Rozdział 5: Coś się dzieje

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

HARRY

Wędrujemy za Panią Cole wzdłuż leśnej ścieżki.

Dziś rano obudziłem się z zawrotami głowy, odrętwiały od góry do dołu. Przez długi czas usiłowałem rozluźnić mięśnie i zapomnieć o koszmarze, który mnie nawiedził. Niestety — do teraz z zadziwiającą dokładnością pamiętam wszystkie szczegóły. Ciężko nie pamiętać, jeśli snem były odtworzone zdarzenia z wczorajszego ranka. Przyspieszone tętno, pulsująca skroń, echo jego głosu w głowie. Nie chcę do tego wracać...

Wlepiam wzrok w ziemie.

Dziś pierwszy raz od dawna oddycham świeżym powietrzem. Pani Cole wyszła z nami na spacer do lasu. Niestety, mamy zakaz rozdzielania się. Po części rozumiem tę decyzję, jednak nie da się zaprzeczyć, że wolałbym odpocząć od czujnego oka Pani Cole.

— Mamy niedaleko do piekarni. Kupię wam po drożdżówce, co wy na to?

Coś słodkiego? Czemu nie? Obiad jadłem dość dawno, więc zdążyłem zgłodnieć. Poza tym — drożdżówki wręcz uwielbiam... zwłaszcza z jagodami.

— Z chęcią coś zjem. — Uśmiecham się ciepło.

Spoglądam na idącego po mojej lewej Malfoya. Gdy nasze spojrzenia krzyżują się, czuję ostry ból w głębi czaszki, jakby mi coś rozsadzało zmysły.

— Auć... — syczę i przykładam dłoń do czoła.

Malfoy unosi brwi z zaciekawieniem i odwraca wzrok do wspinającej się po drzewie wiewiórki.

— Ja podziękuję.

Pani Cole ogląda się za siebie. Zerka na Malfoya i cmoka.

— Oczywiście.

Patrzę przed siebie, zwracam uwagę na rozrośnięte korony drzew. Jest chłodno. Krzyżuję ręce na piersi i zdmuchuję uwierające mnie pasmo włosów z twarzy. Na całe szczęście ubrałem grubą bluzę przed wyjściem; inaczej zmarzłbym.

Wieje lekki wiatr, który mierzwi moje włosy. Mam nadzieję, że Ron i Hermiona nie będą tyle zwlekać z odpisaniem na mój list, co ja na ich. Chciałbym już otrzymać odpowiedź... tęsknie za nimi. Naprawdę chciałbym, żeby tu ze mną byli.

Przypominam sobie nasze zeszłoroczne wakacje.

— Oszukujesz! — wydarł się Ron, z wyrzutem patrząc na siostrę.

Ginny zaśmiała się pod nosem. Po raz kolejny wygrała rundę eksplodującego durnia.

— Mam refleks — powiedziała z błyskiem w oku. — To co? Gramy jeszcze raz?

— Nie ma mowy — zaprzeczył od razu.

Hermiona uśmiechnęła się delikatnie. Odczekała chwilę aż kawałki zniszczonych kart złożą się w całość i schowała je wszystkie do opakowania.

— Nie umiesz się bawić, Ron — burknęła Ginny. Wstała z podłogi i otrzepała spodnie.

— Żadna zabawa, jeśli ciągle wygrywasz — powiedziałem, grzebiąc w woreczku pełnym słodyczy. Chciałem wyłowić zielony żelek.

Udało się.

Ginny przybrała minę niewiniątka i wyrwała mi z dłoni słodycz.

— Ej! — Wstałem z podłogi i spojrzałem na nią z wyrzutem. — Pan Maruda. Niszczyciel dobrej zabawy, uśmiechów dzieci.

Ron parsknął śmiechem i położył się na plecach.

— To było dobre — stwierdził i włożył do buzi biszkopta.

Ginny uniosła brwi i usiadła na kanapie tuż obok Hermiony. Oparła głowę o jej ramię.

— Debile.

Brakuje mi tego. Brakuję mi ciepła.

Przed nami idzie staruszka z psem u boku. Uśmiecham się szeroko, widząc biegnącego w moją stronę szczeniaka. Zatacza wokół mnie kółko i szczeka radośnie. Kucam i drapię go pod bródką. Jest cały czarny i niezwykle puchaty.

— Jak się wabi? — pytam, gdy staruszka staje obok mnie.

— Łapa — odpowiada serdecznym tonem.

Dosłownie mnie zatyka.

Podnoszę się z ziemi i uśmiecham niepewnie.

— Bardzo... ładne imię dla psa.

Staruszka kiwa głową w podzięce i przywołuje Łapę dłonią. Ostatni raz na nią spoglądam i podbiegam do czekających nieopodal Pani Cole i Malfoya. Czuję, że zaraz zwrócę obiad.

— Wie pani? Ja chyba też podziękuję za drożdżówkę... — mruczę niepewnie.

Malfoy parska śmiechem. Patrzę na niego morderczym wzrokiem i wpycham dłonie do kieszeni bluzy.

— Trochę za późno, Harry. Już jesteśmy na miejscu.

Rzeczywiście — przed sobą widzę sklepowy szyld z ogromnym napisem: PIEKARNIA. Jęczę i wywracam oczyma. Naprawdę straciłem ochotę na jedzenie. Jak zawsze chętnie przekąszenie coś słodkiego (zwłaszcza, jeśli jest to drożdżówka z jagodami), tak teraz myśl o tym przyprawia mnie o ból brzucha. A mogłem nie głaskać tego cholernego psa i przejść dalej? Mogłem. Przypominam sobie moment jego śmierci.

Jego ciało wpadło za kamienny łuk. W oddali słyszałem radosny krzyk Bellatriks oraz trzask rozbijających się o kamień zaklęć. Rzuciłem się do przodu, krzycząc jego imię. Miałem nadzieję, że to tylko żart, że Syriusz zaraz wstanie i powali Lestrange jakimś zaklęciem.

Zatrzymał mnie Remus, z całej siły chwytając moje barki. Krzyczałem, wyrywałem się, ale on nie odpuszczał. W jednej chwili czułem za plecami jego szybki oddech, a w następnej... nic. Odwróciłem głowę w tyłu akurat w porę, żeby uniknąć zaklęcia rzuconego w moją stronę. Ukryłem się za kamienną kolumną i rozejrzałem wokół siebie. Leżał tam — na ziemi, pozbawiony życia. Po swojej prawej zauważyłem ciało Syriusza ułożone w dokładnie tej samej pozycji.

Wciągnąłem ze świstem powietrze i opadłem na ziemię. W moich oczach zebrały się łzy. Moje serce zaczęło bić z zawrotną prędkością. Myśli przychodziły i odchodziły... wciąż i wciąż, i wciąż...

Opadam a ziemię. Krztuszę się, próbując wziąć oddech.

— Harry! — krzyczy Pani Cole i podbiega do mnie.

Spoglądam za jej ramię prosto w przerażone oczy Malfoya. Dopiero teraz dociera do mnie, że on również zobaczył to wspomnienie.

a/n

dzisiaj dość krótko, ale... no xd

trochę stresik, bo w tym rozdziale musiałem się zmierzyć z czasem przeszłym. mam nadzieję, że da się to czytać :')))

ogólnie cały czas miałam 1 rozdział na zapas, ale dziś nie byłem w stanie napisać rozdziału, więc... zacznę pisać na bieżąco xd
będzie gorzko

ogólnie jutro postaram się napisać dość sporo. wczoraj było 1,5k słów, dziś tylko 800, więc wypadałoby napisać coś koło 2k, nie?

boże, nawet sobie nie wyobrażacie mojej radości, gdy dziś rano ogarnąłem, że z 217 miejsca w drarry wyleciałem na sto któreś.
małe rzeczy cieszą xd

do jutra! (mam nadzieję) 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro