Tom 2 ♦ Rozdział ♦ Siódmy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Autor: Nieznany

Zbiór: Złote Baśnie

Tytuł: Krótka baśń o pięknie

Dostępność: Dostępna, Złota Biblioteka Pałacowa

Opowiem wam bajkę, drogie dziatki, o królowej młodej. Mieszkała w zamku na wzgórzu. Była władczynią dobrą, przez poddanych kochaną. Pewnego dnia królowa młoda przechadzając się po ogrodzie, spotkała chłopca pięknego. Zakochała się w jego urodzie. Zamarzyła widzieć ją każdego ranka do końca życia. Jeszcze tego samego dnia pojęła chłopca za męża. Wprawdzie małżeństwo to nie trwało długo. W noc poślubną chłopiec zabił królową młodą i został królem samotnym. Morał z tej krótkiej historii, drogie dziatki, jest prosty: Coś, co jest piękne na zewnątrz, nie znaczy, że jest także piękne w środku.

Analizowała swoje możliwe następne kroki. Krzyczeć i wołać o pomoc czy zachować ciszę i poczekać na ruch porywaczy? Słyszała, jak szeptali między sobą. Przez panującą ciemność nie mogła dostrzec ich twarzy, ale doskonale wiedziała miedziany blask czterech par tęczówek. Połyskiwały jak bursztyny w świetle księżyca. Co było dziwne, znajdowały się one na różnej wysokości. Ich właściciele albo stali w różnej odległości od siebie, albo byli bardzo różnego wzrostu. Przychylała się ku drugiej opcji. Choć za wiele nie widziała, wydawało jej się, że pomieszczenie, do którego została wciągnięta, było niewielkiej powierzchni. Jak tylko drzwi się zatrzasnęły, została pchnięta na drewniane krzesło.

Czuła krople potu spływające z jej czoła. Było jej duszno. Aby nie myśleć o problemach z oddychaniem, skupiła się na głosach. Jeden z nich brzmiał bardzo dziecięco. Po chwili drugi również zdawał się pochodzić od dziecka.

– To ona? – zapytał cicho jeden z nich chłopięcym głosem.

– Myślałam, że będzie nieco wyższa – zauważyła kolejna z grupy. Ten głos również brzmiał bardzo młodo.

– I wampirza – dodał trzeci. Brzmiał najbardziej dojrzale, ale również zdawał się należeć do chłopca.

– Wygląda jak człowiek – skomentowała czwarta. Po głosie wydawała się najmłodsza. Cynthia miała wrażenie, że nawet uchwyciła seplenienie.

– I śmierdzi jak człowiek – powiedział trzeci.

– Jesteś pewny, że złapaliśmy odpowiednią osobę? – zapytała druga.

Nikt jej nie odpowiedział. Usłyszała szelest. Po chwili oślepiło ją ostre światło. Impulsywnie zamknęła oczy i zasłoniła twarz rękami.

– Nie świeć jej po oczach – zbeształ kogoś dziewczęcy głos.

– Nie świecę.

– Świecisz.

– Wcale, że nie.

– Wcale, że tak – kłócili się.

– Uspokójcie się! – wtrącił ten wydający się mieć najwięcej lat. – Dajcie mi latarkę – rozkazał twardo.

– A to dlaczego?

– Bo jestem najstarszy.

– Dobra.

Światło latarki zniknęło. Odsłoniła twarz, lecz wtedy znów została oślepiona. Po czym znowu światło zniknęło i pojawiło się po chwili. I tak parę razy.

– Popsułeś! – krzyknęła wzburzona jedna z nich.

– To wy daliście mi zepsutą.

– Nie prawda. Popsuła się, jak tylko ją wziąłeś.

– Racja – przyznał drugi chłopięcy głos.

– Dobra, uspokójcie się. Po prostu zapalimy światło.

– Nie możemy! Wtedy nas zobaczy – włączyła się najmłodsza.

– Właśnie! – zawtórował dziewczęcy głos.

– O to chodzi, nie? Musi przecież nas zobaczyć, żeby się nas bać.

– W sumie racja – przyznała jedna z nich.

Cynthia nie była pewna czego się spodziewać. Została porwana i jeśli się nie myliła, porywaczami były dzieci, choć ciężko było jej w to uwierzyć. Do tej pory żadnego nie spotkała w pałacu.

Słabe światło żarówki wiszącej na kablu z sufitu rozświetliło niewielkie pomieszczenie. Wyglądało na porzucony składzik. Oprócz krzesła, na którym siedziała, pustej szafy oraz miotły w kącie, nic więcej tu nie było. Powoli powiodła wzrokiem po Miedzianych.

Nie myliła się. Porwała ją banda przedszkolaków.

Najmłodsza dziewczynka z blond lokami i różowej sukience wydawała się mieć nie więcej niż pięć lat. Wyglądała jak laleczka Barbie. Najstarszy zdawał się mieć maksymalnie skończone dziesięć lat. W pomieszczeniu przebywali jeszcze druga dziewczyna i chłopiec. Byli bardzo podobni do siebie, niemal identyczni. Musieli być bliźniakami. Im Cynthia dałaby nie więcej niż siedem lat.

– I co? Boisz się nas? – zapytał ten najstarszy.

Zagryzła dolną wargę, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Mimo wszystko musiała uważać na to, co powie. Może byli dziećmi, ale też Miedzianymi. Wiedziała, co mogła spodziewać się od dorosłego osobnika tej klasy, ale czego mogła oczekiwać od dziecka?

– Odpowiadaj na nasze pytania albo pożałujesz – włączyła się najmłodsza.

Cynthii przypominała szczekającą chihuahue.

Drugi z chłopaków, bliźniak, pokiwał głową z uznaniem.

– A więc boisz się nasz? – Powtórzył pytanie najstarszy.

– Bardzo. – Poważny głos Cynthii nie brzmiał przekonująco. Naprawdę było trudno jej utrzymać opanowanie.

– I bardzo dobrze, oszukistko.

– Oszukistko? – dopytała od razu rudowłosa, wlepiając wzrok w najmłodszą. Uniosła brwi z zaciekawieniem.

Młoda Miedziana kiwnęła głową, robiąc groźną minę, co jednak wyglądało bardziej urzekająco niż przerażająco.

– Oszukałaś Radę Najwyższych – wyjaśniła, mierząc ją surowym spojrzeniem.

– Ach tak?

– Powiedziałaś im, że jesteś Złotą – włączyła się druga dziewczynka.

– A nie jesteś – dodał bliźniak.

– Powinnaś opuścić pałac – nakazał najstarszy.

– I przeprosić Radę Najwyższych.

– I nas.

– Właśnie. I nas za to, że nas oszukałaś.

Cynthia pokiwała głową i cmoknęła z aprobatą.

– Zgadzam się z wami. Macie rację. Przepraszam, że was oszukałam. Jak tylko spotkam radę, ich również przeproszę.

– Chyba Radę Najwyższych, uważaj na słowa. Nie pozwolimy na taki brak szacunku – zagroziła najmłodsza.

Jaka ona jest słodka – pomyślała Cynthia rozmarzona.

Oni wszyscy byli słodcy. Mieli pucułowate policzki i oczy jak u laleczek. Aż ciężko było uwierzyć, że mogli być niebezpieczni. Może za kilka lat, ale teraz Cynthia po krótkiej obserwacji uznała, że mogą być wampirami, ale głównie byli jeszcze dziećmi.

– Oczywiście, miałam na myśli Radę Najwyższych – poprawiła się z nadmierną pompatyczności, przykładając rękę do serca. – Obiecuję. Jak tylko ich spotkam, to od razu ich przeproszę.

– Nie spotkasz ich już więcej – odparła bliźniaczka.

– Masz opuścić pałac – dodał jej brat.

– Uwierzcie, też tego pragnę. Gdyby to ode mnie zależało, już by mnie tutaj nie było.

– Nie możesz po prostu opuścić pałacu? Ja zawsze, gdy chcę gdzieś pojechać, to mówię mojej mamie. Po prostu powiedz mojej mamie i cię wypuści – zasugerowała najmłodsza.

– Zamknij się, Nina.

– Nina. Bardzo ładne imię – pochwaliła Cynthia, uśmiechając się do dziewczynki.

– Nazywam się Nina i należę do rodu Caisus. – Odwzajemniła uśmiech. – A to jest Vittoria, Pietro i Lorenzo.

– Miło mi was poznać – odparła z zafascynowaniem, patrząc na tą małą dziewczynkę. Nie mogła nic poradzić, że była taka słodka.

– Mieliśmy nie zdradzać naszych imion – zbeształ ją najstarszy.

Nina gwałtownie wciągnęła powietrze w płuca i zasłoniła usta rączkami.

– I co teraz? – zapytała swoich towarzyszy, na moment odsłaniając wargi.

– Tego nie było w planie – powiedział niezadowolony najstarszy, z grymasem na twarzy kręcąc głową.

– Musimy wymazać jej pamięć – zasugerowała bliźniaczka.

– Ktoś wie jak to zrobić? – zapytał jej brat.

– Ja nie wiem.

– Ja umiem tylko zawiązać kokardkę – powiedziała najmłodsza. – Ale do tego potrzebuję wstążki.

– Ja umiem to zrobić – wtrąciła Cynthia. – Mogę sobie wymazać pamięć. Zapomnę o wszystkim, co tutaj się działo. Zapomnę o was.

– O nas masz pamiętać. Tylko nie o naszych imionach.

– Zrobione.

– Dobrze. – Kiwnęła najmłodsza zadowolona z tego obrotu sprawy.

Bliźniacy również wydawali się uwierzyć, jednak najstarszy wpatrywał się w Cynthię spod przymrużonych powiek.

– Nie jestem pewien czy to tak działa – powiedział podejrzliwie.

– Co działa?– zapytała Cynthia, udając zmieszanie.

– Skąd mamy mieć pewność, że nie pamiętasz naszych imion?

– Jakich imionach? Kiedy się przedstawiliście?

– Chyba naprawdę wymazała sobie pamięć – wyszeptała bliźniaczka, Vittoria, do ucha najstarszego. Musiała stanąć na palcach, żeby dosięgnąć.

– Dobrze – przyznał, kiwając z zadowoleniem głową. – Tylko pamiętaj, masz opuścić pałac.

– I przeprosić Radę Najwyższych – wtrąciła najmłodsza.

– Przeproszę – obiecała, zerkając na dziewczynkę, po czym wzrok przerzuciła na najstarszego. – Jeśli tylko będę mogła, opuszczę pałac.

– Niech będzie. Możesz iść.

Nie musiał jej drugi raz powtarzać. Błyskawicznie wstała i minęła Miedzianych. Bliźniak otworzył przed nią drzwi. Kiedy wyszła na korytarz, przekrzywiła głowę, żeby jeszcze raz na nich spojrzeć. Najmłodsza machała do niej na pożegnanie. Cynthia nie mogła się powstrzymać od odmachania jej.

Udała się korytarzem, oddalając się od składziku. Musiała jednak na chwilę się zatrzymać i rozejrzeć, czy w ogóle poszła w dobrą stronę. Zrobiła to niechętnie, bo nie czuła się już dobrze w samotnym przemierzaniu pałacu. Wcześniej targały nią silne emocje, które wyparowały bardzo szybko na skutek spotkania młodych Miedzianych.

Zawiesiła wzrok na popiersiu kobiety. Wyglądało na bardzo stare i Cynthia nie zadziwiałby się, gdyby był to okaz pochodzący ze starożytności, a nie tylko odlew. Skojarzyła, że niemal po opuszczeniu apartamentu też zwróciła na nie uwagę. Kierując się dalej w tę samą stronę, ruszyła przed siebie. Za zakrętem ujrzała znany jej korytarz.

Westchnęła z ulgą, dostrzegając białe drzwi.

Nigdy więcej nie zamierzała poruszać się sama po pałacu. Po pierwsze tworzył istny labirynt. Po drugie czuła się tutaj jak kaczka wrzucona do zbiornika z krokodylami. Może została uznana za Złotą, ale dalej była bezbronna. Była słaba jak człowiek.

Najpewniej dlatego, że aktualnie nim była.

Stała już przy bogato zdobionych drzwiach. Wyciągnęła rękę w kierunku klamki, gdy rozległ się pisk. Krzyk. Histeryczny, wszechogarniający. Taki, który powodował paraliż ciała. Zaciskał gardło, tak że nie mogło złapać się tchu. Kłuł ciało, wywołując ciarki.

Przekręciła głowę w kierunku, z którego przyszła. Wydawał się pochodzić stamtąd.

Krzyk ustał szybko, jednak to, co wywołał, zostało z nią, nawet kiedy weszła do apartamentu. Oparła się o powierzchnię drzwi, oddychając ciężko. Nie wiedziała, co miała o tym myśleć.

– Już pani wróciła? – Z jadalni wynurzyła się Epione. – Coś się stało? – dodała natychmiast. Tym razem nie umykała spojrzeniem. Z przejęciem zawiesiła wzrok na rudowłosej.

Czy nie słyszała tego krzyku?

– Nie – odparła, wykrzesując z siebie uśmiech. Postanowiła przemilczeć ten temat. Odbiła się od drzwi i ruszyła w stronę jadalni. – Obiad jest gotowy? – zmieniła temat.

– Jeszcze nie. – Podążyła za nią Miedziana. – Miała pani wrócić nieco później.

Stanęła i odwróciła się niespodziewanie w stronę Epione. Ta prawie na nią wpadła. Miedziana szybko się odsunęła.

– W takim razie położę się – oznajmiła Cynthia, ruszając w kierunku sypialni.

– Mogę pospieszyć kucharzy.

– Nie trzeba. Poczekam. – Spojrzała na Miedzianą, akurat napotykając jej zmieszany wzrok.
Widziała, że Epione chciała jeszcze coś powiedzieć. Nie dała jej tego zrobić i po wysłaniu jej uśmiechu, zatrzasnęła drzwi od sypialni.

Oparła czoło o białą powierzchnię i nasłuchiwała. Kiedy uchwyciła dźwięk kroków Miedzianej, podeszła do łóżka.

Zrobiła się śpiąca. Mimo że w pokoju panował gorąc, aż po samą szyję przykryła się narzutą. Starała się odpocząć, ale strumień składający się z dziesiątek myśli przepływał przez jej głowę. W końcu jednak udało jej się zasnąć.

Rozległ się krzyk. Ten sam co na korytarzu. Myślała, że był to tylko sen. Jednak działo się to faktycznie. I nie był to krzyk, tylko cichy, ale zemocjonowany głos Epione.

Spojrzała na nią półprzytomna. Choć nie dostrzegała wyraźnie twarzy Miedzianej, mogła stwierdzić, że coś było nie tak. Ta myśl wywołała w niej niepokój, tym samym całkowicie wybudzając ją ze snu.

– Przepraszam, nie budziłabym pani, gdyby nie było to ważne. – Epione wydawała się bliska pogrążeniu w panice.

Cynthia zaalarmowana rozejrzała się po sypialni. Jeżeli coś się działo, to nie w tym pokoju.

– Co się stało? – zapytała, odczuwając już strach, chociaż jeszcze nie wiedziała, czym był spowodowany. Zrzuciła z siebie narzutę i wstała z łóżka. – Co się dzieje? – powtórzyła z większą stanowczością i zniecierpliwieniem, podchodząc bliżej Miedzianej.

– Czekają na pani.

Kto? – chciała zapytać, ale strach zacisnął się wokół jej gardła.

Rada? Czy była to rada? – pytała siebie samą, podobnie co Epione będąc już bliska paniki. – Czy Potomkinie Hel powiedziały im, że nie mogę przywrócić mi wampirzej formy? Czy przyszli mnie zabić? 

Zwolniła kroku, kiedy dostrzegła Clémence. Stała w salonie przy ścianie obok drzwi, przez które Cynthia właśnie przeszła. Miedziana miała pochyloną głowę, więc raczej to nie ona była powodem tego zamieszania. Koło niej stał Zale – wampir, który zaprowadził ją dzisiaj do biblioteki.

Zatrzymała się, dostrzegając Kalliasa. Stał na środku pokoju, a tuż za nim znajdował się nieznajomy Miedziany w koszuli ze złotą broszką.

– Coś się stało? – wypaliła, będąc otumaniona. Jakby znów zasnęła i był to tylko sen.

Oczywiście, że się stało. Nie potrafisz trzymać języka za zębami i takie są teraz konsekwencje  – skrytykowała samą siebie. 

Kallias musiał to zgłosić. Czuła, że nie powinna mu ufać i teraz miała dowód dlaczego.

Złoty zrobił krok do przodu, za to Cynthia w odpowiedzi jeden do tyłu. To było silniejsze od niej. Wbił w nią wzrok, w czasie kiedy ona modliła się, żeby potraktował ją z ulgą. To nic, że nie była wierząca, lecz mogła zacząć być, jeżeli pomogłoby to w obecnej sytuacji.

Unikała jego spojrzenia. Jednak gdy przez dłuższą chwilę nie następował żaden ruch z jego strony, pobiegła wzrokiem do jego tęczówek. Spodziewała się zastać tam krytyczne, groźne spojrzenie, natomiast dostrzegła znacznie odmienne. Było zamglone, niejasne. Nie miało tego charakterystycznego złotego błysku, innego niż u Xandera, lecz równie intensywnego. Odnosiła wrażenie, że słońce zostało zasłonięte burzowymi chmurami i tylko w niektórych miejscach promieniom udawało się przebić.

– Przepraszam.

– Co? – Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że wypowiedziała to na głos. Nie przejęła się tym jednak. Była tak zaskoczona słowami Kalliasa, aż miała wrażenie, że jej serce przestało bić, będąc równie zszokowane.

Czy on właśnie ją przepraszał? Czy komuś pomyliły się role?

Niemożliwe. Jednak nie miała wrażenia, że się przesłyszała.

– Przepraszam za dzisiejszą sytuację.

Czy zdał sobie sprawę, że traktował ją nie w porządku i przyszedł przeprosić? Po co jednak była budowana ta otoczka? Epione wydawała się tak przerażona, jakby Clémence na jej oczach przeobraziła się w wilkołaka. Nie rozumiała także, czemu przepraszał ją przy tylu świadkach. Przecież tylko oni byli w to zamieszani. Czy wynikało to z jakiejś zasady pałacu, której jeszcze nie poznała?

– Dzisiejszy incydent nigdy nie powinien mieć miejsca. Był karygodny. – Dostrzegła, jak ciężko przychodziło mu to powiedzieć. Raczej te słowa nie płynęły z jego serca. – Miedziani należący do mojego rodu dopuścili się czegoś niedozwolonego.

Och, a więc o to chodziło.

– Dotknęli cię bez twojej zgody. Jest to nie do przyjęcia. Przepraszam za to. Za swój czyn ponieśli konsekwencje. Zaręczam, że nikt z mojego rodu więcej się czegoś takiego nie dopuści.

– Nic wielkiego się nie stało – stwierdziła. Nie była przekonana czy powinna się w ogóle odzywać. Jednak czuła potrzebę obrony Miedzianych. Wampiry czy nie, byli przecież dziećmi. I choć nie uważała za słuszne „porwanie jej", to koniec końców nic jej nie zrobili.

– Dotknięcie Złotego bez jego zgody jest niezgodne z prawem – wyjaśnił Kallias.

– Nie dotknęli mnie – broniła ich, nagle przypominając sobie, że Epione raz o tym wspomniała. Wątpiła, że to zadziała, ale warto było spróbować. Miała tylko nadzieję, że sama nie poniesie konsekwencji za kłamanie.

– Synowie Rady byli świadkami.

Zszokował ją tymi słowami.

– Którzy? – zapytała, marszcząc brwi.

Była przekonana, że nikogo wtedy nie dostrzegła. 

– Między innymi ja, pani – odezwał się Miedziany stojący za Kalliasem.

Przyjrzała mu się uważnie. Był bardzo wysoki. Wyższy od Złotego. Przecież nie mogłaby go przeoczyć.

– Jeżeli byłeś świadkiem, to dlaczego mi nie pomogłeś?

– Synowie Rady są oczami, uszami, rękami i nogami Rady Najwyższych – powiedział dyplomatycznie, w żaden sposób nic jej nie wyjaśniając.

– Nie mogą się wtrącać, o ile życie Złotego nie jest zagrożone – rozszyfrował Kallias słowa wampira. – W takich sytuacjach jak ta, która cię spotkała, to Rada Najwyższych podejmuje decyzje i wyznacza kary.

Zesztywniała na te dwa słowa: Rada Najwyższych. Nawet w tak błahej sprawie mieli decyzyjność.

– Przecież nic się nie stało. Nie mam im tego za złe – broniła ich z jeszcze większą zawziętością. Miała nadzieję, że jeszcze da się coś zrobić. Jeśli mieli ponieść konsekwencje, to postara się, żeby były choć trochę łagodniejsze.

Dura lex, sed lex. Twarde prawo, ale prawo – odrzekł Kallias. – A prawo mówi jasno.

Mocno zaciśnięte usta tworzyły cienką linię na jej twarzy. Denerwowało ją, z jaką bezwzględnością Złoty o tym mówił. Czy jak sam powiedział, nie pochodzili z jego rodu? Czy to nic nie znaczyło?

– Co za kara ich spotka? – Po jej słowach nastała cisza.

Miała wrażenie, że przez twarz Kalliasa przemknęło coś innego niż zimna obojętność. Ukrył coś strasznego za złotymi ścianami tęczówek. 

Zawładnął nią niepokój. Powoli zaczynała rozumieć, że chodziło tu o coś więcej niż tylko dotknięcie Złotego.

Nie chciała powtarzać pytania. Wolała nie być świadoma jakie konsekwencje poniosą dzieciaki. Jednak z drugiej strony musiała wiedzieć.

– Jaka kara została im wyznaczona?

Zauważyła drgający mięsień w szczęce Złotego. Jakby... się wstrzymywał. Nie dał rady już dużej ukrywać bólu w oczach. Cierpiał.

Zakryła rękami usta, rozpoznając ten rodzaj cierpienia.

– Za dotknięcie Złotego bez zgody, wymierzona została kara śmierci – oznajmił Miedziany tonem beznamiętnym, jak żołnierz który wypełnił jedynie rozkaz. – Egzekucja została wykonana natychmiast po decyzji członka Rady Najwyższych.

Odwróciła się plecami do wampirów i przymknęła powieki. Przypomniała sobie krzyk, który rozległ się, zanim weszła do apartamentu. Gdy teraz o nim pomyślała, zdała sobie sprawę, że faktycznie brzmiał, jakby należał do dziecka.

W jej głowie pojawiły się obrazy, jak mogło to wyglądać. Próbowała je wyrzucić, ale były silniejsze od niej.

– Wyjdźcie! – krzyknęła, choć nie wiedziała, czy było to skierowane do wampirów, czy do atakujących ją myśli.

Choć pierwsi opuścili apartament, to ci drudzy dalej napierali na nią z wszystkich stron.

Odwróciła się, napotykając spojrzenie Kalliasa. Sądziła, że również wyszedł jak Miedziani.

Wpatrywali się tak w siebie w ciszy.

Patrzyła na Złotego inaczej niż jeszcze chwilę temu. Sądziła, że był bezlitosnym wampirem. Jednak okazało się, że potrafił odczuwać coś więcej niż obezwładniającą nienawiść.

– Przykro mi – odezwała się. Czuła się winna, za to, co ich spotkało. Gdyby wtedy nie wyszła sama. W obecności Kalliasa nie odważyliby się jej dotknąć, tym samym dalej by żyli.

– Mi też. – Po wypowiedzeniu tych słów, skierował się w stronę drzwi.

Kiedy rzucił przed wyjściem ostatnie spojrzenie dziewczynie, ta postanowiła to wykorzystać i zapytała:

– Który członek rady wydał rozkaz?

Nie odpowiedział od razu, jakby wahał się, czy aby w ogóle to zrobić. Aż w końcu się odezwał:

– Deimos z rodu Kháos.

Ojciec Xandera.


Zapraszam:

TikTok: julita.books

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro