Rozdział 19: Pomiędzy nami

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

DRACO

Teraz.

Zeskakuję z parapetu i pchany przez tłum zmierzam w stronę głównego dziedzińca — jak każdego popołudnia. Wyprostowuję plecy i uspokajam oddech. Wszyscy są zbyt rozproszeni końcem tygodnia, by zauważyć, jak zgrabnym ruchem zsuwam zegarek z nadgarstka wymijającej mnie dziewczyny. Zawartości kieszeni same wpadają mi w dłonie. Nie zwalniam tempa, wzrokiem poszukuję roztrzepanych uczniów, którzy nawet nie zwrócą uwagi na chwyt w okolicach pasa. Wtem, przy fontannie na dziedzińcu dostrzegam Zabiniego w towarzystwie Milesa. Złote galeony trzeszczą w moich kieszeniach. Zagryzam wargę i oddzielam się od tłumu, wybierając dłuższą drogę przez krużganek, zamiast przejść przez dziedziniec, jak każdego innego dnia.

Rozprostowuję palce i wyszczerzam zęby w uśmiechu. Zmierzam w stronę błoni. Idę powoli i z wyprostowanymi plecami. Czuję na sobie wzrok uczniów. Staram się nie dać po sobie poznać, że chwilę wcześniej okradłem kilkunastu z nich.

Z kieszeni wyjmuję miedzianego knuta. Obracam nim kilka razy pomiędzy palcami i cmokam.

— Brudny.

Wyrzucam monetę za siebie. Nawet nie słyszę, jak uderza o kamienną posadzkę, bo echo rozmów i śmiechów tłumi każdy dźwięk.

Wpycham ręce w kieszenie spodni. Na moje usta znów wkrada się uśmiech, gdy prawą dłonią wyczuwam kobiecy zegarek. Zagryzam dolną wargę, powstrzymując się przed wybuchnięciem śmiechem.

Nie robiłem tego pierwszy raz w życiu, ale pierwszy raz po dłuższej przerwie. Pewnie dlatego ekscytuje mnie każda zdobycz. Myślami wracam do dnia, który otworzył mi oczy na świat. Do dnia, kiedy miałem rozpocząć trzeci rok nauki w Hogwarcie. Ulica śmiertelnego Nokturnu. 

— Chciałeś mnie okraść — stwierdziłem z grymasem na twarzy, mocniej ściskając nadgarstek tego gówniarza. — Chciałeś, ale jesteś gwałtowny i tępy, więc dobrałeś się do kieszeni Malfoya — prychnąłem, wypuszczając go z uścisku.

— Gwałtowny i tępy... — wyszeptał z kpiącym uśmieszkiem na ustach. — A ty nieuważny — parsknął nieznajomy, wyjmując z kieszeni... mój zegarek.

Zachłysnąłem się powietrzem i przeniosłem wzrok na mój lewy nadgarstek — nie ma zegarka.

— K-kiedy... — wydukałem zszokowany, mówiąc do swoich dłoni.

Gdy podniosłem wzrok, nie ujrzałem już żywej duszy.

Więc tak oto cały trzeci rok kradłem w drodze na główny dziedziniec. Nie dla zysku, ale rozrywki. Na początku podwędzałem wystające z kieszeni tabliczki czekolady, fasolki wszystkich smaków lub balonówki; wszystko oddawałem Crabbe'owi i Goyle'owi — nie przepadałem za słodyczami i tak też zostało do dziś. A z czasem...? Posuwałem się coraz dalej i dalej. Pamiętam, jak w każdej wolnej chwili próbowałem odpiąć kieszeń na guzik jedną dłonią. Z każdym dniem wchodziło mi to coraz zręczniej i sprawniej. Czułem dumę... władzę. Zaledwie po miesiącu dziecinnej zabawy z podbieraniem uczniom słodyczy, moje ruchy stały się niesamowicie zwinne. Na tyle, by w ułamku sekundy zsunąć komuś pierścień z palca lub opróżnić każdą kieszeń szaty, zanim ktokolwiek mógłby poczuć mój dotyk przy pasie lub oddech na policzku. Ten złodziej z ulicy Śmiertelnego Nokturnu obudził we mnie dziwne przeświadczenie, że Malfoy powinien być dobry we wszystkim.

Czy to dobrze? Nie wiem.

Zeskakuję z kamiennego progu na trawę i wychodzę na zalane słońcem błonia. Mrużę powieki. Zrzucam szatę i rozluźniam krawat. Wzdycham. Dopiero co padało...

Podchodzę do drzewa o wyjątkowo rozłożystej koronie i siadam pod cieniem liści. Podkurczam nogi pod brodę, odwracam głowę w stronę jeziora; promienie słońca odbijają swój jaskrawy blask w przejrzystej tafli wody, a ptaki szybują na tle nieskazitelnie czystego nieba. Pod nosem nucę siódmą symfonię Beethovena.

Wpycham dłonie w kieszenie szaty. Pod palcami czuję złote galeony, zegarek, pierścień, pudełko po czekoladowych żabach oraz... tak dobrze mi znany materiał jutowy. Cholerny jutowy worek.

— Kurwa... — mamroczę pod nosem. — Czy nie mogę mieć dobrego humoru chociaż przez jeden dzień...

Całą uwagę skupiam na śpiewie ptaków. Odchylam głowę w tył, przymykam powieki. Zasysam dolną wargę i przygryzam ją niemal do krwi. Potrzebuję trochę bólu... trochę czucia...

— Ron na Merlina! — Z oddali słyszę podniesiony, piskliwy głos.

Wzdycham. Nie powinno mnie dziwić, że ona tu jest. Granger kocha grać mi na nerwach.

Spoglądam przez ramie i — tak jak się tego spodziewałem — widzę Granger w towarzystwie Weasley'a. Mrużę delikatnie powieki, gdy za nimi dostrzegam kogoś jeszcze. Ma przygarbioną i zdołowaną sylwetkę, a w ręku trzyma rozciągnięty, pomarańczowy sweter...

Potter.

Odwracam się całym ciałem w ich stronę. Nieśpiesznie przyglądam się Potterowi i mlaskam z naganą, gdy moje spojrzenie spoczywa na sińcach pod jego oczyma. Nie sypia, znów nie sypia. Jest w tak złym stanie, że — choć ciężko to przyznać — jego włosy przypominają gniazdo szerszeni dużo bardziej niż zazwyczaj. Przygląda się z lekkim uśmiechem rozmawiającej dwójce, ale sam milczy. Po prostu tam jest. A mógłby odpocząć.

Parskam.

Po co ja się tak nim przejmuję? Nie w moim interesie jest dbać o jego zdrowie. Sam jest sobie winien stanu, w jakim się znalazł. Dobrze, mi również zdarza się nocą nie zmrużyć oka, ale potrafię dbać o siebie. W życiu nie doprowadziłbym się do takiego nieładu. Chociaż... czego ja właściwie oczekuję? To Potter — palant z Gryffindoru jakich wielu. Oczywiście, że ma w czterech literach swoje zdrowie. Rzadko kiedy kieruje się zdrowym rozsądkiem i każdy przyzna, że jest to jego największa wada.

I choć usilnie staram się zignorować, jak osłabionym ruchem dłoni przeciera oczy, zdrowy rozsądek karze mi zrobić cokolwiek, zanim nastąpi to, co kilka tygodni temu w sierocińcu — zanim żałoba po stracie rodziny przybierze na nieprawdopodobnie wielkiej wadze, zanim każdy jego dzień ponownie zamieni się w walkę z własnymi myślami.

Zastanawiam się już tylko chwilę.

Zrywam się na równe nogi. Szybko otrzepuję spodnie z piachu i podchodzę do brzegu jeziora. Klękam przed krystalicznie czystą taflą wody, zanurzam w niej dłoń i zabieram z powrotem do siebie. Przez chwilę tkwię spojrzeniem w kroplach wody spływających z koniuszków moich palców. Odbijają w sobie blask światła słonecznego. Myślę o skutkach tego, co zamierzam zrobić.

Ale... co może pójść źle?

Wzdycham i bez większego zastanowienia odsłaniam zakrytą czarnym golfem szyję i mokrą dłonią ścieram resztkę błyszczącego pyłu ze skóry. Pod palcami czuję krostki. Z pomiędzy moich ust wydobywa się ciche jęknięcie. Cisza w mojej głowie ustaje. Zdążyłem już do niej przywyknąć, a teraz... w ułamku sekundy znika. Okropnie dziwne uczucie.

Potrząsam głową i odganiam od siebie nieistotne myśli. Nawet tę krzyczącą, że wysypka na mojej szyi znacznie się pogorszyła.

Odwracam się na pięcie i odnajduje wzrokiem Pottera. Ledwo trzyma się na nogach. Zagryzam wargę i wracam pod cień drzewa. Osuwam się po pniu do siadu. Jedną nogę rozprostowuję, a drugą pozostawiam zgiętą w kolanie. Ostatni raz spoglądam na Pottera i odchylam głowę delikatnie w tył.

Kurwa, jeszcze nigdy wcześniej nie próbowałem świadomie tego zrobić. Od czego zacząć? Powinienem odnaleźć wieź, którą dzielimy? Skupić na nim wszelkie myśli i w głowie wymówić słowa, które chcę mu przekazać? A może poczekać, aż ta dziwna siła sama się ujawni, jak za każdym poprzednim razem? Co zrobić, by przywołać ją umyślnie...

Po prostu... skupię się na nim i emocjach, które nas łączą. Jak to absurdalnie brzmi..

Ze wszystkich sił staram się zwęzić wszystkie zmysły ku jego osobie. Ku jego roztrzepanym włosom, zachrypniętemu głosowi, uśmiechu, łzach, emocjach, myślach, pomarańczowemu swetrowi, owsiance z truskawkami... ku wszystkiemu, co mi o nim przypomina.

Coś pod moją skórą zaczyna drgać. Ciemność wiruje przed moimi oczyma. Ta sama siła, co za każdym poprzednim razem usztywnia mi mięśnie. Czuję chłód, wilgoć i strach. Widzę tylko ciemność...

Wtem, w głębi moich myśli czuję czyjąś obecność. Szum jego płytkiego oddechu echem odbija się w mojej głowie. Udało się.

Powoli otwieram oczy, ciemność rozpływa się. Znów jestem na błoniach, znów widzę światło, jednak... dreszcz pod moją skórą nie ustał, ta dziwna siła wciąż obezwładnia moje ruchy. Uśmiecham się z dumą i przechylam głowę tak, by widzieć Pottera. Teraz wystarczy tylko...

Wyglądasz, jakbyś wrócił z wylęgarni trolli, Potter — mówię w otchłań jego myśli drwiącym tonem.

Potter gwałtownie rozgląda się we wszystkie strony. Uśmiecham się kpiąco, gdy odnajduje mnie przerażonym spojrzeniem.

Zobaczyłeś ducha czy co? — szepczę.

Otwiera usta, nie spuszczając ze mnie wzroku. Jest przerażony, jest rozkojarzony. Powinno mi być głupio? Cóż, jak na razie bawię się świetnie.

Myślałeś kiedyś nad zmianą fryzury? W tej wyglądasz paskudnie... Może trochę krócej? Według mnie wyglądałbyś wtedy całkiem znośnie.

Potter stara się wydusić z siebie choć słowo, ale za bardzo się trzęsie. Na własnej skórze czuję, jak drży. Przez chwilę odnoszę wrażenie, że jest tuż przy mnie — w rzeczywistości dzieli nas kilkanaście metrów. To uczucie jest... przyjemne. Nie powinno być, zdecydowanie nie powinno. To wina wilgotnego powietrza, wmawiam sobie.

Potter wygląda, jakby zaraz miał opaść na kolana.

Nie pogadasz ze mną? — Wzdycham, starając się zignorować ten przyjemny dreszcz na mojej skórze. — Naprawdę? No dawaj, Potter. Możesz do mnie podejść albo... no właśnie.

Posyłam mu prowokujący uśmiech.

Nie spróbujesz? Wiem, że chcesz.

Te słowa działają na niego jak czerwona płachta na byka. Gwałtownym ruchem pociera dłonią szyję i wykrzywia twarz w grymasie. Zagryzam wargę, starając się powstrzymać napływający na moje usta uśmiech.

Spróbujesz?

Spogląda na mnie z mordem w oczach, na co oblizuję usta i wzruszam ramionami. Przymyka oczy i rozluźnia mięśnie.

Dawaj, Potter. To proste. Odwaliłem za ciebie całą robotę, ty musisz tylko odnaleźć tę jedną, konkretną drogę, która prowadzi tuż do mojej przystojnej twarzy, świetnego gustu muzycznego, atrakcyjnego głosu, umięśnionego ciała...

Ah, zamknij się już, dobrze? — słyszę z tyłu głowy. Głos nie należy do mnie. Jest zachrypnięty i niski. Może to tylko wyobraźnia, ale w wydaję mi się, że mojej głowie brzmi dużo lepiej niż na żywo.

Uśmiecham się głupio do Pottera, który z założonymi na piersi rękoma przygląda mi się z dezaprobatą.

Nie uważasz, że trochę przesadzasz? — pyta zirytowany.

Beztrosko wzruszam ramionami, uśmiech nie schodzi mi z twarzy.

Nie, a ty?

Z oddali mogę usłyszeć jego warknięcie.

Po co to zrobiłeś? — odbiega od tematu.

A ty? Mogłeś mnie zignorować.

Ledwo dostrzegam, jak na moje słowa wywraca oczyma.

Nie odwracaj kota ogonem.

Wzruszam ramionami.

Czemu nie gadasz z Rudym i tą sz... — nawet z tej odległości zauważam jego karcący wzrok — z Granger — poprawiam się z uśmiechem. Nudni są, co? A mówiłem ci, żeby nie zadawać się z tymi gor-

Malfoy — mówi i — jeśli mnie oczy nie mylą — wzdycha. — Idź na drugi koniec błoni i dotknij trawy, bo nie mogę na ciebie patrzeć.

Prycham.

Pyskaty się zrobiłeś.

To twoja zasługa. — Uśmiecha się złośliwie.

Tak sądzisz? — Kiwa głową. — Ja na przykład zawdzięczam ci załamanie nerwowe.

Na moment odchyla głowę do tyłu. Przeciera oczy dłońmi. Gdy znów wraca do mnie wzrokiem, na jego twarzy widnieje delikatny uśmiech.

Nie uważasz, że wyglądamy teraz komicznie? — Podnoszę jedną brew w niezrozumieniu. — Tylko my wiemy, że rozmawiamy.

Och.

Zagryzam wargę i wstaję z ziemi.

Dobrze, Potter. Miło było, ale się skończyło.

Zawieszam torbę na ramieniu, a z kieszeni szaty wyciągam mały woreczek. Pociągam za sznurek, by go otworzyć. Wolnym krokiem zmierzam w stronę wejścia na dziedziniec. Specjalnie obieram tę dłuższą drogę, by przejść koło Pottera.

Mam dość patrzenia na twoją mordę.

— I nawzajem, Malfoy — odpowiada szeptem z delikatnym uśmiechem na ustach.

Parskam pod nosem i powoli od niego odchodzę.

Wyśpij się dziś, Potter. Nie wyglądasz za dobrze — rzucam niby od niechcenia, zanim zanurzam jeden palec w perlistym pyle i przecieram nim po skórze szyi.

Znów nastaje cisza.

a/n

z racji, ze naprawde dawno dodawalem jakikolwiek rozdzial, ten jest jednym z dluszych o ile nie najdluzszym jak do tej pory. przepraszam za przerwe (chociaz nie mam pojecia kiedy pojawi sie nastepny rozdzial) i mam nadzieje ze ktos tu jeszcze zostal

nie jestem do konca dumny z tego rozdzialu, ale przynajmniej jest lepszy od poprzednich jego wersji. wciaz staram sie wrocic do swobodnego pisania. wciaz pisanie sprawia mi klopot, ale nie chcialem juz tak dlugo zwlekac z tym rozdzialem. pewnie go poprawie, gdy wroce do siebie

mam jednak nadzieje, ze jest okey. bylbym naprawde wdzieczny, gdyby chociaz jedna osoba napisala, co sadzi o tym rozdziale

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro