Rozdział 16: Bracie...

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

RON

Siedzę w fotelu, okryty grubym kocem w kratę. W kominku buchają smukłe języki ognia. Jest ciepło... przyjemnie. Do głowy wpada mi pewna melodia; nucę ją, sennie przymykając powieki. Na języku wciąż czuję posmak gorzkiej herbaty. Woń świeżych wypieków unosi się w powietrzu, krople deszczu uderzają w szybę. Wtulam się w poduszki.

Jutro napiszę do mamy. Jeśli intuicja mnie nie myli, jest cała w nerwach... w końcu nie daję znaku życia od kilku dni. Nie chcę jej zawieść, w wakacje słabła z każdym dniem. Haruje jak wół, nie daje sobie chwili wytchnienia. Pociesza mnie świadomość, że Percy i Audrey przeprowadzili się do nory, by pomóc jej w każdej chwili; szczególnie wdzięczny jestem Audrey, która czuwa nad mamą dzień i noc. Fred i George rzadko bywają w domu — ciężko pracują nad otwarciem sklepu. Wszyscy liczą na ich sukces... może dzięki tym dwóm idiotom będzie nam łatwiej.

Otwieram oczy, gdy ktoś przechodzi tuż za moimi plecami. Odwracam głowę i widzę obdartego z życia Harry'ego. W ręku trzyma jakąś starą książkę. Wzdycham.

— Harry... — zaczynam niepewnie — siadaj obok. Opowiem ci, co odwaliła Vane. — Uśmiecham się szeroko. — Idiotka wpadła na Sir Cadogana, więc ten zwyzywał ją od bździągw i...

Harry nie reaguje. Smętnym krokiem idzie w stronę schodów do dormitorium chłopców. Mimo wielkiej ochoty, nie odzywam się już ani słowem. Nie chcę wpychać nosa w nieswoje sprawy... dobrze wiem, że to irytuje. Jeśli Harry zechce rozmowy, dobrze wie, że ma we mnie oparcie. A przynajmniej wychodzę z tego założenia...

Och, zgłodniałem. Pochylam się nad miską ze słodyczami i — wbrew zdrowemu rozsądku — częstuję się kolejnym ciasteczkiem z wróżbą. Łamię wypiek na pół, ze środka wysuwam skrawek papieru. Nie lekceważ błahostek — czytam.

Wzruszam ramionami i zjadam kruche ciastko jednym kęsem. Uśmiecham się leniwie. Nie lekceważę.

Odchylam głowę do tyłu i rozglądam się po pokoju wspólnym. Zauważam Hermionę, która z uporem tłumaczy coś Lavender. Parskam pod nosem i spoglądam w przeciwny kąt pokoju — tam odnajduję Deana i Seamusa, grających w eksplodującego durnia. Seamus sięga po coś dłonią. Odchylam niżej głowę, by dostrzec, po co takiego. Jeszcze trochę, może delikatnie podeprę się dłońmi o fotel i...

BACH!

— Ron!

Auć...

Otwieram oczy, nieco kręci mi się w głowie. Wywinąłem fikołka... niczego sobie fikołka — to trzeba przyznać.

— Nic mi nie jest! — krzyczę z uśmiechem.

Powoli wypełzam spod koca, podnoszę się z podłogi i delikatnie przecieram oczy. Przede mną stoi roześmiana Hermiona, na policzkach kwitną mi rumieńce. Mimo wstydu, kątem oka dostrzegam talerz drożdżówek przy nodze Deana. Tss, farciarze — ja muszę zapychać się ciastkami z makulaturą w środku.

Potrząsam głową i ponownie zwracam uwagę na Hermionę. Niemrawo się uśmiecham.

— Pójdź już do dormitorium, co? Harry siedzi tam sam... może dotrzymasz mu towarzystwa? — pyta zmartwiona. Cała Hermiona.

Niechętnie kiwam głową i powoli ruszam w stronę schodów. Mijam Seamusa, który przymierza się do wzięcia pierwszego kęsa drożdżówki. Bez zastanowienia wyrywam mu bułkę z dłoni i wbiegam na schody.

— Draniu! — krzyczy Seamus.

Czuję, że biegnie za mną. Cholera...

Przyspieszam i wolną ręką wyciągam różdżkę z tylnej kieszeni spodni. Zbliżam się do drzwi dormitorium, otwieram je zaklęciem i panicznie wpadam do środka. Odwracam głowę za ramię — teraz wyraźnie widzę dyszącego na schodach Seamusa. Nabieram ze świstem powietrza, z hukiem zamykam drzwi i opieram się o nie plecami. Szybko przekręcam klucz w zamku, wybucham śmiechem.

— Cholera... nie mam różdżki! Weasley, otwórz! To moje! — drze się Seamus, powstrzymując śmiech.

Wywracam oczyma i biorę gryz drożdżówki. Seamus wali w drzwi pięściami.

— Eraz moe — mówię z pełnymi ustami i oddalam się w stronę łóżek.

— Idiota! — słyszę na odchodne.

Uśmiecham się szeroko zadowolony ze swojej przebiegłości. Zaraz... a po co ja miałem? A, Harry. Zapomniałem.

— Stary...? Żyjesz czy zdychasz?

Podchodzę do łóżka Harry'ego — śpi. Pochylam się nad nim. A może zdycha...

— Śpi — odchrząkam, gdy wyczuwam jego oddech na policzku. — Czasem jesteś tak głupi, Weasley... — mruczę.

Wzdycham i osuwam się na swoje łóżko. Boję się o niego; chodzi cały w nerwach, wstaje wcześnie rano, wiecznie przebywa sam (no chyba, że w obstawie mojej, Deana i Seamusa, gdy przemieszcza się od sali do sali), a na posiłkach... właśnie, co na posiłkach. Non stop wlepia wzrok w Malfoya. Byłem pewien, że chce od niego odpocząć.

Moje obawy pogłębiają się, gdy przypominam sobie o liście Harry'ego do mnie i Hermiony. Będę ze sobą szczery — nie odpisałem od razu, bo zupełnie nie wiedziałem jak.

Czuję, jakby coś nieustannie zżerało mnie od środka.

Zżerało. Od środka.

Dlaczego wciąż się duszę? Nie wiem...

Dlaczego mam się starać? Harry...

Po co?

Jak długo? STOP.

Drżąc, wstaję z materacu. Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Harry go pokonał. P o k o n a ł. W liście nie wspomniał o tym słowem. Nie wspomniał słowem o uczuciach, obawach, szczęściu, bólu... nie wiem czemu, ale wydaje mi się, że on o tym zapomniał. Że zapomniał o walce i doszczętnie pogrążył się w żałobie po śmierci bliskich.

— Och... chyba upadłem na łeb.

Mały woreczek na peronie. Widziałem, jak Malfoy wręcza go Harry'emu. A później — gdy Hermiona już chciała dopytywać o szczegóły — on... przeszło mi przez myśl, że Harry coś ukrywa. Nie chciałem się wtrącać, stwierdziłem, że to nie na miejscu. Teraz trochę żałuję. Bo co jeśli ten drań wcisnął Harry'emu coś niebezpiecznego? Dlaczego w ogóle Harry to wziął?

Chowam twarz w dłoniach i osuwam się po ścianie do siadu. Podkurczam nogi.

— Cholera, Harry... co się z tobą dzieje... — jęczę, a z moich oczu sączą się łzy.

Wbrew jego zapewnieniom, wiem, że jest z nim bardzo źle. To widać, to czuć.

Pociągam nosem i wsłuchuję się w płytki oddech przyjaciela.

a/n

kocham Rona, więc mam nadzieję, że nie spieprzyłam tego rozdziału. mi się podoba, ale wiecie...

dobra, postaram się wrzucić rozdział za kilka dni (nie po tygodniu xd). taki dłuższy, ciekawszy

ale nie wiem, czy się uda

boję się opublikować ten rozdział xd
(dobra... raz kozie śmierć)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro