Tom 2 ♦ Rozdział ♦ Osiemnasty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Autor: Nieznany

Książka: Dzieje wampirów Tom 3

Dział 2: Ogólne prawa

Rozdział 6: Zawieranie małżeństw

Dostępność: Dostępna, Złota Biblioteka Pałacowa

Nie wyznaczono dolnej granicy wieku dla zaręczyn, zasię małżeństwo może odbyć się dopiero po osiągnięciu pełnoletności, zatem po oficjalnym zostaniu członkiem społeczeństwa. Dawniej przedstawiciel rodu wyznaczał tę datę indywidualnie dla każdego członka. Obecnie pełnoletniość następuje w wieku dwudziestu pięciu lat. Jednakże Rada Najwyższych może czynić wyjątki od reguły w szczególnych przypadkach.

Do małżeństwa Miedzianych należących do tego samego rodu, jak i różnych niezbędna jest zgoda obojga rodziców i przedstawiciela rodu. Kiedy dwoje Złotych pochodzących z tego samego rodu wiąże swoją krew w małżeńskim łańcuchu, wymagają jedynie przychylności rodziców. Acz jeśli przedstawiają się innymi rodami, małżeństwo bez zgody dwóch przedstawicieli owych rodów uznaje się za nieważne.

Małżeńskie połączenie między klasą Złotą i Miedzianą jest zabronione. Niemniej nigdy nie został zakazany stosunek mężczyzny klasy najwyższej z kobietą klasy średnio wyższej. Wprawdzie może wziąć sobie ją za kochankę, lecz z tej relacji nie może narodzić się dziecko.

– To proste. Najpierw podzieliłam włosy na dwie części, zrobiłam przedziałek, zaczynając od boku czoła, kierując się po skosie w przeciwległy bok z tyłu głowy. Teraz tylko zaplatam dobierane warkocze, a później upnę je, zawijając dookoła – tłumaczyła Epione powoli, w odpowiedzi na zadane pytanie.

Cynthia udawała zainteresowanie, choć kwestia jej włosów była dla niej drugorzędna. Zauważyła jednak, że Miedziana po pytaniach dotyczących pracy nie drętwiała z przerażenia. W innym przypadkach zachowywała się, jakby Cynthia przykładała jej broń do czoła. Nawet w obecności Clemence nie wpadała aż w taką skrajną reakcję. Dlatego rudowłosa dziewczyna celowo zapytała o upięcie, udając nadzwyczajne zafascynowanie. Chciała któregoś dnia w końcu z nią normalnie porozmawiać. Zwłaszcza że wyznaczono ją na Córkę Panny, a więc była na nią skazana.

Raz spytała Kalliasa o to tajemne połączenie dwóch słów. Okazało się, że oznaczało coś w rodzaju damy dworskiej. W dniu piątych urodzin każdej Złotej wybierana była Siostra Panny. Wyznaczano ją na tak wczesnym etapie życia, aby dorastając wraz ze Złotą, mogła uczyć się, jak jej godnie usługiwać. Zazwyczaj wybierano Miedzianą z tego samego rodu. Cynthia jednak nie potrafiła sobie przypomnieć, z jakiego pochodziła Epione i czy w ogóle ją o tym informowała. Z tego, co kojarzyła, nawet jej imię wyłapała przypadkowo, a nie dlatego, że wampirzyca jej się przedstawiła.

Zamyślona, dopiero po chwili uświadomiła sobie, że Epiona zaprzestała pracy i ze spuszczoną głową przysunęła się bliżej ściany. Pomyślała, że może powiedziała coś nie tak, lecz po chwili zdała sobie sprawę, że przecież nawet się nie odezwała. Ze zmarszczonym czołem rozejrzała się po pokoju, szybko wyłapując powód zachowania Miedzianej.

Xander stał oparty o framugę drzwi i z błyskiem w złotych tęczówkach przyglądał się rudowłosej. Ledwo powstrzymała się od odwrócenia wzroku, kiedy przypomniała sobie ich wczorajszy pocałunek. Policzki zapiekły ją z zawstydzenia, co było dziwne, bo przecież nie było to ich pierwsze takie zbliżenie, choć tak właśnie się czuła. Nie mogła uwierzyć, że znowu byli razem. Stało się to tak niespodziewanie, że jej mózg jeszcze tego nie przetworzył dostatecznie. Spoglądając na swoją minę w lustrze, utwierdziła się tylko w tym przekonaniu. Powieki miała przymrużone, a twarz wykrzywioną w grymasie. Wyglądała, jakby planowała morderstwo. Kiedy ponownie spojrzała na Złotego, starała się zachować neutralny wyraz, a nawet więcej, bo przywołała lekki, przyjazny uśmiech.

– Jesteś przed czasem – zauważyła, starając się, aby w jej głosie nie było słychać z tego powodu niezadowolenia.

Co prawda nie wiedziała, którą dokładnie godzinę wybijał zegar, ale była pewna, że do lekcji z Bahati, na którą miał zaprowadzić ją Xander, miała jeszcze dużo czasu. W innym przypadku punktualność Epione nie pozwoliłaby jej z taką swobodą i powolnością układać rude włosy.

– Nudziło mi się.

Przewróciła oczami na zuchwały ton wampira. Brakowało jeszcze, aby powiedział, że to ona miała zapewnić mu atrakcję.

– W takim razie możesz usiąść i poczekać. – Wskazała na łóżku, bo akurat w sypialni jedyne krzesło było właśnie zajmowane przez Cynthię. Wróciła do spoglądania na swoje odbicie w lustrze i dodała: – Epione, mogłabyś dokończyć?

I choć za Cynthią pojawiła się postać, nie była to przywołana wampirzyca. Miedziana ani drgnęła, niezmiennie pozostając ze spuszczoną głową przy ścianie.

Patrzyła uważnie na Złotego, a dokładnie na jego ręce, które zaczęły niebezpiecznie zmierzać w stronę jej włosów.

– Co robisz?

Za późno Cynthia zdała sobie sprawę, co zamierzał. Co prawda szybko wstała, uniemożliwiając Xanderowi dalsze rozpuszczanie jej włosów, jednak większość warkocza została rozpleciona.

– Oszalałeś?! – Podniosła głos, nie kryjąc złości.

– Nie musisz ich związywać. Są piękne, jak są rozpuszczone.

Aż szczęka opadła jej z wrażenia. Nie sądziła, że z Xandera był aż taki ignorant. Nawet nie chciało jej się tłumaczyć, że tu chodziło o wygodę, a nie żeby ładnie wyglądać. A przynajmniej Cynthia tak uważała, bo bardzo prawdopodobne, że Miedziana obecna w pokoju miała inne zdanie.

– Epione, odprowadź naszego gościa do drzwi – zwróciła się do wampirzycy, nie odwracając wzroku od Złotego. Wolała pilnować czy przypadkiem nie wpadł na kolejny świetny pomysł, jak rozerwanie jej swetra, bo przecież w samej bieliźnie też lepiej wyglądała.

Bojowa miną Cynthii zaczęła uchodzić za sprawą wstępującego na jej twarz zaskoczenia, gdy Miedziana nie zareagowała na jej słowa.

– Epione? – Spróbowała zwrócić na siebie uwagę dziewczyny, sądząc, że może się zamyśliła, co nie byłoby pierwszym razem, choć nigdy nie zdarzyło jej się to w obecności innych wampirów.

– Możesz wyjść – pozwolił Xander.

– Tak, Najwyższy.

Cynthia w szoku śledziła Miedzianą, jak opuszczała pokój.

– Dlaczego ciebie posłuchała? – zapytała w oszołomieniu.

Prychnięcie Xandera rozbrzmiało po pokoju, choć nie za bardzo zdała sobie o tym sprawę, będąc głęboko w swoich myślach.

– To dlatego, że jeszcze nie jestem do końca Złotą? – wywnioskowała.

– Jestem mężczyzną – odpowiedział, jakby tłumaczyło to wszystko. Niewzruszony ruszył w kierunku łóżka i w końcu usiadł na wcześniej wskazanym przez Cynthię miejscu.

No tak, przecież Xander pokazał jej wczoraj, jakie miejsce w hierarchii kobiety zajmowały. Mimo to... Był to chyba pierwszy raz, kiedy to odczuła.

– Czy to ma też coś wspólnego z nazywaniem cię „Najwyższym", a mnie „Panią"?

Skinął głową.

– Kobieta Złota zawsze będzie jedynie Panią, Córką Najwyższego, Żoną Najwyższego.

Zacisnęła ręce w pięści, choć raczej zrobiła to z uczucia bezradności niż ze złości. Wzięła głęboki oddech. Dźwiękiem wciągania i wypuszczania powietrza próbowała zagłuszyć myśli podsuwające pewne słowa odpowiedzi. Nie chciała jednak, aby rozbrzmiały one w pokoju, bo to nie Xander odpowiadał za stan, w jakim kobiety były tutaj traktowane, nawet jeśli jego lekki ton jasno nie sugerował, że się z tym nie zgadzał.

Odzyskując nieco wewnętrznego spokoju, odwróciła się w stronę toaletki. Do końca zniszczyła warkocze, by zastąpić je prostym kucykiem. To był szczyt tego, co potrafiła zrobić z włosami.

– Śpisz na tym?

Przerzuciła uwagę na Złotego. Naciskał na materac, sprawdzając jego sprężystość i twardość.

– Nie, śpię pod łóżkiem. Ono jest tu tylko dla zmyłki – burknęła.

Nic nie zdał sobie z jej kpiącej odpowiedzi. Dalej sprawdzał materac jak klient w supermarkecie przed zakupem.

– Jeśli mam tu spać, to będzie trzeba je wymienić.

Wydała z siebie dźwięk, coś pomiędzy sarknięciem z niezadowolenia a parsknięciem ze śmiechu. Nie wiedziała, czy denerwował ją nieumyślnie, czy celowo, lecz bardzo skutecznie. Już zaczęła nawet myśleć, czy przypadkiem specjalnie nie zepsuł pracy Epiony, aby ją podpuścić.

– Nie przypominam sobie, abym proponowała ci tutaj nocleg – rzuciła hardo.

– To chyba oczywiste, że w końcu będę tu spał.

Zacisnęła zęby, czując, jak złość osiąga zenit.

– Działamy powoli, Xander – przypomniała mu nieugięta. Sam wczoraj zgodził się na ten warunek. – Nie będziesz tutaj spał – zaznaczyła twardo.

– Słyszałem – odpowiedział bez skruchy czy zrozumienia.

Miał gdzieś jej uczucia. Nie obchodziło go, że chciała go lepiej poznać, nim znów skoczą do głębokiej wody. On po prostu osiągnął swoje. Wygrał zakład. Może tylko po to wczoraj jej to wszystko powiedział.

– Wyjdź stąd – rzuciła nad wyrazem spokojnym głosem, zaskakując nim nawet samą siebie. Przekręciła głowę w drugą stronę. Zrobiło jej się przykro, że jej nie szanował. Przyszedł jak do siebie, popsuł pracę Epione i ją wygonił. A teraz jeszcze robił zmiany w pokoju, który niby miał należeć do niej.

– Każę im wymienić go jeszcze dzisiaj – poinformował, kompletnie ją ignorując.

– Powiedziałam, żebyś wyszedł! – Po pokoju nie rozszedł się jedynie jej krzyk, lecz fala czegoś, co trudno było nawet uwierzyć, że pochodziła od niej.

Nie potrafiła tego zidentyfikować. Niewidzialna masa, poryw, moc – to były pierwsze słowa, które przychodziły jej na myśl. Wraz z tym, co nie potrafiła nazwać, rozszedł się dźwięk pęknięcia. Czarne włosy Xandera poruszyły się, jak za sprawą wiatru.

Nastała cisza. Cynthia była zbyt osłupiała, aby powiedzieć, choć jedno słowo, a za to Xander... Cóż jego twarzy nie potrafiła rozczytać. Nie widniało na niej zdezorientowanie, zmartwienie czy nawet skrucha. Była pusta. Tylko brwi miał nieco wyżej podniesione niż zazwyczaj, choć możliwe, że zostało to z jego wcześniejszej reakcji, zanim po pokoju przeszła niewidoczna fala.

– Jednak ten materac nie jest taki zły. Niech zostanie – rzucił nagle, chyba na rozluźnienie atmosfery, lecz Cynthia dalej była zbyt oszołomiona, żeby choćby przypisać jego słowa do żartu.

– Nic ci nie jest? – wyszeptała, choć sama nie wiedziała, czemu zapytała tak cicho. Może gdzieś wewnętrznie bała się, że podniesiony głos przyniesie znów ten niewidoczny, choć wyczuwalny wicher.

– Mnie nie.

Podążyła za Xandera wzrokiem. Patrzył się na okno. Początkowo myślała, że może wpatrywał się w uderzające krople o szklaną szybę, dopóki nie zauważyła pęknięcia. Rozchodziło się po całej długości okna. Była pewna, że jak wstała, jeszcze go nie było, a więc... to ona doprowadziła do zniszczenia.

– Przepraszam – wymamrotała, choć nie była pewna czy to jego powinna przepraszać, a nawet jeśli nie, to nie wiedziała kogo. Epione, Clemence czy radę? – Czy w wampirzym prawie jest jakiś paragraf na rozbite okno? – zapytała szczerze. W obecnej chwili było jej daleko do żartów.

Xander spojrzał na nią takim surowym spojrzeniem, że miała ochotę po prostu się rozpłakać. Natychmiast jednak się zreflektował i wyraz jego twarzy złagodniał, a nawet był w nim ślad troski. Złoty podszedł do niej i wtulił jej drżące ciało do siebie.

– Nic się nie przejmuj, to tylko szyba. W tym pałacu pękała nie raz.

Nie powiedziała, że nie tylko tym tak się przejęła. Kiedy moc wystrzeliła z jej ciała, poczuła coś. Było mroczne, ciemne, ale bardzo kuszące. Wołało ją. Chciało, aby przyszła. Już kiedyś to czuła. Kiedy jeszcze nie wiedziała, że Xander krył się za postacią złotookiej istoty. Wtedy też czuła coś podobnego do nawoływania. Przedtem myślała, że to istota ją wabiła, ale teraz... Miała wrażenie, że to jej wampirza część ją wzywała, wręcz krzyczała do niej.

Drżała z obawy, że następnym razem nie da rady jej się oprzeć.

***

Nie mogła oddychać. Woda dostała się do płuc. Krztusiła się, próbując zaczerpnąć oddechu. W końcu udało jej się wypluć wodę. Oprócz tego bezbarwna ciecz ściekała z jej włosów i ubrań na skalną posadzkę.

Dzisiejszym wyznaczonym przez Bahati zadaniem było zniszczenie niewidzialnej ściany albo wskoczenie w coś, co przypominało wodę, choć nią nie było. Ta ciecz była ciemna, gęsta oraz mętna. Jak zwykle ściana ani drgnęła, kiedy waliła w nią i kopała. Aż w końcu została zepchnięta. Umiała pływać, jednak mimo machania rękoma i nogami, bagnista otchłań ją pochłonęła. A kiedy machinalnie wzięła wdech, woda wdarła się do gardła, po czym zalała płuca. Tonęła i gdy myślała, że to już koniec, wróciła do jamy z drewnianymi siostrami Bahati.

Zwątpiła w przekonanie, że to co tutaj miało miejsce, nie było prawdziwe. Nie wiedziała, jak dokładnie to działało, ale rzeczywisty świat i ten, do którego zostawała zsyłana, w jakimś sposób przenikały siebie nawzajem. Choć naprawdę nie umierała, to skutki tego odczuwała w realu. W innym przypadku nie potrafiła wytłumaczyć, dlatego teraz była mokra, jakby właśnie wyszła spod prysznica.

Woda chlupała w jej butach, kiedy przemierzała korytarz. Dostała się również do jej uszu, więc śpiew Bahati wydawał się przytłumiony.

Król z jałmużną, żebrak z koroną

Życie końcem, śmierć początkiem

Kawał drewna coraz bardziej nabierał kształtów. Nie przyglądając się dłużej, przeszła przez pokój.

Przymknęła drzwi, jak zawsze uważając, aby nie zamknąć ich do końca. Pokonując schody, próbowała pozbyć się wody z uszu.

Kiedy wyszła na zewnątrz, spojrzenie jasnych tęczówek zatrzymało się na Xanderze. Nie trudno było zauważyć wampira, bo mimo zlania się z mrokiem tworzonym przez koronę drzewa, biały parasol zwracał na siebie uwagę. Po chwili, gdy wysunął się z ciemności, dostrzegła jego pytające spojrzenie.

– Teraz przynajmniej nie potrzebuję parasolki – rzuciła, nie będąc przekonana czy tymi słowami chciała rozweselić jego, czy siebie.

***

Nie tylko Xandera naszło na wycieczki. Dzisiaj Kallias zażyczył sobie poprowadzić lekcję na zewnątrz. Akurat, kiedy padało nieprzerwanie od przedwczoraj. Mimo to nie przeszkadzał mu deszcz ani niska temperatura i teraz z parasolką w ręku przemierzali pałacowy ogród. Cynthia szła za nim, choć kroki stawiała mniej pewniej niż on. Wiatr akurat wiał bezpośrednio na nich, a więc nie dość, że miała już całe przemoczone spodnie, to jeszcze siłowała się z cyklicznie pojawiającym się podmuchem, który obrał sobie za cel zabranie jej parasola.

– Piękna, prawda? – Usłyszała przed sobą, choć głos Kallias wcale nie brzmiał na zachwycony.

Zrównała się z nim, wzrokiem próbując określić, o czym mówił. Przed nimi znajdowała się fontanna. Ze środka oczka wychodził centaur. Jego dwie przednie kończyny znajdowały się nad powierzchnią wody, za to tył schowany był w skale. Na swoich rękach trzymał kobietę, która twarz miała wykrzywioną w przeciwną stronę. Faktycznie bardzo ładna fontanna, choć wiele było tutaj takich. I na pewno niewarta przedzierania się do niej w taką pogodę.

– Zachwycająco piękna – zadrwiła takim tonem, żeby na pewno uchwycił jej niezadowolenie.

Przekręcił głowę i napotkał jej spojrzenie bazyliszka. Starała się uspokoić, ale nie potrafiła opanować zdenerwowania. Zimny wiatr przeszywał mokry materiał jej ubrań. Zaczynała już nawet drżeć z zimna. Jeśli jeszcze trochę tu postoją, przeziębienie będzie gwarantowane.

I choć jej emocje były widoczne jak na tacy, Złoty swoje miał głęboko schowane. Nie potrafiła nic rozczytać z jego twarzy.

Uciekła spojrzeniem do fontanny, nie wytrzymując już mierzenia się ze złotymi tęczówkami. W jakiś sposób dalej były dla niej przerażające, zwłaszcza te nauczyciela. Wiedziała, że Xander nie skrzywdziłby jej, ale Kallias... co to niego nie miała żadnej pewności. Był zagadką, której wolała jednak nie rozwiązywać.

Otaksowała dokładnie każdy element fontanny, zastanawiając się, czy coś jej nie umknęło. Lecz nie. Nieważne, jak na nią patrzyła, była to zwykła, choć bardzo ładna fontanna.

– Słyszałem, że Xander zabrał się do królewskiego grobowca. – Słowa Kalliasa były tak niespodziewane, że aż na niego spojrzała zaskoczona. Nie patrzył już na nią. Wzrok miał nakierowany na rzeźbę.

– Dlaczego nie powiedziałeś mi, z jakiego rodu pochodzę? – zapytała, nie do końca wiedząc jak odpowiedzieć na jego stwierdzenie. Była to prawda, lecz on również zdawał się o tym doskonale wiedzieć. Nie było więc potrzeby jej potwierdzać. 

– Czekałem, aż sama spytasz. – W jego głosie wychwyciła nutę rozczarowania. – Jednak za bardzo się bałaś, prawda?

Nie odpowiedziała, mimo to nie zaległa cisza. Krople deszczu uderzające w parasole i w oczko wodne tworzyły szum, który zdołał zagłuszyć nawet syk, gdy głośno wypuściła powietrze.

Miał rację, choć nie miała ochoty tłumaczyć mu źródła tego strachu.

Sądziła, że gdy już dowie się wszystkiego, nie będzie odwrotu. Ostatecznie będzie musiała pożegnać się ze swoim dawnym życiem. I choć w głębi siebie wiedziała, że już dawno trafiło do kosza, chciała nawet przez chwilę pomarzyć, że miała szansę jeszcze je z niego wyjąć.

– Stanie się Złotą jest nieuniknione – stwierdził coś, co ona bała się wypowiedzieć na głos.

– Zabrałeś mnie tutaj, aby tylko to powiedzieć? – zapytała zgryźliwie. Uznała atak za dobrą obronę.

– Tysiące lat temu żył pewien Złoty. Zebrał wszystkich pozostałych i stworzył społeczeństwo. W tamtym czasie też powstały rody. Jednym z nich był właśnie ród założyciela, który został nazwany imieniem na cześć pierwszego członka. Tak oto powstał królewski ród Deyanira.

Słuchała go ze zmarszczonymi brwiami, bo po jej kąśliwości spodziewała się komentarza na tym samym poziomie, a nie lekcji historii.

– Jest w tym jednak pewna nieścisłość – zauważył. – W książkach czyta się o Złotym, mężczyźnie, który zebrał wszystkich pozostałych. Tylko że – zawiesił głos i spojrzał na nią, jakby chciał się upewnić, że jej uwaga należała do niego. – Deyanira to kobiece imię.

– A więc pierwszy, a raczej pierwsza z rodu była kobietą?

Uśmiechnął się formalnie.

– Kto wie – rzucił tajemniczo i powrócił spojrzeniem do fontanny.

Wydęła wargi, bo to, co właśnie powiedział, nie wnosiło nic nowego. Dobra, nawet jeśli założycielem rodu była kobieta, to co z tego? W obecnej chwili i tak w tym miejscu nie były odpowiednio traktowane.

– Mało interesujesz się swoim życiem – oznajmił Kallias.

Nie odpowiedziała, choć nie tylko dlatego, że nie wiedziała jak. Ponownie zawiał tak silny wiatr, że ledwo ustała na nogach, nie mówiąc już o jej parasolce, która dosłownie walczyła o przetrwanie. Kalliasa zachowywała się podobnie, choć on stał twardo na nogach, wyprostowany z lekko podniesionym podbródkiem.

– Martwisz się o innych, lecz nie o siebie – kontynuował, nie przejmując się pogodą. – Pewnego dnia to będzie twoją klęską.

– To wróżba? – Jej ciało się napięło, jakby owa klęska miała już zaraz zakończyć jej życie. Niski i przygaszony głos Kalliasa brzmiał niepokojąco.

– Przyjacielska rada.

Miała ochotę zaśmiać się, choć nie było jej do śmiechu. Daleko im było do przyjaźni. Co prawda ostatnimi czasu lepiej się dogadywali, ale nic poza tym.

– Naprawdę nie interesuje cię twoja przyszłość?

– Do rzeczy. Jeśli chcesz mi coś zarzucić, po prostu to zrób.

Nie miała ochoty bawić się w jego grę. Jeśli chciał jej coś powiedzieć, niech zrobi to wprost.

– Ani razu nie zapytałaś, jak będzie wyglądać test, ani co będzie po nim.

Westchnęła zbyt dramatycznie, niż było trzeba.

– Dobra – poddała się. – Jak będzie wyglądać test? – zapytała od niechcenia.

– Nie wiem.

Jej mina wyrażała wszystko, o czym właśnie pomyślała. Była naprawdę blisko, aby wrócić do pałacu, zostawiając go tutaj samego.

– Nikt tego nie wie. Za każdym razem wygląda inaczej – dodał po chwili.

Ciężko było jej utrzymać opanowanie. Mokła i drżała z zimna, czy on tego nie widział?

– Ale będzie coś z tego, co mnie uczysz? – Wiedziała, że Kallias oczekiwał pytania. Zadała więc pierwsze, jakie przyszło jej do głowy, licząc, że szybciej wrócą do pałacu.

– Wątpię.

– Więc tylko tracisz czas – podsumowała wyjątkowo nieprofesjonalnie. Ona i tak w pałacu nie miałaby niczego innego do roboty, ale Kallias na pewno w tym czasie mógł robić coś ambitniejszego.

– Jako nagrodę za sprowadzenie ciebie do pałacu, poprosiłem o możliwość zostania twoim nauczycielem, bo wiedziałem, że rada sama nikogo by nie wyznaczyła do tego zadania – wyjaśnił tonem spokojnym, choć po jej słowach spojrzał na nią karcąco. – Gdyby nie ja, nie wiedziałabyś nic, trafiając w końcu do któregoś z rodów.

– To moja przyszłość? Po teście trafię do któregoś z rodów? – Nie musiała udawać zainteresowania, bo akurat to ją zaciekawiło.

– Jeśli nie zaliczysz testu, tak.

– Więc z góry zakładasz, że tak właśnie będzie.

– Jestem realistą. Moje poglądy opieram na rzeczywistości. Na razie nie robisz nic, aby było inaczej.

– Staram się.

Przecież tak właśnie było. Starała się przeżyć w tym miejscu. Co jeszcze mogła zrobić?

– To za mało. Na zaliczenie testu potrzeba czegoś więcej niż staranie.

– Czego?

Zwróciła szczególną uwagę na jego tęczówki. Zobaczyła w nich coś, co ją zaniepokoiło. Aż przeszły ją ciarki, a przecież jeszcze nic nawet nie powiedział.

– Tego nie wiem ani ja, ani nikt inny. Nikt jeszcze nie zaliczył testu.

– Nawet ty? – Ciężko było jej w to uwierzyć. Po Xanderze spodziewałaby się tego, ale Kallias wyglądał na osobę, która przykładała się do wszystkiego. Jeśli on nie zdał testu, to ona raczej również tego nie zrobi.

Zaśmiał się bez krzty wesołości. Akurat wtedy również zawiał wiatr, co tylko dodało temu grozy.

– Test jest przeznaczony jedynie dla kobiet – wyjaśnił po chwili, wlepiając w nią ponure spojrzenie. – Nemesis z rodu Deyanira wyrzekając się władzy, kazała przyszłym członkom rady przysiąść, że każda Złota będzie miała prawo podejść do testu. Los mężczyzn w naszym społeczeństwie zawsze był lepszy. My od początku mamy wybór jak zapragniemy żyć. Odwrotnie jest w przypadku kobiet. Od narodzin są komuś podległe: ojcowi, mężowi czy później swoim synom. Zaliczenie go miało być równe z daniem im wolności. Mogły opuścić swój ród, pałac i żyć jak zapragną. Nemesis zaznaczyła, że test nie może wykraczać poza możliwości danej osoby. Podobno rada stosuje się do tego zapisu, mimo to test jest i tak niemożliwy do zdania. Jeśli zaliczysz test, będziesz wolna...

– W innym przypadku trafię do jakiegoś rodu – dokończyła, rozumiejąc.

– Rodu twojego przyszłego męża.

Ze świstem wciągnęła powietrze. Mogła się spodziewać, że w wampirzym świecie działały jeszcze aranżowane małżeństwa, ale ona... przecież nie była do końca jego częścią. Jak miała wyjść za mąż i to jeszcze za kogoś, kogo może nawet nie znała. Co Xander wtedy zrobi... Dopiero z nim się pogodziła.

– Więc będę pierwszą, która zaliczy test – stwierdziła pewnie, zaskakując tym Kalliasa. Jeszcze nigdy nie widziała go tak zdziwionego. Rozdziawił usta, oczy stały się co najmniej dwa razy większe i pojawiły się zmarszczki, które postarzały go o co najmniej dziesięć lat, co wizualnie dawało mu łącznie czterdzieści. Kallias wyglądał starzej niż Xander, choć niezaprzeczalnie przyczyniał się do tego jego styl ubioru. Garnitury dodawały mu elegancji, ale też wieku. Xander ostatnimi czasy co prawda też ubierał się bardziej dostojnie, ale nawet za sprawą tego nie prezentował się starzej. Może też delikatne rysy jego twarzy miały w tym swój udział, kiedy Kalliasa były ostrzejsze. Nos miał dość długi i spiczasty, podróbek wyraźnie wysunięty, a szczyt brwi ostry, naturalnie uniesiony.

Nigdy w życiu nie oblała żadnego testu i tego również nie zamierzała. Wzięła za cel przygotowanie się do niego.

– Pewność siebie to podstawa...

– Jestem realistą. – Wygięła wargi w podobnym dyplomatycznym uśmiechu, który często znajdował się na jego twarzy. – Nie pozwolę radzie rządzić moim życiem. Kiedy już zaliczę test, zabieram ciocię i już nigdy mnie tutaj nie zobaczycie.

Informacja o teście dodała jej energii. To było coś, czego jej brakowało. Nie miała celu, do którego mogłaby dążyć. Dotychczas żyła w tym miejscu z dnia na dzień, ale teraz miała o co walczyć. Dało jej to nadzieję. Mogła się uwolnić. Istniała szansa powrotu do Bar Harbor, do jej dawnego życia. Wystarczyło zaliczyć test. A ona zamierzała to zrobić.

Jeśli ziemia rozstąpi się pod jej nogami, nie wpadnie do piekła. Ona zamierzała odlecieć.

Kallias nie odezwał się po jej słowach. Po jego minie nie potrafiła rozpoznać czy zaimponowała mu, czy po prostu uznał ją za wariatkę. Myślał o czymś zacięcie, więc postanowiła mu nie przerywać. Przerzuciła wzrok na oczko okalające rzeźbę, dostrzegając, że krople deszczu uderzały w taflę wody z mniejszą intensywnością. Przestawało padać i nawet zrobiło się nieco cieplej albo z wrażeń po prostu zapomniała o zimnie i mokrych ubraniach.

– Rzeźba przedstawia Deyanirę z mitologii greckiej oraz centaura, który ją porwał. Oszukana przez niego zabiła swojego męża, Heraklesa.

A więc to miejsce nie było wybrane przypadkowo. Zamierzał porozmawiać z nią o jej rodzie, a więc zaprowadził do rzeźby, która do niego nawiązywała.

– Słyszałem, że pogodziłaś się z Alexandrem.

Jeśli wcześniejsze słowa wywołały w niej zaskoczenie, to te po prostu wbiły ją w ziemię.

– Powiedział ci?

Wolną rękę przyłożyła do klatki piersiowej, kiedy ukłuło ją serce. Pogodzili się przedwczoraj, a Kallias już o tym wiedział. Nie byłaby zdziwiona, jeśli Xander się mu pochwalił. Jeżeli tak oznaczało to tylko, że była dla niego niczym więcej niż ozdobą do chwalenia.

– To tylko moja obserwacja z dnia, gdy czekał na ciebie pod drzwiami. Twoje spojrzenie się zmieniło wobec niego.

Odetchnęła, choć jeszcze chwilę temu nawet nie zdawała sobie sprawę, że wstrzymywała oddech. A więc to nie Xander mu powiedział.

Postanowiła go nie informować, że wtedy jeszcze nie byli razem, choć faktycznie już zaczynała odczuwać wobec niego inne emocje.

– To prawda – potwierdziła krótko.

Nie zamierzała się tłumaczyć Kalliasowi. Nie była to osoba, która mogła ingerować w jej relację. Był jej nauczycielem, lecz związek z Xanderem to inny temat. Nie miał prawa, mieszasz się do tego.

Stała ze spiętymi mięśniami. Kłykcie jej zbielały od zaciskania mocno dłoni na rączce parasola. Oczekiwała od niego jakiegoś uszczypliwego komentarza. Jednak nie spodziewała się ujrzeć troski w oczach, kiedy zawiesił na niej wzrok. Prawie aż opuściła parasolkę z zaskoczenia, dostrzegając ten rodzaj czułości skierowany w jej stronę.

– Uważaj. Wchodzisz do lasu pełnego wilków.

– Co masz na myśli? – zapytała, ledwo powstrzymując ciało od zadrżania i to bynajmniej nie z zimna.

Nie była pewna, czy ostrzegł ją w trosce o nią. Mógł być to sposób na skłócenie ją z Xanderem. Dlatego wolała zachować dystans w interpretacji owych słów, choć to nie znaczyło, że całkowicie zamierzała je olać.

– Zazwyczaj to najważniejsza osoba w rodzie i rodzice decydują o małżeństwach Złotych. Sytuacja jest jednak odmienna w twoim przypadku. Nie masz rodu. Nikt nie przetrwał w pałacu ani z rodu twojej matki, ani z ojca. Dlatego podlegasz radzie. Więc jak myślisz, do jakiego rodu trafisz, gdy nie zdasz testu? Kto teraz ma największą władzę? Jacy członkowie rodu cię otaczają? – Bombardował ją pytaniami, nie dając jej możliwości na odpowiedzenie, choć Cynthia zdawała sobie sprawę, że były one raczej retoryczne. – Wystarczy krótko o tym pomyśleć i nie trzeba widzieć przyszłości, aby ją znać.

Daj jej chwilę do namysłu, która jednak wystarczyła, aby zrozumiała, do czego dążył Kallias.

– Dla postawienia sprawy jasno, śmiem wątpić, że Alexander chce dla ciebie źle.

Uniosła brwi zaskoczona. To był pierwszy raz, kiedy powiedział coś o Xanderze pozytywnego, bez tej sztuczności i drwiny w głosie.

– Ale jego ród już tak – dokończył.

– Więc wystarczy, że zdam test.

Wygiął wargi w uśmiechu na pozór szczerym. Jednak jego oczy ukazywały stosunek do jej słów. Nie dowierzał.

– Wracajmy. Przemokłaś – zauważył, kiedy już prawie nie padało, a dziewczyna już zapomniała o mokrych spodniach przylegających do jej skóry. W czasie rozmowy jej komfort zszedł na drugie miejsce.

Nie udała się za Kalliasem i wiedziona pewnymi myślami, zapytała:

– Czy Deyanira oznacza tylko ród?

Znieruchomiał, po czym powoli odwrócił się w jej stronę.

– Dlaczego pytasz?

Zawahała się, czy mu powiedzieć, ale musiała zrobić w końcu ten pierwszy krok, jeśli zamierzała zdać test.

– Bahati tak się do mnie zwraca.

Słowa Cynthii wyraźnie go zainteresowały, bo powoli zbliżył się do niej, zatrzymując dopiero na wyciągnięcie ręki. Uniósł parasol nieco wyżej, także mogła dostrzec malującą się konsternację na jego twarzy.

– Bahati nie mówi, tylko śpiewa.

Teraz to ona się zdziwiła.

– Przy mnie robi to i to.

Jego podbródek zadrżał, jakby nie wiedział, czy powinien coś powiedzieć, czy lepiej się nie odzywać.

– I co mówi? – przemówił w końcu.

Zawahała się przed powiedzeniem tego w obecności Złotego. Nie ufała mu, a także nie wiedziała, czy w słowach Bahati nie kryło się drugie dno. Może faktycznie miało ją to tylko skłonić do użycia mocy i zniszczenia niewidzialnej ściany. A może było w tym coś więcej. A jeśli chciała się dowiedzieć, mimo wszystko Kallias zdawał się najlepszą osobą, która mogłaby rozwiać jej pytania. Xander za bardzo mówił zagadkami.

Niszcz, Deyanira, Niszcz.

Zobaczyła zrozumienie na twarzy Kalliasa.

– I posłuchałaś się jej? – Doszedł do pewnej myśli, ale najwyraźniej nie zamierzał się z nią podzielić.

Odwróciła wzrok, zagryzając nerwowo wargę.

– Nie bardzo – stwierdziła, odczuwając wstyd z tego powodu. Jakoś wcześniej nie miała z tym problemu, ale teraz, po tym, co usłyszała od Kalliasa, nie chciała ujrzeć jego rozczarowania czy potwierdzenia, że nie miała szansy zaliczyć testu.

– Dlaczego?

– Ponieważ... – Niby proste i krótkie pytanie, a tak trudno było jej na nie odpowiedzieć. Stukała palcami o powierzchnię rączki parasola, krzywiąc się. Wiedziała, dlaczego tak było, ale bała się powiedzieć to na głos przy Kalliasie.

– Słucham cię, człeczyno.

Ten zwrot już dawno nie padł z ust wampira w jej stronę. Przykuł aż uwagę miodowych tęczówek, a po uśmiechu na twarzy, można wysnuć wniosek, że taki był jego cel.

– Nie chcę niszczyć – odrzekła wreszcie, uznając, że odwlekanie tego w nieskończoność nie miało sensu. Kallias wydawał się zdeterminowany, aby usłyszeć odpowiedź, a więc na pewno by jej tego nie przepuścił. Staliby tu nawet i do wieczora. – Nie chcę, aby destrukcja była moim przeznaczeniem.

– A co w tym złego? – zapytał, jakby naprawdę nie potrafił dojrzeć w tym niczego nieodpowiedniego.

– Słyszałeś, co powiedziałam? – Nie mogła powstrzymać się od podniesienia głosu. – Destrukcja, niszczenie... to wszystko jest złe.

– A ty jesteś taka dobra, że gardzisz złem. – Naśladował jej barwę głosu, robiąc przy tym minę, jakby starał się nawet aparycją przypominać rudowłosą dziewczynę.

Skrzywiła się, bo ona ani tak nie brzmiała, ani tak nie wyglądała. Nie wystarczyło zmarszczyć czoło i nos oraz przymknąć powieki i wydymać wargi, aby wyglądać jak ona. A przynajmniej miała nadzieję, że kiedy się denerwowała, nie przypominała naburmuszonego dziecka.

– Nie to mam na myśli – oznajmiła, przybierając neutralny wyraz twarzy, choć było ciężko. Kallias uświadomił ją, że skrzywienie twarzy w grymasie to była jakaś nieodzowna jej część. Robiła to za każdym razem, gdy coś jej się nie podobało, a że następowało to praktycznie co chwilę, to wychodziło na to, że jej zwyczajnym wyrazem twarzy było właśnie lekkie wykrzywienie.

– Powiem ci coś – zwróci jej uwagę, zbliżając się. Z tak bliskiej odległości złote tęczówki Kalliasa prezentowały się znacznie inaczej. Miały w sobie lśniące drobinki, których jednak nigdy nie dostrzegła u Xandera. – Powinnaś się cieszyć, że twoim przeznaczeniem jest niszczenie. Zwykle bywa łatwiejsze niż budowanie.

I odszedł, a słowa, które zostawił, nie przyniosły rozwiązania, lecz dreszcze i nieprzyjemne uczucie w sercu.

Nie zatrzymując się, przekrzywił głowę w jej stronę i rzucił:

– Samo imię Deyanira oznacza: „Zdolny do wielkiego zniszczenia".

Szum deszczu i plusk wody niemal zagłuszyły jego słowa.

– Jeśli Bahati nawołuje cię do niszczenia, powinnaś się jej posłuchać. Ona najlepiej wie, jakie jest nasze przeznaczenie.

***

– Nie smakuje pani? – Usłyszała zaniepokojony głos Epione.

– Jest pyszne – odparła natychmiast. Zmusiła się do włożenia do ust nabitego makaronu, który na jej widelcu znalazł się już jakiś czas temu.

Ciężko było jej cokolwiek przełknąć. Dlatego tylko tak siedziała i patrzyła prosto na talerz, dłubiąc widelcem w jedzeniu. Powinna się spodziewać, że w końcu zwróci na to uwagę Epione.

Rozmyślała o słowach Kalliasa. Zastanawiała się jakie zadanie na teście dostanie od rady. Może Bahati kazała jej niszczyć nie bez powodu. Może widziała, że w przyszłości jej się to przyda.

Ziewnęła zmęczona i przytłoczona ilością informacji. Stanie na deszczu nawet z parasolem też już robiło swoje, bo zaczynała odczuwać pierwsze tego skutki.

– Dolać herbaty?

– Tak, poproszę.

Z całą pewnością ciepły napój to było coś, czego teraz potrzebowała.

Przyglądała się, jak Epione z imbryczka nalewała herbatę do porcelanowej filiżanki, zastanawiając się nad czymś. Zagryzła dolną wargę, nie będąc pewna, czy o to zapytać. Z drugiej strony nie było w tym nic nieodpowiedniego ani o niczym nie sugerowało.

– Epione.

Kiedy z ust Cynthii padło imię Miedzianej, akurat wampirzyca odkładała imbryczek. Nie wróciła do zwykle zajmowanego miejsca w jadalni, tylko nie ruszając się nawet o krok, schyliła głowę.

– Nie mogę przypomnieć sobie, z jakiego rodu pochodzisz – poinformowała, starając się nie brzmieć nazbyt zainteresowaną. Zwykłe, miłe stwierdzenie, które niby niespodziewanie pojawiło się w jej głowie.

– Należę – poprawiła ją, choć Cynthia początkowo nie zrozumiała. Epione musiała to w jakiś sposób wyczuć, bo mimo że nie dojrzała pytającego spojrzenia rudowłosej, dodała: – Miedziani należą do rodu, Złoci z niego pochodzą.

– O – wydostało się jedynie z jej gardła.

W porę powstrzymała się od nazwania to głośno niewolnictwem, mimo że tak to wyglądało. Miedziani byli traktowani jak przedmiot, nabytek Złotych.

– I odpowiadając na pytanie: należę do rodu Khaos.

– Clemence też?

– Zgadza się.

– A Zale?

– Również.

Wymusiła uśmiech, tak na wszelki wypadek, gdyby Epione niespodziewanie uniosła wzrok na jej twarz. Nie chciała, aby dostrzegła w niej zaniepokojenie.

– Rozumiem – powiedziała, choć kierowała to bardziej do siebie.

Cóż, Kallias miał rację. Przyszłość w tym miejscu została już dla niej wybrana.

Choć nie wiedziała, jak wyglądał ojciec Xandera, ciekawa była, jaką będzie miał minę, kiedy uda jej się zaliczyć test. Tym samym jego wszystkie plany wobec niej zostaną zaprzepaszczone.


Zapraszam do komentowania i dzielenia się przemyśleniami :D 

TikTok: julita.books

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro