Rozdział 10: Vis Maior

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

DRACO

Wpółżywy osuwam się na łóżko Pottera. Zdecydowanie za długo siedziałem przy tej cholernej roślinie. Dzisiaj kwiaty buchały pyłem; cały dzień poświęciłem zbieraniu nougýri.

Przecieram dłońmi przesuszone oczy. Bolą minie mięśnie od ciągłego siedzenia w jednym miejscu. Naprawdę chciałbym już zasnąć, ale jeszcze nie skorzystałem z prysznica. Może lepiej będzie, jeśli umyję się z samego rana?

Ktoś wchodzi do pokoju, gwałtownie podnoszę się do siadu.

— Eee... już skończyłeś? — pyta Potter. Odwracam do niego głowę i marszczę brwi — pod łokciem trzyma pudełko. — To nieważne. — Kładzie karton na podłodze i siada obok mnie.

— Czego? — wzdycham. Naprawdę nie mam ochoty na użeranie się z nim.

Potter zaciska usta, nie patrzy na mnie.

— Chciałbym... — urywa.

Wstaje z łóżka i opiera się o ścianę. Odchyla głowę do tyłu i wzdycha ciężko. Przechodzą mnie ciarki, mam déjà vu.

— Mów — warczę. Zaczynam się niecierpliwić. Niech da mi już spokój, chcę po prostu odetchnąć — zapaść w zasłużony sen.

— Nie pomagasz — jęczy. — Hermiona doradziła mi, żebym porozmawiał z kimś o tym, co czuję w środku. Pomyślałem, że... — bierze wdech — może mógłbym z tobą?

Zatyka mnie.

Przymykam oczy, odwracam głowę w przeciwną stronę. Co mam mu odpowiedzieć? Nie chcę rozmawiać z nim o jego uczuciach. Przez ten miesiąc zdążyłem się przekonać, że ma mocno zrytą banię.

Chociażby list do Szlamy i Rudego. On nie był przyjemny w odbiorze. Był nabuzowany setką sprzecznych emocji oraz myśli. Przez okrągły tydzień nawiedzał mnie w koszmarach, jednak już sam nie wiem z jakiego powodu — czy ponieważ obrzydziły mnie jego słowa, czy bowiem wzbudziły we mnie współczucie i... zrozumienie.

— Więc...? — mruczy. Znów na niego spoglądam i automatycznie blednę — wygląda na naprawdę zestresowanego.

Zdobywam się na krótkie skinienie głową i przysuwam się bliżej ściany. Potter zajmuje miejsce obok mnie i uśmiecha się delikatnie. Może nie będzie tak tragicznie?

— W zasadnie sam nie wiem, od czego zacząć... — szepcze. — Nie wiem, na ile mogę ci zaufać.

W wyniku stresu bawię się palcami.

— Od początku? — mówię, staram się brzmieć ironicznie, niewzruszenie.

Rzuca mi przelotne spojrzenie.

— Tak... od początku. — Nabiera powietrza i w końcu zaczyna opowiadać — Musisz wiedzieć, że oni zmarli z mojej winy. We śnie zobaczyłem, jak Sam-Wiesz-Kto torturuje Syriusza. Byłem strasznie naiwny... uznałem to za prawdziwe zdarzenia i ruszyłem mu na pomoc. Okazało się, że wpadłem w pułapkę zastawioną przez śmierciożerców. Nie będę zdradzać szczegółów, chcę ci tylko nakreślić sytuację.

Kiwam głową. Trochę nie rozumiem, dlaczego zobaczył tę scenę we śnie, ale siedzę cicho, i tak by nie odpowiedział.

— Przez pierwszy tydzień obwiniałem się za ich śmierć. Do tego dochodziły ciągłe halucynacje, nawracające wspomnienia... to nie chciało minąć. Myślałem, że tak będzie już do końca. Miałem ciągłą nadzieję, że gdy zasnę...

— Natłok myśli minie, ale po przebudzeniu byłeś zdolny jedynie do płaczu — kończę za niego szeptem.

Uśmiecha się smutno i kiwa głową.

— Czułem, że myśli mnie duszą. Często zapełniałem głowę błahostkami. Na przykładzie... ciągle myślałem o jedzeniu lub pogodzie, byle widok ich martwych ciał rozpłynął się sprzed moich oczu — kontynuuje.

Przełykam gulę w gardle. Skoro nadarza się okazja, czemu miałbym nie podzielić się swoimi obawami? Później pomyślę o konsekwencjach.

— Żeby przyzwyczaić się do zmiany, nałogowo słucham muzyki. Na skórze czuję drżenie każdej nuty. Wyobrażam sobie wówczas, że mój oddech jest melodią — tłem pod życia wartościowych ludzi. Uzależniłem się od tego stanu. Już nie potrafię wyłączyć muzyki, by znów poczuć się ludzko. Wolę być...

— Niepotrzebnym elementem przedstawienia — kończy moją myśl.

W tym samym momencie spoglądamy ku sobie. Te obrzydliwie zielone oczy, teraz odbijają smutek. Ściągam brwi, staram się zachować powagę.

— Wiesz, dlaczego tak chciałem dostać roślinę? — pyta. Kręcę głową, mimo że się domyślam. — Bo uznałem, że świadomość podtrzymywania czyjegoś życia, uratuje mnie przed najgorszymi z myśli.

Zagryzam wargę. Wiedziałem, że wkroczymy na ten temat. Właśnie dlatego chciałem uniknąć tej rozmowy.

— I jak... pomogło?

Kiwa głową. Z ust wypuszczam długo wstrzymywane powietrze.

— Czasem czuję się jak chorągiew na granicy życia i śmierci. Chcę oddychać, ale wiatr ma wobec mnie inne plany — mówię. — Wiatrem jest Los.

Słowa same płyną z moich ust. Nie zamierzam tego hamować, czuję zrozumienie z jego strony. Nigdy wcześniej nie opisałem komuś tak dokładnie swoich myśli. Czułem, że — zresztą słusznie — zostanę uznany za wariata.

Potter kiwa głową i odwraca ją ku mnie.

— Boję się spać. Mam wrażenie, że koniec jest fikcją. Bo co jeśli znów tylko śnię? — jęczy. — Niektóre pytania krążą w moich myślach jak mantra.

— Jakie na przykład?

Wzdycha.

— Dlaczego wciąż się duszę? Dlaczego mam się starać? Po co? Jak długo? Dla kogo?

Czuję dziwny skurcz w żołądku. Pamiętam te pytania, zawarł je w liście do przyjaciół. Nagle przytłacza mnie poczucie winy. Kolejne obce mi uczucie.

— Potter...

Unosi brwi ku górze w niemym pytaniu.

— Przeczytałem Twój list — przyznaję. Staram się, żeby mój głos nie zadrżał. — To była chwila. Widziałem, że przymierzasz się do pisania. Byłem ciekaw.

Nie przepraszam, jeszcze nie upadłem na głowę. Po prostu chcę, żeby wiedział.

— W porządku — szepcze. — I tak dziś powiedziałem Ci wszystko, co zawarłem w tym liście. Gdybyś Ty napisał list, pewnie też byłbym ciekaw, co w nim jest.

Kiwam głową. Znów spoglądam w jego oczy pełne blasku cierpienia. Teraz już wiem, że moje spojrzenie wygląda identycznie.

Milczymy. Potter odbiega wzrokiem do okna. Znów noc, znów gwiazdy, znów natłok myśli o jutrze. Bo kto wie, co mnie spotka, gdy przebudzę się o poranku? Chyba tylko Ci, którzy sprawują nade mną pieczę.

Oczekuje ode mnie odpowiedzi, wiem to. Nie zdradził mi dużo. Przeczuwam, że podzielił się ze mną zaledwie mała częścią swoich cierpień. Nie chcę, by mówił więcej. Wolę zakończyć tę rozmowę. Myślę, że gdybym pociągnął ją dalej, odczułbym jej fatalne skutki w niedalekiej przyszłości.

Wzdycham. Potter, Harry Potter. Nieznośny bachor, który mimo wrogiej relacji, podzielił się ze mną swoją mroczną stroną. Absurd.

— Piekło jest tu — na ziemi — mówię. — Nieustannie podejmujemy przeróżne decyzje; każda z nich sprowadza nas na drogę pełną cierpienia. Nie ma ścieżek wolnych od bólu, Potter. Nie da się przechytrzyć losu. By przetrwać, pozostaje słuchać rozumu... serce bywa mylne.

Spogląda ku mnie w niemałym szoku.

— Musisz odczekać, aż napotkasz rozwidlenie. Wtedy podejmiesz kolejną decyzję. I tak do dopóty, dopóki nie napotkasz choć krztyny szczęścia w życiu. — Wlepiam wzrok w ścianę. Wiem, że nie to chciał ode mnie usłyszeć, ale... mam go pocieszać? Mam sprawić, by dosadnie zamknął się w przekonaniu, że jest źle?

— Mogę to przyspieszyć?

Wzruszam ramionami.

— Kto wie...

Wstaję z materacu.

— Zaufałeś mi. Wysłuchałem Cię, zrozumiałem i uświadomiłem jedną rzecz. Spraw, bym tego nie żałował.

Oddalam się w stronę swojego łóżka. Powoli zdejmuję buty, umyję się rano. Teraz chcę wypocząć.

— Zaufałeś mi. Zdradziłeś mi swoje myśli — stwierdza, chyba jest w szoku... sam w nim jestem.

— Zgadza się — mruczę, wchodzę pod kołdrę. — Spraw, bym tego nie żałował.

a/n

omg... ale dużo czytelników przybyło. cieszę się, że to opowiadanie przypadło wam do gustu. wszystkie głosy, wyświetlenia i komentarze sprawiają mi tyle radości :')

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro