Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pędzące po lodowisku postacie robiły dźwięczny pogłos ostrzy, który mógłby typowo wprawić mnie w zachwyt. Mógłby, ale w tym momencie nie potrafiłem się na nim skupić. Siedziałem w poczekalni, dzwoniąc raz po raz do Josee. Zwykle tego nie robiłem, ale trener był tak wściekły, że ona się nie zjawia na trzeci w tym tygodniu trening, że postanowiłem że się do niej odezwę. Nie odbierała od dłuższego czasu, ale szczerze jakoś bardzo mnie to nie dziwiło. Moja towarzyszka nie była zwyczaju trzymać telefon przy sobie, co było zrozumiałe ze względu na jej wybuchy gniewu. W czasie ostatniego roku straciła z pięć telefonów, które w większości cisnęła o ścianę, a jeden z nich nawet został wrzucony pod rozpędzony samochód.

Jedyne co mi nie pasowało, to że od powrotu do domu specjalnie ze mną się nie kontaktowała. Jedynie co, to odpisała tylko na dwa SMS-y. Jednym poinformowała mnie, że jest już w domu. Co akurat było mile z jej strony. Drugi zaś po wielu innych wiadomościach ode mnie był napisany tak: 

"Cześć JacJac, wybacz że nie odpisuje, ale mam wiele na głowie. Jak wszystko się ułoży albo pójdzie w pizdu to na pewno się odezwę". 

Od tamtej pory cisza. Wkurza mnie tym, ale co mam poradzić? Prawdopodobnie dostała szlaban od mamy. Co prawda jest dorosła i teoretycznie mogłaby jakoś się jej postawić, ALE Z JEJ MATKĄ NAPRAWDĘ NIE MA ŻARTÓW. Do dziś pamiętam jak zaatakowała mnie z lampą, tylko dlatego że spóźniłem się z Josee z treningu. Na swoją córkę nigdy co prawda ręki nie podniosła, ale potrafi nieźle wedrzeć się jękami w psychikę. Nawet ktoś twardy, choćby jak Josee, przy niej wymięka. Chyba będzie po prostu lepiej jak odwiedzę ją osobiście zamiast bez przerwy dzwonić do sekretarki bez uczuć. 

Nagrałem się na pocztę głosową i poinformowałem o swoim zamiarze. Niedbale odłożyłem telefon do torby i wyciągnąłem parę łyżew. Dawno nie miałem okazji jeździć. Wiele innych wyzwań doświadczyłem w ciągu trzech tygodni w Wariackim Wyścigu. Były one mniej lub bardziej ekscytujące, ale to co naprawdę kocham robić to taniec na lodzie. Nie bez powodu robię to od dzieciństwa. Założone po chwili na nogi figurówki sprawiały mi niemałą satysfakcję. Poliestrowy, błękitny kombinezon z błyszczącymi wstawkami który założyłem specjalnie na trening zwiększał moje poczucie swobody. Wielce rozradowany ruszyłem ku lodowisku szybkim tempem. Trening już się zaczął i kilkunastoosobowa grupa już wykonywała kilka prostych ćwiczeń. Wślizgnąłem się pędem na lód i zahamowałem metr przed łysym nauczycielem z wąsem.

- Tak jak się spodziewałem - rzuciłem w jego stronę z lekkim sarkazmem - nie odbiera i nic z tym nie zrobię.

Popatrzył na mnie unosząc brew i zacisnął usta. Chwilę później westchnął i opuścił do tej pory zaciśnięte ciasno ręce.

- Jacques, wiesz że tak być nie może. Zawala treningi, a ty potrzebujesz partnerki do tańca! Nie bez powodu to was wybrałem do reprezentacji na wielu konkursach. Potraficie się wyczuć w tańcu mimo różnic. Wiele ludzi tak nie potrafi nawet samemu. Nawet ja z żoną tak nie umiem, a robimy to dłużej niż ty potrafisz chodzić! - Cmoknął kilkakrotnie w akcie rozczarowania - Ale jeśli jej nie ma to chociaż wykorzystaj ten czas i poćwicz teraz z jakąś dziewczyną figury taneczne. Wykorzystaj ten czas, słyszysz? Za dwa miesiące startujesz w zawodach prowincjonalnych, jeśli cię do nich dopuszczę - wysyczał końcówkę przez zęby.

Wzdrygnąłem tylko ramionami i parsknąłem złośliwie.

- Nie trzeba mi tańczyć z kim innym. Poczekam aż Josee wróci. Teraz mi wybacz, ale wolę się rozgrzać zamiast kłapać dziobem. 

Trener tylko mruknął. Był przyzwyczajony do naszego chamskiego komunikowania. Nie było to mu w smak, ale nie potrafi nawet nas za nie ukarać. Wiedziałby, że wiele by to go kosztowało. A zwłaszcza jego klubową gablotę na nagrody. Cóż, ja miałem to w nosie. Jestem najlepszy i nawet on tego nie zaprzeczy. 

*      *      *

Na lodowisku spędziłem pięć godzin, z czego jedna to była przerwa spędzona głównie na rozmowach. Niektórzy z moich znajomych ciągle dopytywali o konkurs w telewizji, ale mówiłem im więcej na poprzednich spotkaniach. Gdy ciekawość niektórych się wypaliła, większość zajęła się sobą i swoimi potrzebami. Zostało ze mną dwóch kumpli. Nie jestem z nimi jakoś mocno zżyty, ale gdy potrzebuję męskiej rozmowy mogę na nich liczyć. Czas minął szybko, aż można by rzec nudno. Spakowałem wszystkie swoje rzeczy i wyruszyłem w stronę domu mojej przyjaciółki. 

Gdy stanąłem przed jej rodzinnym domem bliźniakiem poczułem lekka gulę w gardle. Zacząłem podchodzić bardzo ostrożnie, jakby już z okna miała wyskoczyć pani domu i pogonić miotłą. Dom z surowej szarej cegły i z czarnymi dachówki wydawał się mroczny, choć zadbany. Trawa była idealnie ścięta, ale nie była żywego koloru. Nie było na podwórzu żadnych roślin. Bardzo dziwnie zobaczyć tak ponury dom, choć trzeba przyznać że jest w dobrym guście. Z pewnością elegancki. Zatrzymałem się przed bladoszarymi drzwiami i chwyciłem w dwa palce uchwyt kołatki w kształcie lwa. Obawa którą poczułem w tamtej chwili sprawiła, że zawahałem się kilka sekund zanim uderzyłem mocno dwa trzy razy o wejście.

- Jacques! Stój!! - Josee się wydarła wniebogłosy za moimi plecami. Odwróciłem się szybko na pięcie i zobaczyłem biegnącą sprintem dziewczynę z plecakiem trzymanym w ręku. Jej twarz była spocona, kucyk roztrzepał się, a jeden z jej różowych ocieplaczy na nogę był krzywo założony. Za drzwiami usłyszałem stukot butów zbliżających się w moją stronę. Zanim drzwi się otworzyły, Josee już stała przy mnie ledwo łapiąc oddech i chwyciła mnie za ramię w mocnym uścisku. Zaskoczenie to jedyne co wtedy odczuwałem. Wejście zostało otwarte i naszym oczom ukazała się właścicielka posiadłości, pani Florence.

- Córko - powiedziała oschle matka Josee - możesz mi powiedzieć czemu pukasz zamiast wejść jak człowiek do środka? I czemu dyszysz ciężko?

- Ja... Ja...

- Ty udajesz czy masz astmę? Mam nadzieję, że to nie będzie dodatkowy powód do bycia rozczarowanym tobą.

- Nie ja tylko... biegłam prosto z treningu... - sapała ciężko, a z tonu jej głosu można było się domyśleć, że się boi. Czułem że potrzebuje pomocy. Może to ze względu, że często się nawzajem kryjemy jako przyjaciele albo z powodu ostrych paznokci Josee wbijających mi się w ramię, ale postanowiłem się wtrącić, mimo że sam byłem zdezorientowany i trochę wystraszony chłodnym nastawieniem ciemnowłosej kobiety.

- Przepraszam proszę pani, ale to moja wina... - zacząłem małą improwizację, właściwie nie wiedząc jak kontynuować. Głos zaczął mi się lekko łamać, gdy jej wzrok spoczął na mnie - Zachciałem się trochę pośmigać, ale...

- Wyprowadził mnie w pole i przebiegłam więcej niż musiałam - dołączyła moja towarzyszka.
Gospodyni podniosła jedną brew z ciekawości słuchając naszych słów.

- Tak! Tak było! - wykrzyknąłem z ulgą i pod wpływem weny kontynuowałem scenkę - Nie spodziewałem się że ją zgubię, a że obiecałem że odprowadzę ją do domu, to chociaż chciałem sprawdzić czy już dotarła.

- Ale zdążyłam go dopaść - wykrzyknęła już pod koniec farsy moja przyjaciółka - niestety zapukał już do drzwi, więc niepotrzebnie zmarnowaliśmy ci czas.

- Tak, bardzo panią przepraszam. Pani córka odstawiona, mogę iść do domu - zaśmiałem się nerwowo i zamierzałem się zbierać. Miałem w głowie tyle pytań do Josee, więcej niż zanim przybyłem. Ale teraz myśli już układały się w wielkie ostrzeżenie. Każda skrawek mojego ciała, każda pojedyncza komórka pragnęła znaleźć się jak najdalej stąd.

- Dziękuję za odprowadzenie Josee do domu. To bardzo odpowiedzialnie z twojej strony - rzekła już cieplejszym, choć nadal stonowanym głosem - Właśnie skończyłam obiad, zapraszam cię Jacques na posiłek.

Przełknąłem ślinę.

- Nie trzeba, proszę pani, ja i tak się...

- Nalegam. - Powiedziała ostro, aż dreszcz przeszedł mi po plecach. Gdy właścicielki weszły do przez drzwi, podążyłem za nimi do stołu jadalnego w salonie.

Salon znałem ten od dzieciństwa. Czysty, mały i wyrafinowany. Ściany w kolorze grafitu, podłoga z ciemnych dębowych palet, czarne meble i jeden jedyny jasny, kremowy dywan na środku pomieszczenia. Na kanapie w stalowym odcieniu znajdowało się mnóstwo poduszek, najwięcej w czarnych i beżowych, ale było też kilka w brązowych. Przed siedziskiem znajdowały się dwa małe i czarne stoliki kawowe, jeden był trochę mniejszy od drugiego. Na większym z nich stał również w ciemnym kolorze świecznik. Nieopodal stał kredens, wypełniony po brzegi zastawą. Niedaleko moim oczom ukazało się przejście do kuchni, a miedzy dwoma pomieszczeniami stał okrągły stół z miejscem dla czterech osób. Było na nim nakrycie dla dwóch osób. Wyraźny znak że mieszkają same. Z tego co kiedyś mi opowiadała Josee jej ojciec zostawił ją i jej matkę dla jakiejś aktorki. Nie znam większych szczegółów ze względu na nienawistne spojrzenia obu kobiet, gdy tylko rozmowa wejdzie na temat historii ich rodziny. Ciekawość zawsze nade mną górowała, ale wyjątkowo w tej sytuacji zawsze trzymałem język za zębami. Mam w planach na moich dwudziestych pierwszych urodzinach trochę upić moją kumpele, by się czegoś dowiedzieć więcej. Chociaż jeszcze do moich urodzin o kilka miesięcy za wcześnie. Nieczyste zagranie, wiem. Nauczyłem się tego od niej.

Matka Josee szybkim ruchem dołożyła talerz dla mnie. Niepewnie zająłem więc miejsce przy stole. Po niespełna chwili na stół została podana potrawka z kurczaka, duszone warzywa i tłuczone ziemniaki. Aromat delikatnego mięsa od razu wypełnił małe pomieszczenie. Po treningu byłem zmęczony, a mój brzuch zareagował teraz głośnym marszem. Ślinka nagromadziła się do ust. Na ten widok Josee tylko parsknęła i zabrała się do pałaszowania, widocznie równie zgłodniała jak ja.

Przy obiedzie panowała grobowa cisza. Jedynie co było słychać to brzdęk sztućców, odgłosy przeżuwania i połykania. Nie podnosiłem specjalnie wzroku z mojego posiłku. Bałem się, że jak podniosę wzrok to zostanę pokonany przez wzrok dwóch bazyliszków. Czułem na sobie ich spojrzenie. A z każdą chwilą roiło się w mojej głowie coraz więcej pytań. Czemu zostałem zaproszony? Co Josee ukrywa? Czemu nie wiem co kompletnie teraz robić? I jak to się stało, że Josee nic mi wcześniej nie powiedziała? Czemu opuszcza treningi? To jedynie garstka z mętliku, który się panoszył we mnie. Postanowiłem nadal grać że wszystko ok. To jedyne na tą chwile co mogłem zrobić. Nie mogłem tylko ukryć szybko bijącego bicia serca z wyniku strachu, które zdawało mi się robić niesamowity hałas.

- Pyszny obiad, proszę pani - Powiedziałem wreszcie w pewnym momencie , gdy trochę się uspokoiłem - Idealny po treningu.

- Mam nadzieję. A jak wam na nim idzie? - odrzekła chłodnym i wyrażającym ciekawość głosem.

- Całkiem nieźle, nie Josee? - Puściłem oczko w jej stronę. Zdawała się tego nie zauważyć, jakby była nieobecna.

- Mam nadzieję, że przy następnych zawodach nie będę zmuszona patrzeć jak znów dajecie plamę - Powiedziała nieco agresywniej w moją stronę - To jak upuściłeś moją córkę podczas olimpiady było niedopuszczalne. Szczyt beznadziejności i brak talentu! Ale to nie tylko twoja wina - Tu odwróciła się do swojej córki. W jej oczach było widać nagłą furię - Ta ofiara losu powinna lepiej dobierać swoich partnerów. I lepiej jeździć! Taka z ciebie łamaga, że lepiej kadłubki już jeżdżą! Mogłaby w końcu się ogarnąć i przestać przynosić mi wstyd! Gdyby się postarała, mogłaby...

- Przestań... - wyszeptała Josee. Jej głos się łamał, ale nie płakała. Ja za to nie mogłem uwierzyć własnym uszom.

- A co ty, dziecko jesteś? - spytała ironicznym głosem. Wstała gwałtownie, walnęła rękami o stół aż się zatrząsł i zaczęła przedrzeźniać ją cienkim głosem - Małe dziecko? "Przestań..." Ty przestań mi hańbę do domu przynosić! Typowej rzeczy na lodowisku nie umiesz zrobić! Machałabyś tymi nogami zgrabniej! Ciągle się tylko kompromitujesz! Czy ty nic nie potrafisz zrobić bym mogła w końcu być z ciebie dumna? Jesteś taka żałosna!

- Przestań!! - Krzyknęła tym razem ostro i wyszła załzawiona z impetem z domu. Ja wstrząśnięty pobiegłem za nią wołając jej imię. Za to pani tego domu stała dalej zupełnie niezrażona patrząc na tą sytuację.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro