Tom 2 ♦ Rozdział ♦ Trzynasty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Autor: Nieznany

Książka: Dzieje wampirów Tom 4

Dział 1: Istoty o zdolnościach niezwykłych

Rozdział 8: Historia i przesądy

Dostępność: Dostępna, Złota Biblioteka Pałacowa

Przed piętnastym wiekiem naówczas udział wiedźm płci męskiej stanowił nieznaczny odsetek w ogólnej liczbie istot o zdolnościach niezwykłych. Nie było to jednakowoż spowodowane częstszymi narodzinami dziewczynek niż chłopców, a przesądem prowadzącym do mordowania chłopców od razu po narodzeniu. Uważano, że narodziny chłopca są zapowiedzią klęski sabatu. Można było temu zapobiec, rzecz jasna, poprzez pozbawienie noworodka życia. Sposób uśmiercenia różnił się w zależności od zgromadzenia. Na ogół poprzez wrzucenie noworodka do ognia przez głowę sabatu lub zgromadzenia (w Europie kontynentalnej). Z rzadka to matka była odpowiedzialna za ułożenie stosu z drewna i podpalenie go wraz z narodzonym synem (na Wyspach Brytyjskich). Inną praktyką było położenie kawałka mokrej tkaniny na twarz noworodka, na skutek czego nie mógł oddychać (Azja Południowa), pozostawienie na pożarcie przez zwierzęta (Azja Wschodnia), wycinanie serca, które następnie musiała zjeść matka (Afryka Wschodnia, tam też z jego kości robiono talizmany, wierząc, że przyniosą szczęście w postaci narodzin w sabacie wielu dziewczynek) [...]

Po piętnastym wieku większość zgromadzeń przestało ulegać temu przesądowi i odeszło od tych praktyk. Było to na skutek strat powstałych w wyniku toczonej wojny z wampirami. Przypuszcza się, że populacja wiedźm w tamtym okresie zmniejszyła się aż piętnastokrotnie. W celu przetrwania wiele zgromadzeń było zmuszonych do pozostawienia chłopców przy życiu [...] Współcześnie odnotowano zaledwie kilka zgromadzeń, które nie odeszło od tych praktyk. Mają one jeszcze miejsce w niektórych sabatach pierwotnych (tych, których członkowie nigdy nie opuścili terenów przodków) na terenie Afryki.

Po nocnym spotkaniu Xander zniknął na parę dni. Próbowała dowiedzieć się od Epione, gdzie mógł się udać, jednak Miedziana nie miała wiedzy na ten temat. Spotykając Złotego kilka dni później, sądziła, że udało mu się zorganizować jej spotkanie z ciocią. Nic bardziej mylnego. Okazało się, że wsiadła do ciemnej terenówki i opuściła pałac w innym celu.

Podróż nie trwała długo. Przejechali przez jedną bramę, drugą, po czym zjechali z głównej drogi. Przemierzali wąską leśną ścieżkę, a gałęzie gęsto rosnących drzew uderzały w szyby i sufit auta.

Kątem oka zerkała na kierującego Miedzianego, po czym na siedzącego koło niej Xandera. Nie wiedziała, w jakim celu to robiła. Było to chyba uwarunkowane instynktownie w sytuacjach stresowych. Wiedziała, dokąd jechali. Złoty poinformował ją przynajmniej o tym. Zaraz spotka wiedźmę, potomkinię Hel. To właśnie członkowie tego sabatu pomogli jej matce przemienić ją w człowieka. Za chwilę miała usłyszeć jak to cofnąć. Jeśli w ogóle się dało.

Była ciekawa, co zrobiłby Xander, gdyby okazało się, że nie można tego cofnąć. Co zrobiłaby ona? Jeśli faktycznie stałoby się oczywiste, że już na zawsze zostanie człowiekiem, nie tylko ona znalazłaby się w niebezpieczeństwie, ale także jej ciocia. Bethany w późniejszym czasie nie byłaby już potrzebna radzie.

– Zatrzymaj się tutaj.

Miedziany bez kwestionowania wykonał polecenie Xandera. Cynthia dostrzegła w niedalekiej odległości dom, uznając, że dałoby radę podjechać znacznie bliżej. Zrozumiała jednak, że Xander chciał przejść się razem z nią. Jej myśl została potwierdzona, gdy rzucił do Miedzianego, że miał zostać w samochodzie.

Wysiadła z auta, zanim Złoty zdążył podejść i otworzyć dla niej drzwi, niwecząc przy tym jego plany.

– Wydajesz się dzisiaj być w wyjątkowo złym humorze – zauważył Xander swobodnym tonem, jakby byli dwojgiem wieloletnich przyjaciół, którzy właśnie wybrali się na grzyby do lasu.

Zignorowała jego słowa, skupiając uwagę na znajdującym się przed nimi, ukrytym między drzewami domem zbudowanym z jasnych cegieł. Prosty, dwupiętrowy o kwadratowej budowie. Piękno kryło się w tej niepozorności, w prostocie wykonania, lecz także w turkusowych okiennicach, które pewnie zaskakiwałyby przybyszy, gdyby w ogóle jacyś tu przybywali. Ścieżka prowadząca do domu była zarośnięta. Dwa pasy lekko ugniecionej trawy świadczyły, że niedawno ktoś tędy jechał, lecz ogólnie ta trasa nie była często pokonywana przez samochód.

Ruszyła w kierunku domostwa, nie czekając, aż Xander zrobi to pierwszy. Wiedziała, że jeśli postoi tu trochę dłużej, wywiąże się rozmowa między nimi.

– Dlaczego jesteś zła? – zagadał, równając się z nią tempem.

Dlaczego ty jesteś taki szczęśliwy? – odcięła się, choć zrobiła to jedynie w myślach.

Czemu była zła? Składało się na to kilka powodów. Xander obiecał jej spotkanie z ciocią, a jak na razie od ich nocnej rozmowy, nie dostała żadnej informacji na ten temat. Po drugie denerwowało ją jego jowialność. Już jak dzisiaj przyszedł po nią, zachowywał się, jakby między nimi wszystko było w porządku. Po trzecie była zła równie mocno na niego, jak na siebie. Tamtej nocy na zbyt wiele pozwoliła. Było blisko, a znów przepadłaby dla tego wampira.

Xander zawiesił na nią wzrok, który również z powodzeniem ignorowała.

Weszli do domu. Szybko zauważyła, że jego wnętrze niewiele różniło się od frontu: cechowało się prostotą i funkcjonalizmem. Jedynie uznała, że z zewnątrz dom wydawał się większy. To wrażenie nasiliło się, kiedy znaleźli się w pomieszczeniu przypominającym salon. Było malutkie. Mieściło się tu zaledwie kilka mebli.

Przy siedzącej na sofie tyłem do nich osobie, znajdował się kolejny Miedziany. Również musiał być to Syn Rady. Już nauczyła się, że wampiry bezpośrednio podległe radzie ubierali się w charakterystyczny sposób: w bufiaste białe koszule oraz w czarne spodnie z nogawkami włożonymi w długie brunatne oficerki. I oczywiście każdy z nich zawsze wokół szyi miał zawiązany i przypięty broszką złoty krawat z koronką i falbaną przypominający chustkę. Za to gdy opuszczali tereny pałacu, ów strój zostawał zamieniany na czarny garnitur ze złotą poszetką. Złote akcenty świadczyły o „należeniu" do Rady Najwyższych. Kiedy Miedziany ich zobaczył, a w szczególności Xandera, pokłonił się i wyszedł z salonu, innym jednak wejściem niż oni weszli. Tamto musiało prowadzić w dalszy głąb domu. 

Skupiła swój wzrok na siwej czuprynie. Cały czas mówiono jej o wiedźmie, potomkini Hel, dlatego spodziewała się kobiety. Na pewno nie mężczyzny o przyprószonych siwizną włosach i brodzie. Z trudem podniósł się z kanapy, wspomagając się laską. Jedną rękę przyłożył do biodra, krzywiąc się przy tym. Jednak kiedy jego oczy, w których kryły się bystrość i przenikliwość, przeszyły Xandera, na jego twarzy zakwitł uśmiech, który nie zniknął, nawet kiedy spojrzenie zatrzymał na Cynthii.

– A więc to ona, wybranka twojego serca.

Cynthia skrzywiła się po słowach mężczyzny. Choć głos uznała za przyjemny, to nie spodobały jej się jego słowa.

Nie zdążyła zaprzeczyć, gdy Xander z dumą odpowiedział:

– Zgadza się.

Wampir nie mógł zobaczyć ganiącego spojrzenia, bo stał wysunięty do przodu, plecami do niej. Jednak niema odpowiedź dziewczyny nie umknęła wiedźmie.

– Ona zdaje się tak nie myśleć – zauważył słusznie. W jego głosie pobrzmiewało rozbawienie.

– Po prostu nie lubi pokazywać przed obcymi swoich uczuć.

Nie zdołała powstrzymać drwiącego prychnięcia. Aż Xander spojrzał na nią z podniesionymi brwiami, ale szybko odwrócił wzrok, wracając nim do mężczyzny.

– A mi się zdaje, że jednak jakieś pokazuje, lecz niekoniecznie takie, jakie oczekujesz – nadmienił mężczyzna, przerzucając wzrok między tą dwójką. – Tu kwiaty nie wystarczą – rzucił cicho, jakby chciał, aby usłyszał go tylko Xander. W jego oczach było widoczne męskie współczucie. – Miło w końcu poznać sprawczynię tego zamieszania – zmienił zręcznie temat, wracając spojrzeniem do dziewczyny.

No tak, specjalnie ze względu na nią został tu przewieziony.

– Jest mi pan w stanie pomóc?

Po jej słowach Xander się zaśmiał. Mężczyzna zdołał powstrzymać śmiech, lecz nie uśmiech i iskierki rozweselenia w oczach, które pojawiły się w następstwie jej słów. Nie kryła zdziwienia. Nie wiedziała, co powiedziała nie tak.

– Żaden pan, Zefiryn jestem – przedstawił się, wyjaśniając od razu, co było powodem ich reakcji.

Mężczyzna wyglądał na około sześćdziesiąt lat, więc jak została wychowana, uznała za właściwe zwrócić się do na niego na per pan. Kiwnęła głową, dając znać, że więcej nie popełni tego "faux pas".

– A odpowiadając na twoje pytanie: zobaczymy – powiedział po chwili. – Wpierw jednak usiądźmy – polecił. – Wysiada mi biodro. – Na potwierdzenie swoich słów uśmiechnął się krzywo, wskazując ręką na miejsce, gdzie pewnie odczuwał ból. 

Kulejąc i wspomagając się laską, wrócił na sofę.

– Nie wstydź się – ponaglił, wskazując na miejsce koło siebie. Zbliżała się do sofy niepewnie, ostrożnie jakby koło mężczyzny znajdowała się dźwignia uruchamiająca ukrytą w podłodze pułapkę.

Szła tak wolno, aż Xander najwyraźniej uznał, że ma dość czekania i minął ją, zajmując jedyny w pokoju fotel. Usiadł wygodnie, jakby był u siebie. Stopę założył na kolano, splecione dłonie położył na brzuchu, opierając łokcie o podłokietniki.

– Nie gryzę – zażartował Zefiryn, dodając jej uśmiechem pewności.

– Za to ja tak – wtrącił Xander, a jego wampirze kły błysnęły w zawadiackim uśmiechu. Nie potrafiła przypomnieć sobie czy kiedykolwiek widziała je, jako że wampiry miały zdolność do chowania kłów. Chyba był to pierwszy raz.

Nie schował ich i ewidentnie celowo teraz prezentował, nie spuszczając intensywnego spojrzenia z Cynthii, która w końcu zdecydowała się zająć miejsce koło wiedźmy. Nie wiedziała, o czym teraz myślał, choć domyślała się, że było to związane z jego wampirzą stroną i jej krwią.

Wysłała mu jedynie spojrzenie, mówiące, że nie robiło to na niej wrażenie. Po czym postanawiając go zignorować, usiadła bokiem, tyłem do niego, a przodem do wiedźmy.

Wzdrygnęła się, kiedy bez zapowiedzi Zefiryn wystawił w jej stronę dłoń. Nie uszło mu to uwadze, bo cofnął rękę i wrócił do trzymania laski. Spojrzał na nią przepraszająco.

– Nie musisz się bać. Nie zrobię ci krzywdy – obiecał.

Usłyszała po swojej lewej prychnięcie Xandera.

– Zefiryn nie dałby rady nawet muchy pozbawić życia – sarknął, ewidentnie drwiąc z wiedźmy.

Ten jednak nie przejął się, a wręcz rozbawiły go słowa wampira. Na twarzy uwydatniło się wiele zmarszczek, kiedy uśmiechnął się jeszcze szerzej.

– A że przy kobiecie mnie dyskwalifikujesz. – Pokręcił głową, udając zrezygnowanie.

– Jest zajęta.

– Nie jestem – zaprzeczyła automatycznie, nie pozwalając zostać słowom Xandera w powietrzu.

– Nie jest, słyszałeś – zawtórował Zefiryn.

– Przypominam ci, że nie masz już dwadzieścia lat.

Zaśmiał się, choć oprócz wesołości dało się uchwycić w tym coś przygnębiającego.

– Racja. – Wargi dalej były wyszczerzone w uśmiechu, który nagle stracił tę radość, a jasne oczy nabrały smutku. – Kiedy patrzę na ciebie, zapominam. Ty zatrzymałeś się w czasie, kiedy ja... – Spojrzał na swoją laskę, która niejako była atrybutem starości. –  Zestarzałem się.

Dobra atmosfera ustąpiła ponurej. Dwójka mężczyzn wpatrywała się w siebie, jakby za sprawą samego spojrzenia właśnie przeprowadzali ze sobą rozmowę. Musieli znać się już długo, dodatkowo Cynthii wydawało się, że było to coś więcej niż tylko bycie znajomymi. Mogłaby zaryzykować i nawet stwierdzić, że może w pewnym czasie nazywali siebie przyjaciółmi. Było to dla niej zaskakujące, bo jakby nie patrzeć Zefiryn podobno był przetrzymywany przez ojca Xandera. Nie wyglądał jednak na ofiarę niewoli ani na osobę, która ziała nienawiścią do rodu Kháos.

– Słuchaj – odezwał się w końcu Xander, nachylając się. Myślała, że zaraz rzuci mu parę słów, które pokrzepią go na duchu, jednak jak to Xander, uwielbiał zaskakiwać. – Żadna strata. I tak nigdy nie byłeś przystojny.

Aż zakrztusiła się swoją śliną.

Jednak mimo oburzenia Cynthii, słowa poprawiły humor Zefirynowi.

– I kto to mówi – wypalił ze śmiechem. Jego oczy wydawały się odżyć.

– Bajecznie przystojny, uwodzicielski, zabawny, charyzmatyczny, rozbrajający, o zabójczym spojrzeniu...

– Wystarczy – przerwał mu, ewidentnie jak Cynthia zdając sobie sprawę, że w innym przypadku Złoty będzie wymieniał bez końca. – Może zapytamy kobietę siedząco koło mnie, co o tobie myśli?

Zuchwalstwo wampira w jednym momencie zniknęło.

– Co ty na to, Xander? Chcesz usłyszeć, co o tobie sądzę? – zapytała sztucznie miłym głosem, przekręcając się w jego stronę. Założyła nogę na nogę i skrzyżowała ramiona na piersi. Mierzyła go srogim wzrokiem spod podniesionych wysoko brwi.

Mężczyzna koło niej musiał bawić się przednio, bo nie mógł przestać perliście się podśmiechiwać.

Złoty spojrzał na Zefiryna, szukając pomocy, jednak kiedy jej nie znalazł, wrócił spojrzeniem do Cynthii.

– Innym razem – mruknął pod nosem. Mogłoby się wydawać, że Xander naprawdę został wprowadzony w zakłopotanie, jednak ta wiedziała, że udawał, aby poprawić humor przyjacielowi. Coraz bardziej nabierała pewności, że tym właśnie dla siebie byli.

Wróciła do wcześniej zajmowanej pozycji, przekręcając się przodem do Zefiryna. Nie siedziała już zestresowana na brzegu sofy, z rękami ściśniętymi między udami.

Wiedźma okazała się całkowitym przeciwieństwem tego, jak sobie ją wyobrażała, a raczej jak opowiadał o niej Kallias. A może po prostu sama na podstawie jego słów wyciągnęła taki obraz. Pamiętała, jak wspominał, że najsilniejsi z sabatu potrafili nawet Złotego pozbawić życia. A ten mężczyzna z chorym biodrem i laską u nogi nie wyglądał na takiego, który mógłby to zrobić, który mógłby na przykład skrzywdzić Xandera. Abstrahując od tego, czy chciałby to zrobić, czy nie, na podstawie tego, co powiedział przed chwilą Złoty, Zefiryn nie był w stanie nawet muchy pozbawić życia. Cynthia zinterpretowała to tak, że jego zdolności były zbyt słabe nawet na to.

– Co teraz? – zapytała mężczyznę bez tego strachu w oczach. Chciała mu także pokazać, że już nie umknie przed tym, co chciał zrobić.

– Twój naszyjnik. – Wskazał na niego palcem. – W nim kryje się odpowiedź.

– Mam go zdjąć? – zapytała, przejeżdżając palcem po szmaragdowym wisiorze pokrytym rysami.

– A możesz? – Malujące się na twarzy zaskoczenie mówiło, że naprawdę zdziwiło to mężczyznę.

– Tak – odpowiedziała niepewnie, nie wiedząc jeszcze, czy było to dobrze, czy źle.

– Więc go zdejmij – polecił z entuzjazmem.

Cynthia odnalazła karabińczyk i bez trudu zdjęła naszyjnik, po czym podała go mężczyźnie.

– Zaskakujące – szepnął, kręcąc głową, jakby Cynthia co najmniej właśnie oznajmiła, że umiała latać, a z jej pleców wyrosły skrzydła.

– Nie powinnam móc go zdejmować – wywnioskowała, dalej nie wiedząc, czy powinna z tego powodu się cieszyć, czy raczej płakać. 

– Dopóki naszyjnik jest na twojej szyi, dopóty teoretycznie powinnaś zostać człowiekiem. Jednak możesz zdjąć naszyjnik, a dalej nim jesteś... – Przetarł palcami jedno oko, po czym drugie, wydając się nie wierzyć, że to się stało.

– Co to może oznaczać? – zapytała zaniepokojona.

– Że coś poszło nie tak – odparł niezwłocznie.

Oczywiście. Czego innego mogła się spodziewać...

– Jest w nim coś... niepokojącego – oznajmił zamyślony, oglądając wisior z każdej strony.

– Co masz na myśli? – włączył się Xander. Po jego głosie usłyszała, że również przejął się tymi słowami.

– Zaklęcie, które miało za zadanie zmienić wampira w człowieka, wpleciono w ten wisior. Pierwotnie ono miało być tylko jego źródłem. Kiedy moc zaklęcia wygaśnie, wtedy naszyjnik powinien samodzielnie odpiąć się, a ty powinnaś wrócić do swojej prawdziwej wampirzej formy. Jednak wychodzi na to, że wsiąknęłaś część mocy z wisiora.

– I to niedobrze? – Wiedziała to już po jego ponurym tonie, ale wolała się upewnić. Całe te zaklęcia, wiedźmy, to była dla niej nowość.

– To bardzo niedobrze. Ciężko będzie to odwrócić.

– Znasz jakiś sposób? – zapytał Xander, optymistycznie uznając, że musiał jakiś istnieć.

Zefiryn nie odpowiedział już tak prędko. Błądząc w myślach, z przyzwyczajenia głaskał siwą brodę. W drugiej ręce nieprzerwanie trzymał naszyjnik. Zastanawiała się, co w tej chwili robił. Czy wyczuwał moc wiedźm, które dwadzieścia trzy lata temu przemieniły ją w człowieka? Czy wyczuwał również moc jej matki? 

– Mhm... – mruknął, podrzucając wisior jedną ręką. 

Obserwowała to z ciekawością, nie mając obaw przed przypadkiem, w którym naszyjnik uderzyłby o ziemię. Próbowała go zniszczyć młotkiem i nawet nie zostawiła na nim rysy. 

– Umarłaś jako wampir i narodziłaś się jako człowiek... Więc może śmierć jest rozwiązaniem – oznajmił bez śmiałości i znów zamilkł na dłuższy moment. – Śmierć była początkiem i śmierć będzie końcem – dodał już z większym przekonaniem.

– Należy ją po prostu przemienić w wampira? – Tak zinterpretował jego słowa Złoty. Miała nadzieję, że nie mylił się, bo ona te całe zdanie o śmierci interpretowała inaczej.

– Nie jestem pewien – przyznał Zefiryn. – Może od tego należałoby zacząć, ale potrzebuję jeszcze kilka dni. Na razie nie informuj rady – zwrócił się do Xandera. 

– A nie można jakoś... wyciągnąć ze mnie tego zaklęcia? – zapytała, uznając, że może obejdzie się w ogóle bez angażowania śmierci. – Jeśli je wchłonęłam, to może mogę je wyemitować?

– Do zamienienia ciebie w człowieka potrzeba było Złotego i czternaście wiedźm. Znalezienie Złotego nie byłoby problemem, jednak wiedźm z mojego sabatu. – Pokręcił ponuro głową, nie kończąc.

Wiedziała, że było to niemożliwe. Kallias mówił jej, że w rękach ojca Xandera znajduje się ostatnia wiedźma z sabatu Hel.

– I o wiele łatwiej jest stworzyć zaklęcie niż je potem zniszczyć czy odwrócić – dodał Xander.

– Otóż to – zgodził się Zefiryn.

– A więc zostaje tylko przemiana mnie w wampira – sarknęła smętnie, zdając sobie sprawę, jak będzie to wyglądać. Wolała nie zostać doprowadzona na granicę życia i śmierci, co należało uczynić, aby jad mógł zadziałać. 

– Teoretycznie nic nie powinno się tobie stać. Jakby nie patrzeć, genetycznie jesteś wampirem – pocieszał Zefiryn, krzepiąco klepiąc ją po plecach.

– Teoretycznie? – Uniosła brwi, bo nie brzmiało to dobrze.

– Teoretycznie też rzucone na naszyjnik zaklęcie powinno zadziałać prawidłowo.

– Więc tu też może pójść coś nie tak – skwitowała.

– Zawsze może pójść coś nie tak – potwierdził złowróżbnie, choć nie wydawał się chcieć tymi słowami ją zdołować. Raczej postawił na szczerość. Odnosiła wrażenie, że naprawdę próbował jej pomóc, a nie tylko dlatego, że został zmuszony przez ojca Xandera. – Nie wiem, czy kiedykolwiek w historii zamieniano wampira w wampira... Może wydarzyć się wszystko.

Mimo jego dobrych chęci poczuła się jeszcze gorzej. Jak na razie wszystko szło nie tak. Gdyby naszyjnik zadział, tak jak powinien, nie byłaby tu teraz, bo przecież nie zdjęłaby go wtedy przed klubem, tym samym nie przyciągnęłaby Xandera, a rada nie zwróciłaby uwagi na jego nietypowe ruchy. Jeden źle działający element doprowadził do zepsucia całej maszyny.  

– Wystarczy – warknął Xander. Nie wiedziała, co go tak zdenerwowało. Aż kipiał ze złości. Gdyby miał pazury zamiast kłów, teraz wbite byłyby głęboko w fotel. – Wszystko pójdzie dobrze. Dopilnuję tego. 

– Ciekawe jak to zrobisz? – Rzuciła mu groźne spojrzenie. Teraz i ona się oburzyła. Obiecywał coś, czego nie mógł dotrzymać, nawet jeśli naprawdę chciał. Mógł być panem umysłów, ale stanowczo daleko mu było do wiedźmy. 

– Wymyślę coś. – Wzruszył ramionami, wydając się naprawdę przekonany, że był w stanie ją ochronić. 

– Wymyślisz coś – prychnęła. – Bo myślenie to twoja dobra strona – zadrwiła.

Xander nie odpowiedział, tylko wlepił w nią spojrzenie, nie dowierzając, że to powiedziała.

– No, przyjacielu, w tym przypadku kwiaty nie wystarczą – rzucił żartem Zefiryn, choć minę miał nietęgą.

***

– Jest mężczyzną – chlapnęła, kiedy opuścili dom i ścieżką zmierzali do czarnej terenówki. Nie wiedziała czemu, w ogóle to powiedziała. Szczególnie pożałowała swoich słów, kiedy z ust Xandera wydostał się śmiech.

– Z całą pewnością – potwierdził, spoglądając na nią z rozbawieniem.

Przewróciła oczami, bo wcale nie o to jej chodziło.

– Każdy mówił o wiedźmie, potomkini Hel, sugerując, że będzie to kobieta.

– Te określenia są używane do obu płci.

– To już zdążyłam zauważyć. – Posłała mu krytyczne spojrzenie, na które odpowiedział podniesionymi brwiami. Szli ramię w ramię, więc dobrze widzieli swoje twarze.

– Ma to swoje historyczne pochodzenie – wyjaśnił, na co właśnie czekała. – Kiedyś mordowano chłopców od razu po narodzeniu, więc nie było potrzeby tworzyć dla nich oddzielnego terminu.

– Dlaczego ich zabijano? – To była dla niej nowa informacja, która wywołała niemałe zaskoczenie, a wręcz szok.

– Miało to związek z jakimś nieszczęściem... Nieistotne. – Machnął ręką, jakby faktycznie zabijanie noworodków było czymś niewartym poruszenia.

– A co z określeniem: czarodziej, czarnoksiężnik?

Spojrzał na nią, jakby właśnie powiedziała coś bardzo głupiego.

– Gdybym powiedział Zefirynowi, że jest czarnoksiężnikiem, nie odezwałby się do mnie do końca swojego życia... Co prawda nie zostało mu go zbyt wiele, ale wolałbym aktualnie nie stracić tej nielicznej osoby, która jeszcze mnie lubi – powiedział tonem lekkim, żartobliwym, choć kryła się w nim pewna ponurość.

– Jaka jest różnica pomiędzy określeniem: wiedźma a czarodziej? – zapytała, postanawiając nie analizować słów o nielicznej osobie, która go lubiła. Nie chciała mu współczuć. Najwyraźniej zasłużył na to. 

Zatrzymała się przed samochodem, co od razu również uczynił Xander. Chciała dostać odpowiedź, a sądziła, że jak wejdą do terenówki, rozmowa się urwie. Także nie chciała wymieniać zdań w obecności Miedzianego. Wiedziała, że w takiej odległości od samochodu wampir czekający w środku pewnie i tak ich słyszał, ale było to mniej krępujące niż rozmowa w aucie z nim siedzącym za kierownicą.  

– Termin wiedźma pochodzi od wiedźm. One jako pierwsze tak się określiły – objaśnił. – Oczywiście powstało przed tym wiele innych terminów, jednak tylko ono się tak spopularyzowało. Niektóre z wiedźm, te starsze i tu mam na myśli bardzo stare, nazywają siebie jeszcze istotami o zdolnościach niezwykłych. Teraz głównie to określenie spotykane jest jedynie w książkach.

– Więc czarodziej jest określeniem stworzonym przez człowieka? – drążyła, chcąc się upewnić, czy dobrze zrozumiała.

Przytaknął kiwnięciem głowy.

– Żadna wiedźma nie nazwie siebie czarownicą, czarnoksiężnikiem, magiem czy innym określeniem wymyślonym przez człowieka. Jeżeli kiedyś będziesz chciała obrazić wiedźmę, nazwij ją właśnie tak. Gwarantuję, zabawa po tym będzie przednia. – Zawadiacki uśmiech, który jej wysłał, jasno sugerował, że mówił to z doświadczenia.

Uznając najwyraźniej, że rozmowa została zakończona, podszedł do auta i otworzył drzwi, czekając na jej ruch. Zbliżyła się, nie wsiadając od razu. Spojrzała na Xandera i już otwierała usta, kiedy nagle je zamknęła.

– Chcesz jeszcze o coś zapytać? – napomknął, dostrzegając jej dziwne zachowanie.

Pokręciła przecząco głową, wbrew temu, co naprawdę chciała i wsiadła do samochodu. Xander zajął miejsce koło niej, a samochód po chwili ruszył.

Chciała się zapytać o jego znajomość z Zefirynem. Jawili się na dobrych przyjaciół, może nawet sądziłaby, że z młodzieńczych lat, gdyby nie wiedziała, jak stary był Xander. Wiedźma nie traktowała go jak Złotego, jak syna tego, który ją przetrzymywał. Zefiryn znacznie odbiegał od wyobrażeń, jakie o nim stworzyła w głowie przed spotkaniem. Spodziewała się drugiej Bahati, skrzywdzonej osoby przez jedynie pragnienie potęgi. A jednak jego oczy nie niosły śladu udręczenia, uśmiech wydawał się szczery, a prowadzona rozmowa z Xanderem przyjacielska.

Jednak nie zapytała o to wampira i tu już nawet nie chodziło o Miedzianego przysłuchującego się rozmowie. Ten temat wchodził na bardzo prywatne tory. Może, zanim ich relacje się zmieniły, wtedy zapytałaby o Zefiryna, a może sam z siebie Xander powiedziałby o nim więcej. Teraz kiedy oświadczyła mu, że nie odbuduje jej zaufania, nie mogła oczekiwać od niego zwierzenia. Tym samym nie chciała dawać mu złudnej nadziei, że ich relacja się poprawiała. Co prawda była już w stanie przebywać z Xanderem w jednym pomieszczeniu bez chęci uduszenia go, jednak dalej patrzyła na niego i widziała tylko niekończącą się głębie kłamstw. Wątpiła, że nawet gdyby bardzo pragnęła, dałaby radę zmienić ten obraz. Dlatego nie chciała dawać mu nawet niewielkiej nadziei, że to nastąpi, choć kilka razy już to zrobiła pod wpływem chwilowego zaślepienia, czego bardzo żałowała. Mimo wszystko nie chciała bawić się jego uczuciami, bo wtedy również bawiła się swoimi. 

Samochód zatrzymał się na placu. Wysiadła, spoglądając na Xandera, który otworzył dla niej drzwi. Tym razem to on wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć i faktycznie to zrobił, mimo że jego usta nawet się nie otworzyły.

Dziś w nocy. Bądź gotowa. – Rozbrzmiał głos Xandera w jej głowie. Ledwo powstrzymała się od wzdrygnięcia, bo było to dość niecodzienne uczucie. Nie zidentyfikowała go jednoznacznie jako nieprzyjemne, bardziej jako zaskakujące. Jego głos był wyraźny, nie różnił się niczym od tego wydobywającego się z krtani. Nie pasowało tylko to, że rozszedł się w jej głowie, czyli w miejscu, które teoretycznie powinno należeć tylko do niej.

W końcu.

Dziś w nocy w końcu spotka ciocię.


Zapraszam do komentowania i dzielenia się przemyśleniami :D

TikTok: julita.books

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro