Rozdział 3: Owsianka z truskawkami

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

HARRY

Otwieram oczy, spędzając sen z powiek. Budzą mnie promienie wschodzącego słońca. Przecieram oczy pięściami. Opieram dłonie o metalową ramę łóżka i prostuję łokcie, podnosząc się do siadu prostego. Przeciągam się i ziewam, myśląc o poprzednich dniach w sierocińcu — wszystkie wyglądają identycznie. Już zdążyłem się do tego przyzwyczaić... a przynajmniej tak sądzę.

Opornie wstaję z łóżka, prawie że padając na podłogę z wyczerpania. Mam strasznie słabą kondycję. Dręczą mnie koszmary, artykuły w proroku codziennym i Malfoy. Z takim combo nie da się utrzymać dobrej pozy. Gdy stąd wyjdę, znów będę dawnym sobą.

Rozglądam się we wszystkie strony. Dopiero teraz zauważam, że jestem w pokoju zupełnie sam. To nawet lepiej. Mogę na spokojnie się przebrać i mieć nadzieję, że dziś nie spotkam tego dupka... mało prawdopodobne, ale warto marzyć.

Zwracam wzrok ku roślinie na mojej komodzie. Dostałem ją kilka dni temu. Stwierdziłem, że tylko kwiat podniesie mnie na duchu. Hedwiga została w Hogwarcie. Nie wiem z dokładnie jakiego powodu, ale nie kwestionuję tej decyzji. Myślę, że źle wpływałbym na jej samopoczucie. To nie sekret, że ostatnio jestem — łagodnie mówiąc — nie w sosie. Hedwiga jest ze mną zżyta... nie chciałbym, żeby ona również ucierpiała z mojego powodu.

Sięgam po małą konewkę i podlewam roślinę. Jest bardzo ładna...

Opuszkiem palca gładzę jej podłużne, zielone listki. Uśmiecham się leniwie na ten gest. Ostatnio jestem strasznie... wrażliwy. Nie mam pewności, czy to aby na pewno dobrze. Zdecydowanie nie dla Malfoya. Strasznie się wkurza, gdy lekko popłakuję. To nie moja wina, że mam uczucia. On nigdy ich nie miał i tak będzie już do końca świata; nawet nie przejął się na wiadomość o śmierci ojca — dupek.

Schodzę na kolana i do połowy wysuwam szufladę z ubraniami. Grzebię w niej parę chwil i wyciągam pomarańczowy, rozciągnięty sweter, czarną koszulkę oraz szerokie, hebanowe spodnie. Lubię je... są uszyte z miłego w dotyku prążkowanego materiału. Dostałem je po Syriuszu. Są lekko za duże, ale to żaden kłopot. Pasek załatwia sprawę.

Z ubraniami w rękach wchodzę do łazienki. Nie jest specjalnie duża, ale mi to nie przeszkadza. Ubieram się szybko i kontrolnie oceniam swój wygląd w lustrze — bywało gorzej. Może mógłbym kiedyś zadbać o fryzurę, aleee... nie chce mi się.

Wychodzę z łazienki i zakładam zeszmaciałe trampki. Malfoy ich nienawidzi. No trudno.

Uśmiecham się pod nosem, wychodzę z sypialni. Sprawdzam godzinę na starym zegarze ściennym — dziesiąta rano. O tej porze nie powinienem spotkać nikogo w jadalni. Malfoy wstaje o szóstej... nienormalne.

Schodzę po schodach, moja prawa dłoń gładzi ścianę. Mimo że mam sweter, jest mi zimno. Tu zawsze jest strasznie chłodno...

Wchodzę do jadalni i opadam na najbliższe krzesło. Wzdycham i prostuję nogi pod stołem. Zjadłbym owsiankę, taką słodką owsiankę. Może owsiankę z truskawkami? Teraz jest sezon na truskawki. Trzeba zjadać, póki dobre.

Przecież zaraz mogą zgnić.

***

Rozpieram się na krześle w sypialni, nucę utwór klasyczny, którego kilka dni temu słuchał Malfoy. Nie znam twórcy, bo na muzyce znam się tyle, ile Ron na kulturalnym jedzeniu. Mimo to, lubię tę kompozycję. Uspokaja.

Ślęczę nad skrawkiem pergaminu, w prawej dłoni trzymam pióro nasączone atramentem. Sięgam po kubek z herbatą i zanurzam usta w napoju. Jest przesłodzony, sypnąłem troszkę za dużo cukru.

Chcę wreszcie odpisać na listy Rona i Hermiony. Trochę późno, ale wcześniej nie byłem do tego zdolny. Wciąż nie jestem pewien, czy dam radę, ale warto spróbować.

Po raz kolejny zanurzam pióro w atramencie, gdy do pokoju wchodzi pani Cole. W dłoni trzyma mój pomarańczowy sweter, który narzuca na mnie jak koc.

— Zostawiłeś w jadalni — tłumaczy troskliwym tonem.

Kiwam głową i uśmiecham się wdzięcznie. Pani Cole jest dla mnie naprawdę miła.

— Widziałeś gdzieś Draco? Zbliża się północ — pyta. Widać, że Malfoy mało ją obchodzi. Już dawno zauważyłem, że nie darzy go zbytnią sympatią... zupełnie się jej nie dziwę.

— Pewnie siedzi w bibliotece — odpowiadam i sprawdzam godzinę na dużym zegarze z kukułką. Pięć minut do północy... straciłem poczucie czasu.

Pani Cole kiwa głową i uśmiecha się do mnie na pożegnanie. Odwraca się na pięcie, akurat w porę, żeby zobaczyć, jak Malfoy wchodzi do sypialni. Wywraca oczyma i opuszcza pokój.

Odchrząkam i upijam łyk herbaty. Malfoy siada na swoim łóżku, przygląda się z zaciekawieniem skrawku pergaminu na moim biurku. Dziwne. Na sobie ma czarne spodnie oraz koszulę tego samego koloru; ja od dawna siedzę w piżamie. Peszę się i odwracam wzrok. Każdej nocy czuję się z nim nieswojo. Czasem boję się, że udusi mnie poduszką we śnie. Jest... przerażający, jednak dobrze wiem, że nie zasnąłbym tu sam. Muszę czuć czyjąś obecność przy sobie.

Malfoy wstaje z łóżka i zaczyna grzebać w jednej z szuflad swojej komody. Wzdycham i strzepuję z pleców sweter, który zarzuciła na mnie Pani Cole. Pochylam się nad skrawkiem pergaminu i przypominam sobie treść listu od Rona.

Z tego, co pamiętam, nie napisał wiele. W większości powtarzał pytanie o moje samopoczucie. Wspomniał coś, że w domu panuje nieprzyjemna atmosfera oraz, że cieszy się z końca wojny — jak wszyscy. Hermiona za to rozpisała się na całą stronę. Podzieliła się swoimi przypuszczeniami, co do dalszego postępowania ministerstwa, pytała, jak się czuję i czy trafiłem do sierocińca z Malfoyem.

Bardzo chcę ich zobaczyć, ale zdaję sobie sprawę, że będzie to możliwe dopiero za dwa miesiące. Wątpię, żebym mógł spotkać ich wcześniej. To wszystko jest cholernie zagmatwane.

Wzdycham, opieram głowę o dłoń. Słyszę, jak Malfoy wchodzi do łazienki. Super, chciałem jeszcze umyć zęby po tej cholernie słodkiej herbacie. Zerkam na przepełniany nią po brzegi kubek. Nie będę już tego pił, bo obudzę się w nocy ze zwróconą kolacją na pościeli.

Jak mógłbym odpowiedzieć na te listy? Napiszę, że wszystko dobrze i właśnie gram z Malfoyem w czółko?

Z drugiego końca pokoju rozlega się śpiew kukułki, wybiła północ. Spinam się i przysuwam bliżej siebie skrawek pergaminu. Piszę, co pierwsze przyjdzie mi na myśl. Opisuję emocje, które towarzyszą mi każdego dnia, obawy oraz nadzieje. Piszę o swoich snach, które męczą mnie od pierwszej nocy w sierocińcu. Nie zapominam wspomnieć o irytującym zachowaniu Malfoya i jego nietypowym guście muzycznym. Zdobywam się nawet na wzmiankę o tym, jak dobra jest owsianka z truskawkami. Piszę cokolwiek... tak, jakbym mówił do przyjaciół prosto w oczy. Nie chcę, żeby się martwili, więc nie poświęcam dużo czasu na te... gorsze tematy. Skupiam się na tym, co mogłoby wywołać uśmiech.

Nie mam siły na pisanie drugiego listu, więc dopisuję informację dla Rona, żeby wysłał ten Hermionie.

Sięgam po jedną z kopert na biurku i wsuwam do niej list. Jutro go wyślę, a na ten moment odkładam go na komodzie tuż przy doniczce z roślinką. Zauważam, że drewno w tym miejscu mieni się delikatnie. Marszczę brwi i przejeżdżam kciukiem po komodzie. Na czubku palca mogę dostrzec dziwny, srebrny pyłek. To pewnie kurz.

Otrzepuję dłoń i rzucam się na łóżko. Okrywam się kołdrą i układam wygodnie.

Jeszcze przez kilka chwil myślę nad smakiem owsianki z truskawkami, listem do przyjaciół oraz jednym z rozdziałów Czarnoksiężnika z Archipelagu, po czym zasypiam, czując czyjś nerwowy oddech na karku.

a/n

o cholera, już 3 rozdział

ale to szybko idzie...

mam nadzieję, że rozdział się podoba ;3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro