Rozdział 15: Wariactwo?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

HARRY

Pragnę jednego: spokoju.

Sennym krokiem przemierzam korytarze Hogwartu, wzrok wbijam w rozsznurowane tenisówki. Od dłuższego czasu snuję się po szkole; mijam zażarcie szepczące portrety, roześmianych uczniów oraz patrolujących korytarze nauczycieli. Już dawno straciłem poczucie czasu. Rozmowa w gabinecie dyrektora umocniła mój strach.

Przed moimi oczyma — jak zza mgły — migocą płomienie pochodni. Ból głowy przybiera na sile z każdą sekundą. Nie mogę skupić myśli, bo boli, nie mogę zwolnić kroku, wszak czas przestanie płynąć. Teraz, gdy jestem w ruchu, czuję go na skórze — czuję, jak gna. A może to tylko kolejne, ulotne wrażenie? Powoli utwierdzam się w przekonaniu, że wmawiam sobie te wszystkie uczucia...

Potykam się o własne nogi, cudem unikam upadku. Charkotam i obiegam dłonią wokół szyi. Wdech, wydech. Otwieram szerzej oczy — parter świeci pustakami. Jestem tu sam. Całkiem sam.

W mojej głowie wciąż zalega cisza. Kciukiem przesuwam po prawej stronie szyi, gdzie dzisiejszego ranka nałożyłem cienką warstwę nougýri. Odrywam dłoń od skóry i obserwuję mieniący się w świetle pochodni pył na palcu. To nie cisza, to przytłumiona udręka.

Nienawidzę Malfoya, nienawidzę Losu, nienawidzę świata, nienawidzę wszystkiego, co związane z cierpieniem.

Znasz ten moment, gdy umysł wyzbywa się wszelkich myśli i oddycha upojną oraz zasłużoną ciszą?

Chcę to poczuć. Chcę spokoju...

Z moich oczu płyną łzy. Malfoy — myśl o nim męczy. Nie ma ścieżek wolnych od bólu, Potter.

Nogi uginają mi się w kolanach. Coraz ciężej postawić krok, coraz ciężej myśleć o teraźniejszości.

Kamienny łuk, szyderczy śmiech, głębokie rany i sącząca się z nich szkarłatna krew. Chłód, strach, ulga, nadzieja...

Wybucham histerycznym płaczem. Chcę odpocząć i zaznać szczęścia. W mojej głowie bez ustanku tli się cały szereg rozmaitych wspomnień oraz myśli; dotyczą wszystkiego, co podburza moje opanowanie. Bo co jeśli Dumbledore wie o przypadłości mojej i Malfoya? Co jeśli zapas nougýri skończy się wcześniej niż planowaliśmy? Co jeśli zostaniemy w tym stanie do końca naszego istnienia? Jak długo mam czekać na spokojny oddech?

Opieram się plecami o kamienną ścianę i odchylam głowę w tył. Na policzkach czuję spływające łzy, które drażnią moją skórę. Mam ochotę zetrzeć pył z szyi, by przegonić z każdą chwilą zagęszczającą się mgłę wewnątrz mojego umysłu. Dlaczego więc tego nie zrobię?

Już zbliżam dłoń do szyi, gdy kątem oka zauważam schowane za ścianą schody. Marszczę brwi, rękoma odpycham się od ściany. Z zainteresowaniem obserwuję zejście do podziemi, którego — dam sobie rękę uciąć — wcześniej tu nie widziałem.

Bez większego zastanowienia wyjmuję z tylnej kieszeni spodni różdżkę.

— Lumos — szepczę i zbliżam się do kamiennych schodów. Wyglądają niegroźnie... z pozoru.

Lekko drżąc, stawiam krok na pierwszym stopniu. Waham się tylko przez krótką chwilę i z różdżką wyciągniętą przed siebie zbiegam po schodach. Nie oglądam się za ramię.

— Spokój, spokój, spokój — mówię do siebie szeptem. — Nie bądź tchórzem, Harry.

Upadam na kolana, gdy schody niespodziewanie się kończą.

— Auć... — syczę.

Mimo bólu, dłonią sięgam po wciąż świecącą się różdżkę i z krzywą miną wstaję z kamienia. Otrzepuję szybko spodnie i rozglądam się dookoła — przed sobą widzę ogromne, średniowieczne drzwi. Przełykam ślinę.

— To nie był dobry pomysł — stękam. — Co mnie cholera podkusiło, żeby tu wchodzić. Mam dość problemów na gło-

Drzwi otwierają się z głośnym zgrzytem, wpuszczając na schody światło. Piszczę i odskakuję w tył. Szybko zamykam oczy. Błagam, błagam, błagam... ale... chwila...

Moje zmysły zwężają się ku mocnemu, kwiatowemu aromatu. Omackiem wchodzę na schody. Taki obcy zapach, ale... przypomina mi trochę woń perfum Malfoya; tak samo ostry i drażniący, ale jaki przyjemny...

Powoli otwieram oczy.

Za długowiecznymi drzwiami znajduje się nic innego, jak przytulna komnata przepełniona regałami na książki oraz swobodnie zwisającym bluszczem. Bez problemu mogę dostrzec wykonaną z ciemnego drewna komodę, od frontu zdobioną płaskorzeźbionymi winogronami. Tuż obok niej stoją dwa zielone fotele oraz tego samego koloru kanapa. Na ścianach wiszą wiejskie pejzaże. I ten zapach...

Odrywam wzrok od komnaty, wchodzę o stopień wyżej.

Wychodź stąd, natychmiast. Nawet z tak daleka odczuwam na skórze moc zaklęć rzuconych w tej części podziemi.To nie miejsce dla mnie, niepotrzebnie tu właziłem.

Wyciągam przed siebie różdżkę i drżąc wchodzę po schodach. Staram się zignorować kwiatowy zapach oraz magię panoszącą się w powietrzu. Gdy staję na ostatnim stopniu, za sobą słyszę głośny huk i szczęk zamykanego zamka. Drzwi zatrzasnęły się.

Przerażony biegnę w stronę głównego korytarza. Kontrolnie odwracam głowę za ramię — kamienne schody rozmyły się w powietrzu.

a/n

po pierwsze: przepraszam, że tak krótko :(

po drugie: przepraszam za przerwę

po trzecie: bardzo chciałam napisać ten rozdział wcześniej, ale po zejściu ze szlaku, jestem zdolna tylko do wyżerania zapasów xd

po czwarte: aww, ale was przybyło! dziękuję za wszystkie komentarze, głosy i wyświetlenia!

po piąte i ostatnie: mam nadzieję, że rozdział nie jest aż tak zły xd

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro