, które w końcu miały pomóc jej znaleźć ląd. Ziemię, z której pochodziła. 

Niepojęta siła mogąca rozerwać jej skórę i wydostać się na zewnątrz, czekała cierpliwie, aż sama ją wypuści.

Ściana była już na wyciągniecie ręki, więc jedynie uniosła ramiona, aby przyłożyć do jej powierzchni dłonie.

Przywołała zniszczenie, delektując się jego ogromem. To były sekundy, gdy po ścianie rozeszły się pęknięcia, a po chwili cała rozpadła się na niewielki kawałki, niknące, zanim dotarły do ziemi. Rozszedł się dźwięk podobny do zbicia lustra.

Nie mogła powstrzymać uśmiechu.

Dokonała tego. I czuła się... niesamowicie dobrze. Pochłonęło ją poczucie lekkości. Uwierzyła, że teraz mogła zrobić już wszystko. Nie było rzeczy, która mogłaby ją powstrzymać. 

Jednak uśmiech szybko zastygł na jej twarzy.

Tuż za jedną niewidzialną ścianą znajdowała kolejna, również sunąca w jej stronę.

Przez paręnaście sekund odważyła się sądzić, że był to już koniec lekcji u Bahati... Najwyraźniej był to dopiero początek.

***

Kiedy Clemence weszła do apartamentu, po pokoju nie rozszedł się dźwięk jej kroków, bo przemierzała go bezszelestnie. Cynthia nie zdałaby sobie sprawy z jej obecności, gdyby nie hałas, który wdarł się do środka przez otwarte drzwi. Na korytarzu musiało być bardzo tłocznie, bo szum rozmów usłyszała aż w sypialni.

Zaciekawiona podniosła się z łóżka. Nie zdążyła jednak zbliżyć się do drzwi, kiedy w progu ustała Clemence.

– Epione przygotowała kąpiel – powiadomiła ją Miedziana, nie tracąc czasu na formalności.

– Co się dzieje? – zapytała szybko, wiedząc, że jeśli to pytanie nie padnie niezwłocznie, wampirzyca opuści apartament. – Jest jakieś zamieszanie na korytarzu? – doprecyzowała pytanie, gdy Clemence nie odezwała się, tylko jak zwykle utkwiło w niej ostre spojrzenie.

– Rada Najwyższych wznowiła obrady – poinformowała sucho.

Rudowłosa zmarszczyła brwi.

– I trwają one przed moimi drzwiami?

Dopiero po grymasie zdegustowania, jakby co najmniej powiedziała, że pizza z ananasem była jej ulubioną, zrozumiała, że może tego typu żarty w towarzystwie Clemence nie były najlepszym pomysłem. Czego ona się spodziewała? Że Miedziana się zaśmieje? Kobieta taka jak ona jeszcze nie odblokowała tej zdolności... I zdawało jej się, że nigdy tego nie dokona.

– Z członkami Rady Najwyższych zawsze zjeżdża się dwór. Setki wampirów w małym budynku generuje hałas. To oczywiste. 

W małym budynku? Jeśli dla niej pałac był małym budynkiem, była ciekawa, co nazywała dużym.

– Czy to ja jestem głównym tematem obrad? – zapytała, postanawiając zignorować dającą się celowo usłyszeć wzgardę w głosie wampirzycy. Po tym czasie zdążyła się do niej przyzwyczaić. Nie to, co do spojrzenia miedzianych tęczówek. Zawsze przynosiły ze sobą zimno, a wręcz kłujące igły lodu wbijające się głęboko w ciało. Clemence z całą pewnością nie należała do osób, z którymi chciało się zaprzyjaźnić. Jej cała postawa mówiła: „Nie podchodź, bo gryzę".  Cóż, biorąc pod uwagę to, że urodziła się wampirem, było to zaskakująco pasujące sformułowanie. 

– Wiedźma Hel przekazała swoją opinię na temat twojej przemiany. Rada Najwyższych obraduje nad następnymi krokami – odpowiedziała z uniesioną głową. Było to zbędne, bo Miedziana i tak była znacznie wyższa od niej. Kilka centymetrów dodawały jej jeszcze szpilki. Jednak nawet w czasie krótkiej rozmowy musiała pokazać swoją wyższość. 

– Czy już coś wiadomo? – Głos jej nagle zaczął drżeć, podobnie co nogi. Zaczęła się denerwować. Dyskutowano o jej życiu, więc miała ku temu powody. 

Zefiryn uważał, że jako pierwsze należałoby spróbować przemienić ją w wampira. Sama ta myśl wzbudzała w niej negatywne uczucia. Nieraz oglądała w telewizji wiadomości o nieudanych przemianach i próbach ukrycia ciał. Nie chciała tak skończyć.

Nie chciała skończyć w sosnowym lesie. Nawet jeśli tam znajdowała się jej rodzina.

– Rada Najwyższych, jeśli uzna za stosowne, wyśle kogoś do podzielenia się ustaleniami.

Ta odpowiedź z całą pewnością jej nie zadowoliła, szczególnie kiedy wychwyciła w tonie Miedzianej coś jeszcze. Wydawało jej się, że miała pewne informacje, tylko nie chciała się z nimi podzielić.

– Chciałabym spotkać się z Xanderem. Mogłabyś przekazać mu wiadomość, aby przyszedł do mnie? – poprosiła. Jeśli Clemence już coś wiedziała, Złoty też musiał na pewno. Miała nadzieję, że chociaż on nie będzie jej trzymał w niepewności.

– Obawiam się, że nie będzie to możliwe. Nieodpowiednim jest prosić o spotkanie o tej porze. Nie przeszkodzę Najwyższemu w odpoczynku.

Starała się nie pokazać po sobie, jak zdziwiła ją ta odpowiedź. Clemence nawet nie ukrywała, że wcale nie chodziło o nieodpowiednią porę.

Zaskoczenie szybko zamieniło się w zdenerwowanie, którego już nie zdołała stłamsić.

– W takim razie zaprowadź mnie do Xandera. – Nie była to już prośba, lecz rozkaz. I postarała się, aby w każdym słowie był słyszalny. Ne zawahała się, nawet kiedy spojrzenie Clemence wyostrzyło się i  w tym momencie wyglądała, jakby zaraz miała skoczyć na nią i przebić jej serce swoimi długimi i czarnymi pazurami. 

Musiała w końcu przestać zachowywać się jak wystraszona łania. Była jak oni. 

Również była drapieżnikiem. 

Podeszła do Miedzianej. Zadarła głowę i bez cienia strachu z tak bliskiej odległości, nie uciekając wzrokiem od miedzi, nakazała:

– Prowadź.

***

Kiedy przemierzali korytarze, miała wrażenie powrotu do pierwszego dnia, kiedy przyjechała do pałacu. Niemal cały czas mijali pięknie ubranych Miedzianych chylących przed nią głowy. Nawet jeśli jej złoty nie świeciły złotem, każdy ją rozpoznawał. Cóż, nie było w tym nic trudnego. Była jedynym człowiekiem w pałacu i najprawdopodobniej pierwszym, jakiemu udało się przekroczyć mury starego budynku. Tak przynajmniej powiedział jej Kallias. Podobno od zawsze w pałacu pracowały jedynie wampiry, a wstęp ludzi, czy nawet Czerwonych był kategorycznie niedozwolony. Od tego nigdy nie robiono wyjątków.

Szczególną uwagę zwróciła na dwóch Miedzianych stojących na baczność. Nie pochylili głowy, kiedy zatrzymała się przed nimi. Unikali spojrzenia na nią, jednak wiedziała, że zdawali sobie sprawę o jej obecności. Stali w pozycji wyprostowanej, z rękami opuszczonymi i przylegającymi ściśle do ciała, ze wzrokiem wbitym przed siebie. Nie mieli na sobie charakterystycznego złotego elementu świadczącego o przynależności do Synów Rady. Odziani byli w granatowe, dobrze skrojone fraki, pod spodem w białe koszule z krawatami tego samego koloru, do tego białe przylegające spodnie i skórzane buty o wysokich sztywnych cholewach, a dłonie mieli schowane w jasne rękawiczki. Całość prezentowała się jak strój jeździecki. Brakowało im tylko toczka i palcata. W tym pałacu było wszystko więc pewnie i koń gdzieś by się znalazł. Nie zdziwiłaby się, gdyby w obrębie ogrodu znajdowała się jakaś stajnia.

Miedziani nawet nie mrugnęli, gdy Clemence ich minęła, wchodząc do wnęki, w której znajdowały się drzwi. Różniły się od poprzednich głównie freskami, pokrywającymi ściany i sufit wgłębiania. Ukazywały wampirów wijących się w bolesnych konwulsjach. Jeśli Xander za pomocą tego chciał odstraszyć śmiałków przed wejściem do jego pokoju, to z całą pewnością mu się to udawało. Ona straciła ochotę, aby przekroczyć próg drzwi. Już dwójka Miedzianych nieco zmniejszyła jej zapęd, a freski to już w ogóle go zdeptały.

Nie mogła teraz jednak powiedzieć Clemence, że rezygnuje z tego pomysłu. Nie po tym, z jaką stanowczością zmusiła ją, aby tutaj przyszły. Więc mimo obiekcji minęła Miedzianych i weszła za wampirzycą do środka przez szparę nieznacznie uchylonych drzwi.

Nie weszli do pokoju Xandera, jak początkowo sądziła, czy do apartamentu. Za drzwiami znajdował się kolejny korytarz, nieco węższy niż te, które dotychczas pokonywała w pałacu.

Ruszyła za Clemence. Mimo że na korytarzu zdawały się przebywać tylko one, wiele par złotych oczu czujnie obserwowały jej kroki. Całą długość przeciwległych ścian pokrywały portrety. Co jakiś czas były przeplatane drzwiami lub odnogą korytarza.

– Pani, oto pokój Najwyższego – oznajmiła Miedziana z większą pokorą niż zazwyczaj. Może bała się, że w jakiś sposób Xander usłyszy pogardę w jej głosie.

– Możesz odejść – poleciła, podchodząc do drzwi. Nie wiedziała, ile zajmie jej rozmowa z Xanderem, a nie chciała z tyłu głowy mieć obraz koczującej pod drzwiami Miedzianej.

Co dziwne pochyliła głowę przed ruszeniem z powrotem korytarzem. Cynthia aż zmarszczyła brwi i rozejrzała się machinalnie dookoła, sądząc, że zrobiła to jedynie przez obecność trzeciej osoby. Jednak nikogo nie dostrzegła w zasięgu wzroku. Chociaż w tamtym dniu, gdy została „porwana" przez dzieciaki, również sądziła, że była sama, a jak się okazało, świadkiem całości był Syn Rady.

Nie wiedziała, czy sobie już coś ubzdurała, czy faktycznie ktoś ją obserwował, ale tak właśnie się poczuła i nie miała na myśli nieżywych spojrzeń postaci uwiecznionych na portretach. Tak jak teraz się im przyjrzała, przypominały jej Clemence. One również patrzyła się na nią z odrazą, jakby nie powinna nigdy przekroczyć ścian tego pałacu. Zgadzała się z nimi, dlatego też niedługo zamierzała na zawsze opuścić to miejsce. 

Bez pukania otworzyła drzwi, chcąc jak najszybciej opuścić korytarz. Xander również nigdy nie pytał o zgodę na wejście. Po prostu wparowywał jak do siebie, tak więc i ona tak zrobiła. 

Jak się jednak okazało i tak nie mógłby mieć o to do niej pretensji, bo nie było go w środku. Przez chwilę nawet zastanawiała się, czy Clemence zaprowadziła ją w dobre miejsce, czy może chciała dać jej nauczkę i był to pokój kogoś innego... a patrząc po wnętrzu to raczej zazwyczaj stał pusty. Nie było tu żadnych śladów świadczących, że ktoś tu mieszkał. Wcześniej nigdy nie wyobrażała sobie pokoju Xandera, ale na pewno nie wpadłaby na to, że będzie taki... nieprzytulny i zimny. Było to duże pomieszczenie z minimalną ilością mebli. Różniły się one znacząco od tych w jej apartamencie. Tutaj znajdowały się proste meble, bez złoceń i dekoracji. Ściany za to były gołe, pozbawione fresków i ornamentacji. Pokrywały je bordowa farba. 

Całość prezentowała się jak hotelowy pokój, który wysprzątany czekał na nowego gościa.

Była już nawet przekonana, że Clemence ją oszukała, gdyby nie zauważyła obrazu. Był przysłonięty przez szafę, więc początkowo umknął przed jej wzrokiem. 

Piękne demony. Tytuł obrazu zakotwiczył się w jej głowie pewnie dlatego, że gdy oglądała go na telefonie w bibliotece, do zajmowanego przez nią stolika podszedł Xander. Nie spodziewała się, że mówiąc o zobaczeniu dzieła na żywo, miał na myśli to, że wisiało ono w jego pokoju. 

Jej uwagę przykuła stojąca na komodzie mała, otwarta srebrna szkatułka niknąca w dużym pomieszczeniu. Jej zawartość nie była bogata. Umieszczono w niej jedną drobną bransoletkę.

Jej bransoletkę. Od razu poznała wisiorek lisa, który dostała od Xandera w dniu urodzin. Tamtego dnia, gdy zjawił się Kallias, nie miała jej na swojej dłoni. I mimo że ona kompletnie o niej zapomniała, Xander ciągle pamiętał. Wzięła ją do ręki, postanawiając odzyskać prezent.

– Nieładnie kraść.

Podskoczyła na dźwięk męskiego głosu. Miał w sobie nutę zadziorności, która już odstraszała ją od nowoprzybyłego. A gdy jej oczy zetknęły się z jego, wiedziała, że wzbudzony strach to była właściwa reakcja. 

Nie potrafiła stwierdzić, czy była tak zamyślona, czy wampir stojący przed zamkniętymi drzwiami poruszał się tak cicho. Nie uchwyciła, kiedy wszedł do środka i to jeszcze zamknął drzwi za sobą. Nie spodobało jej się to. Nawet gdyby krzyczała, nikt by jej nie usłyszał. A błyszczące złote oczy mężczyzny nie zapowiadały niczego dobrego.

– Nie ukradłam – oznajmiła nerwowo, gdy Złoty zaczął podchodzić bliżej. Wyglądało to, jak skradanie się, bo jego ruchy były wyjątkowo ciche i płynne. Nigdy nie widziała, aby ktoś poruszał się z taką lekkością, wręcz jakby unosił się nad ziemią. 

Złoty o czarnych włosach jedynie uśmiechnął się leniwie, ukazując wampirze kły. 

– Czyżby? – Nie musiał używać wampirzej prędkości, aby znaleźć się koło niej i wyrwać z ręki bransoletkę. 

Stała sparaliżowana. Jej mózg jeszcze nie przetworzył aktualnej sytuacji. W pokoju, który niby należał do Xandera, teraz znajdował się inny Złoty. Złoty, którego nie znała i nie wiedziała, na co mogła sobie pozwolić. Potrzebowała czasu, aby kogoś rozszyfrować, a stojący stanowczo zbyt blisko wampir, w żaden sposób nie pomagał. 

– Więc co to jest? – zapytał, unosząc wyżej biżuterię, jednak nawet nie zwrócił na nią uwagi. Wzrok miał wlepiony w miodowe tęczówki.

– Jest moje. – Powiedziała to tak niepewnie, że nie zdziwiła ją mina wampira ukazująca niedowierzanie.

Spróbowała się cofnąć, kiedy Złoty zaczął zbliżać swoją twarz. Nie zdołała jednak zrobić nic więcej, niż tylko odchylić się, bo złapał ją za nadgarstek. Nie zrobił tego mocno, ale było to na tyle niespodziewanie, że pisnęła. Miedziani nie mogli dotykać Złotych bez ich zgody, jednak zakładała, że ten zakaz nie dotyczył samej klasy Najwyższej. Istniała też opcja, że wampir czuł się na tyle pewnie, że nie bał się ewentualnych konsekwencji. 

– To należy do ciebie? – Między niewielką szparę między ich głowami, wsadził bransoletkę, niemal nie waląc ją nią po nosie.

Kiwnęła głową.

– Twoje, a leżało to w pokoju mojego brata?

Brata? Xander miał brata? 


Rozdziału dawno nie było. Nałożyło mi się trochę spraw i nie miałam zbytnio siły usiąść do napisania. Postaram się wrzucać coś częściej, nawet takie krótsze, jak teraz, byle regularnie. Nie wiem, jak to wyjdzie, ale trzymajcie kciuki ;) 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro