Rozdział 18: Masz urojenia

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

HARRY

Otwieram oczy, mrugam... po moim policzku spływa samotna łza; pozwalam wchłonąć ją prześcieradłu i przewracam się na drugi bok. Już nie zamykam oczu. 

***

Siedzę w bezruchu na spróchniałym krześle i przyglądam się Ronowi szkicującemu niewielkie rysunki nad definicją zaklęć niewerbalnych w podręczniku. Spostrzegam nabazgrane kwiaty o fikuśnych kształtach, owoce oraz stare kamienice magicznej części Londynu. Rozprostowuję palce, w odbiciu okna napotykam spojrzenie szarych oczu. Nieruchomieję. Zagryzam wewnętrzną część policzka i lekko się wzdrygam. Opuszczam wzrok.

— Ładne to... — szepczę i opieram głowę o ramię Rona.

Mój przyjaciel napina mięśnie i zaprzestaje rysowanie. Pióro zaciśnięte w jego dłoni zastyga w bezruchu.

— Ale co...? — pyta rozkojarzony.

Opuszkiem palca wskazuję szkic okna przyozdobionego drewnianym, ażurowym nadokiennikiem, które obrasta bluszcz oraz kwiaty pelargonii. Wtulam się w sweter Rona. Uśmiecham się, czując delikatną woń świeżych wypieków; przypomina mi o chwilach spędzonych z przyjaciółmi w Norze.

— Daj spokój, to zwykłe bazgroły. — Czubkiem buta daje mi kopniaka w piszczel. Odskakuję od niego, stękając z bólu.

Ron parska nieopanowanym śmiechem. Karcący wzrok profesora Flitwicka ledwo powstrzymuje mnie od warknięcia do przyjaciela, by utkał się krowim łajnem. Wywracam oczyma i krzyżuję ręce na piersi. A było tak miło.

— Bolało — syczę przez zaciśnięte zęby. Ron wzrusza ramionami, uśmiech nie schodzi mu z twarzy. Odwracam wzrok. — I co się tak głupio szczerzysz — burczę do swoich kolan.

Ron chichocze pod nosem i zabiera się za kolejny rysunek.

Opieram głowę o dłoń. Wyciągam pióro z kałamarza i pochylam się nad zwitkiem pergaminu. W ciszy przyglądam się swojemu chaotycznemu, koślawemu pismu. Marszczę brwi. Na papierze napisane jest tylko: Zaklęcia niewerbalne. Nic więcej. No... oprócz solidnego kleksa na końcu zdania. Zagryzam dolną wargę, wpatrując się w siedzącą dwie ławki dalej Hermionę. Znów nie uważam na lekcji, znów pozostaje mi błagać na kolanach o notatki, znów dostanę po głowie za obijanie się. Wręcz idealnie.

Drapię się po głowie i kątem oka zerkam na notatki przyjaciela. On nie jest lepszy — cały pergamin pokrył rysunkami. Wywracam oczyma i... nagle spostrzegam, że Ron wlepia we mnie wzrok. Odwracam ku niemu głowę i unoszę pytająco brew.

— Gadasz jeszcze z Malfoyem? — szepcze, uważnie obserwując moją reakcję.

Otwieram szeroko oczy i wbijam paznokcie we wewnętrzną część dłoni. Czemu nagle o niego pyta? Zawsze unikał jego tematu jak ognia, a teraz? Co się zmieniło?

Po chwili rozluźniam zaciśniętą pięść i wzdycham ciężko.

— Czemu pytasz?

Ron wzrusza ramionami.

— Ciągle się na siebie patrzycie, on robi to nawet teraz — mówi jakby od niechcenia i odwraca głowę za ramię.

Marszczę brwi i odwracam się za siebie. W tej samej chwili spoczywa na mnie zimne spojrzenie Malfoya. Nawet z tak daleka widzę, że jego oczy są czerwone i zapuchnięte, a cera niezwykle blada — choć to u niego normalne. W jego szarych tęczówkach dostrzegam zmęczenie i ból. Zgaduję, że dzisiejszej nocy nie zmrużył oka...

Malfoy gwałtownie wbija wzrok w swój podręcznik.

— A nie mówiłem — mruczy Ron z delikatnym uśmiechem na ustach, po czym odwraca się przodem do tablicy.

A mi płoną policzki, skrępowany, że na tę krótką chwilę zatraciłem się w oczach Malfoya. Odwracam się w stronę Rona i kręcę głową.

— Nie, nie gadamy ze sobą. Po co mielibyśmy? — Tak trzymaj, Harry. Jeszcze zacznie zadawać niepotrzebne pytania i...

— O co chodzi z tym woreczkiem?

Otwieram usta w szoku i automatycznie zrywam dłoń w stronę szyi. W porę opamiętuję się i zamiast sprawdzić, czy pyłek wciąż jest na miejscu, drapię się po nosie. Uśmiecham się niezręcznie.

— Niewiemoczymmówisz — wyrzucam z siebie na jednym tchu. 

Ron marszczy brwi.

— Co-

Przerywa mu bicie dzwonu, oznaczające koniec lekcji. Błyskawicznie zrywam się z krzesła i przewieszam swoją skórzaną torbę przez ramię.

— Widzimy się wieczorem! — rzucam na odchodne i wybiegam z klasy.

Poprawiam torbę zawieszoną na ramieniu i przepycham się przez tłum uczniów. Nieśmiało uśmiecham się do wpatrzonej we mnie gryfonki. Dziewczyna zaciska wargi w wąską linię i rozkojarzona odbiega ode mnie wzrokiem.

Wkopałem się. Ron teraz nie da mi spokoju... mogłem powiedzieć cokolwiek, byle nie uciekać od odpowiedzi. Przecież on nawet nie wie, że to Malfoy dał mi to cholerstwo! Na gacie Marlina...

Ktoś chwyta mnie za nadgarstek i zaciąga w ciemny zaułek wąskiego korytarza. Otwieram szeroko oczy, bicie mojego serca przyspiesza rytmu. Na policzku czuję czyjś niespokojny oddech, przełykam gule w gardle. Uścisk na mojej dłoni lżeje, cofam się kilka kroków w tył, uderzając plecami o kamienną ścianę.

— Dzień dobry — ten zachrypnięty głos sprowadza mnie z powrotem na ziemię.

— Co ty kurwa wyprawiasz... — szepczę.

Malfoy parska śmiechem.

— Od kiedy przeklinasz, Potter? — Przekręca głowę w lewo i spogląda na mnie niczym ciekawy szczeniak.

Wpycham dłonie w kieszenie szaty i prycham.

— Nie przeklinam, przesłyszało ci się.

Wzrusza ramionami, na jego ustach rozciąga się złośliwy uśmieszek. Tak tego nienawidzę.

— Lepiej mi powiedz, od kiedy nosisz golf — odgrywam się.

Malfoy wywraca oczyma, uśmiech nie schodzi mu z twarzy.

— Nie noszę, masz urojenia.

Marszczę brwi i podchodzę krok bliżej niego.

— Przecież nie jestem aż tak śle-

— Ćśśś... — przerywa mi natychmiast, uśmiechając się przy tym niewinnie.

Otwieram usta, a zaraz po tym zagryzam policzek od środka. Nie chcę palnąć jakiejś głupoty.

— Jak się masz? — pyta.

Nie odpowiadam.

Malfoy przestępuje z nogi na nogę i zagryza wargę.

— Odpowiedz.

Marszczę brwi, Malfoy nie spuszcza ze mnie wzroku. Nie przywykłem, by skupiał na mnie tyle uwagi. Odwracam głowę w bok, nie będąc w stanie mówić do niego prosto w oczy.

— Dobrze... — burczę.

Malfoy warczy pod nosem.

— Pytam na poważnie. Jak się czujesz? Sypiasz?

Unoszę pytająco brew.

— Po co pytasz?

Wzrusza ramionami.

— Tak sobie — odpowiada. — No, więc jak? — ponagla mnie ruchem dłoni.

Wzdycham.

— Jak ma być? Nie muszę się już z tobą użerać, więc wszystko jest w jak najlepszym porządku.

Malfoy śmieje się zadowolony. Najwyraźniej teraz podoba mu się obrażanie go.

— Po co mnie tu zaciągnąłeś, co? Jestem głody, a ty męczysz mnie jakimiś bzdurnymi pytania-

— Nie musimy rozmawiać tu, możemy pójść do wielkiej Sali — przerywa mi z uśmiechem.

Rzucam mu wściekłe spojrzenie.

— Daj spokój...

Odwracam się do niego tyłem.

— I nie gap się tak na mnie, Ron nie jest idiotą. Zaraz zacznie zadawać niepotrzebne pytania, w końcu się wykraczę — szepczę, przejeżdżając opuszkiem palca po szyi.

— Nie gapię się — warczy.

Odwracam głowę za ramię i uśmiecham się złośliwie.

— Wcale... — mówię, przeciągając głoski.

— Masz urojenia, Potter — stwierdza po raz kolejny tego dnia i omija mnie szerokim łukiem.

Śledzę go wzrokiem dopóty, dopóki nie zniknie z zasięgu mojego wzroku.

Nie mam urojeń.

a/n

siema :DDD rozdzial dodalem
taki troche nudny ale postaram sie niedlugo dodac jeszcze jeden i on juz bedzie ciekawy :((

wgl, wy tez to macie?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro