Rozdział 11: Znów razem

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

HARRY

— Nie zgub. — Malfoy podaje mi woreczek jutowy pełen nougýri, chowam go do przedniej kieszeni skórzanej torby. — Wystarczy, że każdego dnia rano wetrzesz odrobinę pyłu w szyję.

Pod nosem mruczę coś na kształt dobra i rozglądam się po peronie w poszukiwaniu znajomych twarzy.

— Z umiarem — dodaje. — Mam nadzieję, że wrócimy do normalności, zanim zużyjemy wszystko.

Po raz ostatni ku sobie spoglądamy. Malfoy uśmiecha się sztucznie i wyciąga do mnie dłoń; chwytam ją — mimo zdziwienia. Jest chłodna, wręcz lodowata.

— Do widzenia, Potter — drwi i odchodzi, uprzednio podnosząc swój kufer z kamiennej posadzki.

Obserwuję, jak oddala się w stronę Ekspresu Hogwart dopóty, dopóki mój wzrok nie napotyka biegnących ku mnie Rona i Hermiony. Strącam torbę z barku i rzucam się w ramiona przyjaciół. Mija raptem chwila, a moje serce okala bijące od nich ciepło. W oczy pieką mnie łzy ulgi oraz szczęścia. Czekałem na tę chwilę, odkąd rozdzielono nas osiemnastego czerwca.

— Harry... — szepcze Hermiona. Jej głos drży od płaczu. — Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo tęskniliśmy...

Zaciskam dłonie na materiale bluzki Rona. Już nie wiem czyje łzy moczą mój pomarańczy sweter. Teraz liczy się tylko to, że znów jesteśmy razem.

Pociągam nosem. Ron jako pierwszy oddala się ode mnie o krok, chwilę później dołącza do niego Hermiona. Teraz mogę tęsknym wzrokiem przyjrzeć się przyjaciołom.

Postura ciała Hermiony wskazuje na wyniosłość oraz elegancje, ale jej zaszklone od łez brązowe oczy wyrażają zupełnie co innego — szczęście. Z wyglądu zupełnie się nie zmieniła... no, może lekko podcięła włosy i wydoroślała. Gdyby nie świadomość dwumiesięcznej rozłąki, myślałbym, że nie widzieliśmy się raptem kilka dni.

Ron natomiast podrósł i wzbogacił się o kilka uroczych piegów na nosie. Jest lekko zgarbiony, ale to od zawsze dodawało mu wdzięku. Odbiega ode mnie wzrokiem i zaciska wargi w wąską linię. Parskam śmiechem.

— Nie powstrzymuj się — mówię.

Ron wywraca oczyma, a na jego twarzy wreszcie gości uśmiech.

— Przecież ja zaraz ryknę płaczem — stwierdza z żalem — Harry kochaneczku, marnie wyglądasz. Okala cię tłuszczyk!

Za te słowa dostaje kuksańca w bok od Hermiony. Wybucha śmiechem.

— Daj spokój — mówi z przekąsem.

Hermiona cmoka z lekkim uśmiechem na ustach i podnosi moją torbę. Odbieram ją z wdzięcznością.

— A to? — pyta Ron, ruchem głowy wskazując jutowy woreczek. Blednę i szybko podnoszę go z ziemi.

— Nic takiego — odpowiadam zmieszany. Chowam worek z powrotem do torby.

Hermiona ściąga brwi i krzyżuje ręce na piersi. Otwiera usta z zamiarem wypowiedzenia się, gdy przerywa jej gwizd lokomotywy. Uśmiecham się niewinnie.

— Pośpieszmy się.

Ron wychodzi naprzód, podążam tuż za nim. Na plecach czuję podejrzliwy wzrok Hermiony.

Zdecydowałem, że zostawię w sekrecie niektóre wydarzenia z sierocińca. To sprawa pomiędzy mną a Malfoyem, oni nie muszą wiedzieć. Przeczuwam, że Hermiona przewertowałaby każdą książkę ze szkolnej biblioteki, byle dowiedzieć się więcej na ten temat. Nie chcę tego... chcę odpocząć.

Ron otwiera drzwi od jednego z przedziałów i wchodzi do środka. Zajmuje miejsce przy oknie, siadam obok niego. Hermiona zatrzymuję się na progu.

— Musimy iść do wagonu dla prefektów, zapomniałeś? — mówi, karcąc Rona wzrokiem.

— Nie widzieliśmy Harry'ego od miesięcy. Są rzeczy ważne i ważniejsze — odpowiada, kładzie dłoń na moim ramieniu. Przechodzą mnie ciarki.

Hermiona odwraca głowę równolegle do biegu korytarza, wzdycha ciężko. Wchodzi do naszego przedziału i wywracając oczyma, siada naprzeciwko mnie.

— Będę tego żałować — kwęka.

Ron parska śmiechem i wyjmuje z podręcznej torby drożdżówkę. Mam nadzieję, że z jagodami, bo chętnie się poczęstuję.

— Ale w zamian za moje poświęcenie, Harry opowie nam, co robił w wakacje. — Hermiona spogląda na mnie wymownie. Kącik jej ust unosi się ku górze.

Przełykam ślinę. Grzebię w skurzanej torbie, chcąc wyłowić puszkę żelków.

— Eee... jadłem? — odpowiadam zmieszany.

Marszczę czoło. Bo co robiłem w sierocińcu? Jadłem, płakałem, wkurzałem się na Malfoya i spałem — nic specjalnego. Oczywiście pod wkurzałem się na Malfoya, można dopiąć całą litanię innych określeń z Malfoyem związanych, ale to zostawię dla siebie.

— Jadłeś — powtarza po mnie Ron. — To tak jak ja — dodaje, biorąc gryz drożdżówki.

Hermiona cmoka.

— Rozmawiałeś z kimś, jak ci radziłam? — pyta.

Pociąg rusza, powodując głośny zgrzyt.

— No... — zaczynam i urywam, czując opakowanie żelków na dnie torby. Zasysam wargi i wspomagam się drugą dłonią, by je wyciągnąć. — Tak, rozmawiałem — dodaję.

Udało się, mam żelki.

— Z kim? — dopytuje.

— Eee... — Otwieram metalową puszkę i wygrzebuję z niej zielonego żelka. — Jak z kim? Z Panią Cole — kłamię.

— I...?

Oh, zamknij się — słyszę swój głos z tyłu głowy.

— Dobrze, pomogła mi ta rozmowa.

To akurat prawda. Malfoy uświadomił mi, że każdy wybór niesie ze sobą nieszczęścia. Gdybym tamtej nocy został w Hogwarcie, Voldemort wciąż zabijałby niewinnych mugoli. Jeśli ceną za koniec jego rządów była śmierć bliskich, z bólem serca, ale muszę ją zaakceptować. Kto wie, czy Voldemort nie zabiłby Rona lub Hermiony, gdyby wciąż żył.

Przez cały sierpień analizowałem słowa Malfoya. By przetrwać, pozostaje słuchać rozumu; serce bywa mylne. Odkąd pamiętam, wpajano mi zupełnie inną zasadę — kieruj się głosem serca. Wciąż jestem jej zwolennikiem, ale punkt widzenia Malfoya solidnie namieszał mi w głowie. Bo co jeśli ślizgon ma trochę racji?

Piekło jest tu — na ziemi. Długo nie mogłem pojąć znaczenia tego stwierdzenia; któregoś dnia przy obiedzie zrozumiałem, że Los jest szatanem, wymierzającym kary wszystkim, co stąpają po ziemi. Dla niego nie liczy się przeszłość, miłość, majątek — każdy otrzymuję dawkę cierpienia. Może się mylę, a słowa Malfoya mają dużo głębsze znaczenie, ale... nie chcę dłużej o tym myśleć. Wystarczy filozofowania.

— Harry, jesteś z nami? — żartuje Ron.

Kiwam głową i jem kolejnego żelka — tym razem czerwonego. Nie jest zły, chociaż wolę zielone.

— A... co z Malfoyem? Widziałam, jak żegnacie się na peronie. Pogodziliście się?

Hermiona potrafi być naprawdę upierdliwa.

Drapię się po głowie i mówię:

— Nie, raczej nie.

— Naprawdę myślisz, że Malfoy mógłby przeprosić Harry'ego za lata poniżania? On jest zadufany w sobie — stwierdza od niechcenia Ron, gdzieś pomiędzy siódmym a ósmym gryzem drożdżówki.

No właśnie... Malfoy nigdy mnie nie przeprosił. Mimo to, nie miałem żadnych oporów przed zdradzeniem mu swoich obaw i uczuć. Uh, doprawdy upadłem na głowę.

Hermiona wzrusza ramionami.

— Będzie miał teraz ciężko, Draco w sensie. Przejął cały majątek rodziny, czystokrwiści czarodzieje nie przepuszczą takiej okazji.

— Co masz na myśli? — pytam.

— Draco jest niepełnoletni, potrzebuje kogoś w stylu regenta. Sam nie udźwignie pozycji rodziny w świecie czarodziejów. Chciwi arystokraci zrobią wszystko, by zastąpić miejsce Lucjusza Malfoya — tłumaczy.

— Możemy o nim nie rozmawiać? — jęczy Ron.

Hermiona kiwa głową. Odrywam wzrok od puszki pełnej żelków, wpatruję się w krajobraz za oknem. Jest mgliście, ale wciąż pięknie. Szczyty gór toną w chmurach, a pokryte zielenią wzgórza spowijają dolinę rzeki. Blask słońca przebija się przez szare obłoki, nadając im złocistego koloru.

Wzdycham, kładę głowę na podołku Rona i spoglądam w jego oczy.

— Tak, możesz na mnie spać — daje znać z uśmiechem na ustach.

Zamykam oczy i oddycham miłą wonią świeżych wypieków oraz kwitów. Zapach Rona zawsze mnie uspokaja, napawa ciepłem i bezpieczeństwem.

Przekręcam się na drugi bok.

Ale w ostatnim czasie przywykłem do drażniącej zmysły woni czyichś perfum.

a/n

leżak, ogród, kocyk i herbatka. polecam w ten sposób pisać rozdział

and... zaraz będzie tysiąc wyświetleń! o m g, kocham was :')

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro